Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chmura, która dotychczas przysłaniała większość nieba, powolnie zaczęła ustępować miejsca Pani Nocy, która swym blaskiem otoczyła pogrążoną we śnie wioskę, zapewniając jej mieszkańcom spokój ducha. Dosięgnęła również majestatycznej świątyni na szczycie wzgórza powstałej ku Jej czci. Jej blask wpadał do głównej sali przez otwór w suficie, rozświetlając delikatnie pomieszczenie oraz kapłankę o kruczoczarnych włosach, przygotowującą się do Połączenia.

Klęczała, przed wcześniej przygotowanym ołtarzem, z głową skierowaną ku nieboskłonowi, wypowiadając inkantację tak cicho, że gdyby inna kapłanką siedziała obok, miałaby problemy z dosłyszeniem jej. Jej dłonie powędrowały do zapięcia jej naszyjnika, z którym przez chwilę się mocowały, zanim udało się im go zdjąć. Delikatnie ułożyła go na środku ołtarza i dopiero teraz oderwała spojrzenie od nieba, skupiając się na kawałku Księżycowego Kamienia, który teraz otoczony był srebrzystym blaskiem jego Stworzycielki. 

Wzięła głęboki wdechy, zamykając przy tym oczy i sama skupiła się na płynącej od Matki energii. Na cieple oraz miłości, które zaczęły ją wypełniać, wywołując u niej dreszcze. Czuła jak jej własna energia przybiera na sile, rwąc się, by tylko jej użyć. 

Z wydechem poczuła ukojenie. Wszystkie niepokojące myśli jakie towarzyszyły jej, teraz ucichły, przestając chwilowo istnieć. Jej jeszcze przed chwilą buzująca energia również się uspokoiła, zostawiając młodą kapłankę wyciszoną i zrelaksowaną. 

Aż doszło do niej stłumione wołanie.

Otworzyła oczy, a uczucie bliskości z Matką odeszło. Nie kompletnie, jednak było dużo dalej niż by chciała, a co za tym idzie ukojenie jakie czuła również osłabło. Z cichym westchnięciem sięgnęła po naszyjnik, który po chwili założyła, poprawiając go kilka razy, aby wisiał równo w jednej linii z zawieszką drugiego. 

Nie musiała długo czekać, by wrota otworzyły się, wpuszczając tym samym światło świeć i pochodni do środka. Kapłanka powoli wstała z posadzki, mrużąc jednocześnie swoje rubinowe oczy, które nie przyzwyczajone do takich jasności, zaczynały ją piec. 

-Al... -zaczęła nowoprzybyła kapłanka, ledwo łapiąc oddech. Odchrząknęła kilka razy, po czym z przerażeniem w głosie kontynuowała. -Przybiegłam od razu po ciebie... Cudzoziemcy, rozbili się niedaleko zachodniego portu...

-Ale czemu akurat po mnie? -Al, a raczej Alian, gdyż takie było jej pełne imię, wyminęła kobietę, szybkim ruchem ściągając z siebie rytuałową szatę, którą ze względu na swoje lenistwo zakładała na normalne ciuchy, i rzuciła ją do kobiety, która złapała ją w lekkim oszołomieniu. 

-Bo jesteś najwyższą kapłanką -oznajmiła, niedowierzając, że brunetka mogła jej zadać takie pytanie. Było to bowiem oczywiste, że pójdzie po pomoc do osoby najbliższej Matce. -A niby po kogo miałam iść?

-Tsu! Jak raz jest w domu, to mógłby się do czegoś przydać! -zawołała do kapłanki, jednak nie czekała na jej odpowiedź. Wybiegła ze świątyni prosto na krętą drogę prowadzącą do wioski i ruszyła nią najszybciej jak potrafiła. 

Księżycowa Wyspa, ich dom, mimo że położona blisko wysp Kraju Ognia i wybrzeży Królestwa Ziemi, pozostawała z dala od stuletniej wojny, czy też nawet zwykłych szlaków okrętów handlowych. Dla Jej mieszkańców było to najbezpieczniejsze miejsce, wypełnione wspomnieniami i tradycjami, jednakże dla obcych ono nie istniało. Nie było o nim ani jednej wzmianki w żadnej z ksiąg, ani na jednej mapie nie pojawiała się ich wyspa, a nikt nie mógł nawet o niej słyszeć. Wszyscy jej mieszkańcy wiedzieli jak bardzo ważne zostanie jest w ukryciu. To nie były bowiem czasy przychylne aby się ujawniać i wrócić do dawnej roli jaką sprawowali ich przodkowie. Przynajmniej dopóki Avatar nie przywróci porządku. 

Może był to zupełny przypadek? Burza spotkała statek i nie potraktowała go ulgowo, tylko roztrzaskała na drzazgi, niosąc ledwo żywą załogę na pienistych falach aż na brzeg ich wyspy. Tylko jak udało im się przeżyć spotkanie z istotami żyjącymi w wodach? 

Wody przy Księżycowej Wyspie były bowiem domem dla wielu niebezpiecznych stworzeń, żyjących z dala od promieni słońca, będąc jedynie legendami dla zwykłych ludzi, a strażnikami i przyjaciółmi Tsukihiro – dzieci Matki Księżyc. 

Rozmyślania Alian przerwał jednak donośny ryk, który przyrzec by mogła, że brzmiał smutno. Zatrzymała się gwałtownie, niemal nie spadając z schodów do których zdążyła dobiec. Wzięła kilka głębokich wdechów na uspokojenie szalejącego serca, po czym spokojnym, cichym krokiem ruszyła po drewnianych schodach w dół. 

Nie zajęło jej długo dostrzeżenie przybyszy. Ciężko było nie zauważyć wielkiego, włochatego bizona, który leżał na swoim boku, rycząc co jakiś czas. Zaraz po tym dostrzegła trzy małe postacie, które kręciły się przy stworzeniu, mówiąc coś do niego, lub do siebie. 

Cała czwórka a raczej piątka, bo dopiero po dłuższej chwili kruczowłosa dostrzegając coś na kształt małpy, siedzące na piasku przy wielkim stworzeniu, znajdowała się w piaskowym dole, który musiał powstać za sprawą wielkiego bizona, który przed chwilą zapewne tam jeszcze chodził. 

Stłamsiła niepewność wewnątrz siebie i podeszła, nadal starając się nie być zauważoną, co udawało jej się doskonale. Mrok nocy był dla niej bardzo sprzyjający i pozwalał jej ukryć się skutecznie nawet na pozornie otwartej przestrzeni. Już miała zaatakować, gdy kątem oka dostrzegła w wodzie coś, co przypominało głowę. Gdy jednak przeniosła tam swój wzrok, nic nie dostrzegła.

Pokręciła głową, zrzucając to na wybryk swojej wyobraźni i szybkim ruchem dłoni, skierowała wodę z morza na przybyszy, którzy pisnęli tudzież wrzasnęli z przerażenia. Nie dając im chwili na zorientowanie się w sytuacji, bądź obronę, zamroziła wodę, zatrzymując ich w lodowym kokonie. 

-Co jest? -zapytał jeden z obcych, wiercąc się na tyle ile lód mu pozwalał, czyli nie dużo. -Katara coś ty zrobiła?

-Czemu akurat ja? Czemu niby miałabym nas uwięzić w bryle lodu? No dalej Sokka, oświeć mnie, bo ja najwidoczniej jestem za głupia, aby zrozumieć twój tok myślenia! -odparła druga osoba, Katara jak wychodziło z tej małej sprzeczki. 

-Uspokójcie się bo pogarszacie tylko swoją sytuację -rzuciła Alian, podchodząc bliżej. Teraz w końcu mogła dostrzec jak wyglądają jej jeńcy. 

Katara była dość urokliwą nastolatką, niewiele młodszą od kapłanki. Spoglądała na nią niebieskimi oczami, w których krył się strach i wola walki, chociaż na wojowniczkę nie wyglądała. Jednakże kruczowłosa czuła bijące od niej dobro, na co delikatnie kiwnęła głową. Kolejną osobą, która najprawdopodobniej nazywała się Sokka, był bardzo podobny do dziewczyny chłopak, jednakże starszy. Jemu było bliżej wiekiem do Al. Czerwonooka dostrzegła na jego plecach jakąś broń, coś w stylu miecza i jakiś dziwny, przypominający banana przedmiot. Przy nim również czuła dobroć, na co ponownie skinęła głową. Ostatnią osobą był najmłodszy z nich wszystkich chłopak. I to właśnie przy nim zatrzymała się na dłużej. 

Duże, szare oczy przyglądały jej się uważnie, oczekując na jej następny ruch. Twarz miał pocieszną, dającą postaci chłopca przyjacielski i miły wyraz, przez co miało się ochotę mu od razu zaufać. Jednak nie to zainteresowało młodą Tsukihiro. Zamiast włosów jego głowę przyozdabiały niebieskie tatuaże strzałek, typowe dla magów powietrza. Tylko, że oni nie żyją. 

Chyba, że ten dzieciak to Avatar. 

Wyjaśniałoby to żar, który czuła. Tą nieskazitelną dobroć, którą w nim widziała i potęgę, która skrywała się głęboko w jego duszy, czekając na odpowiedni moment by się uwolnić. Mogłoby to też tłumaczyć jak się tu dostali. W końcu w przeszłości Tsukihiro wspomagali Avatarów.

-Em... Hej? -zaczął szarooki, gdy dziewczyna nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Jego głos był przyjemny i przyjazny, chociaż dało się w nim wyczuć strach. 

-Witaj Avatarze -odpowiedziała spokojnie, po czym rozmroziła wodę, która trzymała ich w miejscu. Łysy chłopak uśmiechnął się niezręcznie, spoglądając na swoich towarzyszy. -Co tu robicie?

-Mamy za sobą ucieczkę z Świątyni Roko gdzie musieliśmy walczyć, aby nie zostać złapani. Appa jest przez to zmęczony, a jego futro lekko przypalone. Pomyślałem, że możemy się tu zatrzymać i trochę odpocząć -odpowiedział Avatar, wskazując na wielkiego bizona na potwierdzenie swoich słów. Rzeczywiście część jego futra była zwęglona. 

-Ja mam lepsze pytanie -oznajmił chłopak z mieczem, wskazując na kapłankę palcem, na co ta jedynie uniosła brew do góry. -Czemu tą wyspę widział tylko Aang i czemu jesteś ubrana w ciuchy Narodu Ognia skoro jesteś magiem wody i kim ty jesteś?

-To są trzy pytania -rzuciła Al beznamiętnie, przyglądając się jak szatyn zgrzyta zębami. Przez chwilę stali tak przyglądając się sobie nawzajem. Cała trójka przybyszów oczekiwała odpowiedzi, a dziewczyna zastanawiała się jak wiele powinna im zdradzić. -Zrobimy tak. Powiecie mi kim wy jesteście, jakie są wasze zamiary, a ja odpowiem na Wasze pytania. 

-Nie możesz tak robić, zadałem Ci pierwszy pytania -brunetka westchnęła głęboko, załamana odpowiedzią niebieskookiego. Instynktownym ruchem wyciągnęła wodę z morza, tym razem nie atakując od razu. Zatoczyła dłonią okręg, a woda zrobiła to samo, zamykając trójkę nastolatków w środku. -Co to ma niby być?

-Daje wam dziesięć sekund na odpowiedź, zanim przebiję was tysiącem sopli lodu -spokojnie, a nawet z delikatnym uśmiechem na twarzy oznajmiła swoje zamiary. Oczywiście nie były one prawdziwe, nie zamierzała zabić Avatara, jednakże nie musieli o tym w tym momencie wiedzieć. -Raz...

-Ja jestem Katara, to mój głupi i nie znośny brat Sokka -zaczęła spanikowana dziewczyna, wskazując na podobnego do siebie chłopaka, który pokazał jej teraz język. -Jesteśmy z Południowego Plemienia Wody i zabieramy Aanga do Północnego Plemienia, aby nauczył się tkać wodę. Tu chcieliśmy tylko trochę odpocząć -wodą powróciła do swojego pierwotnego miejsca, sprawiając, że cała trójka odetchnęła z ulgą. 

Jednak Alian przypatrywała im się uważnie, zastanawiając się co zrobić. Pozwolenie im tu zostać niosło za sobą ryzyko, że nawet ich wszystkie zabezpieczenia przestaną działać przez co Naród Ognia ich zaatakuje. A nie potrzebowała tych zdrajców na jej terenie. 

Jednakże nie mogła ich też wygonić. Byli wymęczeni fizycznie i psychicznie, nie mówiąc już o ich bizonie na którym musieli podróżować. Biedak cały czas leżał na swoim boku, tylko obserwując co się dzieje. 

Po za tym od kiedy powstał pierwszy Avatar, jej klan pomagał mu w niesieniu pokoju i harmonii. Gdy rodził się nowy Avatar, pomagali go znaleźć i opiekować się nim. Uczyli go jak dobrze postępować i jak sobie radzić nie tylko z problemami ludźmi, ale także i duchów. Byli powiązani tym samym zadaniem, nie mogła go tak zostawić. 

-To... zamierzasz teraz odpowiedzieć czy nie? -zapytał zniecierpliwiony Sokka, tupiąc butem. Dziewczyna wyrwana ze swoich rozmyślań pokiwała głową i skłoniła się lekko. 

-Najwyższa kapłanka Matki Księżyc, niosąca pomoc w jej imieniu, doradczyni wodza i jego zastępczyni, Alian z klanu Tsukihiro, miło mi was poznać -całą trójka przyglądała jej się z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Rodzeństwo z południa z powodów oczywistych. Nigdy nie słyszeli o czymś takim jak Tsukihiro, ani o żadnej Matce Księżyc. A jednak ktoś tak wysoko postawiony stał teraz przed nimi. 

Aang jednak pamiętał co nieco ze swojego dzieciństwa. Pamiętał, że w Świątyni Powietrza nie byli tylko mnisi i ich uczniowie. Było też tam kilka innych osób, które nigdy nie pasowały tam jeśli chodziło o ubrania. To właśnie oni pomagali się nim zajmować i pilnowali jego postępów, kiedy powiedziano mu, że jest Avatarem. Oni też byli Tsukihiro. 

-Jesteście na Księżycowej Wyspie, która dzięki Matce pozostaje ukryta przed niemile widzianymi gośćmi -kontynuowała spokojnie i wolno, dając im czas do przyswojenia każdej nowej informacji. -Jednakże nie tyczy się to Aanga, ponieważ mój klan od czasów Wana, pierwszego Avatara, pomagał w rozwoju i służbie Avatarów. 

Oczy Aanga zabłyszczały z radości. Przecież dwa dni temu narzekał, że nie ma go kto nauczyć jak być Avatarem, a teraz? Trafił na wyspę pełną osób, których zadaniem było właśnie to. Uśmiechnął się szeroko, nie wierząc swojemu szczęściu. 

-A moje ciuchy wyglądają tak bo lubię to połączenie kolorystyczne. Zresztą bezsensowne jest dla mnie, że każda nacja ma przydzielony kolor. Czemu mam chodzić tylko w niebieskim jeśli jestem z Plemienia Wody? Albo w zielonym jeśli z Królestwa Ziemi? Bezsensowna ta zasada -odpowiedziała na ostatnie pytanie, tym razem pozwalając sobie na niepoważne zachowanie, w co wchodziła gestykulacja dłońmi i nie oficjalne podejście do tematu. -Ale na moje szczęście takie coś nie obowiązuje tutaj. Natomiast obowiązuje tu zasada, że jeśli coś się stanie kapłanki mogą nawet wywalić wodza z łóżka, a przybycie Avatara to taki powód, że obudzę Tsu wiadrem wody -zaśmiała się cicho, wyobrażając sobie wściekłość jaką mężczyzna będzie przepełniony. 

-Tsu? -Katara przekrzywiła delikatnie głowę, przyglądając się zaciekawiona jak w rubinowych oczach błyszczały psotne iskierki. Sama niekontrolowanie się uśmiechnęła, splatając za plecami dłonie. 

-Tsuyaki, noszący błogosławieństwo Matki, nasz wódz -wytłumaczyła na szybko i spojrzała na księżyc. Pani Nocy powoli schodziła z nieboskłonu, robiąc miejsce siostrze, co oznaczało, że jeśli się nie pośpieszą, nie będzie miała okazji na oblanie głowy klanu. -No dobrze, koniec tych pogaduszek klasnęła w dłonie i ponownie spojrzała na swoich gości. -Nie będziecie przecież się zatrzymywać na plaży skoro w osadzie znajdzie się miejsce. I dodatkowe jedzenie. 

-Jedzenie? Aang, Katara bierzcie swoje rzeczy -zarządził Sokka, sam zabierając swój tobołek i idąc przed siebie. Uszedł tylko kilka kroków zanim zatrzymał się i spojrzał zakłopotany na brunetkę. -A ten tego... Gdzie jest ta osada? 

Mnich i siostra chłopaka zaśmiali się cicho, zabierając swoje pakunki. Na ramię szarookiego wskoczył lemur, który uciekł spod łapy bizona, który powoli obracał się z boku na łapy. Kapłanka z cichym westchnięciem poczekała aż wszyscy się zbiorą, po czym wskazała im na drewniane schody w oddali, do których się kierowali.

Zanim jednak ruszyła za gośćmi, obejrzała się jeszcze na morze, które jedynie gdzieniegdzie zafalowało przez mocniejszy podmuch wiatry. Uważnie przyjrzała się skałą oddalonym o kilka metrów od linii brzegu. Tam właśnie znowu wydawało jej się, że coś dostrzegła kątem oka. Ponownie jakby zarys człowieka. Teraz jednak kiedy uważnie się przyglądała, nie była w stanie nic dostrzec. Ponownie więc zrzuciła winę na swoją wyobraźnię i podbiegła do idącej przodem grupy. 

Gdyby jednak obejrzała się jeszcze raz, zauważyłaby unoszącą się na powierzchni czerwoną burzę loków i błyszczące, lazurowe oczy, które przypatrywały im się zaintrygowane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro