Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 9

Nie mów hop

- Crene - szepnęłam w ciemność. 
Odpowiedziało mi niechętne mruknięcie. Budził się. 
- Crene - powtórzyłam odrobinę głośniej. 
- Niee - burknął zmęczonym głosem. 
Musiał być wykończony. Świeciła we mnie chyba każda egoistyczna kostka. 
- Proszę, chodź ze mną. 

Około szesnaście godzin wcześniej


     Tapicerka pachniała pięknie. Przyjemnie łaskotała moje zmysły swoim czystym i specyficznym zapachem. Zawsze lubiłam wnętrza samochodów. Otwarte do połowy szyby zapewniały przyjemny wicherek, który smagał moje skulone na tylnej kanapie ciało. Nie marzłam, mimo pędu wiatru. Czułam ciężki materiał na nogach i tyłku. Dodatkowo grzało mnie przyciśnięte do mojego, ciało Elis. Miałam nawet jej stopy pod głową. Byłam zawieszona w stanie pół snu i czułam leniwą, ciężką i przyjemną senność. Moje oczy pozostawały zamknięte, jednak słyszałam szum wiatru i cichy głos z przedniego siedzenia. Kobieta śpiewała cicho, znałam te melodię, to był jeden z kawałków Amy Winehouse. Uwielbiałam jej głos, muzykę i teksty piosenek, były relaksujące. Otworzyłam leciutko oczy, wciąż miarkując sen. Obserwowałam ruch ramion Crena i kawałek jego profilu. Co chwila manewrował lusterkiem wewnętrznym, zerkając na kanapę. Jakby upewniał się, że wciąż tam jestem. Samochód zatrzymał się w końcu, a podniosłam się, budząc tym samym Elis. 

Rozejrzałam się dookoła. Stałam na piaskowym podjeździe, słuchając przyjemnego skrzypienia. Wokół mnie rozpościerała się łąka. Z prawej strony widoczny był wyraźny spad, natomiast całą łąkę od krawędzi lasu dzieliło jakieś cztery metry za domem, dwadzieścia od wschodu, tam gdzie widoczny był spad i może z siedem z zachodu. Bok domu okalał trochę zniszczony płot. Okolica szczególnie wczesnym wieczorem wyglądała jak widok z pocztówki. Sam domek był pomalowany na biało - dwupiętrowy i bijący na kilometr spokojem. Elis marudziła sennie, o jakieś obroży. Często gadała przez sen, lub nagle z niego wybudzona.
Oślepiło mnie światło zachodzącego słońca. Przyłożyłam dłoń do twarzy odnotowując na powrót ból w jednym z palców. Nie pytałam Elis o samopoczucie, była nieprzytomna. Jej oczy otwarte nie widziały nic przed sobą, a nogi niosły we wskazanym tylko kierunku. Była niemal niepoczytalna.
- Trzeba ją szybko położyć - zwróciłam się w stronę Crena, kładąc dłoń na jego ramieniu i wskazując na przyjaciółkę.
Kiwnął głową i odszedł na dwa kroku, przywołując jednego ze swoich ludzi. Opierająca się o mnie Elis trochę mi ciążyła szczególnie, że ból w nodze był wciąż bardzo dokuczliwy. Tak samo z resztą, jak pulsujący policzek. Znajdę tego dupka i nie będzie przyjemnie. 
Crene polecił komuś zakwaterowanie Elis i naiwnie sądził, że na to pozwolę.
- Idę z nią - oznajmiłam natychmiast.
Przecież nie mogłam im zaufać z Elis, nie wiedziałam kim są ci ludzie. Złapałam za ramie jednego z jego ludzi i powiedziałam, żeby jej nie dotykał. Przecież mogłam sama ją odprowadzić. Szybki rzut oka za Crena sprawił, że dowiedziałam się o jego rozdrażnieniu. Kręcił głową i wzdychał.
- Nie panosz się tak, mała - mruknął mężczyzna, którego zadaniem było odprowadzenie Elis.
Wyglądał na trzydzieści lat. Miał owalną głowę, na której rysował się tylko cień dawnych włosów. Miał prosty nos i smutne, brązowe oczy. Był ode mnie dużo wyższy, musiałabym stanąć na palcach, aby położyć mu głowę na ramieniu. 

- To nie stój mi na drodze - odpyskowałam z przesłodzonym uśmiechem.
Facet przewrócił oczami.
- Dzieci - powiedział na wydechu.
Ktoś złapał mnie za kołnierz i obrócił. Nie zaczęłam wymachiwać rękoma, tylko dla tego, że czułam, że to on. Byłam zwrócona twarzą do Crena, dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów.
- Chyba musimy porozmawiać - oznajmił z naciskiem. - Obiecuję, że twojej koleżance nic nie będzie.
Odsunął się na kilka kroków i podniósł rękę do serca.
- Masz na to moje słowo - oświadczył.
Cała jego postawa, a nawet ton głosu świadczyły o teatrzyku jaki odgrywał. Mogłam zauważyć, że traktuje mnie protekcjonalnie i jest może nawet trochę zażenowany tym jak to musi mnie uspokajać. W oczach jego ludzi, to musiało być coś żenującego. Przełknęłam dumę.
- Oczywiście - warknęłam zezłoszczona. 

To prawda, wpadałam w gniew z byle powodu i wszędzie szukałam powodu do zadymy ale nie umiałam inaczej. Mój świat składał się z ulicznej partyzantki i okazjonalnego szczęścia lub może tak lubiłam się usprawiedliwiać. Gadkę o agresji wilkołaków, odpuszczałam nawet sobie. Ja zawsze miałam coś za uszami i masę kłopotów. 
Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę spokojnego domu, w moich oczach przypominającego jakieś wiejskie uzdrowisko. Crene podążał za mną, dopóki nie kapnęłam się, że nie wiem gdzie idę. Zatrzymałam się gwałtownie przed wejściem. Drzwi były czerwone z dużym judaszem.
- Ooo dalej nie wiesz gdzie iść? - zapytał alfa złośliwie.
Oparłam dłoń na biodrze, patrząc na niego z pod przymrużonych powiek. Był blisko, oddychał tym samym powietrzem co ja, mogłam wyciągnąć rękę i go dotknąć. Nie bardzo wiedziałam, czemu wcześniej tak bardzo mi brakowało? Uparcie powtarzałam sobie w myśli, że jest zwyczajnym wilkołakiem - nie ma czym się zachwycać. Tylko serce biło mi szybciej, oddech się spłacał i dłonie zaczęły pocić. Był tu, wszechświat wrócił na swoje miejsce. 
- Chcesz rozmawiać czy się kłócić? Bo wiesz, ja się dostosuję - odpowiedziałam, starając się nie tracić rezonu.
Chłopak uśmiechnął się i sięgnął dłonią za mnie, pociągając drzwi do siebie i otwierając je. Niepewnie przekroczyłam próg, a tuż za mną i Crenem wmaszerowała Elis ze swoją obstawą. Mężczyzna, który ją odprowadzał wiedział gdzie idzie - nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Pokornie ściągnęłam trampki w przedpokoju. Było ciemno, w pewnym momencie zachwiałam się, ale zanim zdążyłam podeprzeć się ściany, silna dłoń Crena ujęła moje ramie i postawiła mnie do pionu. Złapał bardzo delikatnie.
- Może porozmawiamy w kuchni? - zaproponował uprzejmie.
Nie czekając na moją zgodę, poprowadził mnie w nieznanym mi kierunku. Kuchnia była mała i przytulna. Ściany były pomalowane na żółto, a podłogi wyłożone linoleum o przyjemnym zielonym kolorze. Trochę waliło tandetą, może przez osłonięty abażurem żyrandol i oklejone szafki. Nad blatem wisiała półeczka z przyprawami, a nad zlewem obraz przedstawiający kosz owoców. Przy kwadratowym stoliku stały dwa krzesła z czerwonymi poduchami.
- Mieszkasz tu? - spytałam siadając na wysokim blacie.
Chwyciłam w dłoń kryształową cukierniczkę i zaczęłam ja obracać w dłoniach.
- Nie, to mieszkanie Terrego - odpowiedział roztargnionym głosem.
Jakbym mogła wiedzieć kim jest Terry. Czułam się przytłoczona całą sytuacją i nie wiedziałam czego się spodziewać, ani co zrobić. Uczucie jakim darzyłam Crena były bardzo chwiejne - silne, ale i pełne sprzeczności. Nie znałam go, ale czułam, że jakaś część mnie do niego należy. Nie mogłam również zaprzeczyć, że był mój. Cały mój, od ubranych w timberlandy stóp po przyciemnioną zarostem twarz. Jego nieodkryte jeszcze wtedy wnętrze też należało do mnie i byłam już w tamtej chwili gotowa walczyć - o to, co wierzyłam jest już dawno moje.
Crene czuł się w ciasnej kuchni jak u siebie. Wyjął z szafki dwie szklanki i pewnie sięgnął po mineralną z pod stolika. Podał mi wodę, swoją wypijając jednym haustem.
- Kim jesteś? - spytał, marszcząc grube brwi.
Pytanie to zbiło mnie zupełnie z tropu.
- Kłopotem - oświadczyłam, uśmiechając się całkiem szczerze.
Zaśmiał się krótko i skrzyżował ramiona.
- To już zdążyłem zauważyć, Lu. 
- Lou - poprawiłam nieświadomie. 
Czy zabolało, że nie wiedział jak mnie nazwać? Nie zupełnie. Mimo całej tej bliskości, był tylko obcym mężczyzną i zdawałam sobie z tego sprawę. Był obcym mężczyzną, który wciąż na mnie zerkał prowadząc samochód, bez namysłu wniósł moją torbę i przykładał zimną stal do mojego policzka, obawiając się, że zostanie ślad. 
- Nieistotne - odpowiedział, bagatelizując swój błąd. 
Uniosłam wysoko brwi. To nie było miłe. 
I nagle jakbym przeszła mnie błyskawica uświadomiłam sobie z kim jestem w jednym pokoju. Miał być brutalnym mordercą, zdolnym zagryźć własnego ojca. Ten ostatni fakt nie robił na mnie tak straszliwego znaczenia. Wiem coś o ojcach, którzy powinni być bezpłodni od urodzenia. Jednak sam fakt ogromnej brutalności wisiał gdzieś w powietrzu. Nie byłam niewiniątkiem - już to przed sobą przyznałam, ale nigdy nie zabiłam. Przez chwile patrzyłam na swoje stopy. 
- A kim ty jesteś? - zapytałam na powrót, skupiając na nim spojrzenie
Skrzyżował ramiona. 
 - Na razie chcę tylko byś wiedziała, że jestem po twojej stronie. Cokolwiek się wydarzy, utknęliśmy w tym razem. Znajdziemy sposób aby się dotrzeć. Na początek, nie uciekaj. To wszystko o co proszę - jego stalowe spojrzenie nie opuszczało mojego. 
Możesz szukał w moich oczach aprobaty lub zaprzeczenia, może chciał zdominować tą rozmowę. Nie wiem, jedno tylko było pewnie, obiecałabym mu wtedy wszystko. Przeszłość nie ciążyła mi nigdy jak w tamtej chwili. 
- Nie mów hop. 
Nic o mnie nie wiedział i był gotowy zagwarantować mi swoją przyjaźń. Obiecał stać po mojej stronie, nie wiedząc nic o mnie. 
Crene odetchnął głęboko. 
- Spójrz na siebie. Nie zrobisz nic, co odepchnęłoby mnie od ciebie - oświadczył spokojnie. 
Posłałam w jego kierunku zmęczony uśmiech. Dopiero po chwili zrozumiałam, że jest też trochę zgorzkniały. 
- Obiecujesz? - spytałam dla przekory. 
- Masz moje słowo - odpowiedział prosto.  
Podszedł do mnie i łapiąc za moje biodra, postawił na ziemi. Kiedy był już pewny, że góruje nade mną wzrostem, odezwał się cicho. 
- Ucieknij jeszcze raz, a gorzko tego pożałujesz. 

                                                                        ~ *~~*~~*~

Otworzyłam oczy w ciemności. Obudziła mnie silna potrzeba udania się do łazienki. Nie miałam pojęcia gdzie jest. Z nerwów dotknęłam blizny na nodze. Syknęłam cicho, bo odezwał się ból w udzie. Nara na nodze, nie była może szczególnie głęboka, ale sprawiała cholerne cierpienie. Zwinęłam się w kulkę i zamarłam w bezruchu. Uspokoiłam oddech i wpatrzyłam się w tonący w mroku pokój. Pościel była miękka, jednak za prześcieradło robił koc, który drapał. Obok łóżka na sprężynowym materacu spał spokojnie Crene. Za ścianą pochrapywała Ele. Nie mogłam tego usłyszeć, ale wiedziałam, ze za oknem spacerkiem przechadza się Terry - beta w sforze Crena. Starałam się myśleć o wszystkim prócz wody, ale to nie pomagało. Crene leżał na plecach, jednym umięśnionym ramieniem zakrywał twarz. Cienki koc okrywał tylko jego nogi. Nie miał poduszki, ani prześcieradła. Miał tylko ten koc. Przez moment poczułam igiełki wyrzutów sumienia. Kilkanaście godzin wcześniej, może przesadziłam - kilka, pokazał mi ten pokój i kazał odpocząć. Jednak wcześniej starannie pościel mi łóżko. Chciałam zrobić to sama, ale on był zdecydowany. Wygładził każdą zmarszczkę, poprawił poduszkę i wyszedł. Nie wiedziałam, gdzie będzie spał, nie sądziłam, że tutaj. Spałam od rana, więc teraz o drugiej siedemnaście, jeśli wierzyć elektrycznego budzikowi na biurku w roku, byłam zupełnie wyspana i diabelnie głodna. Przez jedną okropną chwilę nawet burczało mi w brzuchu. 
- Crene - szepnęłam w ciemność. 
Odpowiedziało mi niechętne mruknięcie. Budził się. 
- Crene - powtórzyłam odrobinę głośniej. 
- Niee - burknął zmęczonym głosem. 
Musiał być wykończony. Świeciła we mnie chyba każda egoistyczna kostka. 
- Proszę, chodź ze mną. 
___________________________________________________
Trochę mi to zajęło, ale w końcu wymyśliłam jaki będzie Crene i bedzie kotem. Miłego wolnego. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro