25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie możesz cofnąć swoich słów.

Widziałem obłęd w jego oczach. Wriothesley niepostrzeżenie złapał mnie za biodra i uniósł wysoko nad ziemię. Krzyknąłem zaskoczony, oplatając się rękami wokół jego szyi, a nogami we wcięcie w talii. To było nagłe. Bałem się, że jak mężczyzna straci równowagę, to będę pierwszą ofiarą upadku. Na szczęście tak nie było. Trzymał mnie pewnie, wbijając palce w materiał spodni. Na pewno był silny. Nie oszukujmy się, by unieść dorosłego mężczyznę bez najmniejszego wysiłku, trzeba mieć krzepę.

Ciemnowłosy skierował się schodami na górę prosto do mojego mieszkania. Znał to miejsce. Gdy zemdlałem miał wystarczająco dużo czasu, by myszkować w każdym możliwym pomieszczeniu. To zdecydowanie było coś, co powinno wzbudzić moje obawy. Tak nie było. Nie wiedziałem, jakie uczucie mi towarzyszy, ale z pewnością nie był to lęk. Przez całą drogę, z nosem zatopionym w jego ramieniu, przyglądałem się ścianom domu, jego muskularnym plecom i końcówkom pojedynczych włosków. Na szyi czułem jego ciepły, ciężki oddech, który zostawiał dreszcz na mojej skórze. Gdy dotarliśmy do mojego pokoju, rzucił mnie plecami na łóżko. Zdjął z siebie najcięższe ubrania: czarny płaszcz, pas wyposażony w broń palną oraz grube, skórzane rękawiczki. Zrobił to tak szybko, tak pewnie, że poczułem się zawstydzony. Zmierzył mnie przeszywającym wzrokiem i zawisł nade mną, głęboko oddychając. 

Po krótkiej chwili wpatrywania się w siebie nachylił się i językiem przejechał wzdłuż mojej szyi, poczynając na obojczyku, a kończąc na uchu, które ostatecznie przygryzł swoimi kłami. Syknąłem, chwytając go za ramiona i delikatnie odsuwając od siebie. Jego wzrok był zeszklony, obłąkany... Zaczynałem żałować swoich decyzji i kwestionować, czy to aby czasem nie był mój życiowy błąd.

- Nie możesz cofnąć swoich słów. - powtórzył, biorąc moją dłoń i całując jej wnętrze. - Nie powstrzymuj mnie. Będę tylko bardziej agresywny.

- Nawet jeśli będzie działa mi się krzywda? Mam milczeć?

Na jego twarzy zawitał zdawkowy uśmiech. Dłoń, którą przed chwilą całował, puścił, a w zamian przyległ do mnie całym swoim ciałem. Zadygotałem pod jego ciężarem.

- Nie zrobię Ci krzywdy.

Po tych słowach zaczął całować moją szyję. Zasysał ją i podgryzał na przemian. Co chwilę wydawałem z siebie ciche pojękiwania, spowodowane nagłym, mrowiącym bólem. Ranił mnie, ale było to zaskakująco przyjemne. 

W pomieszczeniu było częściowo ciemno. Przez uchylone okno wpadało światło bijące od księżyca, oświetlając pomniejsze części sypialni. W dużej mierze byłem zdany na jego dotyk oraz dźwięki, jakie wydawał. Gdy go nie widziałem, moje zmysły zaostrzały się, a ciało stawało się bardziej podatne na działania. Jego dłonie stopniowo zaciskały się na moich biodrach i talii. Pięły się w górę, aż w końcu zakradły się pod krawędź mojej koszuli, próbując ją ściągnąć. Ostatni głos rozsądku drgnął we mnie, każąc mi go unieruchomić.

- Nie... Nie ściągaj. - szepnąłem z zająknięciem.

- Dlaczego? Już praktycznie widziałem Cię bez.

- To było... Coś innego. Proszę tylko o to. Nie ściągaj ze mnie koszulki.

Spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem, choć nie wiedziałem, czy mnie widział. Tak naprawdę bałem się, że zauważy moje ciało, które pod wpływem nieregularnej many, zacznie pokrywać się łuskami i lśnić taflą wody. Nie chciałem ryzykować tak wcześnie. Nie miałem jeszcze nad tym kontroli. 

Ciemnowłosy patrzył na mnie przez chwilę w skupieniu. Ostatecznie westchnął niepocieszony i wrócił do swojej pierwotnej pozycji.

- Dobrze, nie będę jej ściągał, ale...  - dyskretnie wsunął swoją dłoń pod materiał koszuli, dotykając mojej klatki piersiowej. - Nadal będę Cię dotykał.

Nie zdążyłem wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Połączył nasze usta w namiętnym pocałunku, łącząc przy tym języki. Moje plecy wbiły się w materac, a jego twarde biodra przyległy do moich. Pozycja, w której się znajdywaliśmy, była dość dwuznaczna. Moje nogi pozostawały rozkraczone, a mężczyzna znalazł się na środku, niebezpiecznie blisko mnie. Było to dość stymulujące.

Wriothesley oderwał się ode mnie na krótką chwilę. Uniósł się na kolanach z nierównym oddechem i zwinnym ruchem ściągnął z siebie koszulkę, odsłaniając swój umięśniony tors. To nie był pierwszy raz, gdy go widziałem topless, ale onieśmielony odwróciłem wzrok. Nawet w ciemnościach egipskich mogłem dostrzec linię zarysowującą jego mięśnie brzucha i obszerne ramiona. Mężczyzna złapał moje dłonie, a następnie skierował je na swoją klatę. Afiszował się, robił to specjalnie, ponieważ widział moją reakcję. Czułem pod opuszkami palców ciepło jego ciała, miękkość skóry, a zarazem twardość mięśnia. Kierował mnie od samej góry w dół, aż do podbrzusza. Jego oddech był powolny, a serce biło zaciekle. Podobnie jak moje.

Zawisł z powrotem nade mną. Jego usta odnalazł moje i połączyły się w kolejnym mokrym pocałunku. Zarzuciłem ręce na jego plecy, palcami badając linie jego kręgosłupa oraz rozbudowanych łopatek. Nieustannie mruczałem w jego usta do momentu, gdy nie poczułem czegoś dziwnego. Wriothesley odsunął się ode mnie, uśmiechając prowokacyjnie.

- Czujesz?

- Nic nie czuję. - skłamałem, odwracając wzrok.

Nie powiedział nic więcej. Bez skrupułów cofnął nieco swoje biodra tylko po to, by gwałtownie mnie nimi uderzyć w najczulsze punkty. Krzyknąłem głośno, nie będąc na to przygotowanym. Zasłoniłem usta dłonią i spojrzałem na niego karcąco. Jego twarde przyrodzenie zaczęło się o mnie ocierać. Nie wiedziałem, co mam zrobić, co się dzieje. Moja twarz zrobiła się gorąca, całe ciało mnie paliło.

- Przestań. - warknąłem. - Przestań w tej chwili ty... Oprawco.

- Csii... Obiecałem, że dziś będę tylko Cię całował i zamierzam dotrzymać danego słowa. - wykonał kolejny intensywny ruch. - Tylko przy okazji przyzwyczajam Cię do kolejnych etapów.

- Nie zgadzam się na kolejne etapy.

- Jeszcze zmienisz zdanie. - mruknął pomiędzy pocałunkami mojej żuchwy. - Neuvillette... Co ty ze mną robisz... Kurwa, tracę zmysły...

Tego było za dużo. Czułem przebodźcowanie na każdej części swojego ciała. Jego dłonie błądzące po moim podbrzuszu, ciepło jego rozgrzanej skóry, twarde przyrodzenie ocierające się o moje, mokre usta niedające mi odetchnąć... Pomiędzy tym wszystkim byłem ja, wbijając paznokcie w jego plecy, z nierównomiernym oddechem i załzawionymi oczami. Miałem wrażenie, że moje ciało się poddaje i w całości pozostaje do jego dyspozycji. Gorączka uderzyła mi do głowy. Traciłem rachubę czasu — nie wiedziałem, czy minęły już minuty, czy godziny. Przed sobą miałem dziką, niepowstrzymaną bestię, która budziła we mnie zakorzenione instynkty. Nie chciałem tak łatwo się poddawać, nie chciałem mu się oddać w taki sposób. Nie miałem na to siły. Rozpływałem się pod nim, pozwalając na kompletną kontrolę.

Traciłem siły. Gdy po raz kolejny zaczął taniec naszych języków, przed oczami zrobiło mi się ciemno...



***

Yoo~

Tym razem się nie spóźniłam xD

Jakbyście wykryli gdzieś błędy - proszę, piszcie o tym. Sama się przyłapuję, że pod wieczór moja koncentracja znacznie spada i popełniam podstawowe błędy :')

Zostawiam Was z rozdziałem i kolejnymi przemyśleniami na temat Wrio, a ja tymczasem idę na zasłużony odpoczynek ^^

Do napisania,
Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro