Rozdział 7- Nie wierzę.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miesiąc później

Minęło dość sporo czasu od tamtego... incydentu, wydarzenia? Nie mam pojęcia jak to nazwać, ale wiem, że jednak coś się zmieniło. Rozmawiamy z Alanem inaczej, zachowujemy się inaczej. Spędzamy ze sobą i z Will'em bardzo dużo czasu. Tyle, ile jest możliwe.

Kim dla siebie jesteśmy? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że to nie jest ta sama relacja co kiedyś. Już nie. Coś się zmieniło, coś zmieniło nas, wiem co, ale chyba nie chcę się przyznawać do tego, co nas łączy. Chyba wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, co mam na myśli.

Alan z każdym dniem staje mi sie bliższy, a ja nie chcę, nie lubię mówić o swoich uczuciach i emocjach. Przecież znamy się niecałe dwa miesiące, a nasza relacja wygląda kompletnie inaczej. Tak chyba nie zachowują się ludzie po niespełna dwóch miesiącach od poznania siebie. W dodatku opiekuję się jego synem! Jestem jego pracownicą!

Nigdy nie chciałam przejmować się opinią innych, ale sytuacja, w jakiej się obecnie znajduje, sprawia, że coraz częściej o tym myślę: Co ludzie powiedzą...

Wiem, że ta relacja jest niesamowita, wyjątkowa i... i chciałabym, żeby pozostała taka na zawsze, ale nie daje mi spokoju to, że zawsze, w każdym momencie może się tu pojawić mama Will'a, może zaburzyć wszystko, co się teraz dzieje, a ja stanę sie niepotrzebna i zbędna. Co wtedy ze mną?

-O czym myślisz?- usłyszałam głos i poczułam ręce na swoich biodrach.

-Co jeśli ona któregoś dnia wróci? Co wtedy?- zapytałam cicho.

-Kto wróci?- zapytał Alan nie bardzo rozumiejąc.

-Jego matka. Jeśli wróci, co wtedy zrobisz?- ponowiłam swoje pytanie.

-Nie wróci.- odpowiedział mężczyzna urywając krótko.

-Ale jeśli...- powiedziałam.

-Audrey. Proszę cię. Nie denerwuj mnie. Ona nie wróci. Nie ma prawa. Nie było jej tak długo i nagle co? Przyjdzie i powie oto jestem, gdzie mój synek, którego kocham?- powiedział lekko wkurzony.- Nie przyjdzie, bo nie ma do niego praw. Nie jest jego matką od momentu, w którym go porzuciła.- wstchnął.

-Okej, jasne. Rozumiem.- westchnęłam- Ale czy nie sądzisz, że Will chciałby poznać swoją mamę?- zapytałam.

-Mamę?!- krzyknął chłopiec, a ja spojrzałam spanikowana na Alana, który momentalnie po słowach synka zrobił się blady.- Przecież ja znam swoją mamę.- powiedział pewny siebie, na co spojrzałam na niego zszokowana, a mężczyzna pobladł jeszcze bardziej.

Malec podbiegł do mnie i wyciągnął rączki w górę krzycząc:

-Ty jesteś moją mamą!- krzyknął, gdy w końcu go podniosłam.

-Co?- zapytałam przerażona i spojrzałam na Alana, który strał nieruchomo i patrzył na nas. Chciałam, żeby coś zrobił, powiedział, ale nie wiedziałam, czy się w końcu ruszy, więc powiedziałam:

-Alan...- mężczyzna spojrzał na mnie, jekby oprzytomniał i zrozumiał co się stało.

-Kochanie, ale Audrey nie jest twoją mamą.- powiedział i podszedł do malca.

-Jest!- krzyknął Will i przytulił się do mnie jeszcze bardziej, nie chcąc iść do swojego taty.- Przecież to ona się mną opiekuje, czyta mi bajeczki i spędza ze mną całe dnie.- powiedział chłopiec wtulony w moją szyję.- Audrey jest moją mamą.

-Chyba czeka nas poważna rozmowa.- westchnął Alan i wyciągnął ręce w stronę William'a.- Chodź, musimy pogadać.- powiedział, a następnie zabrał ode mnie chłopczyka i poszedł do swojego gabinetu.

Ja natomiast nie ruszyłam się z miejsca nawet na krok. Dopiero po kilku minutach oprzytomniałam, westchnęłam i skierowałam się do swojego pokoju. Kiedy weszłam do środka, jakby dotarły do mnie słowa wypowiedziane przez Will'a. On nazwał mnie mamą, a ja sama nie wiem, czy kiedykolwiek...

Poczułam jak łza spływa po moim poliku. Dotknęłam tamtego miejsca. Czy coś się we mnie poruszyło? Czy to jakieś emocje, które wywołały u mnie wzruszenie? Sama nie wiem, ale wiem jednak, że naprawdę byłabym szczęśliwa, gdybym mogła dać jakiemuś dziecku dom, schronienie przed złem, a przede wszystkim rodzinę.

Usłyszałam otwierające się za mną drzwi, więc jak najszybciej się dało pobiegłam do łazienki i ukryłam się w niej zdjęłam ubrania i wskoczyłam pod prysznic puszczając gorącą wodę. Nie chciałam, aby Alan cokolwiek zauważył. Na moje nieszczęście jednak, zapomniałam zamknąć drzwi do łazienki na zamak, więc mężczyzna dostał się tam bez większego problemu.

Spojrzałam przerażona w jego kierunku, a on jedynie uśmiechnął się i zaczął się rozbierać. Westchnęłam cicho, aby tego nie zauważył. Przymknęłam oczy nie chcąc juz dalej okazywać swoich emocji i oparłam się dłońmi o ścianę prysznica.

Po chwili poczułam jego obecność obok mnie. Zacisnęłam jeszcze bardziej powieki, co chyba było błędem, bo Alan zaczał gładzić moje plecy. Westchnęłam.

-Co się stało?- zapytał, a ja zmuszona zostałam na niego spojrzeć- Płakałaś?! O co chodzi? Powiedz mi.

-Nic... nic się nie stało, naprawdę.- powiedziałam szybko i chciałam go wyminąć, jednak nie pozwolił mi na to i przyszpilił mnie do zimnych płytek, na co jęknęłam.- Proszę, przepuść mnie.

-Audrey, porozmawiaj ze mną. Jeśli chodzi o Will'a to wytłumaczyłem mu wszystko i poprosiłem, żeby tak więcej do ciebie nie mówił.

-Powiedziałam przecież, że nic się nie stało, a teraz proszę cię przepuść mnie. W ogóle to zostawiłeś Will'a samego?- zapytałam z lekką pogardą.

-Jest z moimi rodzicami i rodzeństwem.- wzruszył ramionami.

-Więc tym bardziej nie powinno cie tu być.- powiedziałam i założyłam rece na piersi, bo było moim kolejnym błędem dzisiaj, bo momentalnie oczy chłopaka powędrowały w tamtym kierunku.

Z niodgadnioną miną Alan zbliżył się do mnie, przez co zmuszona byłam wziąc głęboki wdech. Jego ręce powędrowały na moje ramiona, następnie sunąc wzdłuż rąk, aż do dłoni, które złapał i uniósł nad moją głowę, uniemożliwiając tym samym dalsze ruchy. Przyparł mnie do ściany i namiętnie pocałował. Jęknęłam, gdy jego język wkradł się do środka moich ust.

Następnie przeniósł swoje dłonie na moje biodra i podniósł tak, że zmuszona zostałam, aby opleść go nogami wokół bioder. Swoje rece wplotłam w jego włosy, lekko za nie pociągając, w związku z czym Alan jęknął gardłowo. Przerwałam pocałunek i powiedziałam:

-Alan, nie, proszę. Tam jest twoja rodzina, przecież oni...

-Ciiiii... Myślisz, że oni niczego się nie domyślają, nie domyślaja się tego dzieje się pomiędzy nami? Nie czujesz tego?- zapytał, a po chwili wszedł we mnie do końca. Jęknęłam przeciągle i kolejny raz dałam ponieć się chwili.

Znowu z nim, znowu my, połączeni, razem. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się tym, co mam, bo przecież nie wiadomo co będzie za kilka chwil, jutro, za tydzień. Nasze życie jest jak los, jest przekorne, raz możemy wygrać, a raz stracić wszystko.

-Alan- jęknęłam, gdy poczułam, że jestem już blisko.

-Tak skarbie, dojdź dla mnie.- wyszeptał mi do ucha, co było jak motor napędowy i w mgnieniu oka doszłam, a kilka chwil później doszedł również Alan.

Mężczyzna wyszedł ze mnie i postawił na ziemi. Oparłam się plecam o ścianę, bo czułam, że jeśli tego nie zrobię to upadnę.

-A teraz...- powiedział Alan, przez co spojrzałam na niego zamglonymi oczami- Powiesz mi o co chodzi.- jęknęłam z dezaprobatą.

-Boże, Alan o nic nie chodzi, po prostu się wzruszyłam okej? To było miłe i tyle. A teraz wybacz, ale chyba musimy niedługo wychodzić, więc chciałabym się przyszykować.- odpowiedziałam na jego pytanie i od razu wyszłam z kabiny nie czekając na dalszy rozwój sytuacji.

-Wiesz, że ta rozmowa cię nie ominie?- zapytał wychodząc zaraz za mną.

-Jaka rozmowa? Przecież ci wszystko wyjaśniłam.- powiedziałam i wzruszyłam ramionami.- A teraz wypad. Muszę się ogarnąć.- dodałam i wyprowadziłam go z mojego pokoju, następnie zamykając mu drzwi przed noasem.

Kilkanaście minut później byłam juz gotowa. Ubrana w czarne jeansy, do tego białe adiday i moja stara koszulka z Michigan. Moja meczowa koszulka... pomyślałam. Moje nazwisko i szczęśliwy numer 14. Włosy wyprosztowałam i zrobiłam lekki makijaż, jednak postanowiłam dodać mu trochę pazura i pomalowałam usta czerwoną pomadką.

Następnie zgarnęłam jeszcze cienką kurtkę i torebkę i byłam gotowa do wyjścia. Zeszłam na dół, a wchodząc do salony prawie zderzyłam sie z Alanem. Spojrzałam na niego przepraszająco, a zaraz potem na ludzi w salonie i znowu na mężczyznę.

Moją uwagę przykuła jego koszulka.

-Serio? Chodziłeś do Cornell?- zapytałam zszokowana.

-A ty do Michigan...- jęknął z dezaprobatą.

-Tak, a bo co?- prychnęłam na jego słowa.

-Wiesz, że twoja drużyna nie ma szans z moją?- powiedział zachowując przy tym bardzo poważną minę.

-Jeszcze zobaczymy, kto tutaj będzie mistrzem.- odgryzłam się i podeszłam do niego maksymalnie blisko tak, że nasze ciała prawie się stykały.- Twoja drużyna ma przerąbane.

-Audrey, nie znałam cię od tej strony- zaśmiała się mama Alana.

-Tak.- również się zaśmiałam- Zawsze byłam taka w stosunku do kogoś, kto obrażał moją mistrzowską drużynę.- powiedziałam i spojrzałam na chłopaka, na co ten prychnął.

-Nie przejmuj się nim kochanie- powiedziała po chwili kobieta.- Chodź, przedstawię cię wszystkim.- To Max, brat Alana, a to jego żona Rose. A to siostra Alana- Elenie i jej narzeczony Oscar.

-Miło mi was wszystkich poznać.- powiedziałam i przywitałam się z każdym- Mam nadzieję, że to bedzie super wieczór.- dodałam jeszcze.

-Dobrze kochanie, to co ruszamy?- zapytał tata Alana, na co wszyscy się zgodzili i rusyzliśmy na miejsce.

Niedługo później już zajmowaliśmy swoje miejsca i zaczęliśmy rozmawiać. Chciałam ich naprawdę bardzo dobrze poznać.

-Życzę powodzenia.- powiedział Alan kiedy mecz miał się zacząć.- I tak przegracie.- dodał.

-Chciałbyś. Mam nadzieję, że twoi zawodnicy będą w całości.- powiedziałam i zajęłam sie oglądaniem meczu.

Z boku usłyszałam tylko głos Will'a, który powiedział do swojej babci.

-Jak dzieci.

Na jego słowa wszyscy się zaśmiali i powrócili do ogladania spotkania.

***

-I co! Mówiłam!- zaśmiałam się do Alana.

-Oj, mieliście szczęście.- prychnął kolejny raz.

-Szczęście powiadasz? Wygranie 26 punktami nazywasz szczęściem?- zaśmiałam się.

-Dobra, chcecie poznać chłopaków z drużyny?- zapytał nagle i zaczął prowadzić nas na boisko. Nie powiem, byłam lekko podekscytowana.

Kiedy staliśmy już na parkiecie, przemknęła obok nas drużyna Michigan. Chłopacy stanęli do nas przodem i rozciągali się po meczu. Zaniemówiłam.

-Nie wierzę.- rzuciłam krótko. Moi towarzysze spojrzeli na mnie niezrozumiale.- Zaraz wracam.- powiedziałam do Alana i podałam mu swoją kurtkę i torebkę.

-Gdzie idziesz?

-Zaraz wracam.- powtórzyłam i ruszyłam przed siebie.

Kiedy oddaliłam się o kilka kroków chłopacy spojrzeli na mnie. Wszyscy, przez co uśmiechnęłam sie szeroko. Nagle zza moich placów dobiegł mnie głos.

-Audrey?- natychmiast się odwróciłam i już kompletnie nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Wiedziałam, że tu będzie. Miałam taką nadzieję.

-Connor!- krzyknęłam i rzuciłam sie na niego. Chłopak złapał mnie za biodra i posniósł w górę.

Widziałam niezadowoloną minę Alana.

-Co ty tu robisz mała?- zapytał chłopak.

-Mieszkam.- powiedziałam i zeszłam z niego odwracając się do reszty.- Miło was znowu widzieć.

-Widzę, że stara miłość nie rdzewieje.- powiedział Connor i spojrzał na moją koszulkę.

-Taka, nigdy.- zaśmiałam się.

-Chłopacy, jaką niespodziankę przygotujemy pani Bolton?!- krzyknął chłopak i mrugnął do nic. Wiedziałam co mnie czeka.

Chłopacy wzięli mnie na ręce i podrzucali kilka razy. Następnie odstawiając na ziemię. Praktycznie od razu poczułam czyjąć dłoń na moim biodrze...

*******************

Dobry wieczór wszystkim! Jak podobał wam się rozdział? Mam nadzieję, że jest dobry i wam się podoba.

Życzę wam też miłej niedzieli jutro i dobrego przyszłego tygodnia!

Piszcie co tam u was. Chętnie się dowiem.
SKY ❤️





















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro