24. Każdy ma rozterki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Na śniadaniu unikam wzrokiem Haydena, jak tylko mogę. Czuję, że to zauważa, ale nie mam odwagi, żeby spojrzeć mu w oczy. Jestem okropna.

Nie mogłam w nocy zasnąć. Pęka mi głowa, a gwar i odgłosy sztućców obijających się o naczynia niezmiernie mnie irytują. Ten biały wystrój i palące słońce zza ogromnych okien, również nie pozostają mi obojętne. Mam wrażenie, że jasność zaraz wypali mi gałki oczne.

Gdyby nie Cassidy, która mnie pilnuje ze ściągniętymi brwiami, nie zjadłabym nic. Z nią się nie da. Każdy kęs ledwo przechodzi przez mój ściśnięty przełyk.

– Chodźcie jeszcze przed treningiem na świetlicę, proszę. Najlepiej od razu po śniadaniu – mówię ze spuszczoną głową.

– Coś się stało? – pyta z przejęciem Olympia.

Biorę głęboki wdech i zbieram się, żeby odpowiedzieć.

– Pójdziemy – ratuje mnie Cas, posyłając Ol wymowne spojrzenie.

Agnes unosi brwi i robi dzióbek z ust, ale nic nie mówi. Zerka urażona na Shailene. Pewnie musiała kopnąć ją pod stołem.

Kiedy kątem oka widzę, jak Hay wstaje od swojego trenerskiego stołu, gwałtownie odsuwam z piśnięciem krzesło i odchodzę. Dziewczyny patrzą się zdziwione, ze zmarszczonymi brwiami to na siebie to na mnie, ale ignoruję to i szybkim krokiem wychodzę z jadalni.

Na korytarzu od razu zakręcam w stronę holu, zahaczam o skórzane krzesła przy różowych ścianach, ale utrzymuję równowagę.

Aktualnie mam dwa problemy. Pierwszy – świetlica jest praktycznie obok mieszkań trenerów, w tym Haydena. Zaczynam biec, żeby na pewno być tam przed nim. Cara na recepcji nawet nie zdąża się ze mną przywitać. Mijam ich pokoje i wbiegam na salę. Ta dziwna, zimna poświata od elektroniki jeszcze bardziej potęguje moją irytację na siebie. Rzucam się na fioletową kanapę i przyciągam kolana do klatki piersiowej.

Drugi problem – za niedługo mam zajęcia z nikim innym jak Haydenem we własnej osobie. Och, Boże. Co ja narobiłam.

Zaczynam palcami bębnić o poduszkę. Zawieszam się, patrząc na holograficzne rybki w świecącym akwarium wbudowanym w ścianę. Moje oczy mówią nie, ale nie mogę przestać ich obserwować. Napełnia mnie to spokojem.

Drzwi powoli się otwierają, ale nikt nie wchodzi. Za to słyszę, jak Olympia mówi:

– Nie, trenerze. Po prostu potrzebujemy babskiego czasu. Wie, trener, jak to jest. – Niemal jestem pewna, że puszcza oczko na koniec. Mam ochotę zapaść się w ten denerwująco, niebiańsko wygodny materac.

– A więc... O co chodzi? – zaczyna Cassidy, siadając razem z Roxą na przezroczystym stoliku naprzeciwko mnie. Pozostałe wciskają się po moich bokach.

Zamykam oczy i mówię na wydechu:

– Pocałowałam księcia.

– CO?! – krzyczą chórkiem.

Łapię się za głowę i odchylam do tyłu.

– Mów, bo normalnie zaraz wygadam się Haydenowi – mówi Agnes, na co odwracam na nią spojrzenie.

Shailene posyła jej mordercze spojrzenie, jak to ona, tylko odrobinę bardziej groźne, a Roxa patrzy się na nią, zrezygnowanie kręcąc głową.

– Jak do tego doszło? – pyta łagodnie Cas, kładąc rękę na moim kolanie.

Olympia po mojej prawej opiera się na łokciu, żeby móc świdrować mnie swoimi bezdennymi oczami. Przygryzam wargę.

– Nie wiem. Hayden mi tego nie wybaczy.

– Laska, jak możesz nie wiedzieć? – komentuje Aggie, unosząc dłoń do sufitu.

– No... Byliśmy w takim jakby archiwum... – Chyba nie powinnam wchodzić w dalsze szczegóły tego miejsca. – ... dobra, nieważne gdzie, ale no po prostu było mi cholernie przykro. Bo właśnie mi powiedział coś o podsferze... i... wtedy mnie pocałował. Od razu stamtąd wybiegłam.

– Boże. – Aggie przewraca oczami. – Ty to lubisz robić z igły widły, nie?

– Co...

– Agnes! – syczy Shailene, popychając ją. Każda z osobna patrzy na nią wzrokiem godnym Shai.

– Dlatego unikałaś dzisiaj Haydena? – pyta Cas.

– A jak miałam mu spojrzeć w oczy?

– Yyy... normalnie? – Teraz w Shailene budzi się bezpośredniość. Agnes unosi brwi i zasłania usta dłonią.

– Dziewczyny, proszę was... – Ledwie słyszalnie próbuje je uspokoić Rox.

– To nie ty go pocałowałaś, tylko on ciebie – stwierdza Ol melodyjnym głosem. Patrzę na nią, uśmiecha się rozbawiona.

– Słonko – zaczyna Cassidy – nie zrobiłaś nic złego. Naprawdę. Przecież nie mogłaś tego przewidzieć, nie? Bo inaczej byś tam nie przyszła, wszystkie dobrze to wiemy.

Racja... ale nie powinnam się nawet zastanawiać nad tym, że poniekąd było to przyjemne... Boże, Camilia! Ogarnij się. Po prostu zapomnij. Przytakuję jej głową.

– Hayden ci na pewno nic za to nie zrobi.

– A najlepiej to mu nic nie mów – stwierdza Shai. Wszystkie odwracamy się w jej stronę ze ściągniętymi brwiami. Wzrusza ramionami. – No co? Po co ma wiedzieć?

– W sumie... – dołącza się Agnes.

– Nie. – Uśmiecha się z niedowierzaniem Roxa i kręci głową. Jeżeli postanawia zabrać głos, to coś znaczy. – A jak niby się wytłumaczy za śniadanie? Jak praktycznie przed nim uciekła?

Olympia macha palcem wskazującym, zgadzając się z nią.

– Dokładnie. A co jak się jakimś cudem o tym dowie? Nie daj Boże od samego księcia podczas jakiejś sprzeczki?

– Właśnie dlatego – klaszcze w dłonie Cas – lepiej będzie, jak mu to powiesz. Ale koniec końców, wybór należy do ciebie. My trzymamy buzie na kłódki, prawda?

Gestem dłoni zamyka usta i wyczekująco patrzy na towarzyszki. Roxa i Ol od razu ją naśladują, a Shai i Aggie dopiero po cichym burknięciu.

Śmieję się pod nosem. Te to potrafią naprawić mi humor w mig i uświadomić, po raz chyba tysięczny, jak bardzo jestem nadwrażliwa.

– Nie chcę tego mówić znowu, ale... jak zwykle macie rację. Że wam chce się mnie za każdym razem wysłuchiwać.

– Nie chce się – stwierdzają Agnes i Shai jednocześnie, na co wszystkie wybuchamy śmiechem. Kocham je wszystkie.

To też byłoby na tyle z naszego posiedzenia. Występ się zbliża i trening goni trening, a spóźnienia są niedopuszczalne. Żadna nie musi nikomu o tym przypominać, zgodnie wstajemy i kierujemy się do wyjścia. Aggie zatrzymuje mnie, łapiąc za ramię.

– Ale tak serio, to będziemy się wysłuchiwać z każdą najmniejszą drobnostką, bo kiedy my miałyśmy takie problemy... to ty wtedy najprawdopodobniej usługiwałaś innym.

Jej kąciki ust delikatnie się unoszą. Dziewczyny w tle wydają przesłodzone mruknięcia, a ja mocno ją przytulam.

Idziemy pod swoje sale w ciszy z tamtym miłym akcentem między nami.

– Ale sobie nie myśl, że teraz będę taka milutka! – Rzuca, puszczając oczko i razem z Roxą znika w sali alabastrowej.

Trzy pozostałe reagują na to chichotem i wchodzą na limonkową. Rozbawiona kręcę głową. Nawet by mi się nie śniło o tym pomyśleć.

Staję przed szklanymi drzwiami na salę perłową, praktycznie oddaną mi i Haydenowi na wyłączność i zerkam do środka, ale jest pusta. Kiedy próbuję pchnąć, nawet nie drgają. Dobra, załóżmy, że Hay po prostu stwierdził, że da nam trochę więcej czasu.

Siadam na pudrowo-różowym, skórzanym krześle. Czemu tu wszystko jest tak dopieszczone i tak wygodne? Po co? Nieważne. Opieram głowę o ścianę i wodząc wzrokiem po złotych zdobieniach na suficie, rozmyślam nad tym, co powiedzieć Haydenowi.

Bo faktycznie, powinnam mu o tym powiedzieć. Tylko w jaki sposób, żeby nie wyszło zbyt niezręcznie? Może pójdę na żywioł. Tak chyba będzie najbardziej naturalnie. Wierzę, że chyba to zrozumie.

Dlaczego znów chciałam wziąć na siebie odpowiedzialność za coś, czego nie zrobiłam? Myślałam, że już się ogarnęłam, a wychodzi na to, że jednak nie do końca.

Im dłużej tu siedzę, tym bardziej mi się to nie podoba. Hayden dawno powinien tu być, a już minęło te parę minut, które bym uznała za jego dobrą wolę. On nigdy się nie spóźnia. Dosłownie nigdy. Zaczynam mieć jakieś złe przeczucia.

Jeszcze chwilę tu jestem, podrygując nogami i stukając palcami o łokcie. Ale już nie mogę. Wstaję jak oparzona i szybkim krokiem przechodzę przez różowy korytarz, oszklony hol i wpadam w część dla trenerów. Nie mam innego pomysłu, gdzie go znaleźć, jak nie w jego własnym mieszkaniu. Ma sens.

Pukam do drzwi, ale nie słyszę odpowiedzi. Klamka nie stawia oporu, wchodzę w brązowe ściany. Mimo początku dnia panuje tu półmrok.

Zauważam Haydena siedzącego na krześle przy oknie z zasłoniętymi firanami i zapaloną lampką. Jest blady, błyszczy się od potu i cały się trzęsie. Na biurku leżą rozwalone tabletki. Zrywam się i podbiegam do niego.

– Hayden, Boże, co jest?!

Czuję, jak serce podchodzi mi do gardła. Zaraz samą złapią mnie drgawki, ale zwalczam to uczucie. Nie mogę odpłynąć z nim w takim stanie.

Jego wzrok jest pusty. W ogóle nie zareagował na moje przyjście. Ledwo siedzi, wygląda, jakby zaraz miał osunąć się na podłogę.

Moje wnętrze zalewa fala niepokoju. Mam wrażenie, jakby całe moje kończyny zaczęły pulsować w rytm szybkiego bicia serca. A jednocześnie czuję, jakby dopływ krwi do nich został zahamowany. Stają się jeszcze bledsze niż zazwyczaj. Wręcz sine.

Camilia. Nikt inny mu nie pomoże. Nie możesz teraz zwariować.

Kucam przy nich na nogach z waty i klepię po twarzy.

– HAYDEN! HALO!

W końcu jego spojrzenie granatowych oczu odzyskuje ostrość. Wciąż miotają nim potężne drgawki, ale przynajmniej wrócił.

– Camilia? – pyta łamiącym się głosem.

Nie wiem, co powinnam zrobić.

Jakąś nieogarnioną siłą pomagam mu wstać i przerzucając jego ramię przez swój bark, prowadzę go na łóżko. Jest niedaleko, ale droga zdaje się trwać wiecznie.

Układam go i chwytam za czarny koc leżący na kanapie. Przykrywam go.

Dalej nie wiem, co powinnam zrobić. Mam gdzieś zadzwonić, po kogoś pobiec? CO ROBIĆ?

– Zostań... – mówi cicho, jakby odpowiadając na moje dylematy. Łapię się za głowę. No co? Nie zostawię go.

Kładę się obok i obejmuję go. Czuję, że im dłużej leżymy, tym bardziej się rozluźnia i drgania słabną. Umm... To zdecydowanie nie jest odpowiedni moment na wyznania o pocałunkach.

***

– Przepraszam, Cam – mówi po jakimś czasie, odwracając na mnie spojrzenie.

– Za co? – pytam naprawdę zdezorientowana.

– Nie powinnaś widzieć mnie w takim stanie.

– Co ci jest?

Nie odpowiada.

– Co. Ci. Jest.

Ciężko wzdycha i odwraca wzrok na sufit. Wciąż stara się wyrównać oddech. Odzywa się dopiero po paru minutach:

– Boję się... nie, nie boję się. Jestem... j-jestem przerażo... ny w-wizją wys... wys... występowania.

Tego się nie spodziewałam. Kładę rękę na jego policzek i sugestywnie daję mu do zrozumienia, że ma na mnie spojrzeć. Jego granatowe oczy chwilę walczą, patrzą na jakiś punkt za mną, ale w końcu się poddają. Głośno przełyka ślinę i wstaje do siadu. Przyłączam się. Zatapiamy się w miękkim materacu, otoczeni brązowymi, aksamitnymi poduszkami i kocami.

Łapię go za zimne, drżące ręce i delikatnie głaszczę. Bierze głęboki wdech.

– Jak myślisz? Dlaczego w tak młodym wieku, z tak dobrą techniką jestem tylko trenerem?

Nigdy głębiej się nad tym nie zastanawiałam. Sam mówił, że po prostu ma dar do nauczania. Nie kwestionowałam tego. Ale rzeczywiście, brzmi podejrzanie. Wzruszam ramionami, zachęcając, żeby kontynuował.

– No właśnie. Występy... po prostu mi nie wychodziły. Zupełnie. Przed wyjściem na scenę musiałem się faszerować najróżniejszymi tabletkami i z czasem po prostu przestały mi pomagać. Teraz na samą myśl... Widziałaś, co się ze mną stało.

Kiwam głową. Na kolanach przechodzę na miejsce obok niego i zamykam go w swoich objęciach. Wkłada dłonie w moje włosy i po chwili mówi dalej:

– Akademia widziała we mnie potencjał i stwierdziła, że ma dla mnie wyjście. Trener. Było mi to bardzo na rękę, bo tańcu poświęciłem całe życie i nie miałem żadnego planu B. Ale...

– Ale nawet bycie nauczycielem cię stresuje, prawda? Pokazywanie ruchów innym, mówienie przez mikrofon, pouczanie kogoś...

Te wszystkie małe detale jak załamania głosu, lekko drżące kończyny. To naprawdę miało jakiś powód. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?

Hayden zaciska usta w wąską kreskę i przytakuje mi.

– Dlatego też ostatnio tak wyglądałem, kiedy dowiedziałem się, że będę miał z tobą duet. Monica uparła się, że już na mnie już najwyższa pora.

Uśmiecham się smutno. Tak się na to cieszyłam, a wychodzi, że dla niego to sam ból.

– Nie bierz tego do siebie. – Zauważa moją minę. – Uwielbiam z tobą tańczyć. Ale na scenie...

Przerywam mu ciepłym, delikatnym pocałunkiem. Chciałabym nim przejąć wszystkie jego troski na siebie. Jego dłonie schodzą na moje policzki. Powoli stają się coraz cieplejsze.

– Ze mną wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci. Po prostu zapomnij o tym, że jesteś na scenie. Wyobraź sobie, że to kolejny trening. Dasz radę to dla mnie zrobić? – szepczę, kiedy nasz usta się odklejają. Kładę głowę na jego bark.

Nic nie mówi. Kieruję swój wzrok na jego twarz i widzę jego ściągnięte brwi i zamyślone oczy. W końcu odwzajemnia spojrzenie i niepewnie skina. Posyłam mu szeroki, dodający otuchy uśmiech. Jego skóra znów ma normalny odcień i wygląda, jakby nic się nie wydarzyło.

– To co? Trening nam mija, nie? – Unosi brwi i zabawnie przekręca głowę.

Prycham i szturcham go w ramię, ale chwytam za pomocną dłoń, którą wyciąga w moją stronę. Ciągnie w górę. Nie mogę uwierzyć, że kogoś tak silnego przeniosłam na swoich drobnych barkach na łóżko. I że ktoś tak silny może walczyć z czymś tak dla niektórych trywialnym.

Dla mnie występy od zawsze były chlebem powszednim. W zasadzie były bardziej naturalne niż sam chleb. Jeszcze jak teraz przełamałam się bez Davida, tym bardziej. Dlatego przysięgam sobie, że zrobię wszystko, żeby Hayden czuł się na scenie najbardziej komfortowo jak może. Nie chcę, żeby przechodził przez coś takiego samotnie.

Gasi lampkę i w ciemności wychodzimy na jasny korytarz. Nasze dłonie splatają się w jedność. Mówić mu, czy nie mówić?

Zatrzymujemy się przed salą. Wklepuje kod na przezroczystą klawiaturę i szklane drzwi bezgłośnie się otwierają. Puszcza mnie przodem.

– A... dlaczego mnie rano unikałaś?

No nie. Zaczyna się. Zatrzymuję się, wciąż plecami do niego i się cała spinam. Obracam się na pięcie z głupkowatym uśmiechem.

– Umm...

Unosi brwi i przechyla głowę. Jego granatowe oczy patrzą na mnie wyczekująco.

– Umm?

– Po prostu... po prostu... stało się coś między mną a księciem i...

Mruży oczy i krzyżuje ręce na piersiach.

– ... i było mi bardzo, ale to bardzo głupio.

– Co się między wami stało? – akcentuje ostatni wyraz.

Odwracam wzrok i drapię się po karku.

– Pocałował mnie.

– Co?! – Jego oczy otwierają się szeroko, a szczęka opada. – Jak? – Otrząsa się.

– Po prostu miałam doła, a on to po chamsku wykorzystał. Od razu stamtąd uciekłam.

Podchodzi do mnie, obejmuje mnie, ręką gładzi po twarzy i całuje w czoło. Śmieje się, kiedy widzi, jak marszczę brwi. Muszę przyznać, że takiej reakcji się nie spodziewałam.

– Dlaczego miałaś doła? – pyta z troską.

Hayden to naprawdę cud nie człowiek. Udowadnia mi to już któryś raz. Ożywiam się i opowiadam mu, co się dowiedziałam. Wygląda na równie przejętego co ja. Każda normalna osoba by tak na to zareagowała. Jak można być tak okrutnym, żeby stworzyć coś takiego, a co dopiero podpisać?

W końcu przechodzimy do tańczenia. Jest mi trochę dziwnie, znając jego sekret, bo teraz nic po nim nie widać, ale nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć, jak będziemy robić dokładnie te same kroki, tylko że w innym otoczeniu. Ale wiem, że razem damy sobie radę.


***

Notka od autorki:

Zostaw po sobie ślad! :) Czy to komentarz, czy gwiazdeczka, czy krytyka, nie będę narzekać!

Wondersrose

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro