5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


 Czego się napijesz?  Taehyung z zadowoleniem wprowadził Kooka do jasnej, przestronnej kuchni. Jego rodziców nie było, wyjechali, dlatego bez obaw mogli spędzić tutaj dzisiejszy dzień. Jeon nie był przekonany co do tego pomysłu, jednak w końcu przystał, Taehyung bowiem zaczął marudzić. Cóż. Nie da się ukryć faktu, że ich mieszkanie było przyjemniejsze niż jego klitka. Jasne kolory, eleganckie meble. Nie były to nie wiadomo jakie luksusy, ale widać było, że zarabiają zacnie i nie musieli zaciskać pasa.

Taehyung idealnie pasował do takiego klimatu. Jego niewinna twarzyczka i biel świetnie się komponowały, nie to co jego zagracony pokój.

 Hm. Obojętnie.   Wzruszył ramionami. opierając się o blat tuż przy chłopaku. Ten ucieszony podał mu szklankę soku, chowając butelkę do lodówki. Wpatrywał się jak pił, co było irytujące, jednak nie chciało mu się nawet na niego krzyczeć.

 Chodźmy. — Złapał go za rękę i pociągnął go w stronę schodów, które prowadziły na piętro. Na górze znajdowały się trzy pary drzwi, do jednych podszedł blondyn i otworzył je, wchodząc do środka z brunetem.

Błękitne ściany, białe, drewniane meble, wielkie łóżko i półki wypełnione książkami i płytami. Pokoik dla aniołka, można było rzygać słodkością. W sumie... Poczuł się jak gangster w tym otoczeniu. Intruz jakiś... Strach cokolwiek dotknąć, bo zniszczy.

 Cieszę się, że w końcu mnie odwiedziłeś.  Starszy przysiadł na łóżku, zmuszając niemal bruneta, by uczynił to samo. Ten nieco niechętnie opadł na nie zaciskając nieco wargi.

 Tsa...

— Jungkookie... Kochanie... Co ci jest?  Tae nadął policzki, zaciskając palce na jego dłoni. Jeon pokiwał jednak tylko głową, rozpinając swoją skórzaną kurtkę.

 Nic. Po prostu mam gorszy dzień.

 Rozumiem... Poleżymy sobie chociaż?  Spojrzał na niego pytająco. Od razu stał się mniej wesoły, więc młodszy skinął głową z westchnięciem i położył się na łóżku, ciągnąc go do siebie. Ten szybko się wgramolił, kładąc głowę na jego ramię, przy tym mocno się wtulając. Od razu wrócił mu humor, zadziwiające.

— Hm... Taehyung...  zaczął, zerkając na niego kątem oka.

 Tak, kochanie?

— Czego najbardziej pragniesz?  Olał te 'kochania', niech sobie mówi. Musiał jednak te pytanie zadać, bo od rozmowy z Jiminem czuł dziwny niepokój.

 Ciebie!  Wyszczerzył się, cmokając go w policzek.  Chcę przy tobie zasypiać, budzić się. Robić ci śniadania i całować codziennie twoje usta.

Jeon zacisnął wargi. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał, nie takiej też się spodziewał. Temu dzieciakowi chyba naprawdę zaczynało zależeć, co on miał z tym fantem począć?

 A z rzeczy materialnych?

 Chciałbym polecieć na wycieczkę za granicę. Do Europy... Francja, Włochy, albo jeszcze lepiej, bo do Ameryki! Gdziekolwiek, byleby nie w naszych rejonach  odparł, aż się zapowietrzając na samą myśl. Kook skinął głową, na pytanie zaś o czym on marzy, odparł krótko:

 Samochód. Jakiś duży i szybki. Nie mam zbyt wyszukanych marzeń.

— Oj tam. Każdy ma jakieś swoje, które dla niego są najlepsze. A samochód jest okej, mógłbyś do mnie przyjeżdżać i zabierać gdzieś za miasto  zamruczał, pocierając nosem o jego szyję. Kook prychnął tylko i poczochrał jego włosy, obejmując go mocno.

 Ty zawsze doszukasz się korzyści dla siebie!

 Twoje szczęście, to moje szczęście!  Wyszczerzył się, cmokając go w usta. Jeon pokręcił głową z niedowierzaniem, chowając go w swoich ramionach. W sumie nie był taki najgorszy...


***


Prawie nie czuł swoich pleców. Złapał za ostatni już karton i ruszył z nim w stronę magazynu, starając się nie stękać z bólu. Kilka godzin dźwigania robiło swoje, nawet ktoś tak przyzwyczajony do wysiłku jak on w końcu wymiękał. Położył ładunek na odpowiednie miejsce i ruszył w stronę małego pomieszczenia, gdzie przebrał się i odhaczył na liście, że wychodzi. Był brudny, zmęczony, najchętniej padłby tu i teraz na ziemię i zasnął, jednak musiał jeszcze dojść do domu. Całe szczęście, że mieszkał dwie ulice dalej, przynajmniej się nie nachodzi jak idiota. Nogi i tak odmawiały mu posłuszeństwa.

Po dłuższej chwili dotarł na swoje osiedle, gdzie pod blokiem dostrzegł Namjoona i kilku innych kumpli. Szlag by to, tylko ich mu do szczęście brakowało.

— Siema Kook!  odparł Kim, na co brunet skinął głową, opadając na ławkę, tuż obok Hoseoka, który palił fajkę.

 Co jest?  mruknął, sięgając po piwo któregoś z nich. Co jak co, ale zimny browar po pracy był czymś wspaniałym.

 To my możemy zadać ci takie pytanie. Co taki zmarnowany?  zapytał białowłosy, gasząc butem peta.

— Byłem w pracy. Padam na ryj.

 Ty? Praca? Uderzyłeś się w głowę?  Yoongi niemal nie opluł się piwem, reszta zaś gapiła się na niego jak na debila.

 No. Muszę. Jest kiepsko na chacie, a z fajek przecież nie zrezygnuję. Muszę trochę sobie dorobić, bo jest chujowo.  Wzruszył ramionami. Wymówka była okej, w końcu nie ma szans by się przyznał, że chce zrobić prezent jakiemuś chłopakowi, by utrzeć nosa pewnemu czerwonowłosemu skurwielowi.

 Ach... Jasne. Ojciec znowu chleje?  Skinął głową Hoseok, wypuszczając z płuc dym.

 No.

 W każdym razie przywlokłem się tutaj, bo Yoongi widział coś dziwnego.  Jeon uniósł pytająco brew, wpatrując się w twarz Namjoona. Pewny siebie skurczybyk.  Zadajesz się z tym wkurwiającym bachorem ze sklepu.

Brunet wstrzymał na chwilę oddech. Nie wziął pod uwagę faktu, że reszta mogła ich zobaczyć razem, a w obecnej sytuacji nie było to zbyt dobre. Trzeba kłamać. Albo powiedzieć prawdę.

 To syn dyrka u nas w szkole. Doczepił się do mnie, więc jestem miły, siła wyższa. Jak mu podpadnę, tu wylecę na zbity pysk, ostatnia deska ratunku — mruknął, prostując się nieco.  Jak pod górkę, to ze wszystkim, nie? Mam ostatnio jakiegoś pecha.

Namjoon chyba to łyknął, bo pokiwał głową, po czym tylko rzucił:

 To się wrypałeś. Już myślałem, że nas wychujałeś, ale jak widać jesteś dalej nasz.  Klepnął go po ramieniu.  Leć spać, bo zaraz jebniesz i tyle z ciebie będzie.

 No, lecę. Siema!  mruknął i wstał, otwierając drzwi od klatki. Udało mu się, jak dobrze!


***


Taehyung zadowolony szedł z wielką torbą zakupów w stronę mieszkania Kooka. Ostatnimi czasy młodszy ciągle był zajęty pracą, przez co widywali się rzadziej, dlatego niemal jak na skrzydłach zmierzał w odpowiednim kierunku, byleby tylko zrobić mu obiad i wtulić się w te silne ramiona. Dostać jakiegoś klapsa w sumie też, ewentualnie ostry seks, który ostatnio był całkowicie nieziemski. Nie wiedział czemu, ale czuł się tak... inaczej. Nawet, jeśli czasami robili to nieco mniej brutalnie, to było mu dobrze, serce szalało mu jak opętane, a w brzuchu czuł coś dziwnego. Chyba zaczynał go kochać, kto by pomyślał...

Skręcił w stronę osiedla, nawet się nie rozglądając. Jeden jedyny budynek go interesował. Chciał być już w środku,

 Nie tak prędko.

Poczuł czyjąś wielką dłoń na ramieniu, siłą odwrócono go w drugą stronę. Rozchylił zaskoczony usta, widząc przed sobą tamtego tępego osiłka ze sklepu i kilku innych chłopaków, którzy wtedy tam byli. Niedobrze, niedobrze!

 Och...  Zdołał z siebie wydusić tylko tyle. Zacisnął dłoń na torbie, zerkając w stronę drzwi. Był za daleko, nie zdążyłby dobiec i nacisnąć domofon, by Jungkook tutaj zszedł i mu pomógł. Sytuacja była patowa.

 Gdzie się wybierasz?  mruknął szatyn, wysoki, o nieco podłużnej twarzy.

— Nie twój interes   Pyskowanie było kiepskim pomysłem, co jednak mu pozostało? Musiał kombinować, by zyskać na czasie, może Jeon wyjrzy przez okno i będzie dobrze. Przecież on sobie z nimi nie poradzi. Nigdy nie brał udziału w bójkach, nie potrafił się bić. Powalą go jednym ciosem.

 Pyszczysz się? Chyba nie wiesz z kim zadzierasz!  warknął koński chłopak, robiąc krok do przodu. Białowłosy go zatrzymał, samemu podchodząc do niego. Spojrzał z wyższością wymalowaną na twarzy.

 Czemu nachodzisz Jungkooka?

Otworzył nieco szerzej oczy. Skąd takie pytanie?

 Nie nachodzę, poza tym co cię obchodzi z kim się widuję? — Zacisnął nieco wargi. Nie chciał okazywać słabości. Nie przed tym baranem.

 Obchodzi, bo ma cię dość i chce się ciebie pozbyć, a nie chce być niemiły. Jeśli go nie zostawisz w spokoju, to popamiętasz  odparł osiłek, krzywiąc się. Młodszy przełknął ślinę, wpatrując się w niego zestresowany.

 J-ja... On mnie lubi, więc nie przestanę się z nim zadawać  wypalił, robiąc krok do tyłu.  Zostawcie mnie, bo jak zobaczy, że coś mi robicie, to was zabije  dodał, zerkając na boki. Może jak ucieknie w stronę głównej ulicy, to odpuszczą i go zostawią? W sumie co mu szkodzi?

Już miał zrobić krok w tamtym kierunku, gdy białowłosy złapał go z całej siły za marynarkę i pociągnął tak, że stracił równowagę i poleciał na ziemię, lądując na niej tyłkiem.

 Ach!  jęknął. Zabolało, bo beton był nierówny i opadł na chropowatą powierzchnię, czy raczej dziurę, której brzegi wbiły mu się w pośladki.

Otoczyli go. Jeden zatkał mu nagle usta jakąś szmatą, podczas gdy białowłosy złapał go za koszulę i uniósł nad ziemią. Zadrżał, chciał się wyrwać, ale był silniejszy. Teraz dopiero zaczął się bać. Nie wyglądali tak, jakby mieli żartować, a on nie miał jak krzyczeć o pomoc. W dodatku zaciągnęli go w miejsce, gdzie nie było żywej duszy, tylko ściany. Tak blisko Jungkooka, a zarazem tak daleko...

 Musisz oberwać za ostatnią akcję, bo chyba Kook cię nie ukarał odpowiednio. — Starszy uśmiechnął się i z całej siły uderzył go pięścią w brzuch. Okropny ból rozszedł się po ciele. Czuł się tak, jakby zmiażdżył mu wnętrzności. Po chwili puszczono go, opadł na kolana, łapiąc się za brzuch.

 Proszę  zaśmiał się białowłosy, po czy kopnął go bok, zamachnąwszy się uprzednio całkiem mocno.

Miał ochotę krzyczeć, ale wydał z siebie tylko zduszony jęk. Łzy napłynęły mu do oczy. Musiał wstać, uciekać. Ledwo się uniósł, gdy oberwał w twarz z pięści, po chwili zaś ktoś z całej siły kopnął go w łydkę tak, że stracił równowagę i upadł.

Ból. Czuł tylko cierpienie.  Znowu uderzenie w twarz, gorąca ciecz. Złamali mu nos. 

Łzy spływały mu z oczu, cały się trząsł, nie miał jednak siły nawet się ruszyć, a tamci nie przestawali. Nie białowłosy, który zaczął go kopać po żebrach, łamiąc je przy okazji, nie szczędził głowy, nóg, rąk. Słyszał chrupanie. Chyba go połamali, jednak w tym nadmiarze bólu nawet już nie wiedział, gdzie go bili. Zrobili z niego miazgę, widział tylko krew, która spływała... z czoła? Czy to ta z nosa?

Bolało. Tak bardzo bolało. Gdzie jest Jungkook? Czemu go tutaj nie ma? Było mu tak źle... 


***


Usłyszał dźwięk karetki. Nieco leniwie wyjrzał przez okno. Za rogiem widział światła pojazdu, jednak niezbyt go to interesowało. Odpalił papierosa, rozglądając się dookoła. Podwórko jak zwykle było puste, poza...

 Hm? — mruknął sam do siebie, nieco się wychylając. Jakaś biała torba, obok czarna, chyba skórzana, całkiem elegancka. Prawie jak ta Taehyunga... Chwila! Wyrzucił peta i szybko wybiegł z domu, szybko przeskakując przez schody. W sekundę znalazł się na dole, biegnąc w stronę znaleziska. Tak, to jego torba, co do cholery?!

Odwrócił się w stronę karetki, ruszając w jej stronę. Było to absurdalne, ale co miał zrobić? Na noszach leżał ktoś cały we krwi. Nieco niepewnie podszedł, po czym coś go ścisnęło w środku.

Taehyung. Cały zmasakrowany, nieprzytomny. Krew na całym ciele, zaplamione, brudne ubrania, ledwo go poznał.

 Tae...  wyjąkał, nie zwracając uwagi na policję, która zaczęła coś do niego mówić.  Taehyung...  Zadrżał nieco, chcąc znaleźć się bliżej, jednak szybko ratownicy wsadzili go do karetki. On stał jak wryty, dopiero po chwili podeszła do niego jakaś kobieta.

 Znasz go?

 Och... Co się mu stało? — Nie wiedział, co się działo dookoła. Czemu był w takim stanie?

 Halo!  Złapano go za ramię, dopiero wtedy jakoś się otrząsnął.

 Um. Kim Taehyung  szepnął, wpatrując się w odjeżdżającą karetkę.

 Masz numer do rodziny? Kim jesteś?

Nieco niemrawo podał adres czując, że ziemia się pod nim zapada. Musi jechać z nim, musi!

Ruszył pędem w stronę przystanku autobusowego. Szybko wskoczył do pierwszego lepszego, który na szczęście jechał w rejony szpitala. Serce waliło mu jak oszalałe. Jak? Dlaczego?!

Ciągle miał przed oczami tę twarz, zasłoniętą jakąś szmatą, która chyba miała go zagłuszyć... On był tak blisko... Pobili go pod jego nosem... Nie uratował go...

Droga mu się niesamowicie ciągnęła. Czuł się tak, jakby miał umrzeć. Rozrywało go w środku. Jak go zabili? Jak umrze? Nie mógł odejść!

W jego głowie panował chaos, chciał już być przy nim, dowiedzieć się, że będzie z nim dobrze. Wyleciał z autobusu i zaczął biec w stronę białego budynku. Był szybki, jednak i tak za wolny. Gdy znalazł się w środku od razu zestresowany podszedł do recepcjonistki.

 Kim Taehyung, przed chwilą przyjechał.

 Drugie piętro  odpowiedziała kobieta i już miała coś dopowiedzieć, jednak Jeon znalazł się w tym czasie na schodach, pędząc na te nieszczęsne piętro.

Nie znał się na tym wszystkim, ale chyba było źle. Jakaś sala, chyba operacyjna. Nikogo nie było w pobliżu, nie wiedział co robić. Nagle usłyszał czyjeś kroki. Odwrócił się i dostrzegł jakąś kobietę, za nią zaś szedł ojciec Taehyunga i lekarz.

— Moje biedne dziecko!

Była zapłakana, ojciec też roztrzęsiony. Nie widział go nigdy w takim stanie.

 Doznał sporych urazów, kilkakrotnie uderzono go w głowę, ma połamane żebra i nogi. Wykonana została tomografia, teraz przeprowadzany będzie zabieg. Krwiak może być niebezpieczny, ale zrobimy co w naszej mocy, by z tego wyszedł.

 Uratujcie go! Błagam!  jęknęła kobieta, Jeon zaś jakby wrósł w ziemię. Krwiak? Był tępy z biologii, ale to brzmiało niebezpiecznie. Zadrżał, wpatrując się w lekarza, jakby czekając na to, że powie, że Taehyung jest bezpieczny i zaraz wyjdzie ze szpitala.

Nagle poczuł na sobie spojrzenie dyrektora. Sparaliżowało go. Mężczyzna wyminął lekarza, który uspokajał kobietę, po czym stanął naprzeciwko niego.

 Co tutaj robisz, Jeon?  Jego ton nie był groźny, ale stanowczy. Chyba był zbyt przerażony, by się wściekać.

 Um... Znaleziono go w okolicach w których mieszkam. Szedł do mnie.

 Do ciebie?

 Tak.

Mężczyzna jakby trawił jego słowa, po czym jego nozdrza się poruszyły.

— Nawet jeśli nic nie robisz, to sprawiasz problemy. Gdybyś trzymał się z daleka, to do tego by nie doszło  mruknął, po czym wrócił do żony, którą objął ramieniem.

Jungkook zadrżał i opadł na krzesło, chowając twarz w dłoniach. To jego wina. Gdyby się nie poznali, gdyby nie dał im szansy, a to zakończył, to nie znalazłby się na tym patologicznym osiedlu, nie dorwaliby go. Mały, bezbronny Taehyung i ludzie pokroju Jeona. Biedak... Jak musiał cierpieć.

Dlaczego? Dlaczego?!


***


Po dwóch godzinach wyszli z nim, od razu przechodząc do innej sali, gdzie miał odpoczywać po operacji. Pozwolili siedzieć tam rodzicom, którzy byli roztrzęsieni.

Chciał tam wejść, ale nie wpuścili go, bo nie był rodziną, nikim bliskim. Jego chłopak był w takim stanie, on zaś mógł tylko siedzieć przed salą, wpatrując się w białą ścianę, od której dostawał już kota. Trwał  tutaj od południa, na dworze zaś było już ciemno, a ani przez minutę nie mógł popatrzeć na Tae. Nie miał jak złapać go za dłoń, pogładzić po policzku.

 Że też masz czelność się tutaj pojawiać.

Uniósł głowę, wbijając wściekłe spojrzenie w Jiminie, który patrzył na niego równie nienawistnie.

 Pierdol się, Park  warknął, prostując się. Jeszcze tylko tego pajaca tu brakowało.

 Poniosło Cię, dupku?! Pewnie to ty go tak zlałeś, ale boisz się przyznać! Jak tylko sytuacja się uspokoi, to cię zabiję  odparł, po czym stanął przed drzwiami do sali Tae.

 Nic mu nie zrobiłem palancie — powiedział cicho. Nie miał nawet siły się z nim kłócić, chciał tylko zobaczyć tego malucha... — Nie wpuszczą cię.

 Jestem Park Jimin, nie jakiś śmieć Jeon. Oczywiście, że tam wejdę i zajmę się Tae.  Uśmiechnął się złośliwie i zapukał. Otworzył mu dyrektor, który westchnął i odparł:

 Jakby coś się działo, to daj nam znać.

Park skinął głową.

— Spokojnie, od razu się odezwę. Niech państwo idą odpocząć, będę z nim całą noc.

Rodzicie wyszli, matka cała zapuchnięta, Jimin zaś tylko spojrzał na niego jak na gówno, po czym zamknął drzwi.

Szlag by to! Jakim prawem ten idiota mógł tam być, podczas gdy go nawet na korytarzu nie chcieli widzieć?! Czemu do cholery nie był bogatym debilem, czemu był tylko sobą?! Chciał tylko być przy nim, trzymać go za rękę... Dlaczego nie mógł?!


***


Minęło kilka dni. Jimin starał się przebywać z Taehyungiem jak najdłużej. Jego rodzicie pracowali, byli więc mu wdzięczni za opiekę, a on sam nie narzekał. Spędzał z nim czas, chociaż było to troszkę przykre. Podłączony do tych wszystkich maszyn, cały w bandażach i gipsie, poraniony. Było mi widać tylko kawałek twarzy, chociaż i tak był piękny.

Ściskał jego dłoń, gładząc ją czule. Biedny, mały chłopiec. Gdyby tylko wybrał go, to byłby bezpieczny i cały. Znajomość z tym podczłowiekiem tylko go zniszczyła. Nadal był przekonany, ze to wina tamtego. Mógł go pobić, przecież robił to regularnie. Chciał o tym powiedzieć policji, ale to oznaczałoby wyjawienie tego, że chłopak jest gejem, a nie wiadomo jak dyrektor by na to zareagował. Lepiej, by to sam Kim zdał policji relację. Pech w tym, że ciągle spał.

Ten pieprzony brutal jeszcze ciągle przesiadywał pod drzwiami jak psychopata, nie rozumiejąc, że nie jest tu mile widziany.

Nagle poczuł ścisk na swojej ręce. Serce zabiło mu mocniej. Taehyung otworzył oczy, nie bardzo chyba kontaktując.

 G-gdzie ja jestem?

 W szpitalu, maluszku.  Nachylił się nad nim, delikatnie się uśmiechając. Kamień spadł mu z serca.

 Um... Gdzie Jungkook? Jest tutaj?  Spojrzał na czerwonowłosego, a ten aż zadrżał. Obudził się po takim czasie i od razu pyta o tego dupka?! Chociaż, chwila...

— To on cię pobił, Taeś? On cię tak zmasakrował?  Jimin przysiadł na jego łóżku, wpatrując się w niego uważnie.  Nie kłam, proszę. Prawie umarłeś...

 Nie...  jęknął blondyn, starając się poruszyć, ale nie wyszło mu to niestety.  Jacyś ludzie... starsi... — mruknął, zaciskając palce na jego dłoni nieco słabo.  Gdzie on jest?

— Nie wiem, Taeś. Siedzę z tobą codziennie, nie widziałem go jeszcze ani razu  skłamał, przybierając nieco zasmuconą minę. To jedyna okazja, by nabić sobie punktów. Fakt, że Jeon był nikim i ojciec Kima mu nie ufał, tylko mu pomagał. Mógł zniechęcić go do niego.

 Och... M-może jest zajęty...  wyjąkał, przymykając powieki.

 Może...  Skinął głową, w środku się ciesząc. Jeszcze trochę, a o nim zapomni. Już on się o to postara!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro