28.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"I was dreaming of bigger things
And wanna leave my old life behind"

Z duszą na ramieniu weszłam do pomieszczenia, rozglądając się dookoła dość chaotycznie, próbując odnaleźć w otoczeniu coś, co mogłoby wywołać u mnie spokój.

I chociaż to było głupie, pozwoliło mi odkryć, że miałam przy sobie Mateusza, który bez względu na wszystko faktycznie był moją ostoją.
Zawsze.
I wszędzie.

Pokrzepiona tą myślą, jęknęłam cicho i opadłam na niezbyt wygodne krzesło, które wskazał mi mężczyzna. Mój mąż usiadł obok, trzymając konsekwentnie moją dłoń, zaciskając na niej palce, by dać mi pewność, że nadal tu był.

— Muszę przyznać, że cała ta sprawa...

— Przepraszam, ale czy mógłby pan po prostu powiedzieć, co takiego ustaliliście? — Wtrącił Mateusz, nie planując czekać, aż niejaki Leon Zięba zacznie swoją przemowę.

Rzuciłam mu krótkie, zdumione spojrzenie, dostrzegając kątem oka, że i podkomisarz był zaskoczony takim obrotem sytuacji, ale nie skomentował tego.

Odchrząknął znacząco i odłożył jakieś dokumenty na blat biurka, spoglądając na mnie.

— Czy zna pani Feliksa Abramowicza? — spytał mężczyzna, uśmiechając się do mnie półgębkiem, zaraz po tym, jak rozchyliłam usta, z wrażenia, by następnie wciągnąć ze świstem powietrze, czując, że brakuje mi tlenu.

Pytaniem tym przywołał wiele niechcianych wspomnień, które zalały moją głowę.

Mój ojciec chrzestny. Młodszy brat mojego tragicznie zmarłego ojca. Człowiek, który obiecywał nas wspierać i pomagać nam we wszystkim, a jednocześnie kłamca, czekający na dobry moment, by okraść nas z możliwości odziedziczenia spadku po rodzicach.

Zamrugałam nerwowo, wpatrując się tępo w jakiś punkt na białej ścianie.

— To jej wujek, ale co on ma z tym wspólnego? — Odpowiedział Mateusz, wykorzystując mój szok.

Podziwiałam w nim to opanowanie, chociaż z drugiej strony wiedziałam, że było mu łatwiej, ponieważ nie chodziło o kogoś, z kim on był blisko.

— Właśnie próbuję to wyjaśnić — mruknął niezbyt zadowolony mężczyzna, marszcząc brwi, dając tym samym brunetowi do zrozumienia, że to nie on jest od zadawania pytań.

Ja w tym czasie nadal obserwowałam pomieszczenie, nie potrafiąc zbytnio skupić rozbieganych myśli.

— Więc...co z nim? Co z tą sprawą ma wspólnego Feliks? — zapytałam po chwili, orientując się, że nie mogłam tak po prostu ciągle bać się prawdy.

Zacisnęłam palce na dłoni męża, mając wrażenie, że niemalże wbijałam mu paznokcie w skórę, ale nie protestował. Spojrzał tylko na mnie i rzucił mi pełne wsparcia spojrzenie, wiedząc jaka burza właśnie szalała wewnątrz mnie.

— Na to pytanie może odpowiedzieć pani mąż, prawda? — Odparł zdawkowo policjant, nie wyjaśniając tak naprawdę nic.

Potrząsnęłam głową, przechylając ją jednocześnie w bok, gapiąc się na starszego ode mnie człowieka, który dość znacząco wpatrywał się w ciemnowłosego.

Że co?!

— Niby jakim cudem? — Wymamrotałam cicho, starając się nie wydawać żadnych niewłaściwych osądów.

Bo przecież brunet nie mógł tego zorganizować, w żadnym wypadku nawet nie przypuszczałabym, że byłby gotowy posunąć się do czegoś takiego, byleby tylko się mnie pozbyć. Mój mąż taki nie był, oczywiście nie należał on do świętych osób, ale wiedziałam, że w życiu, w żaden sposób tak by mnie nie skrzywdził. Na pewno nie świadomie.

— Kilka miesięcy temu przyszła do pana pańska szwagierka, prosząc o pożyczkę, prawda? — Kontynuował mężczyzna, bawiąc się przy okazji swoim wąsem, na którym skupiłam swoją uwagę.

Każde z jego pytań zdawało się mieć drugie dno, a ja powoli traciłam cierpliwość, ponieważ nie chciałam domysłów. Chciałam faktów. Tu i teraz.

— Tak, ale...

— Panie Zięba!, mógłby pan w końcu powiedzieć, o co chodzi? — Weszłam w słowo Mateuszowi, nie wytrzymując napięcia.

Puściłam rękę męża, podniosłam się z miejsca i przeszłam kilka kroków, by zatrzymać się pod ścianą i obdarzyć wściekłym wzrokiem policjanta, który sugerował, że każda bliska mi osoba maczała w tym palce. Przeczesałam dłonią włosy, sycząc z bólu, gdy jakiś kołton zablokował drogę moim palcom.

Policjant zmarszczył swoje ciemne, gęste brwi i prychnął cicho.

— Konstancja nie wzięła ode mnie wtedy żadnych pieniędzy — oznajmił Mati, potrząsając głową.

Zacisnął palce na podłokietnikach krzesła i westchnął ciężko.

— Sprawa rozeszła się po kościach i nie rozumiem, jaki to ma związek z porwaniem mojej żony ani tym bardziej z próbą jej zabójstwa — dorzucił, nie ukrywając swojej złości.

Sam wydźwięk tych słów sprawił, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.

— Pani Abramowicz przyznała się do współpracy z panem Abramowiczem. Wprawdzie nieświadomie, ale udzieliła mu potrzebnych informacji. Za całą sprawą stoi pani wujek — wyjaśnił czarnowłosy, posyłając mi współczujące wspomnienie.

Zaskoczył mnie tym. Zupełnie nie wiedziałam jak na to zareagować. Zamrugałam pospiesznie powiekami, czując jak łzy, zaczynają mnie szczypać w oczy i spojrzałam bez zrozumienia na Mateusza, licząc, że on coś zrozumiał.

— Konstancja? — Upewnił się zszokowany Mateusz.

Podniósł się z miejsca i podszedł do mnie, by móc mnie przytulić. Mocno. Zupełnie tak jakby rozumiał, że musi mnie trzymać, bo ja się właśnie rozsypywałam.

Moja siostra. Starsza, rodzona, ta, która powinna mnie wspierać.

Poczułam jak łzy, wypływają mimowolnie z moich oczu. Słowa policjanta huczały mi w głowie, rozbrzmiewając raz za razem.

— Tak. Właśnie tak. Uprzedzam, że nie działała ona z premedytacją i właściwie została wmieszana w tę sprawę przypadkowo i ona również jest ofiarą, ale duża część wydarzeń miała miejsce tylko dlatego, że to ona wyjawiła informację Feliksowi, który mając potężne kłopoty finansowe, uznał, że wyłudzi pieniądze od pana. Nie przewidział, że pańska sekretarka go przechytrzy i mu przeszkodzi — dorzucił policjant, a ja wpatrywał się w niego, rozchylając usta i formując z nich literkę „o".

— To bez sensu — mruknął brunet, gładząc dłonią dół moich pleców.

— Nie — zaprzeczyłam — to właśnie ma ogromny sens. Feliks to skurwiel w skórze owcy, w sensie wilk. Potrafi grać, udawać. Przekonałyśmy się o tym po śmierci rodziców.

— Ale to twój wujek.

— Wiem — westchnęłam i spojrzałam na drugiego mężczyznę, który w ciszy siedział za biurkiem i czekał na to, aż się uspokoję. — Co teraz?

— Teraz wniesiemy oskarżenie, poczekamy na termin rozprawy i niech się dzieje wola nieba — zażartował na koniec policjant, podsuwając mi jakieś papiery.

— Rozprawy?

— To formalność, mamy dowody niezbicie świadczące o jego winie, a dodatkowo pani siostra chce zeznawać — powiedział, zerkając na ekran telefonu, który moment wcześniej oznajmił nadejście wiadomości.

— Ona wiedziała?

— Właśnie ją poinformowano, ona również padła ofiarą manipulacji, niech pani jej nie osądza — odparł czarnowłosy.

Wydostałam się z ramion męża i opadłam z powrotem na krzesło, czując, że straciłam resztki sił.

— Tylko oni za tym stoją? — upewnił się Mateusz, wpatrując się uparcie w drugiego mężczyznę.

— Niestety mam złe wieści, pański pracownik, Tomasz...

Policjant jeszcze coś tłumaczył, informował, ale ja już się wyłączyłam, ponieważ informacja, że to mój ojciec chrzestny pozwolił na to, by mnie zabito, sprawiała, że robiło mi się słabo.

(...)

— Naprawdę chcesz wyjechać? — Wściekła Konstancja wpadła do sypialni, trzaskając drzwiami, które popchnęła zbyt mocno.

Podskoczyłam w miejscu i rzuciłam jej pełne politowania spojrzenie.

— Czy nie wyraziłam się dość jasno, mówiąc, że nie chce nikogo widzieć? — Spytałam retorycznie, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Wróciłam do pakowania, a właściwie to do zamykania walizki, w której znajdowały się moje rzeczy.

— Aśka, przepraszam, wiem, że nawaliłam, wiem — powiedziała już nieco ciszej, spokojniej, potulniejąc.

I widziałam żal w jej oczach, a nawet poczucie winy, ale nie zmieniało to faktu, że tak wiele bliskich mi osób było powiązanych ze sprawą mojego porwania.

— A ja wiem, że muszę wyjechać. I pogódź się z tym tak jak Mateusz, to wszystko, co mam ci do powiedzenia — rzuciłam chłodno, zestawiając bagaż na ziemię.

— Tak po prostu?

— Po prostu?! — Wrzasnęłam, tracąc cierpliwość. — Po prostu? Czy ty się słyszysz?!

— Tak. Uciekasz jak ten pieprzony struś i chowasz głowę w piasek! — Warknęła zła, łapiąc mnie za rękę, chcąc zatrzymać mnie w miejscu.

Wyszarpnęłam dłoń z jej uścisku i zaśmiałam się gorzko.

— Świetnie, mogę być strusiem, ponieważ on spierdala, gdy na horyzoncie pojawi się niebezpieczeństwo! — Skomentowałam złośliwie, sprawiając tym samym, że zszokowana blondynka cofnęła się o krok. — A uwierz mi, że informacja, że bliskie ci osoby, chcą się ciebie pozbyć to wyjątkowy dobry powód do ewakuacji.

— Asia...

— Nie asiuj mi tutaj! I daj mi wyjść. I najlepiej daj mi święty spokój — poleciłam, biorąc walizkę z zamiarem wyjścia.

— Naprawdę, nienawidzisz mnie, aż tak bardzo? — Wydukała cicho, zmuszając mnie tym samym do zatrzymania się w progu.

Odwróciłam się i pokręciłam w ramach zaprzeczenia głową.

— Nie. Ja cię nawet nie winie — przyznałam spokojniej, wzdychając ciężko. — Nienawidzę Tomka, ponieważ to on przekazał porywaczom informację na temat mojego miejsca pobytu, chcąc trochę zarobić. Jego nienawidzę i gardzę nim, zwłaszcza że udawał przyjaciela od tylu lat.

— Ale? Bo jest jakieś, ale? — Spojrzała na mnie, gdy tylko cisza pomiędzy nami zaczęła narastać.

— Ale nie potrafię tu być. Z wami. Teraz. Wiem, że nie jesteście winni, wiem, że ta sytuacja dotknęła również was, ale potrzebuję przestrzeni i spokoju. Potrzebuję to przemyśleć — wyjaśniłam, opuszczając ramiona.

Moja bezsilność wobec tych uczuć przerażała mnie, ale nie potrafiłam inaczej.

W ciągu miesiąca odzyskałam pamięć, wspomnienia o kryzysie w małżeństwie i informację, że mój wypadek był zaplanowany w każdym detalu przez mojego ojca chrzestnego, nie wspominając o pomocy w tym przedsięwzięciu osób, które były mi najbliższe.

— Co z twoim małżeństwem?

— Nie wiem. Kocham go, ale życie z nim wcale nie jest łatwe, życie ze mną nie jest łatwe i najpierw muszę... Po prostu muszę odnaleźć spokój, nim podejmę taką decyzję. To tylko kilka dni — powiedziałam, decydując się na lekki uśmiech w kierunku siostry.

— Albo tygodni, zawsze byłaś nieprzewidywalna — zauważyła blondynka.

Wzruszyłam ramionami i westchnęłam ciężko.

— Możliwe. Odezwę się, gdy dotrę, gdziekolwiek.

— Nie boisz się, że on nie będzie czekał? — zapytała, trafiając tym pytaniem w samo sedno.

A ja nie potrafiłam przyznać się do tego, że na samą myśl strach mnie paraliżował. A i tak nie mogłam podjąć innej decyzji. Musiałam wyjechać. Już. Natychmiast. Teraz.

🗯️ Kto się spodziewał, że to ktoś od Aśki stoi za tą całą sprawą ręką do góry. A no i tak, Konsti coś tam jednak nawaliła, buziaczki i do następnego. Czekam na Wasze opinie 💎.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro