8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W mojej głowie słyszałem tylko szum. Niczym morskie fale rozbijające się o brzeg kamienistej plaży... Tylko jak mogłem znaleźć się w tym miejscu? Przecież byłem w kwiaciarni... Kiedy przyszedł on... A może nie? Może to się wcale nie wydarzyło?

Powoli otworzyłem oczy. Zamrugałem kilka razy, by pozbyć się nieznośnej mgły i nabrać ostrości. Wokół mnie nie był piasku, wody ani muszelek. Znajdowałem się w swoim pokoju, na drewnianym łóżku. Oparłem się delikatnie na łokciach. Nie miałem na sobie fartucha, który zawsze zakładam, gdy pracuję. 

- Obudziłeś się? - usłyszałem męski głos. 

Z przerażeniem spojrzałem w stronę, skąd dobiegał. To nie był sen. Ciemnowłosy z wymalowanym szerokim uśmieszkiem, podszedł do mnie i na stoliku nocnym postawił świeżo co zaparzoną herbatę. Szum, który mylnie uznałem za morze, musiał dochodzić z czajnika, w którym gotowała się woda.

Czułem niepokój. 

- Jakim prawem wszedłeś do mojego mieszkania? - syknąłem, patrząc na niego złowrogo.

- Wolałeś, bym zostawił Cię na podłodze? - uniósł brew i założył ręce na piersi. - Poza tym... - jego dłoń powędrowała do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej swoją odznakę Prześladowcy i pomachał mi nią przed twarzą. - Chyba zapominasz, kim jestem? Mogę wejść, gdzie chce, o każdej porze dnia bez zbędnego pozwolenia i bez wiedzy domowników. Ponadto mogę zmusić Cię do przesłuchania i kooperacji, a wszelkie stawianie oporu możemy wyjaśnić w...

- Zrozumiałem. Nie kończ. - zatrzymałem go gestem dłoni. 

Dupek. Denerwowała mnie jego arogancja i ten tom, w którym wywyższał się. Jakby specjalnie chciał mi pokazać, że nie mam z nim szans. Ma znajomości. Jest wyżej postawiony i szanowany w społeczeństwie. Posiada prawa, jakie nie posiadałby zwykły obywatel. Jego obecność w moim własnym domu mnie przerażała. 

Fakt, byłem mu wdzięczny za to, że mi pomógł i nie zostawił samemu sobie. Mógł wezwać pomoc albo w ogóle nie przejąć się moim stanem. Nie mogłem też tak po prostu go wygonić. Byłoby to zbyt podejrzane. Muszę rozbić wszystko, by nie domyślił się, kim jestem... 

Całe szczęście zaraz po przebudzeniu posprzątałem wszelkie ślady wczorajszych magicznych praktyk. Pamiętnik mojej matki schowałem wśród kolorowych okładek na półce. Wyglądał jak zwykła nudna książka. Nie powinien rzucać się w oczy. Poza tym, jak to mówią, czasami lepiej ukryć coś na widoku, by pozostało niewidoczne... Wriothesley chyba nie przeszukał moich rzeczy, gdy leżałem nieprzytomny, prawda?

- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. - westchnąłem bezsilnie. Muszę grać. Grać perfekcyjnie. - Już mi lepiej, żyję, więc możesz wrócić do swoich czynności i wyjść.

- Zadaniem Prześladowców jest dbanie o zdrowie i bezpieczeństwo obywateli Babylonu. Przed moimi oczami zasłabł jeden z mieszkańców, który na dodatek intryguje mnie od środka. Myślisz, że po dobroci się stąd ruszę? O nie, nie... Najpierw wypijesz do końca herbatę, którą Ci zaparzyłem. Rozumiemy się, Neuvillette?

- O moje zdrowie może zadbać tylko lekarz, a co do bezpieczeństwa... - zmierzyłem go surowym wzrokiem. - Od kiedy tylko Cię poznałem, spotykają mnie same problemy. Najpierw ten bandyta, później ty we własnej osobie.

- Hahaha, może takie jest nasze przeznaczenie? Skoro już mdlejesz na mój widok, to co będzie dalej? - ukucnął przy moim łóżku. 

Jego ręka powędrowała na mój policzek. Zagryzłem poliki od środka i gdy już miała dotknąć mojej skóry, zrobiłem unik. Mężczyzna ukazał szereg swoich śnieżnobiałych zębów. 

- Wiesz... Jesteś strasznie lekki jak na dorosłego mężczyznę. Z łatwością mógłbym Cię porwać i zamknąć z dala od ludzi. Tak, by nikt Cię nie znalazł. Gdzieś, gdzie jest ciemno...

- W jednej z Waszych piwnicy tortur? - dokończyłem za niego.

Uśmiech z jego twarzy zniknął. Podniósł się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Miałem wrażenie, że właśnie prześwietlał moje myśli. Badał, ile wiem o nim i organizacji, w której pracuje. Oszacowywał, jak bardzo jestem w stanie mu zaszkodzić. A przede wszystkim próbował rozgryźć, kiedy kłamię, a kiedy mówię prawdę. 

- Jesteś naprawdę inny Neuvi. Są dwa typy ludzi, których spotkałem. Pierwszy z nich to "fani". Podchodzą do Ciebie, zagadują, pytają o kolejne łapanki i rezultaty. Podlizują się praktycznie na każdym kroku. Ale nie tylko! Doceniają naszą pracę, często oferują swoją pomoc. Nazywamy ich "wtykami". Wiele razy pomogli nam zlokalizować nadprzyrodzonych i innych poszukiwanych. Uczestniczą też w manifestacjach i wyrokach. Jest to ich ulubiona rozrywka. - ciemnowłosy zaczął powoli przechadzać się po pokoju. Rozglądał się po ścianach, obrazach i półkach... - Drugi typ to "podpuchy". Wolą trzymać się od nas z daleka. Ignorują wszystko dookoła, unikają interakcji, uciekają, chowają się po kątach z obawy, że zabijemy ich przy pierwszym spotkaniu. Przez ich zachowanie często są myleni z nadprzyrodzonymi. Zabieramy ich na przesłuchanie i tracimy cenny czas. Jest to strasznie irytujące, w szczególności, gdy chcesz się szybko wybić. - jego palce zaczęły przesuwać się po okładkach książek. - A wśród nich wszystkich jesteś ty.

- Co to ma znaczyć? - zapytałem jak najbardziej donośnie. Nie chciałem po sobie pokazać roztrzęsienia.

- Od początku jesteś bojowo nastawiony. Patrzysz na mnie, jakbym popełnił największą zbrodnię na świecie. Nie patyczkujesz się ze mną, odpowiadasz mi kąśliwie i ani trochę nie chcesz ze mną współpracować. - spojrzał na mnie. - Jesteś ostrożny. Kalkulujesz każdy mój ruch. Mógłbym uratować Cię wiele razy, ale ty i tak nie zaufasz mi ani trochę. Widzę, że coś ukrywasz Neuvillette. - mężczyzna ponownie zjawił się obok, a jego dłoń chwyciła mnie za podbródek, unosząc do góry. - Powiedz mi prawdę, Nauvilette. Jesteś jednym z nich, nie mylę się?

***

Yoo~

Kooolejny rozdział za nami ^^ Nawet nie wiecie, jak się cieszę na zainteresowanie tą książką :D Dziękuję Wam ♥

Mam nadzieję, że zostaniecie do końca ^^

Do napisania,
Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro