Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 5

Odwaga przeplatana strachem

Splunął i otarł usta ręką. Jego zniekształcony, prawdopodobnie od wielu uderzeń nos był umazany jego własną posoką.

- Już jest w drodze.

- Pieprzysz.

Kucnął ociężale, jego kości strzyknęły głośno gdy to robił. Znalazł się niemal na moim poziomie. Umyślnie spojrzał mi w oczy.

- Gdyby nie to, że jesteś jego ukręciłbym ci kark jak gęsi - oznajmił w końcu wkurzonym głosem.

Nieźle zaszłam mu za skórę i miał prawo być wkurzony. Cała trzęsłam się ze złości i strachu. Miałam jedną ostatnią szansę, aby ujść z tego cało i byłam tego boleśnie świadoma.

Około czterdziestu minut wcześniej 

Dziewczyna była spocona ze strachu, mimo wszystko lawirowała w tłumie bawiących się i pijących rozrobione piwo, ludzi i wilków. Umyślnie pokazała się dwóm umięśnionym i starszym od niej, o jakieś dziesięć lat wilkom. To do nich pobiegła Alika i to oni ścigali Lou. Jeden z bawiącym się przypadkowo wbił jej łokieć w żebra. Zaklęła  i potoczyła się kawałek dalej, tym razem wpadając na czyjąś stopę. Zdawała sobie sprawę, że musi kupić przyjaciółce jak najwięcej czasu, ale szło jej marnie. Już po chwili leżała na tyłku, pociągnięta za ramie, czyjąś mocną dłonią. 

- Auć - pisnęła, niepocieszona.

Tylko ona mogła spartaczyć misję, wpadając na nieznajomych. Już wyobrażała sobie śmiech Lou. Szybko podparła się na ramionach i klęcząc uciekała w plątaninę nóg.

- Kurwa, łap ją! - krzyczał jakiś mężczyzna za nią.

Elis wcale nie chciała, żeby ją złapali. Niby na tym polegał plan i sama go wymyśliła, mimo wszystko powoli ogarniała ją panika. Potrafiła przekonać Lou, że absolutnie nic nie może jej się stać, ale nie siebie.

Nagle jednak z trwogą spostrzegła, że dający jej bezpieczeństwo (i siniaki) tłum przerzedza się. Nie zdążyłam zmienić kierunku czołgania, kiedy czyjaś ciężka stopa kopnęła ją tyłek, sprawiając, że zaryła twarzą w trawę. Prychnęła próbując pozbyć się z ust ziemi i lekko zamroczona sięgnęła, by dłonią odgarnąć z oczu ziemię. Czuła w ustach obrzydliwy smak kwaśnej ziemi i trawy. Wydawało jej się nawet, że połknęła robaka. Strasznie piekły ją oczy, jak cała twarz. Wszędzie miała zadrapania i brud. Najgorzej ucierpiały jednak kolana, zdarte i krwawiące obficie od całej ucieczki. Nawet włosy, uwolnione z kapelusza utytłane były błotem i roślinnością. Ponownie potarła oczy i zwróciła się w stronę swoich napastników. Obaj mężczyźni wydawali się ogromni, wciąż klęczącej Elis. Jeden wyglądał na niewiele starszego od niej natomiast drugi, mógłby być ojcem swojego towarzysza. Mieli nieciekawe wyrazy twarzy.

- W czym mogę pomóc? - zapytała niewinnym, niemal rzeczowym głosem.

Przełknęła ślinę, kiedy młodszy z mężczyzn zmarszczył brwi. Raczej nie podobało mu się jej poczucie humoru. Był bardzo przysadzisty, miał nawet lekką nadwagę. Krótkie, obcięte na jeża włosy były jasnorude. Miał też jasne, świńskie oczka i mały nos gubiący się na wielkiej twarzy opatrzonej w obwisłe, zaczerwienione policzki. Elis nie szczególnie zazdrościła przyszłej bratniej duszy tego delikwenta.

- To ona? - zapytał swego druha, nie spuszczając dziewczyny z oczu.

Brzmiał jak obrażone dziecko.

- Nie szukamy rudej, idioto! - skarcił go starszy mężczyzna.

Miał twarz, która wiele przeżyła. Brązowe oczy, ginące pod masywnymi brwiami i otoczone siatką, grubych zbierających brud zmarszczek. Jego nos był duży i nieco zaczerwieniony, a usta mięsiste. Był też opalony lub może raczej brudny. Przywodził dziewczynie na myśl stereotypowego kierowcę tira. Miał upaćkany biały podkoszulek i niebieską, flanelową koszulę z podwiniętymi rękawami. Zdążyła nawet spojrzeć na dłonie i przekonać się, że paznokcie są brudne, a palce zgrubiałe.

Rudy chłopak bez zastanowienia złapał za płomienne loki, podnosząc do góry i nie zwracając uwagi na wrzaski. Podniosła się natychmiast łapiąc na jego wielką rękę i próbując wyplątać włosy.

- Puść, to boli! - wrzeszczała i wykrzywiała twarz z uwagi na nasilające się cierpienie. - Pomooocy! - dodała z myślą o turystach.

Do akcji wkroczył kierowca tira, popychając mocno kompana.

- Nie tutaj, durniu! - skarcił go ponownie chwytając dla odmiany ramie Elis.

Mocno wbił palce w jej skórę, sprawiając, że mimowolnie się wyprostowała. Jej włosy zostały uwolnione z uścisku wrednego rudzielca.

- No to sobie pogadamy - zapowiedział.

Prowadził ja w swoim stalowym uchwycie ignorując jęki bólu. Dziewczyna odwracała się mimowolnie pragnąc dostrzec przyjaciółkę.

- O co panu chodzi? Nie wiem co wam zrobiłam! - broniła się słabo.

- Zamknij się - odpowiedział jej gruby głos, należący do jej oprawcy.

No pięknie. Pomyślała dziewczyna dając się szturchać i popychać w nieznanym kierunku. Wciąż była brudna i poszarpana a na jej języku była ziemia. Szli obok bawiącego się tłumy i nikt nie ośmielił się przerwać ich przemarszu. Nie trwało to jednak, trzeba przyznać, zbyt długo. Już po kilkunastu metrach znaleźli się poza zasięgiem oczu bawiący się ludzi i wilków, stając za jednym z wielu metalowych baraków. Postawny mężczyzna, rzucił nią o rdzewiejącą ścianę.

- Nawet nie próbuj uciekać -  zaznaczył jeszcze z coraz to bardziej skwaszoną miną.

Natomiast zbesztany rudzielec zachowywał się jak naburmuszony dzieciak, nawet nie patrząc na starszego mężczyznę. Sporadycznymi, pełnymi nienawiści spojrzeniami obdarowywał natomiast Elis na każdym kroku.

- Mogę chociaż wiedzieć, co tu robię?

Mężczyzna zamyślił się na krótką chwilę, drapiąc potężną dłonią nieduży zarost.

- A dlaczego uciekałaś?

- Pooomocy!

***

Dopadłam ciężkich drzwi samochodu i zapadłam się na przednim siedzeniu, tak aby nie było mnie widać z zewnątrz. Z nerwów mój oddech był nierówny. Wciąż patrzyłam na zegarek na desce rozdzielczej, zastanawiając się ile czasu potrzebuje Elis, aby wyłgać tamtych i wrócić. Jednak już po kilku minutach nie potrafiłam wytrzymać z niepokoju. Musiałam sprawdzić czy wszystko w porządku. Zachowując resztki rozsądku, przebrałam się, splotłam włosy w luźny kok na karku i naciągnęłam na głowę bejsbolówkę. Przemieszczałam się po terenie, pełnym pijanych ludzi, wypatrując rudej głowy, lub chociażby kapeluszu. Trzymałam dłonie w kieszeniach obszernej bluzy z kapturem. Nerwowo obdzierałam lakier z paznokci. Elis nigdzie nie było, a mój telefon milczał. Gdyby wróciła do mróweczki, na pewno zadzwoniłaby cała podekscytowana. Puszczono muzykę i bas dudnił potężnie w podłożu. Ktoś występował na scenie i rozbrzmiewały oklaski. Ludzie śmiali się, tańczyli nieporadnie w miejscu i śpiewali. Słyszałam krzyki i odgłosy zarówno zabawy jak i kłótni. Gdzieś pośrodku całej polany, zaczął płonąć wesoło spory ogień. Tłum tylko się zagęszczał. Kilkoro śmiałków zebrało się, aby skakać przez wielki płomień. Byli pijani i napędzani testosteronem. Rozpoznałam w tych ludziach wilki i nie zbliżałam się. Wciąż ktoś mnie potrącał i wpadał na mnie z bełkotliwym "przepraszam". Rozpoczęcie lata, faktycznie sprawiło, że miasteczko tętniło życiem. Wydostałam się z kłębowiska kończyn, coraz bardziej zdenerwowana. Szybkim krokiem obeszłam teren. Widziałam śpiących na trawie imprezowiczów i sikających mężczyzn. Muzyka była na obrzeżach nawet znośna. Dało się słyszeć nawet ciche kwilenie i duszące odgłosy. To właśnie zwróciło moją uwagę. Zaczaiłam się za ścianą metalowego baraku z przerażeniem obserwując wiązaną Elis. Była zakneblowana, a mimo to nie przestawała wydawać wściekłych odgłosów. Była umazana błotem i potargana. Jeszcze nigdy nie widziałam jej też tak wściekłej. Zagryzłam wargę i wróciłam za ścianę kontenera, unikając tym samym uwagi tamtych. Ktoś zaświecił mi w oczy latarką.

- Ty! - warknął zupełnie obcy głos i zamachnął się czymś ciężkim.

Uderzenie spadło na mnie niespodziewanie. Było ogłuszające i zachwiało mną. Przed oczami wybuchnęło mi przeraźliwe światło i na moment straciłam rezon. Tępy ból głowy zjawił się dopiero potem i był nie do wytrzymania. Tak właśnie zostałam pokonana własną bronią. Upadłam na podłogę i mogłam się tylko przyglądać jak robotnik, którego załatwiłyśmy z Elis uśmiecha się do mnie.

- Panowie! Mam coś dla was! - zawołał, gdy zwinęłam się z bólu na trawie, nie mogąc myśleć o niczym innym niż ból głowy.

Ból zamroczył mnie. Wszystko trzęsło się przed moimi oczami i bujało na boki. Splunął i otarł usta ręką. Jego zniekształcony, prawdopodobnie od wielu uderzeń nos był umazany jego własną posoką.

- Już jest w drodze.

- Pieprzysz.

Kucnął ociężale, jego kości strzyknęły głośno gdy to robił. Znalazł się niemal na moim poziomie. Umyślnie spojrzał mi w oczy.

- Gdyby nie to, że jesteś jego ukręciłbym ci kark jak gęsi - oznajmił w końcu wkurzonym głosem.

Nieźle zaszłam mu za skórę i miał prawo być wkurzony. Cała trzęsłam się ze złości i strachu. Miałam jedną ostatnią szansę, aby ujść z tego cało i byłam tego boleśnie świadoma.

A/N

Dobra przyznać się, kto nie chce, żeby udało jej się uciec? :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro