🪔five🪔

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szli sobie środkiem ulicy rozmawiajac o wszystkim co popadnie.
Kochali komfort pomiędzy nimi.
Potrafili rozmawiać o najbardziej obrzydliwej rzeczy jakiej tylko się dało, bez ziarna wstydu.
Byli swoimi comfort person.
Z nieba zaczęło mżawić, a powietrze zaczęło się robić wilgotne w płucach.
Nie przeszkadzało im to jednak, no dobra tylko jednemu.
Czarnowłosy nigdy nie przepadał za deszczem, zimnem, śniegiem i ogólnie zimna pogodą.
Za to szatyn uwielbiał ją, była dla niego tak wspaniała.
Jest w niej więcej uczuć i historii, które są tak bardzo fascynujące.
Dlatego bardzo lubił rysować taką pogodę, ponieważ mógł sobie sam namalowac jej przebieg.
Powoli mżawka zmieniała się w coraz wieksze krople wody, a ubrania chłopaków i wszystko wokół zaczęło moknąć.

- No po prostu wspaniale - powiedział bardziej do siebie niż towarzysza czarnowłosy.
- możesz nie obrażać wszystkiego co żyje i w zasadzie tego co nie żyje? - zapytał uszczypliwie szatyn.
- ależ ja nie obrażam wszystkiego - odpowiedział obrażonym tonem.
- yhmm - odmruknął i spojrzał się z uśmiechem na chłopaka.
- No czy to nie jest cudowne? Kocham deszcz jest jak woda święcona tylko taka lepsza - stwierdził i z rozłożonymy rękami zrobił obrót wokół własnej osi.
- Nie, nie jest - odpowiedział mu idąc za nim ponurym krokiem.
- no weź, gburze zasrany uśmiechnij się i ciesz się póki możesz - powiedział I pociągnął czarnowłosego za sobą.
- eeee - odjęknął, potajemnie ciesząc się, że ich ręce są złączone.
W czasie ich żmudnej wymiany zdań, deszcz zdążył już przybrać tak na siłę, że zalało ulice tego stopnia, że obu chłopakom przmokły buty.

- zatańczysz panienko? - zapytał powstrzymując śmiech i wystawiając rękę w stronę Mike'a.
- ależ ty zabawny - odpowiedział przewracając oczami, lecz z uśmiechem I chwycił rękę szatyna.
Próbowali tańczyć coś na pozór walca, lecz bardzo im to nie wychodziło.
W czasie każdego ruchu towarzyszył kolejny śmiech.
Świetnie się bawili.
Razem.
Tylko razem na opustoszałych dzielnicach miasta.
- co ty się w kapuście urodziłeś że podstawowego tańca nie umiesz? - zapytał że śmiechem szatyn.
- może i tak, a co dyskryminujesz? - odpowiedział I uniósł jedną brew.
- ciebie? Oczywiście, że tak - powiedział.
- dobra a tak serio to trzeba robić tak.
Będziesz chłopem - dodał I przełożył jego ręce na swoje biodra, a te swoje przełożył przez jego barki.

Ręce wyższego delikatnie zacisnęły się na talii Will'a, a ręce szatyna mocno owinęły się na barkach czarnowłosego.
- a więc kiedy moja noga idzie do przodu twoja idzie w tył, a kiedy moja idzie w tył to twoja idzie w przód, rozumiesz? Potem dodamy obroty - zaczął tłumaczyć, po czym zrobił pierwszy ruch.
Potem kolejny i jeszcze następny.
Dobrze im wychodziło.
- Dobrze ci idzie, możemy dodać obroty - stwierdził I wykonał pierwszy ruch w bok, próbując nie plątać nóg Mike'a.
Pierwszy obrót.
Drugi obrót.
Czwarty obrót.
Siódmy obrót.
Kiedy zżyli ruchy na tyle by się nie wywrócić, Will zdołał wreszcie zatrzymać wzrok na ciemno włosym, który swoje spojrzenie odkąd się spotkali ma utkwione.
Patrzał wprost jego brązowych tęczówek próbując rozczytać jego spojrzenie.
Tańczyli tak do czasu napotkania ich największego wroga, czyli wystającego z ziemi kamyka, o którego noga szatyna się zachaczyła rujnują jakąkolwiek równowagę.
Zachwiali się tylko chwile po czym upadli na twardy beton, w dodatku zalany wodą.
A w zasadzie na beton to poleciał czarnowłosy, ponieważ szatyn wylądawał na nim.

- jeju tak starsznie przepraszam, nie zauważyłem tego durnego kamienia - zaczął przepraszac po stopniowym powstaniu z niego, na co drugi zaczął się dusić śmiechem.
- debilu nie śmiej się, mogło ci się coś stać - dodał po chwili i chłopak Mike'a w twarz wodą z asfaltu.
- ej teraz przesadziłeś, taka brudna woda źle działa na cerę - odpowiada z powagą na co teraz on w odpowiedzi dostaje śmiech, po czym on również się do tego dołącza.
Śmiech cichnie dopiero wtedy gdy obaj zdjął sobie sprawę w jakiej pozycji się znaleźli.
Otóż szatyn siedział na kolanach czarnowłosego, a ten leżał sobie na ziemi. Ich spojrzenia kolejny raz już na tym spokatniu skrzyżowały się.
Mike'a powoli zaczął podnosić się z ziemi aż do wysokości twarzy Will'a.
Przez kilka sekund ich twarze dzieliły centymetry, lecz zostało to przerwane przez niższego.
- Wiesz co powinniem wracać już do domu, jak ojciec się dowie, że mnie nie ma to będzie nie przyjemnie - powiedział wstając z nóg czarnowłosego.
- chętnie cie odprowadze - odpowiada wstając z mokrej ziemi.
- nie musisz mieszkamy w zupełnie innych miejscach będziesz musiał Potem się wracać - odpowiedział przecierając zarumienioną twarz z wody, w zasadzie nie przebnie bo szalejący deszcz przywraca jej pierwotny wizerunek.
- dla mnie to nie problem - powiedział I obrócił sie na piecie w kierunku do domu Byers'a.
- No dobrze jelsi masz ochotę - odpowiedział I ruszył.
Wyższy objął niższego przez barki po czym zaczął patrzeć przed siebie i dotrzymywać kroku chłopakowi.

- jesteś starsznie kościsty - powiedział po jakimś czasie ciechego marszu do posiadłości Byers'ów.
- wydaje ci się - odpowiada lekko zmieszany nie patrzeć w stronę Wheeler'a.
Prawda była taka, że nie wydawało mu się to, tylko tak było.
Mimo tego, że Will tego nie widział, zaczynał wyglądać jak kościotrup.
Ale w zasadzie taki był jego zamierzony efekt wiec jakoś bardzo ise przez to nie smucił.
Smucił się jednak przez to, że tego nie widział i myślał, że okropne działania, które dokonuję są bezużyteczne i cały czas dodaje do nich więcej zakazów.
- No nie wiem, ja czuję same kości. - odpowiedział I spojrzał w jego stronę
Tym spojrzeniem, przez które jego ręką została natychmiastowo strzepnieta z barków niższego.
- powiedziałem coś nie tak? - zapytał gdy zobaczył zasmucony wzrok szatyna.
- Nie, czemu pytasz? - odpowiedział z sztucznym uśmiechem, który Mike od razu rozszyfrował.
- znamy się od dziecka, wiem kiedy coś cie gryzie - powiedział troskliwym tonem głosu.
- nieważne, serio - odpowiedział oschle i przyśpieszył kroku.
- Will no czekaj! - krzyknął I dogonił mu kroku po czym go zatrzymał.

- przecież wiesz, że możesz mi powiedzieć - powiedział zmartwionym głosem.
- Jezu zostaw mnie, nie mam ochoty mówić - odpowiedział przepraweacajac oczami, po czym kolejny raz ruszył przed siebie.
- Will no czemu nie chcesz mi powiedzieć? Zawsze byliśmy do siebie szczerzy - powiedział I ruszył za nim.
- mówię ci że to nieważne, to to nieważne - odpowiedział ozięble.
- No dobrze przepraszam - powiedział cicho i założył ręce na klatkę piersiową. Wiedział, że się nie podda i dowie się co trapi jego przyjaciela.
- Nie przepraszaj, uznajmy że nie było tematu - powiedział ciszej, ponieważ był już pod swoim domem i nie mógł ryzykować tym, że ojciec go usłyszy.
Stali juz pod oknem jego pokoju, więc przyszedł czas na pożegnanie.
- No to do zobaczenia - powiedział szatyn i lekko uniósł kąciki ust do góry.
- do zobaczenia - odpowiedział I przytulił mocno chłopaka.
Will się tego nie spodziewał mimo, że zawsze się tak witają i żegnają.
Jednak oddał czynność rozkoszując się nawzajem swoim dotykiem.
Chwilę przyjemności przerywał im głośny huk, po którym było słychać jeszcze wiele krzyków i nie cenzuralnych słów.

- znów się kłócą? - zapytał Mike z współczuciem wymalowanym na twarzy.
- Tak, pewnie tak. Ale spokojnie przyzwyczaiłem się - odpowiedział mało przekonującym głosem, a jego oddech lekko przyśpieszył ze stresu.
Czarnowłosy posłał mu tylko smutne spojrzenie i zaczął powoli odchodzić, bo wiedział, że im dłużej chłopaka nie ma w domu tym wieksze prawdopodobieństwo, że ktoś się o tym dowie.
W ostatnich chwilach jeszcze patrzył jak szatyn wspima się na okno, po czym ise obrócił i zmieszany zaczął kierować się do swojego domu.
Dlaczego nie chciał mi powiedzieć?
To moja wina?
Co zrobiłem nie tak?
Mnóstwo myśli krążyło mu nagle po głowie.
Musiał sam się z nimi zmierzyć, bo niestety jedyna osoba, która mogła na nie odpowiedzieć właśnie się stąd ulotniła.
Tak pogrążony w myslach wrócił do swojego domu, w którym panowała grobowa cisza, ponieważ wszyscy byli w głębokiej fazie snu.
Przed pójściem do swojego pokoju, skręcił do kuchni pi coś do przekąszenia.
Niespodziewanie zastał tam swoją starszą siostrę konsumpcjonującą jabłko.

- a ty co tu robisz? - zapytał.
- a ty co? Plus dlaczego jesteś mokry? Byłeś na dworze? - odpowiedziała mierząc go wzrokiem od dołu do góry.
- może a co ci do tego? - zapytał wyciągając paczkę słonych chipsów.
- szkoda że cię menele nie napadły. W sumie swoich się nie tyka - powiedziała I szeroko się uśmiechnęła biorąc gryza owocami.
- śmieszna jesteś doprawdy, smieszna - odpowiedział ironicznie po czym wychodząc z kuchni zaczął kierować się do swojego pokoju.
Po cichu wchodząc do góry z nadzieją, że nikt się nie obudzi, dostaje się do swojego pokoju, w którym zrzuca z siebie zamknięte ubrania i przebiera je na wygodną piżamę, a w zasadzie koszulkę z napisem metallica.
Po czym rzuca się na łóżko z paczką słonych przekąsek i pogrąża się w myślach na temat swojego najlepszego przyjaciela.



📚
Hollaaa, mamy i potezny rozdzialik hdhdhd
Jestem z niego całkiem dumna, co prawda trzeba było by przeprowadzić kilka poprawek, ale no i tak
Mam nadzieję, że podoba wam się🫶
Za bledyyy przepraszammm

Słowa:1442

Miłego dnia wieczora ranka lub Miłej nocy moje misiakiiii💞💞💞
Dziękuję wszystkim którzy czytając te ksiażkę:3
Ciasteczka dla was🍪🍪🍪🍪🍪🍪🍪

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro