17. Anioł.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Igła powoli zbliża się do ramienia chłopaka. Wydaje się przerażony, ale zachowuje zimną krew. Ściska coś, co kiedyś było moją ręką. Wstrzymuje oddech. Następuje wkłucie. Płyn przedostaje się do krwiobiegu pacjenta. Zawodnik wygląda, jakby miał zemdleć. Teraz patrzy na mnie spod byka i mówi...

-Zamknij się. - brunet zmarszczył groźnie brwi, ale po chwili parsknął śmiechem. Lekarz podał mu wacik i kazał dociskać.

-I co, było straszne?

-Nawet nie.

Dipper wytarł nos chusteczką, a lekarz podał mi recepty. Pożegnaliśmy się grzecznie i wyszliśmy z przychodni.

-Dobra, teraz idziemy kupić lekarstwa, później nakarmimy te kaczki i wracamy.

Oczekiwałem, że zacznie marudzić albo coś. On jednak tylko kiwnął głową i spuścił wzrok. Nie miałem już sił, aby zastanawiać się nad jego zachowaniem. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, wszystkie kości bolały. Tym razem kara była wyjątkowo ostra. Nie spodziewałem się, że jakiś rodzaj bólu będzie taki nieprzyjemny...

-Jesteś aniołem?

Odwróciłem się w stronę chłopaka i zmarszczyłem brwi. Czy to ja mam coś z głową, czy on serio o to spytał?

-Jesteś. -stwierdził chłopak z całą stanowczością.

-Co ty wygadujesz, Dipper? -podszedłem do niego i położyłem mu rękę na czole. Nie miał gorączki.

-Moja mama po takim numerze już nigdzie by mnie nie zabrała. Dostałbym największy na świecie ochrzan. A ty...- nagle w jego oczach dostrzegłem pierwsze łzy. Westchnąłem cicho i klęknąłem, aby zrównać się z nim wzrostem. Zanim jednak zdążyłem cokolwiek zrobić albo powiedzieć, przytulił się do mnie ufnie.

-Dzięki.- szepnął, a ja mimowolnie lekko się uśmiechnąłem.

-Hej, co to za mazgajenie się? Chłopaki nie płaczą. -wstałem i poczochrałem go po włosach. Dipper zmrużył oczy i przylgnął do mojej nogi. Wywróciłem oczami.

-Hej, nie zmieniaj mi się teraz w pandę.

Próbowałem go odczepić, ale było to niewykonalne. I niech jeszcze ktoś mi powie, że dzieci nie mają dużo siły...

Koniec końców wziąłem go na barana i ruszyliśmy dalej.

-Przyznaj się, zrobiłeś to, bo jesteś już zmęczony. -mruknąłem, kątem oka patrząc na bruneta.

-No. -odpowiedział. -Uciekanie jest bardzo męczące.

Owinął rączki wokół mojej szyi i położył policzek na mojej głowie. Zamilkł i zaczął obserwować otoczenie. Jak to on.

***
Siedziałem na schodach i patrzyłem, jak chłopak karmił kaczki. Zerknąłem na zegarek. Za kwadrans 14:00. O 16:00 Mabel i jej rodzice wracali do domu. Szczerze mówiąc, zdziwiłem się. Myślałem, że wizyta będzie trwała nieco dłużej...

-Bill. -usłyszałem głos chłopaka. Uniosłem wzrok.

-O co chodzi?

-Czy ja jestem zły?

-Kto ci tak powiedział?

Chciałem, żeby to zabrzmiało normalnie. Ale usłyszałem w moim głosie niepotrzebną złość. Jakbym się przejmował czy coś. To było takie głupie i...ludzkie.

-Rodzice. Kiedy nie chcę ich słuchać, mówią na mnie złe dziecko.

-Nikt nie jest zły. Może mieć problemy, być smutny albo opuszczony...Jest tysiąc wytłumaczeń. Ale nikt nie jest zły, bo tak.


-Ty zawsze wiesz, co powiedzieć. -chłopak uśmiechnął się do mnie. Wywęszyłem podstęp.

-Chwila...Chcesz iść do księgarni, tak?

-No...

Z jego twarzy nie schodził przymilny uśmiech. Pokręciłem głową z dezaprobatą i wstałem.

-Dobra. Zostało mi jeszcze trochę pieniędzy. Kupię ci tą nową powieść przygodową.

Jego rozradowany pisk niewątpliwie słyszalny był w całym parku.

Zabiję cię, Bill. - mruknęło Dziecko Czasu w moim umyśle.

Trzeba było nie dawać mi dostępu do swojego konta. Idę zaszaleć. Baj! - odpowiedziałem ze złośliwą satysfakcją i chwyciłem rękę bruneta. Spojrzał na mnie, podekscytowany.

-Chodźmy trochę zaszaleć. -mruknąłem, a on pokiwał energicznie głową.

-W książkoholikowym stylu!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro