#45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Mia! Boże, Mia! Mia! - Jednym skokiem znajduję się przy niej, unosząc w górę jej chudziutkie ramiona i podtrzymując głowę. Jedną ręką klepię ją delikatnie po policzkach, bladych w tej chwili jak u dziecka z zaawansowaną anemią. Jakiś sanitariusz próbuje mnie odsunąć, ale nie jestem w stanie wypuścić jej z objęć. W końcu łapie jej nadgarstek i kiwa głową.

- Dochodzi do siebie, zaraz jej przejdzie.

Ledwie kończy mówić, a na twarz dziewczyny powoli zaczyna wracać kolor. Otwiera oczy, jeszcze nieprzytomne, które prawie natychmiast wypełniają się zrozumieniem i niepokojem.

- Już dobrze. Spokojnie, poleż tak chwilkę. Trzymam cię. - Przygarniam ją do siebie i całuję linię włosów. Wdycham z ulgą jej słodki zapach. Nie mogę jej stracić, babciu, nie mogę. Jest moim słońcem, moim wszechświatem. - Mocno się uderzyłaś? 

- Nie, nic mi nie jest. To przez to napięcie, za dużo wszystkiego na raz. Trzeba zadzwonić do Betty. Na pewno umiera ze strachu, słyszała strzelaninę przecież. I dzieci. Powiedz jej, że muszą na nie uważać. 

- Wiem, wiem, kochana, zaraz zadzwonię. Zaraz do niej zadzwonię. - Nie mam pojęcia, co zrobiłem z telefonem, ale może mam go w plecaku w samochodzie. Ponad jej ramieniem widzę parkujący przy brzegu ulicy radiowóz.

Prawie podskakuję w miejscu, kiedy czuję dotyk na ramieniu. Młody sanitariusz właśnie odwraca wózek inwalidzki w naszą stronę i blokuje koła.

- Przepraszam, ale proszę pomóc swojej towarzyszce usiąść na krześle, za chwilę przewieziemy panią na badania. Panu również przydałyby się oględziny. Dobrze się pan czuje? 

Kiwam głową, podnosząc się z asfaltu, po czym sadzam Mię w szpitalnym fotelu. Ignoruję przy tym kłujący ból za oczami, który nie ma nic wspólnego z żadnym urazem. Zwykła, znana mi świetnie migrena daje o sobie znać. Ściskam przez chwilę skronie, ale ból nie ustępuje, natrętne pulsowanie wzmaga się, jednak nie na tyle, żeby całkowicie mnie znokautować. 

- Gdzie zabraliście naszego przyjaciela? - Mia rozgląda się z niepokojem. Ja nawet nie zauważyłem, że tylne siedzenie samochodu jest puste; w ogóle umknął mi moment, gdy wyprowadzono go z auta. 

- Tam, gdzie zabieramy i was. Na izbę przyjęć, oczywiście. Musieliśmy podać mu zastrzyk uspokajający, może być trochę niekontaktowy. A... I właśnie dotarł tu patrol policji. Będą chcieli z wami zamienić słowo, to standardowa procedura w przypadku strzelaniny. - Chłopak popycha wózek, a ja cofam się jeszcze do wraku, który dosłownie godzinę temu był moim ulubionym  samochodem, po plecak. Z ulgą  dostrzegam go pomiędzy siedzeniami. Natychmiast obszukuję kieszonki, z jednej wyłuskuję telefon. Zauważam pulsującą ikonkę nieodczytanych wiadomości, ale ją ignoruję. Betty odbiera po drugim sygnale, jakby trzymała telefon w pogotowiu. 

- Bet. To ja, Adrian. Jesteśmy w szpitalu. Przy Clarkson Avenue. Nie denerwuj się tylko. - Od razu zdaję sobie sprawę, że to najgłupsze, co mogłem powiedzieć. "Nie denerwuj się" zwykle znaczy, że własnie rozmówcy jeżą się włosy na całym ciele z nerwów. - Nic nam nie jest. Żyjemy, uciekliśmy pod szpital. Tylko... samochód jest nie do użytku. (...) Trochę poturbowani, ale nic nam nie będzie. (...) Tak, policja już jest. Zadzwonię potem. 

Rozglądam się jeszcze po samochodzie w poszukiwaniu telefonu Mii. Leży na podłodze, ma rozdeptany ekran, tysiące promienistych linii, grubszych i cieńszych, rozchodzi się na boki od sporej dziury (wygląda na to, że Mia wbiła w niego obcas przy wysiadaniu), więc raczej nie będzie już z niego żadnego pożytku. Mimo to wrzucam gadżet do plecaka i podążam za sanitariuszem aż do stanowiska recepcji, gdzie przejmuje nas zaaferowana pielęgniarka. 

- Proszę chwilę zaczekać, państwa przyjaciel jest teraz w gabinecie zabiegowym. Bardzo proszę przygotować też numery ubezpieczenia, zaraz was przyjmie lekarz dyżurny. - Formalności zabierają tylko chwilę. Dziewczyna popatruje na nas, zagryzając wargi, w końcu nie wytrzymuje. - Przepraszam, czy mogłaby pani... moja siostrzenica jest pani wielką fanką... 

- Jasne. Nie ma sprawy. Tylko proszę karteczkę. Dla kogo ma być dedykacja? - Mia spokojnie składa podpis na zwykłej, białej karteczce wyrwanej z zeszytu i podaje pielęgniarce. 

Kiedy siedzimy w milczeniu, czekając na policjantów,  zastanawiam się, jak szybko brukowce podadzą informacje o dzisiejszej strzelaninie. Ból przybiera na sile, wysypuję na dłoń dwie tabletki i zapijam ciepłą wodą z plastikowej butelki. Mia kładzie mi dłoń na udzie w pocieszającym geście, a ja obejmuję jej palce swoimi. 

- Dzień dobry, to państwo brali udział w strzelaninie przed szpitalem? - Ciemnoskóra, pulchna policjantka wyciąga w naszą stronę odznakę. To samo robi jej partner, jeszcze pulchniejszy chłopaczyna w niechlujnie rozchełstanym przy szyi mundurze; kiedy wyciąga rękę, pod pachą ukazuje się wielka, mokra plama potu i wokół rozchodzi się obrzydliwy smród. - Sierżant McLane i sierżant Brewers. Czy możemy porozmawiać? 

Rozmowa również nie zajmuje długo. Spisują nasze zeznania, pytają o standardowe rzeczy, prawie z pamięci mogę już wyrecytować, jakie pytania zadadzą. 

- I naprawdę nie rozpoznaliście napastników? Nie spisaliście numerów rejestracyjnych? Nie wiecie, kto to może być? - Kręcimy tylko głowami. Nie rozpoznaliśmy. Nie spisaliśmy. Nie wiemy. - Macie jakieś podejrzenia? 

Mówię, że może to być ktoś związany z itakjuzniezyjesz, że sprawa jest w toku i prowadzi ją FBI. Nie są zbyt zainteresowani szczegółami. Zostawiają nam wizytówki i smród potu. 

Nasze badanie lekarskie to w gruncie rzeczy pobieżne oględziny. Nic nam nie jest. Kiedy wracamy do recepcji, Brainy czeka już na nas na niewielkiej sofie, cały się telepie; najbardziej trzęsą mu się ręce trzymające brzegi koca, chociaż spojrzenie ma nieco przymulone. Twarz  ma czystą i oklejoną plasterkami, jedno przedramię zabandażowane.

- Jesteście. Jedźmy do domu. 

- Crafton! Skąd wiedziałeś? 

- Bet mnie wysłała. Mówiłeś, że auto nie do użytku. Widziałem je, nie ma co naprawiać. Do kasacji. Idziemy, czy macie tu coś jeszcze do roboty?

- Idziemy - rzuca Mia i wstaje, od razu wtulając się w  moje ramię. 



Witajcie z powrotem! 

Przepraszam za przerwę, ale ostatnio nazbierało mi się sporo trudnych spraw i piszę więcej rzeczy, które nie nadają się do dzielenia z kimkolwiek, stąd zaległości tutaj. Gdybyście mogli, proszę, wyłapcie błędy i dajcie znać, bo nie czytam drugi raz. 

Pozdrawiam was cieplutko i dzięki, że jesteście!

yannissonne

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro