Syfilis

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po wojnie poznałem lekarza zajmującego się żołnierzami po wojnie. Głównie byli to ludzie z zespołem stresu pourazowego. Nie było to nic dziwnego. Większość żołnierzy dość mocno odczuła skutki wojny na sobie. Widok martwych przyjaciół, na których mogliśmy liczyć , wybuchy bomb które w jednej chwili rujnowały dobytek całego życia, krwi która spływała po ciałach naszych jak woda czy cierpienia bliźniego zostawił ogromną ranę w mózgu jak i sercu każdego z żołnierzy. W moim przypadku nie było inaczej. Załapałem się na terapię u doktora Foresta. Był dość obleganym psychologiem i psychiatrą po wojnie. Znał się na swoim fachu i był w stanie pomóc każdemu.

Jako iż straciłem wzrok to nie byłem w stanie sam dotrzeć. Przywieziono mnie wraz z innymi żołnierzami. Oczywiście nie byliśmy w jego prywatnym gabinecie, tylko w szpitalu. Miałem nadzieje że uda mi się z Forestem porozmawiać o syfilis, może mnie uleczy. Miałem taką nadzieję. Ślepota była dla mnie jak tragedia. Czułem się pusty. Przynajmniej nie musiałem patrzeć na porażkę wielkich Niemiec. Nie miałem jak patrzeć na radzieckich, który robią z naszego narodu ruinę. I to nawet dobrze, przynajmniej jakieś plusy wynikały z mojej ślepoty. 

Z tamtego spotkania pamiętam początek najlepiej. Czułem się bardzo niebezpiecznie. Doktor Ernest Forest kazał mi się położyć na łóżku w jego gabinecie. Oczywiście wykonałem polecenie jak to na porządnego niemieckiego kaprala przystało. Położyłem się na miękkim meblu, wtedy nie wiedziałem jeszcze czy jest to kanapa czy może łóżko albo sofa. Nie miałem pojęcia gdzie w ogóle jestem. Tego dnia Forest miał się tylko ze mną zapoznać ponieważ terapii nie można zacząć i zakończyć na jednym spotkaniu. Jest to długotrwały proces. Forest zaraz na początku mnie poinformował o tym że to nie nasze pierwsze spotkanie. Mówił głosem spokojnym, delikatnym. Nie jak do kaprala a dziecka. Zachowywał się jakby przemawiał do małego chłopca. Czy był to jakiś zabieg? Chyba tak. Przynajmniej mnie się wydaję że miał na celu wzbudzić moje zaufanie do swojej osoby. 

- Witam, doktor Ernest Fore-

- Adolf, po prostu Adolf. Możemy przejść na ty co nie?- przeszedłem do konkretów. Nie chciałem aby to spotkanie było długie, oczywiście tylko na początku bo z czasem bardzo polubiłem wizyty u Foresta, był dla mnie wyjątkowo uprzejmy. Wiem że dostawał za to nie małe pieniądze, ale i tak czułem się przy nim dobrze, był on człowiekiem któremu mogłem powiedzieć o nurtujących mnie problemach. Nigdy nie powiedziałem mu o wszystkim, ale po dłuższym czasie odnosiłem wrażenie że mogę się co raz bardziej otworzyć przed doktorem. 

- Dobrze herr- 

- Żadne Herr. Po prostu Adolf nie zrozumiał pan?

- Oczywiście zrozumiałem...- Ernest wyciągnął jakieś papiery z szafki. Nie wiedziałem jakie ponieważ nie mogłem ich zobaczyć. Otuliłem się jedynie mundurem z wstydu. Byłem bardzo skromnie ubrany. Poza tym mój płaszcz był dla mnie jak bariera ochronna. Choć nie bronił mnie fizycznie, to dawał mi spokój ducha. W nim czułem się bezpiecznie.

Mężczyzna wzbudził we mnie wiele emocji. Nie był jak inni żołnierze. Nie był przerażony wizytą, nie odczuwał wstydu z samego faktu że tu jest. Od razu chciał nawiązać bliską relację. Nie pozwalał sobie mówić na pan. Gdy poznałem go, założyłem że nasza przygoda dość szybko się skończy. Myślałem że za trzy spotkania będę mógł go wypisać, jednak moje przypuszczenia były mylne i ten z pozoru silny mężczyzna który dzielnie reprezentował naród niemiecki w środku był małą zagubioną i przerażoną duszyczką która rozpaczliwie tęskniła za matką. Widziałem w nim chłopca który jeszcze nie pogodził się z faktem że jego mama umarła, chłopca który chce pokazać jaki jest silny i odważny. Był to chłopiec który chciał zaimponować mamusi, który chciał poczuć dumę z strony zmarłej rodzicielki. Bardzo dużo na naszych sesjach młody Hitler (wcale nie taki młody bo miał 30 lat) opowiadał o Klarze, jego matce jako o istocie idealnej. Była jego całym światem. Nawet wiele lat po jej śmierci odgrywała chyba najważniejszą rolę w życiu syna. 

- Moja matka była kobietą idealną. W 1916 obroniła mnie przed atakiem bombowym. Tego dnia przygarnąłem do siebie psa. Leżał kundel sam, mokry i zmarznięty. Było mi go strasznie żal. Przypominał mi poza tym pieska którego mieliśmy w domu. Wziąłem go w ramiona i zaniosłem do okopów. Tam przedstawiłem mojego czteronożnego towarzysza kolegom z wojska. Miałem nadzieję że nauczę go jakiś wspaniałych sztuczek aby zaimponować innym żołnierzom. Jednak pies był bardzo nieposłuszny i nie wykonywał moich poleceń. Wściekły zabrałem psa i... dobra no uderzyłem go parę razy szpicrutą ale należało mu się! Skompromitowało mnie psisko jedno!

- Oczywiście, z całą pewnością należało mu się, jak śmiał pana ośmieszyć- oczywiście te słowa miały na celu przekonanie mojego pacjenta o tym że się z nim zgadzam. Miałem na celu wzbudzić w Adolfie zaufanie do mojej osoby. 

- No więc rozumie pan o co mi chodziło. Wtedy też zbombardowali okop z którego wyszedłem kilka chwil wcześniej. Wszyscy zginęli na miejscu z wyjątkiem mnie. Przeżyłem, bo moja matka stała pod mą opieką i dalej stoi. Wyprowadziła mnie w porę bo wiedziała co się będzie działo. To był znak od niej. Dała mi wyraźnie do zrozumienia że jest przy mnie i obroni mnie tak jak kiedyś przed ojcem tyranem i alkoholikiem. 

- Mówisz że twój ojciec był alkoholikiem i tyranem? Mogę wiedzieć coś o tym więcej. Jaka relacja łączyła pana z ojcem?- zapytałem mając nadzieję że opowie mi o swoim dzieciństwie. Jednak i tym razem mnie zaskoczył.

- Z ojcem? My z ojcem byliśmy jak najlepsi przyjaciele!- odpowiedział bardzo sztucznie. Miał na celu wzbudzić we mnie przekonanie że było dobrze i nie trzeba poruszać tematu. Jak widać nie zaufał mi na tyle aby opowiadać o swoich problemach rodzinnych którymi żył nawet długo po śmierci rodziców. Jak chciał tak zakończyłem temat, aby nie czuł się niezręcznie. CELEM TEJ TERAPII JEST WZBUDZENIE ZAUFANIA I WYLECZENIA Z STRACHU A WYSŁUCHIWANIE KŁAMSTW WYSSANYCH Z PALCA.

- Dlaczego pan oślepł- szybko zmieniłem temat aby Adolf nie musiał się krępować. 

- W trakcie wojny, gdy służyłem na froncie zaatakował nas wróg bronią chemiczną, konkretnie gazem musztardowym. Wtedy dostałem tą potworną substancją w oczy ponieważ nie zdążyłem na czas założyć maski przeciwgazowej. Poświęciłem mojego wąsa aby założyć maskę która mnie nie ochroniła- opowiadał zrozpaczony kapral w moim gabinecie. 

- Miał pan wąsa?- zapytałem, aby zachęcić pacjenta do opowieści i wyrzucenia wszystkich żali, nawet tych absurdalnych.

- Miałem pięknego, gęstego pruskiego wąsa. Nikt poza mną w naszej grupie nie miał takiego, przynajmniej z tych których znałem. Był dla mnie symbolem męskości. On dawał mi poczucie, że jestem prawdziwym żołnierzem. Odkąd miałem 16 lat go zapuszczałem. Moja matka zawsze powtarzała że jestem w nim zarówno słodki jak i męski- znów powrót do osoby matki jako tej jedynej która wyznacza co najlepsze i najgorsze- Bardzo imponował mi zarost cesarza, przyznam szczerze że chciałem mieć taki sam. Wszystkie plany jednak legły w gruzach, gdy kazali mi ściąć mój zarost abym mógł bez problemu założyć maskę. Byłem wściekły jak cholera!

- Odebrali ci to co cenne, to co robiło z Adolfa kaprala. Odebrali też to co wiązało cię z matką. W końcu jej się bardzo podobał twój wąsik czyż nie?

- Uwielbiała go, ja zresztą też. Ma pan absolutną rację, w końcu spotkałem na mojej drodze w życiu człowieka który mnie rozumie jak ona.

- Oczywiście czyż nie jestem właśnie od tego aby wesprzeć cię słowem i obecnością.

- Właśnie od tego pan jest... Co z moją ślepotą? Czy da się ją wyleczyć?- zapytał mój pacjent kończąc temat wąsa. Byłem w nie małym szoku, ponieważ nigdzie, w żadnej jego karcie zdrowia nikt nie wspomniał o wadzie wzroku. Na początku byłem przekonany że podłożem jego ślepoty jest gaz, w końcu tak mi powiedział. Ale w przeciwieństwie do innych żołnierzy nigdzie nie zostało to udokumentowane- Jesteś pewny Adolfie?- zapytałem ponownie sprawdzając treść przywiezionej mi karty pacjenta.

- Jasne. Nie widzi pan że jestem ślepy? Nie mogę oka otworzyć!- energicznie podniósł się z kanapy- Nie wierzy mi pan!?

- Wierzę ci, nie mówiłem nic co mogłoby zaprzeczyć temu stwierdzeniu- odpowiedziałem ponownie kładąc spiętego pacjenta- A teraz się uspokój dobrze? Nerwy nie sprzyjają ci, i nie pozwolą szybciej zakończyć terapii. Czy mogę ci poświecić latarką po oczach? Chcę wiedzieć czy będziesz dostrzegał światło- oczywiście chciałem zrobić mały eksperyment psychologiczny. Podejrzewałem że przyczyny ślepoty Adolfa mają podłoże psychologiczne niżeli fizyczne. Odszedłem od mojego pacjenta aby zasięgnąć po latarkę z biurka. Gdy w moich dłoniach znalazł się przyrząd do oświetlenia z małą żarówką dającą delikatne światło (nie chce go razić po oczach w końcu) wróciłem do pacjenta. Włączyłem światełko, oparłem dłoń na jego ramieniu aby się nie wiercił i świeciłem po jego ochach- Widzisz coś?

- Niestety nie panie Foster- odpowiedział odwracając głowę. Czyli kłamał. Jak widać delikatne promienie światła dostawały się do jego oka. 

- Mów mi Ernest, dobrze?

- No dobrze Ernest- lekarz kontynuował świecąc mi tym szajstwem po oczach. Widziałem delikatne światełko ale nie wiem czy właśnie takiego rezultatu oczekiwał. Wolałem udawać że nic nie widzę aby nie miał wątpliwości, że jestem ciężko chory- czy zostanie mi to na zawsze?

- Nadzieja jest, ale tylko człowiek o walecznej duszy i ogromnej determinacji może wyjść z tego cało- kontynuowałem widząc skupienie Adolfa na mym głosie. Wiedział że tylko on jest na tyle zdeterminowany. Domyślił się że to o nim mowa- Możliwe że tylko człowiek wyznaczony do specjalnej misji może zostać uleczony z wiecznej ślepoty- chciałem wesprzeć go na duchu. 

- Widzę Ernest wielkie Niemcy

Mój klient zaczął mieć wizję. Przez ostatnie trzy spotkania praktykowaliśmy eksperymenty z latarką. Za każdym razem szczegółowo opisywał mi swą wizję. Za czwartym razem jak przyszedł na jego oczach nie było bandaży. Przyszedł sam, nie został przyprowadzony. Było to jak cud. Zresztą sam to tak opisywał

- Erneście, wreszcie mogę cię zobaczyć. Widzę ciebie. Dziś rano zza okna oglądałem piękno natury. Oglądałem nowe budynki które postawili kiedy szedłem do twojego gabinetu. Przyglądałem się drzewkom, młodym panienkom na ławkach, matkom z dziećmi, mężom narodu niemieckiego. Jednym słowem jestem przeszczęśliwy. 

- Również jestem szczęśliwy z twojego szczęścia. Nareszcie widzę uśmiech na twojej twarzy.

Adolf przytulił mnie jak kogoś bardzo bliskiego. Odniosłem wrażenie że w końcu mi zaufał. Wolałem się upewnić na dzisiejszej sesji. Wyciągnąłem maszynę do pisania na której zwykle notowałem najważniejsze rzeczy. Adolf stał i czekał, nie usiadł jak zwykle.

- Wszystko dobrze Adi?- zapytałem wkładając kartki do maszyny do pisania.

- Nie nazywaj mnie tak. Tylko moja matka ma prawo się tak do mnie zwracać. Poza tym mam syfilis. Chcę żebyś mi powiedział czy da się to wyleczyć. 

Spojrzałem na niego zmieszany. Nic mi o tym wcześniej nie mówił. Ma syfilis? Musiałem wiedzieć o tym coś więcej, ponieważ mogło to być zaburzenie, jak w przypadku ślepoty mojego pacjenta. Poprosiłem go aby zdjął koszulę, musiałem to dokładniej obejrzeć, chciałem wiedzieć w jakim stopniu zaawansowania jest choroba. Z ogromnym grymasem na twarzy zdjął koszulę jak go prosiłem. I w tym przypadku nie było żadnych objawów. Jednak i tym razem Adolf mógł mieć obawy. W Francji, gdzie był podczas I wojny światowej ta zaraza szalała jak cholera. 

- Skąd wiesz że to właśnie ta choroba?- zapytałem łapiąc jego podbródek i unosząc głowę na wysokość mojej. Spojrzał mi prosto w oczy. Wreszcie mogłem zobaczyć co się kryje w tych oczach. Widziałem w nich wszystko Przerażenie, cierpienie, strach. Było to dla mnie oczywiste. Jednak, w przeciwieństwie do innych żołnierzy on był bardziej przerażony, i nie był to uraz po wojnie. Wyjaśnienia tego, czemu jest taki przerażony należało szukać dalej w przeszłości. 

- W 1916 roku uprawiałem seks z 19 letnią francuską prostytutką. Ona mogła mieć syfilis, jestem tego pewny.

Wyrwał głowę, wziął koszulę którą założył. Następnie założył płaszcz i opatulił nim swoje szczupłe ciało. Chciałem aby się znów otworzył. Płaszcz miał go chronić. Znów zamknął się w swojej bańce, która niebyła dostępna dla mnie. 

- Rozumiem. Chcesz porozmawiać o ojcu?- zapytałem mając nadzieję że jest już gotowy

- Ernest... Nie wiem czy będzie ci się podobało co ci opowiem.

- Mnie nie ma się to podobać, ja jestem po to abyś się uspokoił. Widzę w twoich oczach przerażenie, cierpienie. Moim zadaniem jest ulżyć ci. Widzę w twoim wzroku też ogromną tęsknotę. Tęsknisz za matką Klarą. Była człowiekiem wspaniałym. Chcę żebyś po prostu mi powiedział wszystko co czujesz. Chciałbym abyś zaczął za nią płakać. Wtedy będę miał pewność że nasze spotkania przynoszą rezultaty Adolfie. Ona by tego chciała. Abyś wyrzucił ból z swojego serca i powiedział mi co się dzieje.

- Ona by tego chciała?

- Na pewno by chciała- odpowiedziałem kierując pacjenta na kanapę

------------------------------------------------------

Wow, oryginalność level hard no po prostu. Dziękuję za uwagę, do zobaczenia za pół roku



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro