Polly - 06

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wydawać, by się mogło, że nieważne jest, w co się ubierze, uczesze, czy będzie miała na sobie mocny, czy lekki makijaż — Polly zawsze będzie wyglądać, jak przykłada uczennica. Zawsze będzie sprawiać wrażenie miłej, ułożonej oraz odrobinę nieśmiałej licealistki.

Wcale nie chodziło tutaj tylko o opinię, jaką posiadała, lecz o wszystko inne zarazem. O jej uroczy uśmiech, o którym nawet nie miała pojęcia, kulturalność czy nawet gesty i sposób, w jaki się poruszała. Zupełnie jak gdyby miała to wytatuowane na czole.

Pogoda często się zmieniała — temperatury skakały, a słońce lubiło wychodzić co chwilę zza chmur — dziewczyna nigdy nie wiedziała jak się ubrać. Wyglądając dzisiaj rano przez okno w domu, podjęła szybką decyzję — włożyła dżinsową kurtkę na koszulkę z krótkim rękawkiem, a na wszelki wypadek wrzuciła do swojego plecaka szary sweterek z długimi rękawami.

Był wtorek, ale miała już dosyć szkoły i najchętniej zaszyłaby się w domu. Właściwie w niedzielę postanowiła opuścić poniedziałkowe lekcje, lecz z przyzwyczajenia wstała dość wcześnie, po czym stwierdziła, że zdąży jeszcze na pierwszą lekcję. Natomiast tego dnia wstała z ciężkim przekonaniem, że nie może opuszczać lekcji bez powodu w ostatnim roku szkoły.

Jesienny klimat oraz krajobraz wcale nie poprawiały jej nastroju. Tak samo, jak większości ludzi, ta pora roku kojarzyła jej się z deszczem, smutkiem, melancholią oraz umieraniem. Jednakże pomimo tych skojarzeń zapewne niejedna osoba pokusiłaby się o stwierdzenie, że mieniące się żółte czy złote liście oraz te mocno nasycone czerwienią, czy na drzewach, czy też leżące już na ziemi, wyglądają pięknie. Widok gnijących, lecz barwnych liści nie budził w Polly miłych odczuć. Jej zdaniem jesień nie posiadała żadnych dobrych stron ani nawet najmniejszego uroku.

Właśnie minęła kolejny prosty, lecz nieco malowniczy dom, taki jakie właśnie przepełniały Camiliestone, idąc prostym i szarym chodnikiem, jakich również oczywiście było pełno w tym małym miasteczku. Zawsze mówi się, że takie miejsca jak to mają mnóstwo uroku, ale Polly nigdy nie była tego zupełnie pewna — zawsze miała jakieś wątpliwości — choć z drugiej strony człowiekowi chyba dość trudno przychodzi bycie czegoś zupełnie pewnym.

Wtem rozległ się huk, lekko zlękniona dziewczyna odruchowo się zatrzymała, przez sekundę w myślach przeklinając siebie za to, iż jest taka strachliwa. To był trzask zatrzaskiwanych z impetem drzwi, prowadzących na ganek jednego z drewnianych domów. Sprawcą głośnego dźwięku był poddenerwowany Alan, który właśnie zmierzał w jej stronę. Nerwy, które malowały się na jego twarzy, sprawiły, że nie zauważył jej w pierwszej chwili, choć Polly mogłaby też uznać, że nie spostrzegł jej, dlatego że była po prostu sobą — a ona bardzo często była dla innych niezauważalna.

— Cześć — powiedziała, zdobywając się na odwagę, aby odezwać się jako pierwsza.

— Cześć.

Dziewczyna poczuła się nieco głupio, nie wiedziała jak rozmawiać z kimś takim jak Alan. Był jej niemalże obcy.

Wiedziała, jak się ubierał, z kim rozmawiał, oraz nawet, jak wyglądał jego uśmiech — podczas gdy on prawdopodobnie nie wiedział o niej praktycznie nic.

Zamieniła z nim kiedyś kilka krótkich zdań, na jednej z niewielu imprez, na jakich była oraz na szkolnym korytarzu, ponieważ Anna chciała ich sobie przedstawić, ale na tym się skończyło.

Polly nie była mocno wyobcowana, mało inteligentna czy szczególnie nielubiana, lecz jednocześnie nie posiadała większego grona znajomych, a tym bardziej zbyt wielu osób bliskich jej sercu. Posiadała choć jedną taką osobę? Lubiła samotność, ale gdy zaczęła posiadać jej nadmiar, stała się ona nieco uciążliwa.

Uwielbiała też ciszę i spokój, dlatego nie przepadała za imprezami i spotkaniami, na których niemalże trzeba było dyskutować oraz każdy co chwilę się śmiał.

Alan sprawiał wrażenie dla Polly kogoś przede wszystkim lepszego od niej samej. Właściwie nie do końca wiedziała, czemu to akurat o nim zaczęli mówić uczniowie, podczas minionego pierwszego roku liceum. Miał ładną delikatną twarz, lśniące włosy i piękny uśmiech, ale to chyba nie były wystarczające powody, aby uznać go za obiekt zainteresowania połowy szkoły — tak twierdziła, choć trochę powątpiewała.

Perwsza klasa liceum, była świetnym czasem dla Alan'a, patrząc wtedy na jeg sytuację oczami pierwszo a nawet drugoklasistów. Zaczęto o nim dyskutować gdy trener szkolnej drużyny futtbolowej postawił go na dość wysokiej pozycji już w połowie roku - nikt nie zaprzątał sobie głowy faktem iż nauczyciel potrzebował poprostu pilnie jakichkolwiek zawodników, z powodu braków w liczebności zespołu czy kontuzji.

Przez pewien czas większość uważał iż chłopak został do tego być może do tego stworzony — do bycia w centrum zainteresowania, bycia kimś, kogo najchętniej zaprasza się na imprezy, bycia kimś o kim się rozmawia i kim dosłownie można się chwalić, nawet gdy tylko przybije ci on piątkę, lecz Alan raczej nie przybijał nikomu piątek. Trochę tak, jak gdyby czyniło go to wyjątkowym (nie) człowiekiem. Jednak tylko w trakcie licealnych czasów.

Jednakże wykontuzjowani zawodnicy, wracali do zdrowia - przez co Alan był co raz to mniej ważny dla środowiska szkolnego jak i sportowego - po czym nadeszła druga klasa podczas to której okazało się iż chłopak nie jest już kompletnie potrzebny drużynie.

Jego tymczasowa sława przemineła i choć czasem nadal można było usłyszeć ciche plotki na jego temat, nie był on już głównym obiektem zainteresowania wśród uczniów.

Wiedziała jedynie, że ktoś taki jak Alan i zwłaszcza właśnie TEN Alan jest jej zupełnym przeciwieństwem — chłopak o najszczerszym i najpiękniejszym uśmiechu na świecie, na którego towarzystwo jak twierdziła, w ogóle nie zasługiwała.

Z natłoku myśli o swojej beznadziejności oraz wspaniałości chłopaka, który szedł właśnie z nią ramię w ramię, w stronę szkoły, wyrwał ją chwiejący się głos:

— Jaką masz teraz lekcję?

— Francuski — odpowiedziała, zdziwiona słysząc własny głos. — Wydaje mi się, że razem na niego chodzimy — dodała po chwili.

— Przepraszam — powiedział, lecz dziewczyna nie potrafiła wywnioskować z jego głosu czy był choć minimalnie zakłopotany. — Zapomniałem — dodał, tak jak gdyby to oczywiste słowo miało go usprawiedliwić.

Na chwilę ponownie zawisła pomiędzy nimi cisza, a Polly poczuła gulę w gardle na widok budynku szkoły. Na dziedzińcu zebrało się już parę osób, niektórzy wchodzili właśnie przez frontowe drzwi do środka, inni witali się przed wejściem, natomiast ci, którym niespecjalnie spieszyło się na lekcje, udawali się w stronę lasku. Może po to, aby porozmawiać, może po to, aby zapalić papierosa, a może w jeszcze innej sprawie.

Alan wykrzywił kącik swoich ust, patrząc w jej stronę, w ten szczery i przepełniony szczęściem sposób — zawsze twierdziła, że ma on najpiękniejszy i najszczerszy uśmiech na świecie, lecz poczuła się okropnie, wiedząc, że nie miał najmniejszego powodu, aby jej go podarować i zarazem ona nie była go warta.

Polly Carter z dnia na dzień uznawała siebie za coraz mniej wartego człowieka, podczas gdy Alan Weyn nie czuł się nawet człowiekiem.

***

Polly! Chętnie poznam waszą obecną opinię na jej temat.

Zapraszam Ms_Emily do napisania jakiegoś przydługiego komentarza (z resztą nie tylko ją, naprawdę lubię czytać długie komentarze).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro