#108

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tym razem nie ma koperty, nie ma zdjęć ani żadnych kart. Syriusz Smith rozgląda się niespiesznie po moim mieszkaniu, jakby był tu po raz pierwszy. W końcu mówi dość lakonicznie:

- Proszono mnie, bym przekazał ustnie informację. Proszę, by zabezpieczył pan przekaz informacji.

- Ale że jak? Jak mam zabezpieczyć? - Bezradnie rozkładam ręce. - Co zabezpieczać?

- Proszę odłożyć telefon i inne urządzenia elektroniczne w jedno miejsce, i albo włączyć zagłuszacz sygnału, albo przynajmniej puścić wodę w łazience.

Udaje mu się zbić mnie z tropu. Jestem tak zaskoczony, że wykonuję jego prośby w tempie natychmiastowym. Wrzucam telefon do szuflady w biurku, detektywek idzie za moim przykładem i swój również umieszcza w mojej szufladzie. Zamykam laptop i nakrywam go pledem, który do tej pory leżał złożony w kosteczkę na sofie. Z braku czegoś zwanego zagłuszaczem, cokolwiek by to nie było, odkręcam w kibelku prysznic. 

W łazience, przy akompaniamencie lejącej się z prysznica wody oraz zawodzącego żałośnie za zamkniętymi drzwiami Szczeksona, czuję się jak w tanim kryminale, ewentualnie w marnej parodii kryminału. Syriusz Smith natomiast wygląda na usatysfakcjonowanego moją współpracą. Prawie zaczynam nerwowo chichotać, kiedy z akceptacją skłania głowę. 

- Moja mocodawczyni prosiła o przekazanie, że wszyscy czują się znakomicie, ale bardzo tęsknią. Ma nadzieję, że sytuacja wkrótce się wyklaruje. 

- I to wszystko? - pytam, kiedy milknie i nie zanosi się na ciąg dalszy. 

- Nie, to nie wszystko. Żona pana O'Neilla... rozumie pan, o kim mówię? - Upewnia się, jakbym był trochę niesprawny intelektualnie. - Żona pana O'Neilla była od początku jednym z głównych inwestorów. Razem ze swoim ówczesnym kochankiem, senatorem Drew Berryknotem,  zainwestowali w stronę pół na pół. Oni wyłożyli pieniądze, natomiast wkład twórców stanowił pomysł i wykonanie. Dopiero potem, kiedy strona już nieźle prosperowała i przynosiła dochody, a jej wartość wzrosła znacząco na rynku, doszli inni udziałowcy.

- Ale jak, na litość? Przecież to nie może być legalna firma. - Zacinam się na ułamek sekundy. - To nie jest legalny interes.

- Nie jest. Dlatego wszystkie transakcje odbywają się w darknecie. Na specjalnych giełdach i ryneczkach, dostępnych jedynie w Tor. W tym przypadku jednak najpierw zawarto tak zwaną cichą umowę, czyli niepisaną umowę ustną, w której stronami były cztery osoby, dwoje inwestorów głównych i dwoje twórców. Patricia O'Neill, Drew Berryknot, Catherine Gren i Jason Gren. Firmę podzielono na cztery pakiety akcji o tej samej wartości. Zyski i koszty również. W tym roku zginął jeden z inwestorów głównych, Berryknot. Nikt nie przejął po nim schedy, nie pozostawił żadnego wtajemniczonego członka rodziny, nazwijmy to, nie wyznaczył nikogo do dziedziczenia akcji, więc jego część rozdzielono na trzy pozostałe osoby. - Sprawdza, czy nadążam za tym, co mówi. Chyba uznaje, że tak, bo kontynuuje. - Kiedy zlikwidowany został jeden z twórców, Jason Gren, jego udział przejęła siostra, stając się tym samym głównym akcjonariuszem firmy.  Zachowując cały czas pakiet większościowy, sprzedała część przejętych udziałów nowym inwestorom. Dwoje z nich to osoby figurujące na billingu, który dostarczyłem panu wcześniej. Zlikwidowanie drugiego twórcy strony, Catherine Gren, rozdzieliło jej udziały w procentowym wymiarze pomiędzy pozostałych inwestorów, i przywróciło początkowej inwestorce kontrolę nad firmą. 

Próbuję przetworzyć całą jego wypowiedź. Naprawdę próbuję, ale i tak nie mogę się doliczyć, co kto dostał i ile teraz ma. Nigdy nie byłem orłem z matematyki. Liczę po raz kolejny, aż mózg zaczyna mi parować, i w końcu poddaję się. 

- Czyli kto jest teraz właścicielem tej, powiedzmy, firmy? - pytam z desperacją.

- Począwszy od największego pakietu akcji, kolejno są to Patricia O'Neill, Michael Bennet i Jonathan Sevco. Obecnie jest kilku nowych, drobnych nabywców, ale oni są w tej chwili bez większego znaczenia. Co natomiast ma znaczenie, to fakt, że nabyli te udziały wczoraj, jako że pani O'Neill wystawiła w sieci wszystkie swoje udziały na sprzedaż, oczywiście rozbijając pakiet większościowy. Od wczoraj wykupiono ponad trzydzieści procent wystawionych akcji.

- Przecież nie można kupić nielegalnych, nieistniejących udziałów. Obracanie papierami wartościowymi w sieci to przestępstwo. Są na to jakieś paragrafy, kiedyś o tym czytałem. 

- Niechże pan nie będzie dzieckiem. Przecież pan wie, z czym pan ma do czynienia. - Wzdycha, lekko zniecierpliwiony. - Proszę sprawdzić giełdę. Proszę zapamiętać adres, który panu podam.

Powtarzam podany adres trzykrotnie, żeby nie pogubić potem żadnych znaczków, żadnych literek. Obym tylko nie pomylił niczego.

- Proszę pamiętać. Sprawdzić giełdę, użyć tego adresu. - Wzdycha ponownie. - Cóż, na mnie już czas. 

- Ale jaką giełdę? Przecież ich nie ma na giełdzie. 

- Nie ma. W każdym razie nie na formalnej. Proszę użyć przeglądarki Tor. I proszę działać szybko, nie ma dużo czasu. 

Smith już naciska klamkę, ale zatrzymuje się w połowie ruchu, wraca do łazienki i zamyka powoli drzwi, jakby namyślał się, czy powinien coś jeszcze dodać. W końcu się decyduje. 

- Może to nie jest aż tak istotne, ale otrzymałem informację, że wszyscy z nich mają powiązania z Silk Road (*). Wie pan, co to jest?

- Coś tam mi się obiło o uszy. Pierwszy nielegalny rynek w sieci. - Marszczę brwi, próbując sobie przypomnieć jakieś szczegóły tej sprawy, która swego czasu była naprawdę głośna. Chodziło o kosmicznie wielkie pieniądze. Handel narkotykami i pranie pieniędzy, o ile się nie mylę. 

- Pierwszy w ten sposób działający i o takim zasięgu, owszem. 

- Można było sobie kupić dowolne prochy, snajpera albo hakera, jeśli dobrze pamiętam. 

- Owszem, i parę innych rzeczy poza tym. Parę lat temu został zamknięty, a jego twórca, Ross Ulbricht, poszedł siedzieć. On sam zarobił na tym sto osiemdziesiąt cztery miliony dolarów. Przynajmniej tyle mu zarekwirowano, kiedy dostał dożywocie, więc można spodziewać się, że całkiem dużo też zdążył wydać zanim go zamknęli. Do tej pory nie zdołano zlokalizować wszystkich kont powiązanych z Silk Road, a prawdopodobnie chodzi o miliardy dolarów w bitcoinach. 

- Skąd pan to wszystko wie? 

- A to już, prawdę mówiąc, nie pana sprawa. Nigdy nie ujawniam swoich źródeł. - Gdyby nie jego  uprzejmy, zawodowy uśmiech, poczułbym się paskudnie, zganiony jak dzieciak za wygadywanie głupot przy dorosłych. 

- Oczywiście. Bardzo panu dziękuję. - Odprowadzam gościa do drzwi, po drodze wydobywając z biurka oba telefony, a pies stara się potarmosić go trochę za nogawki. Dopiero po krótkiej walce udaje mi się wpiąć psu smycz, a w tym czasie detektyw znika jak kamfora. 


(*) źródła: 

https://www.newscientist.com/article/mg24933260-400-silk-road-review-the-true-story-of-the-dark-webs-illegal-drug-market/

https://www.komputerswiat.pl/aktualnosci/biznes/zalozyciel-silk-road-skazany-na-dozywocie/gygzk80



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro