20. Trzeba było się nie wychylać?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Na śniadaniu faktycznie widzę Olympię bez warkoczyków. Jej włosy naturalnie są tylko lekko falowane. W białej jadalni, na tle ogromnych okien i delikatnie spływających zasłon wygląda zjawiskowo. Trochę robi mi się smutno, bo jednak odrobinę ostatnio się od siebie oddalamy. Ale przecież do kogo mogę mieć pretensje, skoro sama też robię coś za ich plecami. Nie. Tak nie może być.

Zanim się przysiadam, kładę ręce na stół i bez przywitania kiwam głową na stolik na dworze. Jest ciepło, świeci słońce, nikogo tam nie ma. Idealne warunki.

– No co ty, kobietooo – zrzędzi Agnes. – Przecież już siedzimy tutaj.

– To nie podlega żadnym negocjacjom – mówię, robiąc dzióbek, udając ważną osobę.

Ol zerka na Roxę i rozbawiona kręci głową. Wstaje pierwsza i zmusza pozostałe. Cassidy właśnie do nas przychodzi i patrzy na mnie pytającym wzrokiem.

– Idziemy – mówię i biorę ją pod ramię.

Olympia sięga po przygotowaną tacę na wyjścia z małego, białego stoliczka. Otwieram jej drzwi i puszczam przodem. Z surowości wnętrza na przyjazne zewnętrze. Uwielbiam tę altankę. Ma takie ciepłe kolory. Jest jak ogródek w domu, którego nigdy nie miałam.

– Jak myślicie, kto dostanie solówkę? – pyta Olympia. No tak, zapomniałam o tym. Ale to teraz nieważne.

– CO? – Agnes wygląda na szczerze oburzoną. – U nas nic nie było mowy o solówkach. – Roxa przytakuje. Patrzymy to na siebie, to na nie. – Aha? Czyli tylko najlepsza ma taki przywilej.

– Nie po to was tu zaciągałam – przerywam jej. Cassidy chyba właśnie zrozumiała, o co mi chodzi, i się nie sprzeciwia.

Mówię im o misji z Shai.

– Czemu tego z nami nie skonsultowałyście – pyta oburzona Agnes, krzyżując ręce na piersiach. – To nie wyjdzie i jeszcze się wkopiecie.

Roxa przewraca oczami.

– Wiemy, że jej nie lubisz, ale to chyba była jedyna opcja – stwierdza.

– Aha? A może by tak od razu gdzieś ją dać?

W tym samym momencie wszystkie patrzymy przez okno na Evie. Kiedy nic nie mówi, nawet udaje jej się wyglądać jak aniołek.

– To wszystko może się okazać tylko głupią teorią – mówi Cas. Kiwam głową. W końcu nie mogę temu zaprzeczyć.

– A poza tym... Mogłam się odgryźć za wasze warkoczyki.

Agnes prycha. Jeden do jednego.

***

Wchodzimy z Cas i Ol na salę limonkową. Jesteśmy pierwsze z uczennic, ale Hayden już na nas czeka. Ten to nie ma co robić. Rozciąga się na podłodze przy akompaniamencie swobodnej gry pana Tinkera. Porusza się z taką gracją, jego ręce są jak delikatne fale na spokojnym morzu. Zauważa nas w lustrze i uśmiecha się. Spotykamy się w połowie drogi i zamyka mnie w swoich ramionach. Delikatnie mnie całuje. Moje towarzyszki chichoczą. Porywa mnie na bok.

– Jak z Evie? – pyta półgłosem.

– Dziewczyny wiedzą – wtrącam, wskazując na nie głową. Hayden skina, ale wiem, że i tak nie możemy mówić o tym otwarcie. – Powiedziałam Shailene.

Znów kiwa na znak zrozumienia. Na salę powoli wchodzą pozostałe. Puszcza mnie i zaciera ręce, ukazuje swoje białe zęby.

– To jak, przygotowane?

Po studiu przemykają niezdecydowane pomruki. Sama nie czuję się zmotywowana na dzisiaj.

– Jak już na wcześniejszych zajęciach było wspomniane – zaczyna, kiedy na sali znajduje się osiem baletnic – teraz każda grupa będzie miała swój układ i będzie on krótszy, niespektaklowy.

– Jak to każda grupa? A solówka? – pyta Evie urażonym do bólu głosem. Shailene stoi obok niej i rzuca mi ponure spojrzenie.

– Kochana pani Spence – zwraca się do niej podirytowany – nie dokończyłem. Będziecie miały układ grupowy i jedna z was będzie miała okazję zatańczyć układ solo.

Pewna siebie ogląda się po nas. Powstrzymuję się przed prychnięciem. Długo sobie tutaj już nie porządzisz, Evie.

– Najpierw zajmiemy się tym drugim. Ale, żeby nie było żadnym nieporozumień, nie wybieram nikogo od razu. Wszystkie nauczycie się tańca, a może za tydzień, może wcześniej, razem z pozostałymi trenerami wybierzemy właściwą solistkę.

– Spoko pomysł – szepcze mi Cas. Racja. Na pewno nie będzie głosów, że wybrał subiektywnie.

Po tym krótkim wstępie przechodzimy do ćwiczeń. Jak zawsze zaczynamy przy drążkach. Wspaniała Spence pcha się na sam początek, żeby przypadkiem nikt nie wtrącił się w jej hierarchię. Śmiejemy się wewnętrznie z Ol i Cas, patrząc na nią.

Pan Tinker jest wspaniałym pianistą. Nawet nie zauważam, kiedy przechodzimy na środek sali. Kocham treningi tutaj. Tak naprawdę bardzo mocno. Nie czuję się zastraszona ani odrzucona. Hayden jest najlepszym nauczycielem, jakiego kiedykolwiek miałam.

Powoli, już zdecydowanie rozgrzane i roztańczone, zaczynamy wchodzić w nowy układ.

***

Mija czwarty dzień od nowych początków. Po całym dniu w końcu odpoczywam na mięciutkim łóżku. Patrzę się na zamek. Książę faktycznie dał sobie ze mną spokój. No i dobrze. Odwracam się na drugi bok i zajmuję myśli czymś innym.

Bardzo bym chciała dostać solowy układ. On jest... Nie potrafię tego wyrazić słowami. Jest delikatny, a zarazem mocny, trudny, ale łatwy, ostry, ale płynny. Byłam zadziwiona, jak dowiedziałam się, że za choreografię jest odpowiedzialny nikt inny jak Hayden. Ta akademia ma ogromne szczęście, że tutaj pracuje.

Do mojego pokoju z rozmachem wchodzi Shailene. Wygląda, jakby zaraz miała kogoś zabić.

– Mam dość Spence – syczy przez zęby zdenerwowana. Posyłam jej pytające spojrzenie. – Oczywiście, że to wszystko jej sprawa. Wyobraź sobie, że po głębszej rozmowie nawet zadowolona mi wszystko wyśpiewała. Niczego nie podejrzewa. A co do samego porwania... Nie żałuje niczego, jedynie tego, że tu wróciłaś.

Opada mi szczęka. Spodziewałam się tego, ale trudno mi uwierzyć, że Evie z jednej strony może być kochaną siostrą, a z drugiej strony tak ohydną osobą. Shai wyciąga z kieszeni czarnych szortów do ćwiczeń migający bloczek. Telefon.

– Wszystko nagrane. – Rzuca mi przedmiot. Łapię go w ostatniej chwili.

– Ale dlaczego jesteś taka wkurzona? – pytam odrobinę zdezorientowana. Zaciska pięści.

– Dlaczego? – Śmieje się gorzko. – Bo spędziłam połowę swojego życia z takim śmieciem. I tak dogłębnie doszło to do mnie dopiero teraz. Dopiero teraz, po tylu latach. – Kręci głową.

Wstaję z łóżka i podchodzę do niej. Jednak zanim zdążam cokolwiek zrobić, tylko unosi rękę i wychodzi.

– Hej, Shai! – krzyczę i idę za nią na korytarz.

Wślizguje się do swojego pokoju i zamyka mi drzwi przed nosem. Szybko przekręca klucz.

– Po prostu zrób, co musisz. – Słyszę stłumione.

Jezu. Nie pomyślałam, że to może na nią tak zadziałać. Szkoda mi jej.

Wracam do siebie i usilnie poszukuję telefon-przezroczysty-bloczek. W końcu go zauważam i biorę. Kieruję się do Haydena. To pierwsze co przychodzi mi na myśl.

Pukam, ale nikt nie odpowiada. Drzwi są zamknięte. Ugh. Zsuwam się po ścianie do siadu i postanawiam, że chwilę poczekam. Raczej nie może być daleko.

Niecierpliwie stukam palcami w podłogę. Po parunastu minutach w końcu się podrywam i chcę zawrócić. A tu nagle zza rogu wychodzi świecący się od potu Hayden. Przez ramię ma przerzucony szary ręcznik. Kiedy mnie zauważa, po jego twarzy przemyka grymas zdziwienia. Stajemy na wprost siebie.

– Buziaka nie dasz? – zagaduje figlarnie. Patrzę na niego z uniesionymi brwiami.

– Gdzieś ty był? – pytam zdenerwowana. Nawet trochę się dziwię na własny ton głosu.

– Na siłowni – opowiada, podnosząc ramiona. – Moglibyśmy razem tam chodzić, co?

Kręcę głową.

– Słuchaj. – Podnoszę telefon. – Mam tutaj zeznanie Evie.

– Jak?

– Nie wiem jak, Shailene załatwiła. Co robimy?

Wyciera ręcznikiem twarz, mija mnie i wchodzi do pokoju.

– Co robimy? – pytam jeszcze raz ostrzej, idąc za nim.

Przez chwilę panuje mrok, bo ma zupełnie zasłonięte zasłony, ale zapala lampeczki, leżące na drewnianej komodzie.

– Jak to co? – Przebiera koszulkę i się odwraca. – Do dyrektora i na OP – mówi. – Nawet umyć mi się kobieta nie da – mruczy pod nosem. Przewracam oczami.

– Nie jest za późno?

Przychodzi mi na myśl, że może jednak normalni ludzie już kończą pracę o tej godzinie. Hayden patrzy na godzinę na hologramie.

– Faktycznie. Ale dla OP nigdy nie jest za późno.

Siada na brązowej kanapie i klepie obok miejsce. Siadam.

– A może lepiej poczekamy do jutra?

– Cam, kochana moja – zaczyna. Obejmuje mnie i całuje. Czuję lekki posmak soli i się krzywię. – Dyrektor, tak czy siak, wezwie OP, a lepiej zrobić to wieczorem niż znowu cały dzień rozwalić.

No tak. Myśli jak trener.

Dzwoni na specjalny numer Ochrony Porządku. Przedstawia się jako pracownik akademii i rzeczowo mówi im o zaistniałej sytuacji. Brzmi bardzo poważnie i dorośle. Skupiam się i udaje mi się usłyszeć głos po drugiej stronie. Mamy przesłać im nagranie i przyjadą zabrać ją na przesłuchanie.

Hayden bierze ode mnie telefon, robi, o co prosili i z ulgą go odkłada. Delikatnie głaszcze dłonią moją twarz, kiedy zauważa mój smutek.

– Co jest, Cam?

– Nic wielkiego. Po prostu sobie myślę, że co będzie z tą jej małą siostrą. Szkoda mi jej.

Przyciąga mnie do siebie i obejmuje. Opieram się na nim.

– Jakoś to będzie, Cam. Ale ona musi zapłacić za to, co zrobiła.

Przytakuję głową. Mimo to czuję się winna. Wiem, że ja nie zrobiłam nic złego, ale nie potrafię się wyzbyć tego uczucia.

Wychodzimy na główny hol, żeby nie przegapić przyjazdu OP. Za ogromnymi oknami zrobiło się już ciemno. Kryształowy żyrandol oświetla całą przestrzeń. Złote zdobienia połyskują, jakby one też dawały światło. Za recepcją wciąż stoi Cara. Ta kobieta jest niemożliwa. Uśmiecha się do nas. Machamy jej i siadamy na pobliską, pudrowo-rożową, długą kanapę.

– A wiesz, że to uczenie się solówki przez wszystkie i wybieranie przez dodatkowych trenerów to twoja zasługa? – zagaduje Hayden. Patrzę na niego zdziwiona. – No wiesz... Według mnie ty powinnaś ją dostać, i to tak zupełnie obiektywnie, ale na pewno nie spodobałoby się to pozostałym. Nie mogłabyś się uwolnić od ich przytyków. Zresztą ja też bym stracił w ich oczach.

– To dlaczego nie mogłeś wybrać kogoś innego?

– Bo ty zasługujesz na to najbardziej – mówi, jakby było to oczywiste. Rumienię się. Wtulam się w niego, żeby tego nie zauważył. Oj, nie czuję zapachu jego perfum.

– Prawda, mogłam dać ci się umyć – śmieję się.

Przewraca oczami i sprzedaje mi kuksańca w bok.

– No co? – pytam niewinnie. Nie odpowiada.

Po parudziesięciu minutach świecą na nas przez chwilę reflektory pojazdu z zewnątrz. Gasną i na hol wpada czteroosobowa grupa OP w czarnych uniformach. Szybko do nich podchodzimy.

– Witam, to ja dzwoniłem. Uprzejmie państwa proszę o dyskrecję. Nie chciałbym niepokoić pozostałych uczennic.

Przez chwilę patrzą na niego skonsternowani. W końcu kiwają głowami. Nic do nas nie mówiąc, podchodzą do Cary i pytają o pokój Evie. Idą na górę.

Stajemy przy ladzie.

– Co się dzieje? – pyta zmartwiona recepcjonistka.

– Nic poważnego – uspokajam ją.

– Evie Spence zostanie zabrana – dodaje Hayden.

Stoimy tu i stoimy... Mijają kolejne minuty.

Po nieskończenie długim czasie w końcu słyszę z góry jakieś krzyki. Zauważam na schodach ruch. Dwóch OP przytrzymuje rzucającą się na wszystkie strony Evie. Ryczy wniebogłosy, aż po moim ciele przechodzą dreszcze. Hayden łapie się za głowę. Do barierek na wyższych piętrach przyklejają się moje rówieśniczki. Nie chciałbym niepokoić pozostałych uczennic. Tak. Na pewno. Na hol przychodzą panie Bornis i Poolsent w szlafrokach.

OP sprawnie wyprowadza rozwścieczoną blondynkę i odjeżdża. Oni się nie patyczkują. Mają coś do zrobienia, to to robią i po sprawie.

– Wiedziałem, że tak będzie – mówi brunet i momentalnie się spina. – Cara, mógłbym mikrofon?

Mikrofon? Kobieta podaje mu malutkie urządzenie, klika coś na przezroczystej klawiaturze u siebie i pokazuje mu kciuka w górę. Hayden przykłada to coś do ust.

– Nic się nie dzieje. – Rozlega się po całej akademii w głośnikach, o których nie miałam pojęcia. Haydenowi lekko drży głos. – Jedna z uczennic popełniła poważne nadużycie, którym teraz zajmie się Ochrona Porządku. Wracajcie do swoich pokojów.

Oddaje mikrofon i pokazuje mi głową na zdezorientowane trenerki.

– Będę musiał z nimi porozmawiać – rzuca, przelotnie całuje mnie w czubek głowy i odchodzi.

Patrzę, jak znika za rogiem i idę w swoją stronę.

Nie mogę przestać myśleć o tej nieszczęsnej siostrze. A może Nicolas mógłby pomóc? Ta. Po tym, jak go spławiłam. Już to widzę.

Na moim piętrze czekają dziewczyny. Opierają się barierki i cicho śledzą mój tor ruchu. Wyglądają na poddenerwowane. Jednakowo krzyżują ręce na piersiach. Ciężko wzdycham i staję przed nimi. Rozmasowuję skronie.

– Słuchajcie, nie czas na obrażanie. Shailene zdobyła dowód, poszłam do Haydena i tyle. Nie było co robić zamieszania.

Agnes prycha.

– Taaa... Żadnego zamieszania nie było.

Cassidy wyczytuje, że naprawdę nie mam ochoty na te zabawy w tym momencie. Rzuca Aggie poważne spojrzenie. Zbiera je pod ramię i rozprasza do pokojów. Idę do siebie.

Siadam przy toaletce i opieram głowę na rękach. Co ja narobiłam. Słyszę zbliżające się kroki. Lekko podnoszę głowę, żeby zobaczyć odbicie Cassidy w lustrze. Podchodzi do mnie, kuca obok i lekko obejmuje. Zaczynam się trząść. Pękam. Łzy kapią powolnie z mych oczu.

– Co się stało? – pyta łagodnie. Nic nie odpowiadam.

Cas siada na łóżku i spokojnie czeka, aż się otworzę. Ocieram łzy w długi rękaw czarnych bodów i odwracam się do niej.

Czuję się winna. Czuję, że powinnam była zostawić Evie w spokoju i może udałoby jej się. Ale co? Pozbyć się mnie? Nie wiem. Nie wiem, co o tym myśleć. Ale wiem, że nie zostawię tej małej, biednej dziewczynki na pastwę losu. Muszę coś z tym zrobić.

– Pomogłabyś mi wysłać na hologramie wiadomość do księcia? – Ożywiam się, wpadając na genialny pomysł.

Cas patrzy na mnie badawczo spod przymrużonych powiek.

– Cała ta jej siostra nie daje mi spokoju, a Nicolas na pewno ma środki, żeby jej pomóc. No proszę cię.

Kiwa głową i podchodzi do okrągłego, metalowego urządzenia na blacie toaletki. Zwalniam miejsce i sama siadam na jej.

– Czy wysyłał do ciebie coś wcześniej?

– Tak, wszystko tam znajdziesz.

Cassidy sprawnie wyszukuje hologram, na który ma przesłać wiadomość. Chwilę zastanawiam się nad treścią. W końcu po krótkiej naradzie decydujemy, że będzie brzmiała tak:

Witaj, Nicolasie. Sprawczyni całego porwania została odnaleziona. Jednak doszłam do motywów tej osoby i wyszło, że pewna mała dziewczynka może potrzebować pieniędzy. Jest chora. Nicolas, proszę, odłóż relację (czy też jej brak) ze mną na bok i pomóż. Wiem, jestem pewna, że dla ciebie to nic wielkiego. Proszę, odezwij się. Camilia.

W końcu zostaję sama w czterech, różowych ścianach. Jak on się nie odezwie... Będę miała ją na sumieniu. Wiem, że nie myślę racjonalnie, że teoretycznie plan Evie opierał się na założeniu albo ona, albo ja... Ale nie potrafię sobie tego wbić do głowy. Mam wrażenie, jakby powinni byli mnie nie szukać, zostawić. Boże...

A jeszcze co z Shailene? Nie widziałam jej na korytarzu. Same kłopoty z tym pozornym rozwiązaniem problemu. Chowam swoje rozterki w kieszeń i postanawiam sprawdzić, co z nią. Jest trochę po ciszy nocnej, ale przy lekkim świetle zza okien prześlizguję się do drzwi obok. Cicho pukam.

– Kto?

– Camilia.

Cisza.

– Mogę wejść?

– Ach, daj ty mi spokój, kobieto.

– Nie pójdę stąd, dopóki z tobą nie porozmawiam.

Siadam pod jej drzwiami. Z tej pozycji okazałość okien zasłaniają mi barierki, ale wciąż widać niebo. Oglądam błyszczące gwiazdy.

– Ty dalej tam jesteś? – Słyszę po upływie parunastu minut.

– I nigdzie się nie ruszam – odpowiadam.

Klucz w drzwiach przekręca się i drzwi otwierają się tak gwałtownie, że dosłownie wpadam do środka. Światło na chwilę mnie oślepia, ale widzę nad sobą trupiobladą Shailene. Nigdy bym nie powiedziała, że taka dziewczyna może wziąć do siebie coś tak bardzo. Pozory mylą.

Podnoszę się i po prostu ją obejmuję. Przez chwilę jest spięta, ale w końcu odpuszcza. Wstrząsa nią fala dreszczy, czuję jej łzy na swoim ramieniu.

– Zostałam sama – mówi cicho. Głaszczę ją po plecach.

– Dopóki jestem ja, nigdy nie będziesz sama.

***

Nie dostałam żadnej wiadomości zwrotnej od księcia. Wspaniale. No naprawdę, czego ja się mogłam spodziewać.

Aktualnie staram się wczuć w grę pianina na rozgrzewce, ale na początku marnie mi to idzie. Zamykam oczy, biorę głęboki wdech i wydech. Oczyszczam myśli. Ja i muzyka. Muzyka i ja.

Otwieram oczy i pojawiam się w innym świecie. Świecie, w którym mogłabym żyć na wieki. Znów staję się pędzlem dla płótna z nut. Gdyby ktoś w takim momencie chciał ze mną porozmawiać, spotkałby zupełnie inną Camilię. Wolną, płynną, pełną gracji, bez zmartwień. Camilię, której ciało nie jest zbudowane z atomów a z dźwięków. Jakbym od zawsze była z innego świata.

Trans nie opuszcza mnie przez całe wieczorne zajęcia. Nawet białe ściany sali perłowej nie są przerażające, nie zwracam uwagi na pozostałe dwie grupy i wszystkich trenerów, którzy oglądają dzisiaj naszą siódemkę. Nie martwi mnie to, czy dostanę ten taniec, czy też nie dostanę. Cieszę się jedynie tym, że mam moc, która pozwala mi go wykonać. Układ jest dla mnie jak ścieżka, którą powinnam iść przez całe życie. Zboczenie z niej sprawi wpadnięcie w normalny świat, dlatego moje ciało posłusznie go wykonuje, bo boi się tego świata. Nam jest dobrze tutaj.

Układ skończył się, ale muzyka wciąż gra. To jest ten moment, ten ostatni raz i wszystko zniknie. Nie mogę przestać. Nie chcę przestać. Nie myślę o konsekwencjach. Jestem tylko ja i muzyka. Zatracam się. Pozwalam swoim kończynom płynąć dalej.

– Camilio, możesz już odpocząć. – Zatrzymuje mnie Hayden.

Wpadam w szpony swojego świata. Wszyscy patrzą się na mnie. Moje „rywalki" już zdążyły usiąść przy pozostałych. Pianista przestaje grać i zapada grobowa cisza. Zaczynam czerwienić się od końców palców po sam czubek głowy. Spuszczam głowę i oglądam swoje pointy.

– Tak więc, jutro na śniadaniu ogłosimy nasz wybór – mówi Locksmith. Dwie trenerki podchodzą do jego boków i przytakują. – Dobrej nocy! – krzyczy. Kątem oka widzę, jak zaczynają ze sobą o czymś dyskutować.

– Co to było, Cam? – szepcze Cassidy, kiedy znajduję się obok niej. Czekamy, aż zrobi się przejście. W końcu wychodzimy z sali.

– Camilio, zostań na sekundkę! – Słyszę głos pani Monici.

Łapię się za głowę i z bolesną miną zostawiam Cas i się odwracam. Idę powolnie, mając nadzieję, że nagle rozpłynę się wraz z upływającymi sekundami.

O dziwo, zauważam, że pani Poolsent nie patrzy na mnie z obrzydzeniem, ani nikt nie wygląda na zdenerwowanego. Granatowe oczy Haydena błyskają, patrząc na mnie.

– Dlaczego nie przestałaś tańczyć? – pyta mnie brunet. Wzruszam ramionami.

– Przepraszam – mówię cicho. – Nie potrafię tego wytłumaczyć.

– Nie ma za co przepraszać. – Uśmiecha się Bornis. – To było wspaniałe przedstawienie.

Ściągam brwi i patrzę na nich skonsternowana. Catelyn z uznaniem kiwa głową. Szybko przecieram oczy, bo nie mogę w to uwierzyć. Hayden się ledwo zauważalnie śmieje.

– Mówiłem, że ona jest wyjątkowo uzdolniona.

Znów się rumienię. Ta akademia jest pierwszym miejscem, w którym mnie doceniają i nie jestem przyzwyczajona do dostawania komplementów od osób innych niż mój brat.

– Nie można temu zaprzeczyć – stwierdza Poolsent. – Ale do rzeczy. Układ solo zdecydowanie należy się tobie. Pytanie jest, czy pod presją sceny również potrafiłabyś tak zaimprowizować taniec.

Odcina mi mowę. Nie dość, że solówka, to jeszcze improwizacja? Patrzę się na nich z rozdziawionymi ustami. Otrząsam się lekko i odpowiadam:

– Wydaje mi się, że tak. Dużo tego ćwiczyłam w starej akademii.

Pani Bornis składa ręce podekscytowana.

– Zuch dziewczyna!

Uśmiecham się głupio i delikatnie się kłaniam. Szybkim krokiem wychodzę z sali.

Kąciki moich ust nie chcą opaść przez całą drogę. Cały czas kręcę głową i śmieję się pod nosem. Ja naprawdę to zrobiłam. 



***

Notka od autorki:

Zostaw po sobie ślad! :) Czy to komentarz, czy gwiazdeczka, czy krytyka, nie będę narzekać!

Wondersrose

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro