CATELYN

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Catelyn Stark była załamana. Jej piękny chłopiec leżał nieprzytomny, zniekształcony, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Maester Luwin robił, co mógł, ale było to nie wystarczające. Bran nie powinien milczeć, nie powinien marnieć tuż przed jej oczami. Nie wiedziała, co począć. Siedziała dniami w jego pokoju i trwała przy jej ukochanym synku, nie zwracała uwagi na resztę, nie chciała jeść, nie chciała niczego innego prócz tego, żeby Bran obudził się, wstał i upewnił ją, że nic mu nie jest.

Niestety, bogowie jej tutaj nie słyszeli i Bran dalej spał.

Przeklęte mury przeklętego zamku, pomyślała z goryczą, wycierając kolejne łzy. Usłyszała pukanie do drzwi, ale je zignorowała.

- Matko, - usłyszała głos Robba, który wszedł do pomieszczenia. Już niemal zapomniała, jak on brzmiał. - Musisz zejść na dół.

- Nie mogę. Bran mnie potrzebuje. - powiedziała zachrypniętym głosem.

Nie zauważyła, że się zbliża, dopóki nie stanął nad nią niczym ciemna chmura.

- Mi też jest ciężko, ale tam, na dole, ktoś na ciebie czeka, nie wiem co mam z nim zrobić.

Cat zdziwiła się. Dotychczas jej syn radził sobie ze wszystkim, pożegnał Neda i dziewczynki, zajmował się Winterfell i nagle czyjeś przybycie było dla niego na tyle trudne, że postanowił poprosić ją o pomoc. Otarła ostatnie słone łzy.

- Maester może ci pomóc. - stwierdziła. Wiedziała, że jej syn ma za wiele na głowie, jak na tak młody wiek, ale ona była po prostu zmęczona.

- Maester posłał mnie po ciebie. - powiedział Robb. Catelyn spojrzała na niego w niedowierzaniu. Nie umiał kłamać. Nie dla niej.

- A co z Branem? Mam go tak po prostu zostawić? - zapytała urażona samą myślą o tym.

- Stara Niańka się nim zajmie a straż będzie go pilnować. Masz też inne dzieci. Mały Rickon ciągle za mną chodzi i płacze, bo myśli, że go zostawiłaś. On ma dopiero trzy lata, potrzebuje cię. Ja ciebie potrzebuję. - wyznał i nie przypominał już wielkiego lorda Winterfell, którym był przez ostatnie dni. Był jedynie chłopcem, o którym Catelyn niemal zapomniała.

Puściła rękę Brana i wstała. Przytuliła mocno Robba i zacisnęła dłoń wokół jego kasztanowych loków. Tak bardzo ich zaniedbałam, pomyślała gorzko.

- Dobrze, pójdę z tobą na trochę, ale nie myśl, że po spotkaniu nie wrócę czym prędzej tutaj - powiedziała we włosy najstarszego syna. - Daj mi kwadrans, gość chyba się nie obrazi. Nie mogę mu się pokazać w takim stanie.

Mówiąc to, miała na myśli łzy i jej stan psychiczny. Odsunęła się od Robba i uśmiechnęła się do niego. Chwilę potem do pomieszczenia weszła Stara Niania i usiadła tam, gdzie wcześniej siedziała lady Stark, która poszła do swojej komnaty (którą, notabene, odwiedziła pierwszy raz w tym tygodniu) i przygotowała się na spotkanie nieznajomemu.

Nie spodziewała się ujrzeć... Dziecka. Mały, chudy chłopiec, w wieku Aryii, może kilka lat starszy, o brązowych włosach i delikatnym spojrzeniu stał teraz przez nią, Robbem i maesterem Luwinem całkiem wystraszony. Podobno widziano go jak wyszedł z gaju, cały zziębnięty, ubrany na krótko (ubrania wyglądały conajmniej niecodziennie, na koszulce widniał napis "Ninja Turtles" z dziwnymi istotami na nim wyszytymi. To jakiś nowy herb?

- Twierdzisz, że jesteś Statkiem? - zapytał maester.

- Tak. - powiedział piwnooki. Okrył się szczelniej pożyczonym kocem. - Jestem Anthony Edward Stark i jeżeli nie powiecie mi, gdzie jestem, to... to mój tata się o tym dowie!

Widać, że jest synem jakiegoś lorda, stwierdziła w myślach.

- A kim jest twój ojciec?

Młodzieniec spojrzał na Robba z dziwnym wyrazem twarzy.

- Howardem Starkiem, tym Howardem Starkiem!

Catelyn nie znała żadnego Howarda i jej towarzysze również. Chłopiec z pewnością miał rysy Starków, ale nikt go nie znał. Wątpiła, że to mógłby być bękart Neda, przynajmniej przywiózłby go od razu po narodzinach. Tak jak Jona Snowa. Benjen przywiózłby go osobiście, gdyby był jego, ale on również jest zbyt honorowy na złamanie przysięgi Nocnej Straży. Ten... Anthony nie kłamał, tego była pewna, widziała to w jego spojrzeniu, ale to nie miało sensu. Co on robił w bożym gaju? Skąd się tam wziął? Wokół chłopca było więcej pytań niż wokół śmierci Jona Arryna. Spojrzała niepewnie na maestera, który przyglądał się chłopcu zaintrygowany.

- Jak się tu znalazłeś, chłopcze? - zapytał.

- Zasnąłem u siebie w pokoju, a obudziłem się przy tym strasznym drzewie z twarzą. Ono... mówiło coś do mnie.

Robb, tak jak i Cat, patrzyli na niego w osłupieniu. Jednak bogowie słyszą nas nawet tutaj, w dzikiej północy, stwierdziła w myślach.

- Powiedziało, że w Winterfall zawsze musi być Stark. - powiedział chłopiec. - Kim wy jesteście i co to Winterfall?

Maester postanowił wyjaśnić chłopcu, że Winterfell ("Nie 'a' lecz 'e', chłopcze.") jest miejscem, w którym się znajduje. Catelyn zastanawiała się jak chłopiec mógł nie słyszeć o Winterfell, każdy człowiek, czy to z północy, czy z południa, powinien znać przynajmniej te najsłynniejsze zamki i grody. Szczególnie lordowski syn. Chłopiec okazał sie nie wiedzieć nic, a przy tym być bardzo mądrym, co powinno być właściwie niemożliwe. A jednak ten Anthony tak potrafił.

Nie wiedząc co z nim zrobić, Cat zdecydowała, że trzeba wysłać kruka do jej pana męża, z informacją o chłopcu. W międzyczasie, kiedy będą czekali na odpowiedź, zajmą się Tony'm na tyle, na ile będą mogli. Lady Stark poprosiła Raise, służącą niskiego pochodzenia, żeby dała chłopcu jakieś cieplejsze ubrania. Zauważyła, że Rickon świetnie dogaduje się z Anthony'm podczas późniejszego obiadu, dlatego poczuła się mniej winna, kiedy ponownie ich opuściła i udała się do Brana, żeby zobaczyć jak się czuje.

Jego wilkor jak zwykle wył za oknem, co doprowadzało ją już powoli do szału, ale nie dała po sobie tego poznać przy Starej Niani, która opowiadała nieprzytomnemu Branowi kolejną historię o rycerzach.

- Dziękuję, że się nim zajęłaś. - powiedziała do starszej kobiety. - Możesz już wracać i odpoczywać.

- Dziękuję, pani. - odezwała się Niania swoim spokojnym, starym głosem.

Catelyn wezwała Hodora, który powtórzył kilka razy "Hodor", po czym zaniósł starszą kobietę, jakby nic nie ważyła. Po chwili ciężkie drzwi komnaty zostały zamknięte przez panią Winterfell, która nareszcie mogła przestać udawać, że jest silna. Spojrzała na Brana smutno. Marniał w oczach, wychudzony, prawdopodobnie niesprawny do końca życia. Och, czemu bogowie tak go ukarali, przecież to zwykłe dziecko!, chciała krzyczeć, ale wiedziała, że nie ma po co. Nie raz już to mówiła ostatnimi dniami i nie przyniosło to żadnego skutku.

Niewiadomo kiedy, jej najstarszy syn ponownie odwiedził pokój Brana.

- Możesz uciszyć tego wilkora? - poprosiła Catelyn. Bolały ją uszy od tego wycia. Miała tego serdecznie dość.

- Dobrze wiesz, że nie. Zdajesz sobie z tego dobrze sprawę, że po zamknięciu okna, bez wycia jego wilkora, Branowi zwykle się pogarsza. - powiedział Robb ze sztucznym uśmiechem, który miał maskować smutek. - Nie zdążył go jeszcze nazwać.

Catelyn mało interesowały te kreatury wzięte rodem z godła jej pana męża, dopóki nie zrobiły jej ani jej dzieciom krzywdy. Chciała jedynie posiedzieć w ciszy i odpocząć. Spojrzała na swojego starszego syna, potem na Brana. Wciąż siedziała przy nim i trzymała go za rękę. Nie była z nim przez jakąś godzinę i wydawało jej się, że wygląda jeszcze marniej niż przedtem. Ścisnęła jego dłoń. Robert podszedł do okna i zaczął przez nie wyglądać.

- Przyszedłem, żeby ci podziękować, matko. Wiem, że kochasz nas wszystkich, że zawsze byłaś dla nas opoką, że ty też cierpisz. Rozumiem to. Jednak pragnę też poprosić cię o wyrozumiałość wobec mnie. Potrzebujemy cię teraz nie tylko ja i Rickon, ale teraz też i Anthony. Bran jest silny, a ty nic mu już nie pomożesz tutaj.

- Ja- - zaczęła Cat, kiedy na zewnątrz dało się słyszeć spanikowane krzyki.

- PALI SIĘ!

Robb wyjrzał prędko w stronę źródła dźwięku, po czym spojrzał na matkę.

- Wierza z biblioteką płonie. Zaczekaj tu, ja pójdę pomóc. - jak powiedział, tak wybiegł.

Catelyn była szczęśliwa. Znajdowali się za daleko, żeby ogień ich dosięgnął, więc Bran jest bezpieczny. Zaczęła głądzić nerwowo jego włosy, gdy nagle usłyszała za sobą głos.

- Nie powinno cię tu być, pani. - powiedział nieznajomy.

KONIEC ROZDZIAŁU

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro