Emily - 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nadszedł czas na Emily. Cierpienie dosięga wszystkich powoli i po kolei. Pierwszą fazą zawsze jest szok. Nieważne, czy od dawna odgradzaliśmy się od faktu nieuchronnej straty. Nieistotnym jest, jak długo śmierć trzymała nas w niepewności (jeśli trzymała). Ostatecznie nie liczy się nawet fakt, czy przychodzi ona znienacka. Niedowierzanie jest nieodłączną częścią tego procesu.

Dla Emily był to najłagodniejszy etap. Ukłucie mocnego żyletu, który przebił jej aortę i zatrzymał się w sercu na parę sekund - lecz, w odróżnieniu od niektórych, dziewczyna nie otumaniała się własnym lamentem. Wolała zaprzeczyć rzeczywistości. Początkowe godziny, w których udało jej się przyklepać i zaszyć ranę cienką nitką oraz udać się na, jak miała nadzieję, dawną rzeczywistość - były błogosławieństwem. Żyła wtedy w amoku. Świadomość lekko przeciekającej rany była ukryta w zakamarkach jej umysłu.

Zaszyta na szybko rana zwykle prędko zaczyna krwawić. Emily poczuła, jak rozluźniają się jej szwy. Jej żółte conversy miały odcień tych kwiatów. Szybko zaczęli się zbierać, równie szybko o niej zapomną. (Pierwsza szwa.) Miała wrażenie, że ktoś nagle ją teleportował, bo w jednej sekundzie dowiedziała się o śmierci Polly, a w drugiej stała przed jej szafką. (Druga szwa.) Próbowała sobie przypomnieć, kiedy widziała ją po raz ostatni, jeszcze zanim pojechały razem na plażę, lecz wszystkie jej myśli mknęły ku temu spotkaniu. (Trzecia szwa.) Wszystkie zbyt wyraźne, a jednak jakby porwane na strzępy wspomnienia atakowały ją już z każdej strony. Dokładnie pamiętała swoje wahanie. Czemu nie zrobiła choćby jednego małego kroku więcej? Czemu nie ścisnęła jej mocniej za dłoń? Wtedy pewnie by nie odeszła - gdyby ktoś mocno ją przytrzymał. To miała być Emily. Los przysłał jej pod nos Polly Carter, a ona nic z tym nie zrobiła. (Czwarta szwa.) Dziewczyna poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Doskonale pamiętała te dłonie i tu również odczuwała powinność - nie powinna była pozwalać na ten dotyk, powielać go i zapamiętywać. To Christian, stał przy niej chwilę, po czym zapytał: „Znałaś ją?".

Piąta szwa.

***

Uczennica ostatniej klasy szkoły średniej pewnego dnia zdała sobie sprawę, iż świat, który znała, został pozbawiony logiki. Dodatkowo, zaraz po tym, jak Emily zaczęła nadawać wszystkiemu nowe znaczenie i wznosić nowe piedestały umacniające jej poczucie sensu, czasem zadawała sobie pytanie: czy tamta dawna Collins z włosami za ramiona wiedziałaby, co zrobić? Gdy odpowiedź wydawała się mieć charakter potwierdzający - waliła w ściany, gryzła szczoteczki do zębów i ołówki, krzyczała i nie przychodziła wieczorem do matki, żeby popłakać. Ostatnia czynność niedawno stała się pewnego rodzaju zwyczajem dla dwójki kobiet. Co nie znaczy, że gdzieś pomiędzy tym wszystkim pojawiły się tłumaczenia. Mama Emily zdawała się wszystko wiedzieć, a jednak ona prawie nigdy nic jej nie mówiła. Czasem jedynie coś mamrotała, napotykała nagle o „jej" ulubionym soku na wspólnych zakupach w supermarkecie. Ciekawe, jak matki to robią - przemieniają niewiedzę w wiedzę.

To jeszcze nie próba akceptacji, lecz faza trzecia; chęć zrozumienia. Gwałtowność i gniew ustały. Bliskie osoby - czyli właściwie Christian i matka, do których dziewczyna postanowiła się ograniczyć - widzieli poprawę i szeroko się do niej uśmiechali. Była to również niezrozumiała dla dziewczyny sytuacja, choć, co prawda, nie tak bardzo, jak batalia dotycząca sensu usychania ledwo rozkwitłych kwiatów. Emily w pewnym sensie się wycofywała, aczkolwiek wydawała się spokojniejsza. Matka klepała ją po ramieniu, mówiąc: „Wiem, że było ci ciężko". Wszyscy myśleli, że jest już lepiej, kiedy szwy ponownie pękły, a rana się pogłębiła.

Nic nie zaczynało się od nowa, bo to już zupełnie inna rzecz - faza czwarta. Dom Collinsów został ponownie wypełniony lamentami licealistki. Dziewczyna starała się zagłuszyć myśli, wykuwając ogromne porcje szkolnego materiału. Matka głaskała córkę po głowie na kanapie niemal co noc. Słychać było tylko łkanie ciemnowłosej. Żadna z nich nic nie mówiła. Może czuły, że słowa mogą pogorszyć sprawę, a może nie wiedziały, co mówić.

Christian czuł, że zawiódł, więc podwoił swoją opiekę nad byłą dziewczyną. Ona natomiast nie potrafiła stwierdzić, czy chłopak ponownie oczekuje czegoś więcej. Nie poczuwała się na siłach na takie rozmyślania. On był, bo był, niech będzie. Gdzieś przez głowę przechodziła jej kiedyś myśl: czy wybór jego towarzystwa kiedykolwiek był świadomy? Może wszystko potoczyło się przypadkiem i dlatego że wydawało się dobrym nieznaczącym wyborem. Potem wszystko poszło naturalnie, biegiem rzeczy. Ktoś spytał kiedyś, czy są parą, a ona zadała sobie sama to pytanie w głowie na kilka sposobów.

Pewnego dnia poprosiła go, aby zapytał się jej: czy jest pogodzona ze śmiercią Polly? Przeciągłe westchnienie, które wydał on w tamtym momencie, sprawiło, iż chciała go kopnąć pomiędzy krocze. Zgodził się pod warunkiem spożycia przez nią, jak to postanowił również określić, normalnego posiłku. Co prawda Emily schudła, ale nie potrafiła określić, jak bardzo zauważalna była ta zmiana. Może Christian dyskutował z jej matką? Pewna część dziewczyny odczuła powinność do poczucia zdrady czy zdenerwowania, jednakże ta druga, przeważająca uznała tę sprawę za nieistotną. Em przystała na warunki chłopaka.

Jednak oczekiwane skutki nie nadeszły. Co prawda pytanie i obraz zadającego je Christiana wyrył się w jej głowie, ale nie pogłębił jej refleksji. Dziewczyna przestała mieć wrażenie, iż zszywa swoją ranę. Kiedy zarysowując ołówkiem margines zeszytu, przebiła go na wylot, odniosła wrażenie, że właśnie to zadziało się w jej sercu. Jakże prosta, lecz trafna analogia. Pewna część niej - ponownie niezgodna z tą drugą - zachciała nawet się zaśmiać. Pojawiła się kolejna zagwostka: czy to już masochizm? Emily Collins poczuła się wyczerpana. Chciała zmiany. Miała wrażenie, że przez dwa miesiące minęły wieki.

Jeszcze zupełnie niegotowa na to, aby wykonać jakiś poważny krok, zacząć od nowa ani zaakceptować rzeczywistość, jednak postanowiła dociągnąć jakoś do końca; i choć czuła już, jakby jej zmęczenie nie miało sił na bycie zmęczonym, przysięgła sobie zaciągnąć się aż do pieprzonego rozdania świadectw. Potem niech się dzieje, co chce. Może potem wykona jakiś ruch.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro