10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Now you're all I want
And I knew it from the very first moment"

Pierwszy, drugi, a nawet czwarty sygnał oczekiwania dłużył mi się niemiłosiernie, a co ważniejsze irytował mnie. Chciałam zadać tak wiele pytań siostrze, a zamiast tego odpowiadała mi głucha cisza tuż po informacji automatycznej sekretarki o możliwości nagrania wiadomości.

Zaklęłam siarczyście, odkładając telefon i zacisnęłam powieki, opierając głowę na oparciu kanapy, starając się uspokoić.

Nic nie było łatwe, nic nie miało sensu. I byłam sama. Tkwiłam tutaj samotnie, a serce kołatało w mojej klatce piersiowej, starając się wyrwać i uciec jak najdalej. Też miałam taką ochotę, ale nie potrafiłam.

Nie umiałam również zdobyć się na odwagę, by zadzwonić do męża i właśnie jego zapytać o wszystko. O to, czy wszystko w co starałam się wierzyć było kłamstwem? Czy nasze małżeństwo w ogóle jeszcze istniało? Czy...I tak w kółko.

Jęknęłam ciężko i podniosłam się z miejsca, kierując się ponownie do ogrodu, gdzie zostawiłam praktycznie pełną butelkę wina, które postanowiłam wypić.

Zapijanie smutków nie było dobrym rozwiązaniem, ale w trakcie trwania zdecydowanie zasługiwało na miano najprzyjemniejszego.

Opadłam na leżak i spojrzałam na zawartość kieliszka, chcąc zorientować się, czy żaden robal nie dostał się do środka podczas mojej nieobecności. Nie było nic. Tylko białe wino, które wypiłam duszkiem.

I nie poczułam nic. Żadnego szumu w głowie, czy też zawrotów, więc sięgnęłam po butelkę i ponownie napełniłam kieliszek.

Czułam się źle, właściwie paskudnie i odnosiłam wrażenie, że na każdym kroku jestem okłamywana. Co najgorsze, nawet przez swój własny umysł, który zamiast przypomnieć sobie najważniejsze aspekty i informację, częstował mnie jakimiś bzdurami.

Pociągnęłam spory łyk alkoholu i uniosłam głowę, by móc ulokować wzrok na ciemnym niebie, na którym zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy.

Odetchnęłam ciężko i wzięłam kilka głębokich, powolnych oddechów.

Nic nie trzymało się kupy. Nic nie miało sensu.

A ja nadal tkwiłam w tym domu, w jednym miejscu, w potrzasku, nie wiedząc nic.

Zaśmiałam się gorzko, bezsilnie, sącząc wino.

Pragnęłam uciec. I nawet nie chodziło o dom, a o sytuację, która zdawała się być beznadziejna.

Wiedziałam o sobie tylko tyle ile Mateusz mi mówił. I chociaż nie powinnam go o nic podejrzewać, ponieważ nie miałam wątpliwości, co do szczerości jego uczuć wobec mnie, robiłam to. Nie ufałam, a raczej przestawałam wierzyć w jego prawdomówność pod względem mojej amnezji.

Zwłaszcza, że miałam wypadek.

Doskonale pamiętałam słowa lekarza, który zaraz po tym jak obudziłam się w szpitalu, poinformował mnie o wypadku, który przeżyłam. I, którego efektem była moja amnezja. I w całym rozgardiaszu i dezorientacji moich myśli, wyparłam to z głowy, skupiając się na istotniejszych szczegółach. I był to błąd. Powinnam pamiętać, chciałam wiedzieć, chciałam znać prawdę. Nawet tę okrutną i brudną, ponieważ takowa była lepsza od najpiękniejszego kłamstwa.

Przeżywanie niepokoju w moim przypadku zdawało się być znacznie intensywniejsze jak cokolwiek innego. Byłam przerażona własną niewiedzą.

Dlatego też, nie ociągając się opróżniłam butelkę wina i postanowiłam wziąć szybki prysznic.

Potrzebowałam się od tego odciąć, zapomnień, skupić się na czymś przyjemniejszym.

Posprzątałam wszystko, wróciłam do środka i skierowałam się do łazienki.

I chociaż pierwotnie planowałam skorzystać z opcji szybkiego mycia się, widok wanny skusił mnie na tyle, że wróciłam do salonu po kolejną butelkę wina, którą oczywiście otworzyłam. Nalałam trochę jej zawartości do kieliszka i wyposażona w zapas alkoholu dotarłam do wanny. Popijając alkohol napełniłam ją wodą. Rozebrałam się w międzyczasie i ze wszystkich sił starałam się zapomnieć.

Co było ironiczne, ponieważ nie pamiętałam praktycznie nic.

Nim otworzyłam oczy wiedziałam już, że coś było nie tak. Czułam to całą sobą, najmniejszym nawet atomem. Dlatego ociągałam się jak mogłam, chociaż musiałam przyznać, że miałam problem z ciężkością powiek, które zdawały mi się ciążyć jakby wiedziały, że pokazanie mi widoku, który rozlegał się przede mną, będzie bolesne.

I tak też było.

Z przerażeniem, z mocno bijącym sercem, otworzyłam usta, chcąc krzyczeć, ale głos nie wydostał się z mojego gardła. Nie potrafiłam nad nim zapanować. Jakby ktoś inny przejął kontrolę nad moim ciałem, pozbawiając mnie nad nim władzy.

Nie poruszyłam się, nie mrugnęłam nawet okiem.

Nie krzyczałam, a łzy mimowolnie zaczęły spływać po moich policzkach.

Nie było dla mnie ratunku, wiedziałam to, patrząc w przednią szybę samochodu, który mknął przed siebie, z zawrotną prędkością, kontrolowany sam przez siebie.

Zacisnęłam palce na kierownicy, chcąc nią poruszyć, ale było to bezskuteczne. Nawet nie drgnęła, zablokowana, zupełnie ignorując moje próby skrętu.

Mknęłam prosto, z każdą sekundą zbliżając się do przepaści, która bezzwłocznie zwiastowała nadejście mojego końca.

Hamulec nie działał, drzwi jakimś cudem były zablokowane, a ja nie potrafiłam zdobyć się nawet na krzyk.

Pozostał mi płacz.

I przerażenie, ponieważ w ostatniej chwili, którą przeżywałam nie czułam nic prócz strachu i bólu.

Nie było wspomnień, nie było nikogo obok mnie.

Miałam umrzeć i nie istniał żaden sposób na to, by móc temu zapobiec.

I nim pojazd dotarł do końca drogi, w ostatnim przebłysku świadomości, sięgnęłam po hamulec ręczny, chcąc go zaciągnąć.

Tak też uczyniłam.

I co najważniejsze, nie był to najlepszy pomysł.

Samochód gwałtownie skręcił, dotarł na krawędź i kierowany zbyt dużą szybkością, po prostu zaczął się staczać.

Szybko, boleśnie...aż do końca.

— Nie! — Wrzasnęłam, zrywając się nagle z łóżka, przyjmując pozycję siedzącą.

Oparłam dłoń na mojej klatce piersiowej i starałam się unormować własny oddech, co wcale nie było takie proste. Serce obijało się o moją klatkę piersiową, chcąc wyrwać się z niej i odnaleźć jakąś bezpieczną strefę, a kropelki potu zdobiły moje czoło, przywołując znajome poczucie duszności.

Nic nie było w porządku, a koszmar, który właśnie mi się śnił zdawał się być zbyt realny, by móc zyskać miano mary sennej.

Zacisnęłam powieki, chcąc zapanować nad sobą i okazało się to moim kolejnym błędem.

Obrazy kolejno przelatywały przed moimi oczami, a ja nie panowałam nad nimi.

Pamiętałam ból, całe mnóstwo bólu i ciszę, która zdawała się huczeć wokół mnie, gdy samochód spadał.

Pisnęłam z przerażeniem, zaciskając dłonie w pięści, czując jak paznokcie zatapiają się w mojej skórze, raniąc ją dotkliwie.

Potrzebowałam tego. Przywołania do rzeczywistości.

I nie potrafiłam się uspokoić. Oddech uciekał z moich płuc, urywając się, powoli zamieniając się w charczenie, a łzy wypływały z moich oczu, znacząc sobie ścieżkę bólu wzdłuż mojej twarzy.

Panikowałam.

Zwinęłam się, przyjmując pozycję embrionalną i opadłam na łóżko, próbując ułożyć sobie ten koszmar w głowie.

Próbując z nim wygrać.

Ze strachem, który paraliżował całe moje ciało.

Potrafiłam tylko bać się i płakać, nic więcej.

I nie wiem ile czasu minęło, gdy tak leżałam, ale w końcu, usłyszałam kroki.

I nie poczułam się bezpiecznie, ale nie potrafiłam wykonać żadnego ruchu.

Jakby mnie sparaliżowało.

— Asia, skarbie? — Usłyszałam znajomy głos, który należał do Mateusza, ale nie odezwałam się.

I już po chwili poczułam jak materac na łóżku ugina się, a mężczyzna siada obok mnie.

— Asia, co się dzieje? Co się stało? — Spytał cicho, powoli, ostrożnie, opierając dłoń na moim ramieniu.

Nie potrafiłam na niego spojrzeć, a co ważniejsze, nie potrafiłam powiedzieć nic.

Mogłam mu ufać? Powinnam?

— Asia...Aśka!?— Powtórzył zdrobnienia mojego imienia tym razem nieco głośniej, potrząsając mną, aż w końcu zmusił mnie do tego bym uniosła wzrok. Chwycił moją brodę pomiędzy palce i spojrzał na mnie z troską. — Co się stało?

Westchnęłam ciężko i potrząsnęłam głową, zwilżając koniuszkiem języka moją górną wargę.

— Kochanie, co się dzieje? Mów do mnie, powiedz cokolwiek? Nic ci nie jest? — Kontynuował ciemnowłosy. Był wyraźnie przestraszony, chociaż może bardziej powinnam określić to mianem zaniepokojonego? Nie byłam pewna.

Sama nie wiedziałam jak się czułam.

Nie wiedziałam, czy mój mąż był moim mężem. Czy powinnam mu ufać? I czy mój koszmar był koszmarem, czy może jednak wspomnieniem?

Zacisnęłam usta w wąską linię i ponownie potrząsnęłam głową, chcąc zaprzeczyć.

— Aśka! Cholera, odezwij się! — Zażądał, łapiąc mnie pewnie w pasie, dość mocno i przyciągnął do siebie, więżąc w żelaznym uścisku swoich ramion.

Wtuliłam policzek w zagłębienie jego szyi i starałam się po prostu oddychać.

Chociaż mój umysł negował tę informację, serce podpowiadało mi, że powinnam mu ufać. Że go kochałam, że byłam przy nim bezpieczna, że tak powinnam się czuć.

A mimo to wątpliwości nie dawały mi spokoju i przelatywały przez mój umysł, dręcząc mnie.

— To tylko zły sen, przepraszam, przestraszyłam się — odpowiedziałam w końcu, po dłuższej chwili milczenia.

Mężczyzna odetchnął cicho i pogłaskał mnie po włosach.

— Potrzebujesz czegoś? Chcesz o tym porozmawiać?

— Nie, to naprawdę tylko zły sen — skłamałam i zacisnęłam powieki, żałując tego od razu, ponieważ w mojej podświadomości zakodował się obraz spadającego samochodu.

Brunet odchylił się nieznacznie i spojrzał na mnie, a ja nie uciekłam wzrokiem. Wpatrywałam się w niego i nie rozumiałam już nic.

I chociaż to było absurdalne, czy też po prostu głupie, rzuciłam się na niego i połączyłam nasze wargi w pocałunku. I wcale nie był on delikatny, właściwie nieco zaborczy i brutalny.

Jakbym chciała zapomnieć, zatracić się w tym, w nim.

I najpewniej by mi się udało, gdyby Mateusz się nie odsunął.

— Asia, nie tak... — oświadczył cicho, aczkolwiek pewnie i opuszkami palców przesunął po moim policzku. — Nie tak, nie dzisiaj.

Zamrugałam pospiesznie powiekami, nie rozumiejąc jak mógł mnie odtrącić. I czy on naprawdę to zrobił?

— Mateusz...— pisnęłam żałośnie.

— Kocham cię, cholera, kocham cię i przysięgam, że chcę tego jak niczego innego, ale nie tak...musisz pamiętać, musisz sobie przypomnieć, nim...

— Co muszę sobie przypomnieć? — Wtrąciłam, nie rozumiejąc go zupełnie.

— Że mnie chcesz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro