2. Dobra aktoreczka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Wróciłam do akademika, ale nie mogę wejść do pokoju. Boję się. Nie! Nie mogę być takim tchórzem. Wchodzę – raz, dwa, trzy.

Nie ma Davida. Gdzie on jest!? Kładę się na łóżko i znów płaczę. Dlaczego? Dlaczego ja to robię? Najpierw kogoś ranię, a później uciekam, uciekam przed prawdą, przed konsekwencjami... Zasypiam w moim łóżku, właściwie zagrzybionym materacu, załzawiona, jak zawsze użalająca się nad swoimi głupimi czynami.

– Hej, wstawiaj. Cam! Pewnie głodna jesteś, nic nie jadłaś. – Brat budzi mnie, lekko mną potrząsając.

– David! Tak bardzo Cię przepraszam! Nie chciałam cię martwić. Naprawdę bardzo, bardzo cię przepraszam. Kocham cię... – Rzucam się mu na szyję.

– Nie, Cam błagam, nie płacz znowu. Kiedy ty ostatnio tak często płakałaś? – przejmuje się.

– Nie wiem, zdarza się. – Uśmiecham się. – Po prostu nie chciałam cię martwić, bardzo cię przepraszam. Kocham cię.

– Cami, przecież wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. Nawet nie masz za co przepraszać. Nigdy nie będę na ciebie zły. Też cię kocham.

– Wiem. Co ja tam bez ciebie zrobię?

– Na pewno dasz sobie radę! Ale teraz chodź na kolację – śmieje się.

– Już idę, idę.

Wychodzimy z pokoju i idziemy na dół długim, czarnym korytarzem, obejmując się. Naprzeciw nas idzie Victoria. Gwiazda szkoły, pupilek trenerów. Czarnowłosa, blada, z oczami jak czarne dziury i ciemnofioletową szminką zawsze zdobiącą usta. Podstawia mi nogę i „przez przypadek" mnie przewraca. Upadam na ziemię, czuję przeszywający ból w kostce.

– Oj, przepraszam – śmieje się pod nosem Victoria i odchodzi.

– Mogłabyś ją kiedyś zostawić w spokoju? Czy naprawdę to daje ci taką satysfakcję? – krzyczy za nią Dav. – Nic ci się nie stało? – zwraca się do mnie.

– Jak zwykle...

– Okej, chodźmy.

David pomaga mi wstać, strzepuje ze mnie brud i dalej zmiarzamy ku jadalni. Boli mnie kostka. Nie, nie, nie. Na pewno tylko mi się tak wydaje.

– Cam, na pewno wszystko ok? Troszkę kulawo idziesz. – David marszczy brwi i przekrzywia głowę na bok ze skupionym wzrokiem.

– Tak, tak. Raczej powinno być dobrze.

Resztę drogi idziemy w milczeniu. Faktycznie trochę kuleję, ale muszę to rozchodzić.

***

– Camilio Hollybell! – krzyczy tęga wicedyrektorka Criss Colimber w korytarzu, a ja odruchowo spuszczam głowę. David mocniej mnie obejmuje. – Nie pracowałaś dzisiaj! Zasłużyłaś na karę! – Nawet się nie kryje z agresją.

– Przepraszam, to się więcej nie powtórzy...

– Ja mam nadzieję. Po kolacji proszę wstąpić do mojego gabinetu.

– Dobrze, proszę pani... – odpowiadam cicho. Czuję, że jeszcze bardziej spuszczam głowę. Pani Colimber jest dosyć agresywna, raz mną na zajęciach tak szarpnęła, że miałam obolałe ramię przez jakieś dwa miesiące...

Podchodzimy do okienka po swoją porcję jedzenia. Kiedy przychodzi moja kolej i kucharka mnie zauważa, robi bezradną minę i wrzuca połowę pożywienia z powrotem do gara. No tak, nie pracowałam. Nie mogę jej mieć tego za złe, takie ma rozkazy. Zresztą i tak nie mam apetytu.

Siadamy przy wolnym stoliku na rogu. Mieszam zrezygnowana w niezidentyfikowanej mazi na swoim talerzu. Przesuwam ją w stronę Davida.

– Hej, wiesz, że to nie smakuje aż tak źle, jak wygląda? – mówi brat, przekrzywiając głowę. Potrząsam ramionami. – Oj na mojej warcie nie będziesz głodna! – żartuje i podnosi łyżkę do moich ust. Zaciskam je w wąską kreseczkę, ale w końcu rezygnuję i daję się nakarmić.

– Dzięki, potrafię sama, ale nie mam ochoty, okej?

– W tym wypadku mało mnie obchodzi, czy ty masz ochotę, czy też jej nie masz – mówi Dav, puszczając do mnie oczko. Przewracam oczami i biorę się za jedzenie.

***

Siedzimy z Davidem na białej kanapie w holu, zanim pójdę do wicedyrektorki. Moje dłonie zaczynają drżeć i ciężej złapać mi oddech.

– Dav? – pytam. Chcę jeszcze porozmawiać przed spotkaniem z wicedyrektorką.

– Tak, Cam?

– Boję się... – mówię drżącym głosem.

– Nie bój się, przecież nie może ci nic zrobić. Spokojnie, bo zaraz znowu mi wybuchniesz.

– A pamiętasz... – nie kończę. Wie, że chodzi mi o incydent z ramieniem na zajęciach.

– Pamiętam, ale dasz sobie radę – wciąż podnosi mnie na duchu.

– Dobra, zaraz idę. Wydaje mi się, że jest łagodniejsza. Może się zmieniła? – mówię bardziej do siebie.

– Tak, tak. A teraz idź, trzymam kciuki. – Daje mi buziaka w czoło.

Idę przez długi, zdaje się nigdy nie kończący, ten sam czarny korytarz. Pomimo rozmowy z bratnią duszą nadal mam wątpliwości co do tego, co ma się stać. Stoję tuż przed drzwiami i zawieszam rękę nad klamką. Czuję, jak przyśpiesza mi puls, a samej jest mi jeszcze ciężej oddychać. Muszę wejść, dam sobie radę. Przecież nie ma prawa mi nic zrobić.

– Dobry wieczór – mówię cicho, pocierając nerwowo dłonie. W jej gabinecie jest zimno, jakbym przeszła do chłodni. Wszystko na swoim stałym miejscu. Ściany szare i stare, połyskujące przez lakier meble z zielonkawego drewna. Pełno małych segmencików i luk. Oczywiście ani grama pyłku. Sprzątanie jej gabinetu to najgorsza czynność ze wszystkich.

– Siadaj, dziecino.

Słyszę zdenerwowanie w głosie pani Criss. Z jej starych oczu zawsze wieje chłód. Mimo wieku i grubszej sylwetki wciąż tu pracuje. Ubrania ma jakby z poprzedniego wieku, a teraz wlepia we mnie swój odstraszający wzrok. Siadam naprzeciwko niej.

– Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? – atakuje mnie słowami.

Milczę.

– Znikasz na cały dzień, nie pracujesz, a potem przychodzisz, jak gdyby nigdy nic, na tą swoją durną kolację?!

Nie, zdecydowanie się nie zmieniła.

– Przepraszam... – mówię załamującym się głosem, serce podskakuje mi do gardła. Pocieram nerwowo stopę o stopę. Chcę uciec, nagle zapaść się pod ziemię.

– Myślisz, że zwykłe PRZEPRASZAM coś tu zdziała!? – krzyczy, w tym samym czasie gwałtownie wstaje i uderza dłońmi w biurko. Odruchowo odsuwam się do tyłu. – Jutro cały dzień sprzątasz na kolanach! A, i nie ma ŻADNEGO jedzenia! – Modlę się, aby się choć troszkę uspokoiła. Co jej jest? Nie było mnie raptem parę godzin, a ta zachowuje się, jakbym jej kota zabiła.

– Dobrze proszę pani. – Wstaję i już kieruję się do drzwi.

– A panienka gdzie się wybiera? – pyta ironicznie wicedyrektorka.

– Chciałabym już wyjść...

– Zanim wyjdziesz, masz wiedzieć, że ta rozmowa zostanie pomiędzy nami... – szepcze mi do ucha głosem starej ropuchy, aż ciarki mnie przechodzą.

– Dobrze, proszę pani.

– Idź szybciej! – Popycha mnie, a moja niedawno urażona kostka daje o sobie znać, zginając mnie bezwiednie w bok. Upadam głową na znajomą szafkę przy drzwiach. Tydzień temu szorowałam ją szczoteczką do zębów. Nie takiej wdzięczności się od ciebie spodziewałam, zdradziecka szafo.

– Ała! – Czuję silny ból, dotykam nosa. No nie, krew. Co ja mam robić?

– Już nie udawaj, aktoreczka się znalazła, tylko naucz się tak troszeczkę realizmu – pani Criss śmieje się pod nosem, nie wiedząc, co mi zrobiła. Szybko wstaję tyłem do niej i otwieram drzwi. Biegnę do pokoju, ale kręci mi się w głowie. Przed oczami mam coraz większe, czarne plamy, ale kątem oka widzę Davida.

– Cam! Cam! – Brat mnie zauważa i biegnie do mnie. – Cam! Co ci jest!? Odezwij się!

– Dav! – cicho krzyczę i rzucam się na niego. – Trochę w głowie mi się zakręciło, nic więcej – odpowiadam bardzo cicho, nie mam sił. Moje powieki stają się ciężkie...

– Cholera Cam! Błagam! Cała jesteś we krwi! Cholera! – Już powoli czuję mniej bólu. Coraz mniej czuję...

***

– Nie, na pewno jej nic nie będzie. Tylko zasłabła, bo trochę krwi straciła, plus mało jedzenia, jak mówisz. – Słyszę przez mgłę znajomy głos.

– Tylko trochę krwi!? Przecież ona była cała we krwi! – Poznaję głos Daviego, jest bardzo zdenerwowany.

– Tak, może się tak wydawać, ale to było mało. Spokojnie, pojutrze już wszystko powinno być dobrze. – To chyba szkolny lekarz, pan Pertefield.

– Nie wiem, czy dam radę być spokojny... – David mówi do siebie cicho, chyba jest obok mnie. Słyszę coraz wyraźniej.

– Co się właściwie stało? – pyta pan.

– Nie wiem... Mogę powiedzieć tyle, że wracała od pani Colimber... – Dav ścisza głos.

– Ciekawe. – Głos lekarza jest tajemniczy.

Powinnam już dać znak życia. Powoli zaczynam otwierać oczy. Myślałam, że będzie łatwiej. Leżę na morskiej kozetce w pomieszczeniu do pierwszej pomocy przy kontuzjach na zajęciach.

– Davi. – Ledwo sama siebie słyszę. Wydawało mi się, że już mam siłę, ale nawet nie mogę podnieść głowy. Jestem bardzo słaba. Lekarz w białym kitlu z burzą siwych włosów jak Einstein odwraca się w moją stronę. Za cienkimi oprawkami metalowych okularów widzę troskliwy wzrok.

– Cami! – Brat mnie ściska. – Jak się czujesz?

– Dziwnie – mówię niepewnie, ale szczerze.

– Zostawię was samych. Zaraz przyjdę – wtrąca pan Pertefield, otwierając drzwi.

– Dobrze – odpowiada David. Zostaliśmy sami.

– Dav?

– Tak Kwiatku? – Patrzy na mnie z przejęciem, przekrzywiając głowę na bok.

– Dlaczego ludzie to potwory? – Czuję spływające łzy.

– Wiem, o co ci chodzi, ale tylko spójrz. Patrzysz teraz tylko na jedną osobę, mówiąc za wszystkich ludzi. Pomyśl o dobrych. – Delikatnie ociera moje policzki z łez, uśmiechając się łagodnie.

– Ale te osoby to tylko pojedyncze jednostki... Bo gdzie znajdę drugą tak dobrą osobę jak ty?

David przez chwilę milczy. Wygląda, jakby nie wiedział co odpowiedzieć.

– Kiedyś na pewno znajdziesz osobę lepszą ode mnie, z którą będziesz chciała spędzić całe życie.

– Ej, ale ciebie i tak nie zostawię! – ożywiam się.

– No ja myślę. – Szczerzy się. – Teraz powiedz mi, co ci się właściwie stało?

– Nie powinnam...

– No proszę cię, zostawmy formalności. Dobrze wiesz, że akurat mi możesz zaufać. – Robi zirytowany wyraz twarzy.

– Pani Colimber mnie popchnęła i... – mówię cicho.

– Wiedziałem, że to przez tę wiedźmę! – Gwałtownie wstaje. – Trzeba z tym w końcu gdzieś pójść, czy nikt nie zauważa jej zachowania? – Zaczyna krążyć po małym gabinecie, mówiąc bardziej do siebie niż do mnie.

– Spokojnie, jakoś to będzie. A wiesz może, czemu lekarz zrobił się taki dziwny, jak powiedziałeś o wicedyrektorce? – zmieniam temat.

– Zupełnie nie wiem. – Odwraca głowę w moją stronę. – Chociaż kiedyś były jakieś dziwne plotki na ich temat... – Zamyśla się. – No nic, idę do pana Pertefielda zapytać się, czy możesz wrócić do pokoju. Zaraz będę. – Daje mi buziaka w policzek.

Co ja zrobię? Jestem taka słaba. Pojutrze mam wylecieć do akademii, a ten lot dodatkowo mnie wykończy. Treningi pewnie będą intensywniejsze. Jak ja sobie tam poradzę? Ważniejsze – jak w ciągu miesiąca pokażę im, na co naprawdę mnie stać?

– Cam, chodź, możesz stąd iść. – David przerwa moje rozmyślania. – Lekarz ci wypisze zwolnienie z pracy do wyjazdu i treningów na tydzień. Masz się oszczędzać! – Uśmiecha się. Z czterech tygodni robią się trzy, super!

– Dobra, ale ty będziesz moją podpórką, sama nie wstanę. – Zaczynam śmiać się z własnej bezradności.

– Oczywiście Kwiatuszku. – Wtóruje mi śmiechem.

Przez całą drogę opieram się na Davidzie, w sumie prawie mnie niesie. Na korytarzu widzimy Victorię. Spina się, widząc mnie, jakby myślała, że mój stan jest spowodowany przez nią. I dobrze, niech się martwi, należy jej się to.

Do łóżka oczywiście układa mnie brat. Myślę nad marnością swojego życia. Naprawdę bez niego będę nikim, powietrzem. To on mnie dopełnia. Bez niego będę miała w sobie pustą lukę.

– Camilio Hollybell! – Wchodzi z hukiem pani wicedyrektor do pokoju i już u progu wrzeszczy. Znowu. Ona. Jak zauważa Daviego, trochę traci pewność siebie.

– Davidzie, mógłbyś na moment wyjść? – prosi.

– Z całym szacunkiem, lecz tak się składa, że niezupełnie – sprzeciwia się twardym głosem Dav.

– Masz stąd wyjść! Rozumiesz?! – Szybko zmienia nastawienie.

– Rozumiem, aczkolwiek boję się o moją siostrę, zrobiła jej pani już dużą krzywdę – mówi zuchwale i nie daje za wygraną. Colimber czerwieni się ze złości.

– David możesz wyjść, jeszcze bardziej skomplikujesz sprawę – szepczę mu na ucho.

– Na pewno? – Nie chce ulec.

– Tak, proszę. – Patrzę mu wymownie w oczy. Dav przenosi wzrok to na mnie, to na wicedyrektorkę. Po chwili w końcu wychodzi. Mógł zostać, ale zawsze mówię coś, zanim pomyślę. Podnoszę się do siadu.

– Widzę, że już komuś naopowiadałaś bajeczek – mówi Colimber, co przyprawia mnie o dreszcze. – Jeszcze tylko komuś coś powiesz... Sprawię, że życia tu nie będziesz miała, jak wrócisz – kończy i od razu wychodzi. Osuwam się i leżę w bezruchu, boję się cokolwiek powiedzieć, pomyśleć.

– Cami, wszystko ok? – pyta brat, od razu wchodząc z powrotem.

Nic nie odpowiadam, nie mogę z siebie nic wydusić. Patrzy na mnie z politowaniem.

– Dobra, nic nie mów. Rozumiem cię. Dobranoc. – Siada na skraju mojego materaca, całuje mnie w czoło i po chwili sam idzie spać.

Nie mogę zasnąć przez całą noc. Ciągle tylko się zastanawiam, dlaczego akurat to muszę być ja...?


***

Notka od autorki:

Nie bądź Victorią, zostaw po sobie ślad! :) Czy to komentarz, czy gwiazdeczka, czy krytyka, nie będę narzekać!

Wondersrose

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro