3. Podróże małe i duże

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Tak ciężko jest mi podnieść powieki. Chyba jeszcze nigdy nie czułam takiego natłoku emocji naraz. Może pomijając moje ataki. Ale nigdy świadomie. Czuję ból, strach, podekscytowanie, do tego nie mam w ogóle siły. Piękny dzień się zapowiada.

– Hej, śpiochu. Chyba wypadałoby wstać – mówi ciepło David, siadając na skraju łóżka z dość sporym stosem tostów.

W końcu otwieram oczy, a moją twarz wykrzywia grymas niezadowolenia.

– W sumie warto wspomnieć, że jest po dwunastej.

– Co!? – Gwałtownie się zrywam zdezorientowana. Równie szybko opadam przez ból głowy.

– Ej, ej, ej! Spokojnie, mała. Rozmawiałem rano z Pertefildem. Załatwił ci dzisiaj taryfę ulgową. – Uśmiecha się. – Dlatego cię nie budziłem wcześniej. Ale już najwyższa pora, bo za trzy godziny masz jechać na lotnisko. Musisz się spakować. – Słucham go, patrząc w sufit. Jestem słaba. – W czym pewnie cię wyręczę, bo ty musisz sobie uzupełnić zapas hemoglobiny.

– Słaby żarcik – wtrącam.

– Jak ty – odgryza się, a ja prycham. Zawsze wygrywa. – I to bez żartów. Będę dzisiaj chodzić za tobą krok w krok. Rano już szybko ogarnąłem, co miałem zrobić, i resztę zrobię wieczorem. Zresztą mam gdzieś Colimber, dzisiaj moim priorytetem jest podenerwować cię tak bardzo, że będziesz szczęśliwa, jak się ode mnie uwolnisz – mówi trochę szyderczo.

– Oho, nie mogę się doczekać – mówię, a David uśmiecha się łobuzersko z błyskiem w oku.

– Chodź, pomogę ci usiąść. Po-wo-li – sylabizuje. – Ja będę wyciągać ciuchy z szafy, ty będziesz mówić, co pakować, a co nie, okej? – Odkłada tosty na marną etażerkę.

– Okej.

Wyciągam rękę do brata, on łapie mnie i obejmuje w plecach, sadzając na brzegu łóżka. Uwielbiam czuć jego ramiona, przez mięśnie twarde jak stal wydają się takie bezpieczne. Uśmiecham się do niego i on szczypie mnie w policzek. Odchodzi do ogromnej, starej, drewnianej szafy. Otwierana niemiłosiernie skrzypi. Zapełniona jest może tylko w jednej czwartej. Są w niej nasze poobdzierane, szare dresy, parę jeansów, podkoszulków i bodów. No i puenty, i baletki.

– W zasadzie to ja nie wiem, po co masz się mnie pytać, co brać – mówię trochę zażenowana naszym poziomem życia. – Wiesz, spakuj wszystko poza nadmiernie zużytymi dresami i tyle. Zmieści się. – Zerkam na walizkę w rogu. Kiedyś służyła jako rekwizyt w spektaklu.

– No to szybko poszło, co nie? – komentuje Dav, po ładnym włożeniu wszystkich rzeczy. – Teraz szamaj, bo Pertefield załatwił ci normalne jedzenie i pozostaje nam czekać.

***

Stoimy przylepieni do siebie przed akademią, patrząc, jak podjeżdża bezszmerowa, elektryczna taksówka. Pojazd nie potrzebuje kierowcy. To będzie mój pierwszy raz w jakimkolwiek samochodzie. Trochę się boję, bo nie ufam sztucznej inteligencji, która jest chlebem powszednim w sferach wyższych.

Teraz się wszystko zaczyna. Łzy same spływają mi po policzkach. David odwraca się do mnie i wtula moją głowę pod swoją. Mogłabym tak zostać na wieczność. Całuje mnie w czoło i rozluźnia uścisk. Bierze walizkę i pakuje do bagażnika.

– Daj z siebie wszystko i jeszcze więcej – dodaje mi otuchy i jeszcze raz przytula. – Tylko nie od razu! Najpierw nabierz pełni sił – dorzuca. Otwiera mi drzwi i kiedy już się rozsiadam, zamyka je.

Tuż przed odjazdem przytykam swoją dłoń do szyby i on swoją. Mówię bezgłośnie do zobaczenia.

***

Teraz czekam na samolot do Nordland. Zabawne, że stolica jest na odległej od reszty królestwa wyspie, nieprawdaż? O-C-H-R-O-N-A.

Lotnisko jest całe szklane, bardzo nowoczesne. Dużo tu technologii, której nie rozumiem. Co jakiś czas za oknem przylatuje samolot, a kolejny już wylatuje. Nasza poczekalnia jest biała i ma w ścianie okrągłe, fioletowe wnęki z poduszkami. Wszystkie zajęte. Ja siedzę praktycznie pośrodku pomieszczenia, na skórzanym krześle połączonym z innymi. Każda dziewczyna ma jakieś towarzystwo, tylko ja sobie samotnie obserwuję otoczenie. Z głośnika leci spokojna, klasyczna muzyka, aż ciężko mi siedzieć. Nie wstydzę się tańczyć w publiczności, ale jeszcze nie odzyskałam pełni sił.

Powoli dojeżdżają baletnice z innych akademii. Na razie jedyna jestem ruda, więc na pewno nie zostanę niezauważona. Wszystkie są bardzo ładne. Wydają się miłe, tylko widać, że są z bogatych rodzin, wyższa sfera. Ja jestem sierotą, podsferą. Ta myśl zawsze sprawia, że chce mi się płakać.

– Hej! Czemu jesteś taka zachmurzona? Przecież zaraz każda z nas spełni swoje marzenie! – Podchodzi do mnie wesoła szatynka o pełnych ustach i jakby naturalnie opalonej skórze. Pierwszy raz ktoś do mnie mówi nie z przymusu, nie z obrzydzeniem.

– Ach, wiesz, czasami moja twarz nie wyraża tego, co czuję. Jestem bardzo szczęśliwa. – Uśmiecham się wymijająco i staram chwilowo zapomnieć o okrutnej prawdzie. – Po prostu tak jakoś mam. – Przyglądam się jej, ma piękne oczy. Jedno niebieskie, a drugie zielone. – Co masz z oczami? Są boskie!

– Heterochromia – odpowiada lakonicznie ze zrezygnowanym wzrokiem.

– Co to znaczy? – dziwię się.

– Różnobarwność tęczówki. Dla jednych jest utrapieniem, dla innych błogosławieństwem. Osobiście, wolałabym mieć oczy jednego koloru – wyrzuca jednym tchem, jakby powtarzała tę formułkę całe życie.

– Jak dla mnie są piękne, od razu pokazują, że jesteś wesołą osobą, dobrze myślę?

– W sumie... Teoretycznie tak. Właściwie, jak masz na imię? Ja jestem Cassidy – przedstawia się. Naprawdę od tej dziewczyny emanuje pogodna aura, która od razu mi się udziela.

– Camilia. Ogólnie to ty też masz takie wrażenie, że inne dziewczyny są sztucznie miłe? Wiesz, bo są wychowane.

– Niekoniecznie, podeszłam do prawie każdej i niektóre też są naprawdę spoko, tylko mniej rozmowne. Za to z tobą od razu złapałam jakąś falę. – Uśmiecha się szczerze, pokazując swoje równe, białe zęby.

– Ty jesteś idealna! – krzyczę, robiąc wielkie oczy, aż dziewczęta obracają się w naszą stronę.

– Wariatka! – Obie się śmiejemy.

– Przepraszam, często mówię coś, zanim pomyślę – tłumaczę się.

– Już przestań, bo się zarumienię. – Zabawnie ukrywa twarz między palcami. – To może... Opowiedz coś o sobie?

– W sumie to nie ma nic ciekawego do opowiadania.

Zastanawiam się, czy mówić, że jedyna nie mam żadnej rodziny i jestem inna. Może powinnam, w końcu po tak krótkiej wymianie zdań mam wrażenie, jakbym znała ją od zawsze. Nie mam powodu, aby przed nią coś ukrywać. Ale jednak jej nie znam. Nie Cam, nie zdobędziesz przyjaciół, kłamiąc na powitanie. Kurczę, chyba nie wiem, jak działają relacje międzyludzkie.

– Jestem... – jednak się trochę załamuję. – No wiesz... Jestem...

– Dziewczęta z poczekalni numer 6, proszone są do samolotu, kierunek Nordland – brzmi z głośnika.

– Chodź szybko, później mi powiesz. – Łapie mnie za rękę i ciągnie w kierunku drzwi. Dosłownie ciągnie, sama na pewno nie dałabym rady tak szybko się przemieścić, nie dzisiaj. Nie wiem czemu, ale lepiej się czuję, odwlekając rozmowę. Chociaż myśli, że jestem z wyższej sfery. Nie mogę jej okłamywać na początku naszej znajomości. Powiem jej przy najbliższej okazji.

Przy wejściu na pokład otrzymuję numer siedzenia. A już myślałam, że usiądę koło Cassidy. Samolot jest dosyć duży. Bardzo luksusowy, w środku cały niebieski. Znajduję miejsce, rozsiadam się wygodnie i czekam, aż ruszymy. Trochę dziwne, że nikt nie siedzi koło mnie. Cóż, więcej miejsca.

Wyciągam swoją prowizoryczną komórkę, żeby zadzwonić do Davida, kiedy nagle do samolotu wpada blondynka w bardzo krótkiej, czerwonej sukience, która dla mnie mogłaby być bluzką, i czarnych szpilkach, które mogłyby być szczudłami.

– Odsuń się – mówi chłodno. Patrzę się na nią bez wyrazu. Zawsze mam szczęście wpadać na takich ludzi. Już czuję, że nie wytrzymam z nią trzech godzin. – Głucha?! Powiedziałam, odsuń się!

– Może grzeczniej? – Nabieram ochoty, aby jej przywalić. Tak po prostu.

– Wiesz, do kogo mówisz?

– Tak. Do dziewczyny. Dziewczyny, która myśli, że może wszystko, domyślam się? – mówię ze spokojem. Nie będzie sobie mną pogrywać. Wygląda, jakby chciała mnie zagryźć. Zaraz jeszcze piana jej z ust wyleci.

– Dobra. Odsuń się! Proszę! – nadal krzyczy na cały samolot. Robi z igły widły. Przesuwam się, a blondyna „przez przypadek" drapie mnie w twarz, siadając. Ciekawie to musiało wyglądać z boku. Żadna akademia nie byłaby akademią bez typowej Victorii. – Nawet nie próbuj mi w czymś przeszkodzić – warczy i się odwraca.

Już nie zdążę zadzwonić do brata, więc piszę mu SMS-a.

Zaraz wylatujemy. Boję się, ale już nie ma odwrotu. Siedzę koło jakiejś nieznośnej blondynki. Życz mi powodzenia. Zadzwonię, jak dolecimy, pa.

Szukam wzrokiem Cassidy. Udało jej się. Widzę, jak żywo rozmawia z kimś obok. A może to ona tak oddziałuje na innych? Szczęściara.

***

Moja sąsiadka cały czas pisze coś na telefonie, pomimo komunikatu o wyłączeniu urządzeń elektronicznych.

– Uprzejmie proszę o wyłączenie telefonu. – Podchodzi do nas młoda stewardessa.

– Nie.

– Jeżeli się pani nie zastosuje do zastrzeżeń, będziemy zmuszeni zostawić panią na lotnisku.

– Nie możecie tego zrobić.

Pracownica bardzo się irytuje i macha ręką na pokład. Teraz przychodzi, jak podejrzewam, pilot. Tłumaczy mu sytuację na boku. Mężczyzna odwraca się do nas.

– Owszem, możemy to zrobić – mówi.

– Ja was zgłoszę! – krzyczy. Pilot opiera się na przednich fotelach i zwyczajnie zabiera jej telefon z rąk.

– Prędzej my panią za opóźnianie lotu z premedytacją. Aparat do odbioru po lądowaniu – mówi i odchodzi.

– Świetnie – fuka sąsiadka. Jeszcze się nigdy nie zdarzyło, żebym czuła się tak nieswojo, mimo że to nawet nie chodziło o mnie.

– Ej – szturcha mnie jakiś czas po incydencie. – Jak się nazywasz?

– Co cię to interesuje?

– Hello, chcę zagadać. Nie widzisz? Ja się nazywam Evie. – Jednak jest bardziej pusta, niż myślałam.

– Camilia. – Widzę błysk w jej oczach, gdy mówię swoje imię.

– Tak ogólnie, to chciałam ci powiedzieć, że masz się nie mieszać w to, co robię, nie patrzeć na mnie, nie przebywać wokół mnie, a najlepiej nie oddychać, jak już wysiądziemy. Zrozumiano?

Parskam śmiechem. Chce postawić jasno reguły, ale nawet nie wie, że rozmawia z dziewczyną wychowaną na ulicy.

– Ty chyba śmieszna jesteś.

– Jeszcze zobaczysz. – Odwraca się. Będzie ciężko.

Staram się zasnąć, ale po prostu nie mogę. Po pewnym czasie zadrapanie na twarzy zaczyna mnie bardzo szczypać, a gdy dotykam jej, czuję krew. Idę do małej łazienki. Obmywam twarz i spoglądam w lustro. Mam trzy czerwone linie pod okiem. Powinni ją wyrzucić z tego samolotu, naprawdę. Biorę dwa głębokie wdechy i wracam do niej. Usadawiam się wygodnie.

Myślę, co jej powiedzieć, ale mój wzrok woli robić co innego. Widzę, że już jej zwrócili telefon. Pisze z kimś. Chyba z kimś z rodziny, kimś ważnym. Nie powinnam czytać, to jej prywatność. Próbuję odciągnąć wzrok. Ciekawość bierze górę. Czytam.

– Co u ciebie, mała?

– Dobrze. Evie, trochę serduszko mnie boli, ale ty mi pomożesz tak?

– Oczywiście, zbiorę pieniążki i serducho będzie jak nowe. Bądź dzielna, OK?

– Postaram się. Już nie mogę się doczekać!

– Ja też. Będziesz zdrowa jak rybka. Trzymaj kciuki, to jeszcze wygram turniej taneczny!

– Trzymam! Evie, przepraszam, ale muszę kończyć, pani zabiera mnie na badania. Pa.

– Pa, siostrzyczko! Napiszę później.

Nie wiem dlaczego, ale się wzruszam. Może jednak Evie jest inna niż na pierwszy rzut oka. „Zbiorę pieniążki", czyżby była z niższej sfery? A może już nawet u wyższych zaczyna się źle dziać?

Cały lot na wpół drzemię i czuwam. Podróż mija szybko, bez żadnych dalszych przeszkód.

Jesteśmy wiezione dwupiętrowym, zielonym autobusem pod akademię. Są same pojedyncze fotele, powalająco wygodne. Obok każdego z nich wiszą kosze na nasze bagaże. Mój bez problemu się zmieścił.

Po paru minutach jazdy możemy wysiadać. Zabieram pośpiesznie swoją torbę i wychodzę na zewnątrz. Zanim podnoszę wzrok, robię parę kroków do przodu, żeby nie torować drogi. To, co widzę przed sobą, jest jak jakiś wybujały domek dla lalek bardzo bogatej dziewczynki. Z wrażenia mimowolnie otwieram usta i oczy jeszcze szerzej. To. Się. Nie. Dzieje. Naprawdę.

Ten budynek jest większy od mojej szkoły jakieś pięć razy. Paręnaście metrów za kamienistym murem, po prawej stronie, stoi Zamek Królewski. Bardzo prawdopodobne, że oba miejsca były budowane na podobnym planie. Z tą różnicą, że Akademia wygląda nowocześniej, bo w dużej części jest przezroczysta dzięki ogromnym oknom. Ma kremowo-białe ściany, pełno wnęk z niesamowicie pięknymi rzeźbami w stylu starożytnym. Nad ogromnymi, obejmującymi dwa piętra drzwiami, wisi wykaligrafowany napis Photography & Ballet. Za złotą bramą, którą wjechałyśmy, na środku dziedzińca znajduje się konstrukcja rzeźb pierwotnych członków rodziny królewskiej, podających sobie płynącą ze spokojnym szumem wodę. Naokoło, pomiędzy okrężną dróżką, jest błyszcząca, zielona trawa z niespotykanymi, różnokolorowymi kwiatami.

Wchodzimy do środka, jest tu jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Główne pomieszczenie jest bardzo wysokie. U góry widać pozłacane barierki z dwóch kolejnych pięter, które układają się w okrąg. Z samego środka zwisa również złoty żyrandol z tysiącem przezroczystych kryształków, dodających ciepła. Wszystkie ściany są koloru pudrowego różu ze złotawymi zdobieniami. Drzwi na tym piętrze są szklane, bez klamek. Okna zaś nie posiadają obramowań i pokrywają wszystkie wolne ściany, wpuszczając do środka jeszcze więcej światła. W tym momencie można rozpuścić się w rozkoszy barw, bo zachodzące słońce zamienia niebo, a tym samym ściany, na tysiące odcieni pomarańczy i fioletu.

Kierujemy się do recepcji utrzymanej w tym samym różowo-złotym stylu. Jestem pod wrażeniem, jak bardzo można wypucować już i tak bogate miejsce, kiedy ludzie na ulicach umierają z głodu.

– Dzień dobry, jak się nazywasz? – mówi przyjaźnie młoda, brązowowłosa recepcjonistka.

– Dzień dobry, jestem Camilia Hollybell – odpowiadam. Pani zerka na płaski ekran, coś wstukuje w powietrzu i znów przenosi na mnie wzrok.

– Twój pokój ma numer 216, na drugim piętrze. Najlepiej wejdź tymi schodami. – Pokazuje mi ręką, gdzie iść, podając zdobiony, złoty klucz. Estetyki tu zdecydowanie nie brakuje.

Idę w stronę kręconych, szklanych schodów. Ciągnąć walizkę mogę, ale nie ma mowy, że ją przeniosę na drugie piętro, nie zabijając się przy tym. Rozglądam się, szukając męskiego osobnika. Całe szczęście, jakiś się kieruje w moją stronę.

– Przepraszam! Mógłby pan mi w czymś pomóc? – Zatrzymuję postawnego mężczyznę. Zauważam na jego piersi napis „Ochrona Porządku". Po co w Akademii OP?

– Pewnie panienka nie da rady wtachać swoich manatków? – zgaduje znużony.

– Normalnie tak, dzisiaj źle się czuję – usprawiedliwiam się. – Wziąłby ją pan na drugie piętro? Tylko jedna walizka – proszę, wskazując na swoją walizkę.

– No cóż, jakże bym mógł odmówić – mówi i ją bierze.

– Pan tutaj pracuje? – zagaduję, idąc na górę.

– Głównie pracuję w Zamku Królewskim, ale czasem też tutaj jestem potrzebny – odpowiada, a ja pomrukuję ze zrozumieniem. – Już mogę ci ją wziąć do pokoju, jaki numer?

– 216.

Idziemy pod drzwi korytarzem, czuję się, jakbym była w jakimś muzeum. Tutaj też jest dużo pudrowego różu i złota, ale wkrada się więcej bieli. Podchodząc do barierek, można zobaczyć, co się dzieje na samym dole. Mężczyzna kładzie moją torbę.

– Dziękuję najmocniej. – Uśmiecham się, a ochroniarz kiwa mi głową.

Ciągle mnie tu zaskakują. Ochrona. Przed rozwścieczonymi tancerkami. Ha. Ale co jeszcze dziwnego, każda ma osobny pokój, luksus. Myślałam, że będą grupowe pokoje. Chociaż, co ja mówię. No jasne, że nie będą oszczędzać na czymś tak trywialnym.

Przekręcam klucz i wchodzę. Zapiera mi dech w piersiach. Na wprost mnie jest duże okno z widokiem na zamek z zawiązanymi po boku satynowymi firankami. Na środku – pudrowo-różowy, mięciusieńki dywan. Po lewej stronie od drzwi – duże, złote łóżko z baldachimem, białą aksamitną pościelą i wielką, puszystą poduszką. Po obu stronach stoją etażerki, a na jednej z nich widnieje złota plakietka z napisem Camilia Hollybell i dziwny pilot. Po prawej stronie wejścia obserwuje mnie narożna szafa, również złota, wyższa niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam szafę, z przeogromnym lustrem zamiast drzwi. W środku odnajduję drabinę, piękne stroje baletowe i... sukienki?! Już chyba mniej mnie dziwi drabina, bo trzeba jakoś sięgnąć na samą górę szafy, a fruwać nie potrafię, ale z jakiej racji takie sukienki? Ani to w nich chodzić, ani tańczyć. Chyba że udawać manekiny w witrynach sklepowych.

Dalej badam pomieszczenie. Obok szafy znajduje się eleganckie, skórzane krzesło oraz biurko-toaletka z żarówkami naokoło lustra. Nogi biurka są jakby półkami na książki, oczywiście zapełnione. Jest jeszcze szuflada, otwieram ją. Są tu najróżniejszego typu kosmetyki, których nie potrafię nazwać, tym bardziej użyć. Na blacie stoi okrągła podstawka, wyglądająca na hologram z reklam puszczanych w centrach handlowych. Wiem, że nie są tanie, a pewnie są w każdym pokoju. Niemożliwe. Ile oni wydali pieniędzy na coś takiego? Mogliby wykarmić tyle głodujących dzieci z ulicy czy nawet dać im normalne schronienie... Dotykam hologramu i wyświetla się kobieca twarz. Wygląda na około 30 lat, uśmiechnięta zaczyna mówić.

– Drogie Panie. Wiem, że właśnie przyleciałyście z wyczerpującej podróży, więc jesteście proszone umyć się w swoich łazienkach i pójść spać. Jutro czeka was wymagający trening i rekrutacja do klas. Dajcie z siebie wszystko.

Nigdy nie widziałam hologramu. Wygląda zadziwiająco. Trochę lepiej się poczułam po dostaniu instrukcji. Mimo wszystko dawno nie miałam takiego luzu w swoim życiu, chyba już głupieję. Bez zastanowienia kieruję się do drzwi tuż z lewej strony biurka, przedtem tylko zasłaniam okno. Już zdążyłam zakodować, że nie muszę brać swojej marnej kosmetyczki czy ręcznika, bo zapewne wszystko na mnie czeka za ścianą.

Łał. Czegoś takiego nigdy nie widziałam, nawet w katalogu ze sklepu meblowego. Na samym środku, po ukosie stoi wanno-prysznic. Dosłownie na środku. Toaleta wydaje się jakby wisieć w powietrzu w rogu. Zlew jest głęboki i połączony z blatem. Pod nim jest mini akwarium (!) z rybkami. Albo holografami rybek. Niesamowite. Nad całą tą konstrukcją rozciąga się nieskazitelnie czyste lustro. W drugim rogu stoi przybornik z ręcznikami, szczotkami i szczoteczkami, płynami, szamponami, mydłami i jeszcze innymi. Całe pomieszczenie jest w barwach czarno-fioletowo-czerwonych. Mówiłam, że nie muszę nic brać. Na drzwiach wisi satynowy szlafrok.

Łapię się na tym, że biorę szybki, zimny prysznic. A przecież teraz nikt na mnie nie nakrzyczy za ciepłą kąpiel.

Przed wejściem pod kołdrę szukam w szafie pidżamy. Wybieram bordowy, satynowy, leciutki komplet topu i spodenek nad pępek. Już w łóżku na spokojnie dzwonię do Davida.

– Hej, już dojechałam i zaraz idę spać. Co u ciebie? – pytam.

– Lepiej opowiadaj co u ciebie. Ja ledwo co dopiero obiad zjadłem. Śmiesznie trochę.

– Trochę. Poznałam dzisiaj bliżej dwie dziewczyny. Jedną fajną. Drugą... nieokreśloną? Mój pokój jest niebiański – wzdycham.

– Naprawdę miło to słyszeć... David naczynia! – Słyszę głos, przerywający Daviego. – Cam, przepraszam, zadzwonię później, wołają mnie, buziaki. – Rozłącza się.

Robi mi się przykro, łza spływa po policzku. Strasznie się o niego martwię. Musi tak ciężko pracować. Muszę dobrze wykorzystać szansę tutaj, żeby nasza rozłąka nie poszła na marne.


***

Notka od autorki:

Zostaw po sobie ślad! :) Czy to komentarz, czy gwiazdeczka, czy krytyka, nie będę narzekać!

Wondersrose

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro