Mike - 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostatnich dwóch tygodni wyjętych z życia Mike'a nie można było uznać za złe ani tym bardziej dobre. Były po prostu rutynowe. Jego rodzice nadal bacznie mu się przypatrywali oraz nieudolnie nawiązywali jakieś rozmowy. Pytali o to, jak odnajduje się w szkole — na co chłopak zwykł odpowiadać „jest dobrze” — po czym zawsze pragnęli jakichś szczegółów — „masz wielu kolegów?” czy też „czy nowy nauczyciel od hiszpańskiego jest miły?”. Brunet przedstawiał natomiast ciągle te same, nieco lakoniczne odpowiedzi: „tak”, „oczywiście” lub „jest w porządku”. Byleby tylko zapewnić swych rodziców, iż nie jest uzależnionym od narkotyków ćpunem. 


Przecież ten mały zapas ukryty w jego pokoju — na czarną godzinę — nie musiał niczego oznaczać. 

Gdyby tylko jego wygląd nie pogarszał się ostatnio z dnia na dzień, a skóra nie przybierała coraz bledszego odcienia, być może jego rodzice nie zauważyliby kompletnie żadnej zmiany. Mike starał się bowiem normalnie funkcjonować. Chodził do szkoły, czasem sennie wpatrując się w zegar oraz na przemian nerwowo uderzając długopisem o ławkę. Zaciskał zęby, nawet mimo kilku wizyt w toalecie, aby potem jego organizm pozbawił go porcji spożytego kilka godzin wcześniej śniadania. Być może trudno w to uwierzyć, aczkolwiek nawet wtedy, gdy brunet budził się po ciężkiej nocy, kiedy to przewracał się z boku na bok, zlany całkowicie potem — nie pragnął przyznać się przed samym sobą do swego problemu. Nie winił również za nic swoich rodziców. Ich relacje nigdy nie były za dobre. Matka oraz ojciec byli typowym zapracowanym małżeństwem, dość zacofanym jeśli chodzi o wiedzę na temat narkotyków. 

Mike po prostu przełykał powoli ślinę, czując przykry posmak wymiocin. 

Chłopak nie posiadał pieniędzy na kupno narkotyków ani tym bardziej żadnych znajomości w Camilliestone, które by mu coś umożliwiały. Poza tym teoria Hope — pomimo silnego pragnienia wyparcia pewnych wspomnień — wydawała mu się być coraz to bardziej słuszna. Powoli więc też obrazy narkotyków oraz zapłakanej twarzy Polly zaczęły się zlewać w jego umyśle. Ciemnooki brzydził się własną osobą. Jedyną rzeczą, do kórej zdawał się dążyć w ostatnich latach swojego życia, było jego zrujnowanie. Teraz odbudowanie wszystkiego zdawało się być zadaniem na miarę wynalezienie leku na raka. Zbyt odległe, zbyt odrealnione od jego osoby, zbyt trudne i wymagające od niego zbyt wielkiej siły oraz wytrwałości. 

***

Nazajutrz skoro świt Mike zjawił się pod drzwiami pomalowanego na morski kolor domu Alana. Musiał przyznać, iż pierwszy raz zjawił się na werandzie niebieskookiego, bowiem wcześniej nie zaszła taka potrzeba. 

Oboje czuli się dobrze w swoim towarzystwie, a ich wspólne rozmowy przy wypalanych razem papierosach wydawały się być jakąś minimalną odskocznią od rzeczywistości. Lecz póki co ich znajomość rozwijała się bardzo powoli. Zarówno dla Alana, jak i dla Mike'a nie był to najlepszy czas na rozwijanie swych kontaktów towarzyskich. Mimo to chłopcy starali się spotykać codziennie przed szkołą, a czasem również nawet po. Po prostu czuli, że to dla nich dobre. Może i nie te papierosy, które powoli zaczynały proces wyniszczania ich młodych płuc, lecz rozmowy czy spojrzenia, które w żaden sposób cię nie oceniają, bądź też towarzystwo drugiego człowieka, takiego, którego złych stron nie zdążyłeś jeszcze poznać. 

Mike zmierzył Alana wzrokiem od stóp do głów. Jego kolega nadal wyglądał niczym snujący się po świecie żywych duch. Niemal bez emocji, z kilkoma wyćwiczonymi pół-uśmiechami, zmęczony i blady — naprawdę sprawiał wrażenie kogoś stojącego jedną nogą w grobie. 

— Proszę — powiedział Mike, wręczając chłopakowi notatki. — Pomóc ci je zanieść na biurko czy dasz radę? — zaśmiał się dziwnie brunet, nie wiedział, czy jego słowa wynikają bardziej z troski, czy też pragnienia wypowiedzenia jakiegoś żartu. Alan również poczuł się zmieszany. Chciał przytulić Mike'a, lecz powstrzymał tę nagłą chęć.

— Raczej dam radę — stwierdził, wchodząc na schody. — Chodź, będziemy mogli zapalić w moim pokoju! — rzucił przez ramię.

— Jak się czujesz? — spytał na odczepnego ciemnooki.

— Lepiej niż wyglądam — oznajmił Alan, uchylając przy tym jednocześnie okno. — Jutro wracam do szkoły.

— Naprawdę? — okazał swe zdziwienie, następnie przyjmując od chłopaka papierosa. Alan przytaknął. Mike zaciągnął się dymem, spoglądając na chłopaka wpatrującego się w powoli zalewającą się deszczem okolicę. — Czego najbardziej żałujesz w swoim życiu? — spytał nagle Mike. Blondyn odwrócił ku niemu swą bladą twarz.

— Przyznam, że jestem zdezorientowany.

— Przyznam, że słowo zdezorientowany jest dość inteligentne jak na poziom naszej pięknej współczesnej amerykańskiej młodzieży.

— Pragniesz się nad sobą użalać?

— Nie wiem, może trochę — przyznał szczerze Mike. — Ostatnio odkryłem, że jestem dupkiem 

— Jakież to melancholijne — uznał Alan, na co Mike przytaknął mruknięciem. — Najbardziej żałuję tego, że się zakochałem.

— To jeszcze bardziej melancholijne — stwierdził Mike. — Czy ty czytasz po nocach poezję?

— Tak. A ty nie? — spytał ironicznie Alan, po czym oboje się zaśmiali.

— Najbardziej żałuję... — zaciął się na chwilę Mike — tego pierwszego skręta. — Alan ponownie spoważniał na te słowa.

— Masz z tym problem? —  spytał, w jego głosie nie brzmiała troska ani pogarda. Pomiędzy chłopcami zapadła cisza. Odpowiedź stała się więc oczywista.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro