Anna - 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ponownie zbudzona ze snu Anna rzuciła wzrokiem na swą szafę. Gdy przysnęła, matka musiała wtargnąć do jej pokoju i zawiesić na niej wyprasowaną odzież. Dziewczyna skupiła swój wzrok na marynarce. Ostatni raz wisiała ona tak tuż przed pochówkiem jej zmarłego ojca oraz brata. Była więc przeklęta. Wtedy jednak Anna szlochała, była przestraszona i zdezorientowna. Co prawda tego poranka również nie potrafiła odnaleźć się w owej sytuacji, lecz nie przytłaczało ją już to tak mocno, wiedziała, co ją czeka. Pamiętała każdą sekundę z tamtego pogrzebu, a tego typu uroczystości, cóż, bywają dosyć schematyczne.

Obiecała sobie, że tym razem zrobi to szybko; ubierze się z rana zaraz po budziku, zrobi makijaż, zje śniadanie w formie zalanych zimnym mlekiem płatków i pokłóci się z matką o to, czy iść pieszo, czy jechać autem. Zaraz po tej porannej rutynie wkroczy do kaplicy, wszyscy odsłuchają słów mężczyzny, który nawet nie znał osoby ułożonej w trumnie, będzie dużo szlochania, najbardziej będzie płakać pierwszy rząd. Pod koniec sypną ziemią na trumnę i każą przemówić jakiejś bliskiej osobie, ale ta najprawdopodobniej się nie zgodzi, więc wystąpi ktoś, kogo Anna z ledwością będzie kojarzyć. Tymczasem dziewczyna miała nadzieję skryć się pod przeciwsłoneczymi okularami i w pełni opanowana oraz niewzruszona wyjść z cmenatarza zaraz po zakończeniu ceremonii.

Poprzedniego dnia, co prawda, wykrzyczała matce, iż na żaden pogrzeb się nie wybiera. Obie jednak zdawały sobie chyba sprawę, że jest to scenariusz mimo wszystko niemożliwy. Była niestabilna i brakło jej opanowania, choć nie na tyle, aby móc wyrządzić tak wielką krzywdę własnemu sercu. Pragnęła się pożegnać tamtego dnia, przeświadczona, iż jeśli tego nie zrobi, nigdy się nie ocknie i nadal będzie czekała na powrót Polly. Powtarzała przy tym: wszystko jest w porządku, nie użalaj się nade mną, nie pomagaj mi, podczas gdy jej matka tym razem naprawdę starała się być dobra. Córka uwierzyła w jej przemianę, lecz nie miała zamiaru jej tego uświadamiać. Anna obawiała się, że pochwała zaniecha starania matki. Jeśli ona nie mogła być dobrym człowiekiem, chciała choć przez chwilę, pierwszy raz od dawna, uwierzyć w kobietę, która ją wychowywała. Czuła się przy tym okropnie, jakby to ona była powodem jej nałogu. Lecz zaraz potem odrzuciła od siebie tę myśl, zamykając się szczelnie w sobie.

Dziewczyna tkwiła w potrzasku od czasu rodzinnego wypadku i kiedy zdawało się jej, iż zdołala odnaleźć klucz do więzienia, w którym sama siebie zamknęła — pojawił się kolejny spust. Nie była zupełnie bezbronna, odzyskała siły, znalazła motywację, zaczęła wierzyć w coś, co ludzie nazywają przyszłością. Wtedy nagle, dobitnie spadła na nią śmierć przyjaciółki, sprawiając, że znów poczuła zmęczenie, tak wielkie, że najchętniej zostałaby pod pierzyną w swym chłodnym domu na całą wieczność. Najchętniej czekałaby tak na koniec, bez zamiaru podnoszenia się. Leżałaby w łóżku, wpatrując się w sufit, odczuwałaby kłucie serca, lecz nie przyznawałaby tego nawet przed samą sobą. Ponownie chcąc uciec przed rzeczywistością, zahibernowałaby się w swej pułapce. Nie pogodziłaby się z tym nigdy w pełni, ponieważ nie czułaby, że to wszystko jest faktycznie realne, choć potrzask, w którym by się znalazła, byłby dla niej w pełni prawdziwy.

Anna nieraz wpadała już w tego typu czarne dziury, wtedy też zazwyczaj po prostu piła. Lecz teraz bała się, co powie po alkoholu, bała się odsłonić swą żałobę, bała się, iż kolejny raz ucieknie jej coś ważnego. Gdy kilka dni wcześniej Polly, prawdopodobnie z zamiarem obwiązania sobie sznura wokół szyi, dzwoniła do niej, Anna leżała zapita w kącie swojego pokoju. Dziewczynę dosięgało uczucie wstydu — kolejne uczucie, któremu nie dawała dojścia, które zagłuszał alkohol. Ponownie przysięgała sobie zostać w swym łóżku już na zawsze, nie dać sobie zapomnieć, ukarać się i przede wszystkim nic nikomu nie mówić. Wzmocni swoje więzienie, które stworzyła we własnej głowie. Tym razem nie będzie jej jednak tak łatwo je znieść. Choć ono ją upadlało, to ona będzie pragnąć tego upodlenia w pokucie, której nigdy nie spełni do końca. Anna chciała, aby ktoś splunął w jej twarz, wykrzykując, że to jej wina. Była przekonana co do swej porażki, tyle że nie wiedziała, jak siebie ukarać. Czuła się osamotniona, ale też tak, jakby to ona kogoś osamotniła.

Miała dość. Chciała zapłakać, ale nie, nie płakała. Mówiła sobie, że pozostanie silna, lecz nie potrafiła zebrać się do wstania z łóżka. Godzina pogrzebu nieuchronnie się zbliżała, a Anna zakrywała swą głowę kołdrą i chciała krzyczeć. Jednak nic nie mówiła, oddychała tylko głośno, a właściwie dyszała z braku powietrza pod nakryciem. Uchyliła więc kawałek pierzyny, aby dać sobie dostęp do tlenu i poczuła, jak oślepia ją słońce. Czemu ptaki, słońce, drzewa i rośliny, radują się w ten okropny przeklęty dzień? Czy słońce świeci jej na złość? Czy wszystko idzie jej na przekór? Czy świat chce jej udowodnić, jak bardzo spierdoliła?! Przecież to wie, wie aż za bardzo i jednak mimo mętliku pragnie, aby to uczucie od niej odeszło. Nie wie, gdzie ma iść, jak się ruszyć i jak zapomnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro