IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dzięki rachunkom, które musi podpisać każdy pacjent, ja zdobywam podpisy, a niepełnosprawni wyzdrawiają! Znaczy do czasu, aż skończy się ważność kontraktu, ale zawsze trzeba patrzeć na pozytywy. - uśmiech miodowookiego był wkurzający.

Tony Stark okazał się irytującym, ale pożytecznym demonem. Obiecał, że do końca tygodnia znajdzie ludzi, którzy mogą mieć cokolwiek wspólnego z Handlarzem, Lucyferem lub Pierwszym Demonem. Najszybciej było załatwić spotkanie z byłym archaniołem, ponieważ trzeba jedynie było znaleźć klatkę, w której jest uwięziony i zadać mu parę pytań. W teori brzmiało to łatwiej niż w praktyce. Demony rangi Starka nie miały szans na spotkanie się z ich Panem bez jakiegokolwiek przygotowania psychicznego i fizycznego, a klatka Lucyfera znajdowała się w Piekle, w miejscu, gdzie moce aniołów są bliskie zeru. W międzyczasie razem ze Stephenem stwierdzili, że anioł powinien potrenować trochę swoje dłonie żeby jakkolwiek funkcjonować podczas poszukiwań, a doktor Stark okazał się świetnym rehabilitantem. Najlepsze były chwile kiedy się nie odzywał. Bywało to bardzo rzadko, dlatego Strange tak doceniał te chwile.

Dostał od miodowookiego specjalne rękawiczki do ćwiczenia na zasadzie prostowania dłoni. Nakładało się po przepasce w kształcie obrączek na każdy palec, które krótkimi sznurkami połączone były z nadgarsktkiem. Żeby ćwiczenie działało musiał rozwierać swoje dłonie tak by sznurki były jak najbardziej napięte. Trenował tego non-stop nawet kiedy kończyny bolały mocniej niż zwykle.

Dzisiaj mieli zająć się bardziej sprawą Handlarza Śmierci, kiedy do gabinetu wszedł wysoki mężczyzna z długimi, kruczoczarnymi włosami ubrany w czarny garnitur.

- Mam te adresy, które chc- do kurwy nędzy, Anthony, mówiłem, żebyś nie sprowadzał pod ten dach aniołów.

- Loki, zważaj na słownictwo, bo nam ptaszka spłoszysz.

Tym sposobem Stephen spoufalił się z kolejnym demonem.

Na początku Loki, o ile dobrze zapamiętał, spoglądał na niego jak na robaka (chociaż powinno być odwrotnie; to nie Stephen jest w tej drużynie pasożytem), żadna strona sobie nie ufała. Okazało się, że prawdziwym wszystkowiedzącym był zielonooki (albo raczej czarnooki), który załatwiał wszystkie sprawy z innymi potworami. Utworzył siatkę informacyjną, w której tylko on się orientował. Jednak duet Starka i Lokiego nie składał się z mięśni i intelektu, a z dwóch genialnych umysłów. To Tony podał Lokiemu nazwiska do znalezienia, ponieważ wiedział kto jest tu grubą, ale płochliwą rybą.

Aura Strange'a miała dość pozostawania w gronie demonów, ale nie mógł nic poradzić na kłody jakie stawia przed nim los. Niby to on wymyślił checę z potrzebą pomocy demonów, sam nie wiedział kiedy się tak nisko stoczył, ale miał już po dziurki w nosie zapachu demona. I to w liczbie mnogiej.

Jeszcze tego samego dnia postanowili odwiedzić wampira, który miał jakieś wiadomości o Szatanie.

Przed wyruszeniem do niego Stephen musiał jeszcze coś załatwić.

Nim dwa demony się obejrzały, Strange zniknął, a jedyne co po nim zostało to parę piór i denerwujące echo trzepotu skrzydeł.

Znalazł się w swoim apartamencie, o ile mógł go jeszcze takowym nazwać.

Skierował swe kroki do sypialni, podszedł energicznym krokiem do królewskiej wielkości łóżka i schylił się by wyciągnąć spod niego karton. Odchylił od niego wieczko i wyciągnął granatową, paskowaną tunikę i czarne, skórzane spodnie. Przyglądał się ubraniom z lekkim uśmiechem po czym wyciągnął z pudełka biały krzyż, na który spoglądał z czcią nim zawiesił go na szyi. Ostatnią rzeczą był kolejny wisiorek, tym razem w kształcie piłki do footballu amerykańskiego. Oko Agamotto - symbol jego zastępu. Odłożył go na ubrania, a puste pudełko wrzucił na miejsce. Delikatnie głaszcząc krzyżyk zaczął rozglądać się po swoim pokoju. Położył się na łóżko tuż obok swoich ubrań zauważając, że kiedy odnajdzie syna Lucyfera to już nie będzie tu mieszkał. Właściwie to bardzo mu ta opcja pasowała - nie ma potrzeby na picie, jedzenie, czy spanie, a przed nim cała wieczność czeka otworem. Jedyne co musi jeszcze zrobić, to porozmawiać z Christie. Ale ubrany jak należy.

Zerwał się z łóżka zabierając rzeczy i kierując się do łazienki. Ściągnął z siebie bluzkę z gryzącą metką i napisem "I am ⎕⎕⎕⎕ locked". Przejrzał się w lustrze i stwierdził, że jak na ostatnie spotkanie z pielęgniarką nie może wyglądać z twarzy jak nomad. Przez ostatnie dwa tygodnie nie miał okazji patrzeć w lustro i dopiero teraz miał taką okazję. Bo przyjemnością by tego nie nazwał. Trzęsącymi się dłońmi otworzył kosmetyczkę znajdującą się na szafeczce i wyciągnął z niej mini golarkę elektryczną oraz piankę do golenia, która po sekundzie była już na jego twarzy. Wsadził podłączył garkę do kontaktu i zaczął ogarniać swój zarost. Trwało to długo, czasami lekko piekło, ale udało się. Zamiast brzydkich kłaków miał na twarzy elegancką brodę przystrzyżoną podobnie jak Tony. Wytarł ręcznikiem twarz by pozbyć się nadmiaru pianki i włosów by zająć się armagedonem na jego głowie. Tym razem wyciągnął nożyczki i ostrożnie zabrał się za usuwanie nadmiernej długości włosów.

Mógł to zrobić za użyciem swych mocy, ale te obcinanie było czymś w formie hołdu. Jakby ścinając kolejny włos co raz bardziej oddalał się od starego, marnego, ludzkiego życia, a przybliżał do anielskich zastępów.

Uporawszy się z niepasującymi do jego wyglądu lokami i zniszczonymi włosami był gotowy na spotkanie z Christine.

Znalezienie panny Palmer nie było trudnym zadaniem. Jak zawsze była w pracy. Stephen pojawił się w schowku na miotły, więc nie zdziwił się sprzątaczce, która po otworzeniu kantorka odskoczyła i upuściła trzymaną przez nią szczotkę do zamiatania. Jednak nie przejmował się jej zachowaniem i zwyczajnie wyszedł z małego pomieszczenia szukając wzrokiem brązowowłosej piękności, którą mógł nazywać przyj- pomocą przy operacjach.

Podszedł do recepcji i zapytał o doktor Palmer. Greg Stevenson, jak głosił identyfikator zaczepiony o ubranie recepcjonisty, powiedział mu, że obecnie lekarka bierze udział w operacji i trzeba poczekać, aż skończy. Strange pokiwał głową i skierował swe kroki do poczekalni by zasiąść na plastkowym krześle. Nie podobało mu się, że musiał czekać, ale nie miał wyboru.

Minuta zamieniła się w dwie, a potem kolejne pięć, aż były doktor czekał na Christine od prawie godziny. Jednak dla tego spotkania, ostatniego w dodatku, przeczekałby nawet tysiąc lat byleby nareszcie ujrzeć kobietę.

Jak na zawołanie przed nim pojawiła się Christine Palmer stojąca nad nim niczym niczym zwiastun dobrej nadziei z uśmiechem i zmęczonymi oczami. Zdawała się nie rozumieć skąd Strange się tutaj znalazł i skąd u licha ma takie ubrania na sobie, ale mimo to cieszyła się z zobaczenia Stephena. Tego zimnego skurczybyka, który nie dbał o nic prócz własnej kariery. Skurczybyka, który- właśnie wstał i z radością przytulił się do zaskoczonej brązowowłosej, która świadomie, bądź nie, oddała uścisk.

- Och, moja droga, Christine. - powiedział mężczyzna ściskając ją mocniej. - Mam ci tyle do powiedzenia i tak mało czasu!

- Stephen, co ci się stało? - zapytała kiedy odsunęli się od siebie. - Co to za ubrania? Czy wszystko w porz-

- Nic nie jest w porządku. - stwierdził przerywając jej. - Ukrywałem coś przed tobą i muszę ci o tym powiedzieć. - mówiąc to złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć w tylko sobie znane miejsce kiedy kobieta zatrzymała się i wyswobodziła z uścisku. - Coś nie tak? - zapytał zdziwiony reakcją kobiety.

- Bardzo nie tak, Strange! Przyszedłeś jak po swoje, mówisz zagadkami, nie wiem dlaczego i nagle jesteś taki uroczy? To nie ma sensu i jeżeli chcesz mi coś powiedzieć, to tu i teraz. - powiedziała władczo jak nigdy dotychczas.

- Skoro tak chcesz to rozegrać. - westchnął po czym spojrzał prosto w oczy lekarki. - Jestem aniołem.

Śmiech był reakcją jakiej się spodziewał i właśnie taką otrzymał.

- Stephen, czy ty siebie słyszysz? To brzmi jakbyś miał ego większe niż Mount Everest.

- Ale taka jest prawda. Jeżeli ze mną pójdziesz to ci to udowodnię.

- Wybacz, ale nie mogę. Zaraz muszę wracać na ojom. - powiedziała i odwróciła się w przeciwną stronę gotowa by pójść. Jeszcze raz spojrzała na Strange'a ze smutkiem. - Żegnaj, Stephen. - powiedziała nim zaczęła iść w stronę recepcji.

Stephen spoglądał na jej sylwetkę z niedowierzaniem. Przecież przed chwilą była na niego wściekła, a teraz, a teraz co to właściwie było? Nawet nie chciała zrozumieć tego, co mówił. A przecież ona była inna niż wszyscy. Najwyraźniej nadwyrężył u niej kredyt zaufania po ostatniej kłótni, mającej miejsce po pierwszej operacji. W tej samej kłótni, w której powiedział jej, że nikogo nie potrzebuje, że nie potrzeba mu ich kondolencji, że da sobie radę sam. Najwyraźniej pani doktor zrozumiała to i teraz pozwala mu działać samemu.

Nim ktokolwiek zdążył go zobaczyć, Stephen rozpłynął się, a jedynym co po nim pozostało był odgłos trzepotu skrzydeł i jedno maleńkie czarne piórko.

===
1358 słów + słowa z notatki
Nie wiem kiedy będzie następny rozdział bo wykorzystałam wszystkie napisane. Mam jednak sporo pomysłów do książki, więc mam nadzieję, że nie będziecie zawiedzeni. Jak się podobał rozdział?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro