#32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Betty schodzi z Emily na dół, mała przytula się do mnie z całej siły. Za nimi lekko nieskoordynowany ruchowo Szczekson stacza się z trzech ostatnich schodków i obszczekuje je z pretensją. 

Policjantka daje Craftonowi dwa ibupromy i wodę, po czym pomaga zdjąć T-shirt. Smaruje mu plecy i bok jakimś żelem, gwiżdżąc cicho. 

- Chyba zacznę leki przeciwbólowe hurtem kupować, bo coś ostatnio idą jak woda - żartuje. - Ale będziesz miał krwiaka, chłopie, chyba masz złamane żebro. Jak ci się wydaje? Źle jest? Czy się obejdzie bez prześwietlenia?

- Obejdzie się. Boli, chyba złamane, ale raczej bez przemieszczeń. Zrośnie się, nie pierwszy raz. - Bohatersko zaciska zęby, chociaż widać, z jakim trudem mu to przychodzi.

- Czym to sobie zrobiłeś? 

Crafton posyła mi jadowite spojrzenie, ale się nie odzywa. 

- Adi? Czemu połamałeś mu żebra? - Kobieta unosi brwi w zdumieniu.

- Rzucił w niego twoim geranium. Nie żebym kablował, ale wiesz, jakiego syfu na tarasie narobili? - Teraz ja morduję spojrzeniem Toma, chciałbym mu przygadać, ale nie mam nic na swoją obronę. 

- Co wy robiliście na tarasie w nocy? Chyba ustaliliśmy, że zachowujemy maksymalne środki bezpieczeństwa. Nawet rolet nie opuściliście, wszyscy jak na widelcu. Bardziej podkładać się nie można, wiecie o tym? - Betty podchodzi do balkonu, żeby zasunąć rolety i wyjrzeć na nasze małe pole bitwy, no i oczywiście po drodze wdeptuje w kałużę pozostawioną przez Szczeksona. Ciche przekleństwo opuszcza jej usta, kiedy unosi bosą stopę. - Pies! Pójdziesz na łańcuch!

Wypuszcza szczeniaka do ogródka, a on robi szybkie kółeczko jak najbliżej tarasu, kuca na chwilę i już jest z powrotem. 

 - Emily mnie zamknęła na zewnątrz. Dwie godziny do was wydzwaniałem - wyjaśniam. Ale mi głupio, babciu. 

- Ja też. Dlatego przyjechałem. - Może jednak nie znienawidzę Jamesa. Betty rozgląda się za swoim telefonem i bez słowa zsuwa z niego resztki cukru.

- To długa historia - wyjaśniam, a ona jest tak miła, że nie dopytuje o szczegóły.

- Babi sanecki były na gólce. Duzej gólce. - Oznajmia z dumą mała. - Pokazać? 

- Właśnie. Chodźcie na górę, muszę wam coś pokazać. Nie uwierzycie. - Brainy najwyraźniej coś znalazł, bo się ożywia jak stulatek na rowerze górskim.

Wszyscy, łącznie z psem, wleczemy się na górę. Crafton wymięka przy połowie schodów, trzymając się jedną ręką za bolący bok. Blado wygląda. Zaczynam naprawdę mieć wyrzuty sumienia.

- Nie widziałeś nas na monitoringu? - Właśnie przypominam sobie, że przecież Betty ma w tej chwili kamery praktycznie wszędzie.

- Jak widzisz, nie. Em ciągle lazła do wszystkich sprzętów, to coś mi wyłączała, to wyciągała kable, skasowała mi jeden program, przysięgam, nie mam pojęcia, jak to zrobiła. Dobrze, że zawsze mam backup zrobiony. Jest bardzo szybka. Cholera, jest szybsza ode mnie. 

- Emi sybka. Baldzo sybka. Emi lobiła cyk! O tak! - Mała prezentuje szybkie "cyk", czyli restartuje jeden z komputerów, a Brainy łapie się za głowę. 

- Emily, kochanie, nie możesz tak robić. - Betty bierze dziecko na ręce. - To bardzo ważne dorosłe sprawy, komputerki mogą się zepsuć. To nie jest do zabawy. Dobrze?

Malutka układa usta w podkówkę, ale po krótkim namyśle rozpogadza się. 

- Laz? Laz moze Emi? - targuje się ugodowym tonem. Betty kręci głową i przytula małą. 

- Nie, ale idziemy spać. Dawno powinnaś już spać, kochanie. Chodź, położę cię, Mia i Davidek śpią na górze. Powiedz wszystkim dobranoc. 

Emily macha rączką i wysyła całusa. Chociaż dopiero co wcale nie była senna, nagle oczy zaczynają jej się kleić i trze powieki zaciśniętymi piąstkami. Układa głowę na ramieniu Betty i natychmiast odlatuje. Ciotka Betsy niesie ją do sypialni i wraca dosłownie minutkę później. 

- Co chciałeś nam pokazać? 

- Spójrzcie tutaj. - Odwraca laptop, na którym dopiero co wpisywał rzędy poleceń, i pokazuje nam zdjęcia. - Poznajecie? 

Kobieta na zdjęciu ubrana jest w powiewną, zmysłową sukienkę, półprzezroczystą w promieniach słońca. Rozwiane włosy z pasmami pofarbowanymi na różne odcienie blondu, od bardzo jasnych do prawie brązowych, częściowo zakrywają twarz, widać jednak, że ma bardzo mocny makijaż. Długie, opalone i zgrabne nogi w niebotycznie wysokich szpilkach, szczupłe biodro oparte o jakiś elegancki samochód. Niezbyt się znam na autach, jak dla mnie samochód powinien po prostu spełniać rolę transportu i nie być uciążliwy w obsłudze, ale ten egzemplarz akurat z pewnością jest takim z górnej półki. 

Wpatrujemy się we troje w monitor, ale żadne z nas nie rozpoznaje przedstawionej na zdjęciu dziewczyny. Tom przewija do następnego, na którym z kolei jest ta sama kobieta z wyglądającym znajomo facetem, nie mogę jednak przypisać jego twarzy do żadnego znanego mi nazwiska. 

Następne ujęcie przedstawia tę samą kobietę w stroju pielęgniarki, i już wiem. To Betty, pielęgniarka z Presbiterian, którą zabrał Lance na przesłuchanie po tym, jak nas śledziła dzisiejszego pięknego dnia. Kolejne zdjęcie, Betty z tym samym mężczyzną, teraz w służbowym stroju policjanta, na jakiejś gali, gdzie nadawano awans funkcjonariuszom. 

- Jarzycie już, kim są? - Ton Brainy'ego sugeruje, że powinniśmy dawno zrozumieć, o co chodzi. Ja najwyraźniej jednak jestem idiotą, babciu, bo nadal nie rozumiem. Z ulgą dostrzegam równie skonsternowane twarze przyjaciół. 

Tom zmienia zdjęcie. Tym razem jest to fragment artykułu prasowego. Ja akurat nauczyłem się od Mii unikać czytania szmatławców i ich rewelacji, tym razem jednak czytam z uwagą. 

Cisza trwa jeszcze przez dobre parę minut, kiedy kończymy lekturę. 

- O cholera. "Detektyw Mark Stevens,  zastrzelony w szpitalu Presbiterian w czasie, gdy dyżur pełniła jego siostra, dyplomowana pielęgniarka Betty Stevens". 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro