Anna - 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Anna miała odciski na stopach i poobcierane ręce. Z kolan sączyła się krew po tym, jak postanowiła rozdrapać rany. Bawiła się swoimi dłońmi, na przemian je splatała i wyłamywała w nich kości. W jej głowie szumiał wczorajszy alkohol, a na jej duszy ciążył wzrok Alana. Poranna bryza muskała jej twarz.

— Jestem głupia — wybełkotała, wlepiając wzrok w swoje ręce. Być może zabawa własnymi palcami w jakiś sposób ją uspokajała. Choć równie dobrze mogły być to nerwowe odruchy dziewczyny, która ostatnio stale balansowała na granicy. Z jednej strony zaczęła dokładać starań, aby się zmienić, lecz z drugiej wystarczyła jej pewna drobna myśl, żeby ponownie zwrócić się w stronę alkoholowej rozkoszy. 

— Przestań — rzucił w jej stronę zmieszany Alan. Siedząca na schodach jego domu dziewczyna zdawała się być wklejona w ową scenerię. Tak dawno jej tu nie było.

***

Anna pchnęła z łatwością frontowe drzwi, orientując się, iż jej matka najwyraźniej ich nie domknęła. Już ten sam jeden szczegół spowodował lawinę myśli w głowie Anny; jak dorosła kobieta może być tak nieodpowiedzialna? może ona nigdy się nie zmieni? o czym ona w ogóle myśli?... Jednocześnie gdy przekraczała próg domu, do jej uszu dotarł śmiech. Skrzywiła się. Jej matka siedziała na kuchennym blacie, serwując wprost do ust jakieś jedzenie swemu kochasiowi. Z jednej strony dziewczyna była pełna podziwu, iż kobieta była w stanie zachować przy sobie na dłużej jakiegoś mężczyznę. Z drugiej natomiast coraz bardziej frustrowała ją ta sytuacja, nie ufała temu facetowi, nie ufała swojej matce oraz nie wiedziała, jak może się rozwinąć ta sytuacja. Aczkolwiek przede wszystkim nie przywykła do stałego towarzystwa obcego gościa w swym domu. Mężczyźni jej matki zostawali zazwyczaj na jedną noc. Zdawać by się mogło, że niektórzy z nich zostawali w życiu jej matki na nieco dłużej, lecz na pewno żaden z nich nie zabawił w tym cyrku na tak długo jak Luke.

—Co on tu robi? — spytała kpiąco Anna, zrzucając jednocześnie z ramienia torbę na podłogę.

— Nie rozumiem, kochanie. Przygotowujemy z Lukiem obiad... — zaczęła zmieszana kobieta.

—On już tu praktycznie mieszka! Chciałaś żebym go poznała? Okej! Ale nikt nic nie mówił o wprowadzaniu! — dziewczyna podniosła głos. — To zaczyna przypominać jakąś pieprzoną zabawę w dom! — skierowała swe wyrzuty wobec matki. Anna poczuła jak do jej oczu napływają łzy.

— Anno... — zaczął Luke, lecz dziewczyna nie miała zamiaru go słuchać. Ponownie wybuchła i nie zastanawiając się więcej, znów chwyciła niedawno upuszczoną torbę, po czym wybiegła z domu.

***

Biegła ile sił w nogach, nie za bardzo myśląc, po prostu kierując się w stronę parku. Czuła się tak, jakby jej psychiczna ucieczka zrównała się z tą fizyczną. Nienawidziła siebie, nienawidziła matki, nienawidziła swojego życia, a świat był szary. Pomyślała, że mogłaby tak biec przez całą wieczność, aż jej serce przestałoby bić i skończyłby się jej koszmar.

***

Skulona na ławce gdzieś na obrzeżach parku, o porze zachodu słońca, Anna łkała żałośnie i ciągnęła nosem, gdy sięgała po swój telefon.

— Anna? — usłyszała w słuchawce, jednocześnie pragnąc rozpłakać się jeszcze mocniej, ale tym razem ze szczęścia.

—Alan! — wzniosła swój cichy okrzyk radości, choć nadal zalewała się łzami.

— Co się stało? An, mów szybko.

— Przyjdź po mnie, proszę.

— Gdzie jesteś? Już idę, tylko powiedz.

— W parku, ale... — zaczęła, lecz nagle połączenie się urwało. Bateria w starym oraz zbitym telefonie Anny zwyczajnie się rozładowała. Dziewczynę przeszła fala dreszczy i ponownie wybuchła płaczem.

***

Anna nie wiedziała, ile czasu upłynęło, zanim Alan się zjawił. Dla niej mogła to być równie dobrze godzina, jak i nawet dwie. Na pewno nie zjawił się od razu, zapewne przeszukał połowę parku, zanim znalazł ławkę, na której znajdowała się Anna.

— An — wykrztusił zszokowany Alan, ściskając ją za ramiona. Jego oczy wytrzeszczyły się w wyrazie niedowierzenia.

— Ktoś mnie napadł. Ukradli moją torbę ze wszystkim, co w niej było — zachlipiała. — Alan, Alan, Alan... — powtarzała zalana łzami. — Proszę, nie zostawiaj mnie. Weź mnie do siebie. Błagam — powiedziała, rzucając mu się jednocześnie w ramiona. Dopiero w owym momencie chłopak domyślił się, iż Anna musiała mieć w kieszeni jeszcze jakieś pieniądze, ponieważ u jej stóp leżała butelka taniego wina. Dopiero wtedy zorientował się też, że dziewczyna jest pod wpływem alkoholu. Aczkolwiek wątpił, aby kłamała. Ślady krwi na jej kolanach oraz zadrapania na rękach wyglądały autentycznie. 

***

Anna przekroczyła próg domu Alana wraz z jego wsparciem. Kiedy szli, dziewczyna zdążyła się po części uspokoić oraz opowiedzieć swemu przyjacielowi o wszystkim, co zaszło. Zarówno o tym, co wydarzyło się w jej domu, jak i w parku. Co prawda Anna nie mówiła do końca składnie, lecz jej wypowiedź była na tyle jasna, żeby wystarczyć Alanowi.

—Anno — tuż przy drzwiach licealistów zaskoczyła matka Alana. Przyodziana już w szlafrok o wieczornej porze, ujęła w swe dłonie twarz bladej blondynki. Wydawała się równie przejęta, co jej syn. — Co się stało, dziecko?

—Witam, pani Weyn — odrzekła Anna, spuszczając wzrok.

— Napadnięto ją w parku. Stamtąd było bliżej do nas — wytłumaczył Alan.

— Twoja matka wie, że tu jesteś? — spytała zaabsorbowana kobieta, na co Anna przytaknęła. — Na pewno nie — zaprzeczyła łagodnie gestowi dziewczyny. — Zadzwonię do niej, żeby się nie martwiła — uprzedziła z troską. — Alan, wiesz, gdzie jest apteczka.

***

—Niesamowite, nadal jest wykrywaczem kłamstw — stwierdziła Anna, podczas gdy Alan oczyszczał jej rany na nogach.

— Po prostu dobrze cię zna — stwierdził chłopak.

— Już nie tak dobrze, jak kiedyś — oznajmiła smętno.

Podczas gdy jej przyjaciel opiekował się nią z troskliwością pielęgniarza z prawdziwego zdarzenia, Anna rozglądała się po pomieszczeniu. Tak naprawdę na przestrzeni lat niewiele się tu zmieniało. Alan też, jak większość osobników płci męskiej w jego wieku, zdawał się nie przykładać większej wagi do wystroju wnętrza... Zazwyczaj było tam po  prostu schludnie, pościel i ściany w stonowanych kolorach, a tablica korkowa zapełniona pocztówkami. Wiele z tych karteczek Alan podostawał zwyczajnie od swej rodziny mieszkającej w Kanadzie, często jeżdzącej na wycieczki. 


Skończywszy opatrywać kolana przyjaciółki, chłopak zabrał się za jej dłonie. Starał się być delikatny, lecz Anna i tak syknęła kilka razy z bólu.

— Dziękuję — powiedziała wreszcie, gdy Alan skończył.

— Nie ma za co — odrzekł. — Płacząca i dziękująca Anna Smith, kto by pomyślał. Zmieniasz się.

— Mógłbyś mi tego nie wypominać — odpowiedziała mu z lekkim przekąsem. — Czy ja wiem, może od zawsze taka byłam, hm?

—Może nadal dość mocno jesteś pod wpływem alkoholu, hm?

— Chyba nadal dobrze mnie znasz, tak samo, jak kiedyś — stwierdziła Anna, spoglądając mu w oczy. Oboje uśmiechnęli się do siebie. Alan parsknął śmiechem. — Śmiejący się Alan Weyn, kto by pomyślał.

— Punkt dla ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro