22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nasza organizacja liczy ponad trzydziestu aktywnie działających nadprzyrodzonych. Niektórzy jeszcze się wahają, czy chcą uczestniczyć w rewolucji, czy wolą bezpiecznie grzać swój stołek. Po tylu latach siedzenia pod kloszem Prześladowców jestem w stanie ich zrozumieć. - Lyney zapalił jedną z pochodni wiszących na ścianie. - Jestem w stanie zrozumieć strach... Ale jeśli uważasz, że Twoje aktualne życie nie jest takie złe, a Prześladowcy tylko starają się nam pomóc... Jesteś zdrajcą i wrogiem rewolucji. Mam nadzieję, że ty nie stchórzysz.

- Nie mogę Ci tego obiecać. Nie umiem kontrolować swoich mocy.

- Dlatego tu jesteś, prawda?

Gdy tylko kiwnąłem głową, blondyn chwycił mnie za ramię i siłą zaciągnął do środka budynku. Bar o tej godzinie pozostawał pusty, lampy były wyłączone, a jedyna smuga światła wpadała przez nieszczelne okno. Lyney kierował się na zaplecze, gdzie znajdowały się kosze z owocami i puste butelki do oddania na recykling. Stanęliśmy przed jedną z półek, zastawioną karmelizowanymi owocami w słoikach. Nie do końca byłem pewny, co się stało. Blondyn poprzestawiał kolejność słoików, po czym nachylił się do jednego z nich, szepcząc słowa, których nie byłem w stanie usłyszeć. Chwilę po tym, półka rozchyliła się, otwierając przed nami schody z przejściem.

Bez słowa szedłem za nim. Kręty korytarz oświetlony był tylko dzięki pochodni. Szerokie schody prowadziły w dół, a płaski grunt pojawiał się tylko wtedy, gdy trzeba było wziąć ostry skręt. Mogłoby się wydawać, że droga jest długa niczym ciągnąca się kanalizacja w Babylonie. Nie było jej końca. Jednak po ilości zakrętów, mogłem stwierdzić, że poruszamy się w obrębie budynku, a raczej w katakumbach pod nim.

Dotarliśmy do masywnych drewnianych drzwi. Lyney szarpnął je, pewnie wchodząc do środka. Pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy, było imitacją karczmy znajdującej się nad nami. Cały wystrój, oprócz kamiennej podłogi, był taki sam. Kilka metalowych stolików stało pod barem ustrojonym w najróżniejsze kolorowe butelki z trunkami i fikuśnie zwisającymi szklankami. Na ścianach obmalowanych białym tynkiem zawisły drewniane dekoracje i pochodnie oświetlające pomieszczenie. Na pewno było tu więcej miejsca.

- O! Kogo my tu mamy! - na jednym ze stolików, wystrojony w odświętny garnitur, siedział Kaeya. - Wiedziałem, że przyjdziesz!

- Wcale nie byłeś tego taki pewny. - Lyney przekręcił oczami i dosiadł się obok niego.

- Mam oko do ludzi, tylko ty mi ich ciągle straszysz.

Stanąłem obok, łapiąc się niezręcznie za przedramię. Nie śmiałem się zasiąść obok nich. Nie byliśmy tak blisko.

- Pozwól, że się jeszcze raz przedstawimy. Mnie już znasz. Jestem Lyney z gatunku Kotowatych. Możesz nazywać mnie przywódcą tego stada i głównym informatorem.

- Kaeya. - niebieskowłosy wstał i pochylił się nisko. - Mag specjalizujący się w zaklęciach oraz pomysłodawca rewolucji. Będę także Twoim nauczycielem. Zajmę się wydobyciem z Ciebie najgłębszych, zaklętych cząsteczek. - jego oczy zabłyszczały z ekscytacji. - Pierwszy raz będę miał pod pieczą smoka. Chociaż mam dużą wiedzę musisz mi wybaczyć pewne niedyspozycje...

- Wystarczy. Reszta dołączy później. - blondyn machnął ręką. - Powiedz smoczku...

- Neuvillette. - przerwałem mu. - Nie jestem smoczkiem. Mam imię.

- Smoczku Neuvillette. - uśmiechnął się. - Masz w ogóle pojęcie o swoim gatunku i mocy? Wiesz, skąd ona się bierze? Czy przez całe życie lecisz na spontanie?

- Moja matka zostawiła po sobie pamiętnik, w którym zostawiła mi parę wskazówek. Nie opisała tam wiele... Wiem, jak wykrzesać z siebie magię i jak starać się ją kontrolować.

- Czekaj, czekaj... Focalors zostawiła po sobie pamiętnik? Wow... Wydawała się być mądrą kobietą.

Po moim ciele przeszły ciarki. Zmierzyłem go surowym spojrzeniem, mimowolnie zaciskając pięści. Czułem, że zalewa mnie biała gorączka.

- Co to miało znaczyć?

- Nie miałem zamiaru jej obrazić. - blondyn westchnął. - Bardziej zaskoczyło mnie to, że naraziła Cię na niebezpieczeństwo. Gdyby ktoś odnalazł te notatki, postawiłoby Cię to na pstryczek już pierwszego dnia.

- Lyney ma niewyparzoną gębę i pieprzy, co popadnie. Przyzwyczaisz się. - Kaeya odepchnął go i stanął przede mną. - Chciałbym zobaczyć te zapiski przed rozpoczęciem naszych lekcji. 

Kiwnąłem głową. Podczas gdy Lyney przeglądał zapasy baru, Kaeya dzielił się ze mną swoją wiedzą na temat smoków i drzemiącej w nich magii. Wiedziałem, że jestem jednym z najpotężniejszych stworzeń, ale opowieść o smoku, który po przybraniu swoich naturalnych kształtów zrównał z ziemią całe miasto, trochę mnie przeraziła... Widząc mój niepokój, mężczyzna natychmiast zaczął mi tłumaczyć, że przybranie formy moich gabarytów nie jest takie proste i osiągnięcie tego stadium zajmuje lata.

- By to osiągnąć, potrzebujesz niezliczonej ilości many. A skoro już o tym mowa...

Cofnął się o krok, wysuwając do przodu ręce. Jego dłonie uformowały się w literę "V", a pośrodku nich utworzyło się coś dziwnego. Błyszczące białym światłem koła, przeplecione zygzakami i losowymi literami z innego języka. Tworzyły one pewnego rodzaju znak, który migotał, zmieniając swoje położenie. Musiało to być zaklęcie. Moje serce zabiło szybciej. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego...

- Japier... Coś ty zrobił ze swoją maną?! - niebieskowłosy spojrzał na mnie z przerażeniem. - Jak ty jeszcze stoisz?! Czekaj, czekaj.. Po kolei. - wziął głęboki wdech. - Jak często pijesz wodę i czy miewałeś jakieś kłopoty ze snem, gorączkę, wymioty? Zdarzyło Ci się omdleć?

- Piję jak normalny człowiek? Zazwyczaj są to dwie szklanki na dzień. - czułem, że była to błędna odpowiedź, ale jaki miałbym cel, okłamując go? - I jakiś czas temu miałem podobne... objawy.

- Twoja mana jest ważna. To korzeń dla Twojej mocy. Bez niej nie będziesz w stanie się kontrolować, cyklicznie będzie pojawiać się gorączka, omdlenia, kołatanie serca i inne dolegliwości symbolizujące przeciążenie Twojego ciała. Jesteś smokiem wodnym, więc naturalnie Twoja mana zyskuje na sile poprzez kontakt i spożycie wody. - zaczął bawić się swoim kucykiem. - Od dziś sześć szklanek na dzień i potionki Diluca przed snem.

- Diluca?

- Poznałeś już mojego cichego brata. - uśmiechnął się szeroko. - Jest ekspertem wśród eliksirów. Kilka łyków jego magicznych trunków i staniesz na nogi.

- Pamiętaj o efektach ubocznych. - Lyney prychnął pod nosem. - Gdy Diluc Cię nienawidzi, zamiast eliksiru wzmacniającego wciśnie Ci lek na potencję.

- Zawsze musisz to robić?! - Kaeya wściekle wymierzył w niego ręką.

Gdy mężczyźni zaczęli się pomiędzy sobą kłócić, cicho odetchnąłem. Zacząłem delikatnie zacierać o siebie ręce, czując pewnego rodzaju wstyd. Jest tyle rzeczy, o których nie wiem. I mimo że wyczytałem w pamiętniku matki, bym zadbał o picie wody, to nie miałem pojęcia, że ma ona takie znaczenie dla mojego organizmu. Nie chcę zwalać na to winy, ale... Może to jest powód, dla którego czułem się tak niepewnie w otoczeniu Wriothesleya?



***

Yoo~

Moi drodzy.. Niedługo wybije mi 2 tys obserwujących ♥ Nie macie pojęcia jak bardzo jestem wdzięczna za każde wsparcie, jakie mi okazujecie :')

Dziękuję!
Jak wbijemy równe 2 tys. moja dobra przyjaciółka ma wyjść ze mną świętować na kawce haha - liczę na Was! ♥

Do napisania,
Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro