Polly - 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Polly usiłowała skupić się na tym, co mówili jej znajomi, lecz nie potrafiła. Stale, ukradkiem, przyglądała się Emily.

Kojarzyła dziewczynę, może kilka razy zamieniła z nią parę prostych zdań, lecz zawsze wydawało jej się, iż ta niezbyt za nią przepadała. Zazwyczaj nie odpowiadała na jej przywitania na szkolnym korytarzu, a gdy czasem stawała obok niej, otoczona kręgiem znajomych Anny, nieraz zauważała, jak Emily odwraca od niej wzrok. Kiedyś zdawało jej się, że spojrzała na nią z pogardą.

A przecież nigdy nie wyrządziła jej żadnej krzywdy. Praktycznie ze sobą nie rozmawiały, lecz, gdy już zdarzała się taka okazja, Polly starała się być miła — najzwyczajniek tak, jak zawsze, i tak, jak dla wszystkich.

 Tym bardziej niezrozumiałe było dla niej, czemu Emily postanowiła nawiązać z nią kontakt, wysyłając jej zaproszenie na Facebooku.

Miała dziś na sobie fioletową bluzkę z długim rękawem oraz ciemne spodnie, widać było, jak bardzo swobodnie — w przeciwieństwie do nieśmiałej dziewczyny — czuła się w towarzystwie. Śmiała się, wymieniając przy tym z innymi zdania.

Zaczęła ją analizować oraz rozważać, czy przypatrywać się jej każdemu gestowi — jednocześnie porównując jej osobę do swojej. 

Rozpoczęła rozmyślania nad tym, kim mogli być jej rodzice, czy wspólnie z córką rozmawiali podczas niedzielnych obiadów na temat studiów, czy nadal wyznaczali jej określoną godzinę powrotu do domu, i czy wspominali jej o tym, iż są z niej dumni.

 Tak bardzo tęskniła za swoimi rodzicami, uczestniczącymi w jej życiu, czasem się o nią martwiąc, tymi, z którymi stale dyskutowała na różne tematy i tymi, których odrzucenia obawiała się trochę mniej niż reszty ludzi.

Bywały dni, kiedy zastanawiała się nad tym, gdzie w tym sporze jej dwójki ukochanych ludzi leży jej wina. Czemu tak rzadko obecnie rozmawiali?

Pomimo wszystkiego, Polly nie potrafiła dojść do wniosku, iż mogła być bez winy — jej niskie mniemanie o własnej osobie zdawało się nigdy nie dawać jej możliwości dochodzenia do takich stwierdzeń.

 Wtedy to, przez ułamek sekundy, myślała o tym, jak bardzo pragnęła stać się Emily — tą, którą uważała za lepszą od siebie, tą, która śmiała się, otoczona przez przyjaciół, objęta ramieniem ukochanego chłopaka, oraz tą, którą rodzice zapewne nadal kochali, a jej świat był ładny, kolorowy i nic nie zaczynało burzyć go na milion kawałeczków.

••• 

 Pani Evans tłumaczyła właśnie jakieś zagadnienie z zakresu geometrii, którego Polly nie rozumiała. Dziewczyna pilnie przypatrywała się temu, co nauczycielka zapisywała na tablicy, notując jednocześnie co ważniejsze rzeczy w zeszycie, gdy nagle usłyszała wypowiadane szeptem przez kogoś jej imię. Odwróciła się więc w stronę właściciela głosu, przerywając tym samym wykonywane przedtem czynności.

 — Polly, poratujesz mnie długopisem? — zagadnął do niej lekko szczerzący się Mike. 

 — Znowu — odrzekła, powstrzymując się przed westchnięciem, po czym podała chłopakowi długopis. Nawet dla kogoś, kto wymagał od niej pożyczania przyboru do pisania na niemalże każdej wolnej lekcji, starała się być trochę nazbyt uprzejma.

 Pomimo tego, iż Polly nie posiadała zbyt szerokiego kręgu znajomości, kojarzyła większość napotykanych na zajęciach czy szkolnych korytarzach twarzy — toteż doskonale zdawała sobie sprawę, iż Mike był nowym uczniem.

 Póki co ich rozmowy ograniczały się do pożyczania i oddawania długopisów — dziewczynę nie zdziwiłoby, gdyby tak miało pozostać już do końca liceum.

Było w nim coś interesującego, niczym w skomplikowanych utworach Chopina, bo choć muzyka klasyczna mogła cię nie intrygować, a ty jej nie rozumiałeś, mogłeś jednocześnie pragnąć zrozumieć jej geniusz.

Na jego twarzy tak często malowało się jednocześnie tyle różnorakich nastroi, barw i uczuć, że trudno było je rozpoznawać i interpretować, a to wszystko dziewczyna przyuważała podczas krótkich, wspólnych lekcji, czy mijając go gdzieś w chodzie.

Było w nim odrobinę czegoś fascynującego.

Ponownie wlepiła wzrok w tablicę, analizując to, co zostało na niej zapisane, po czym stwierdziła, iż po powrocie do domu będzie musiała usiąść nad owym zagadnieniem.

•••

Polly przypatrywała się znajdującemu się ponad jej głową niebu oraz zgromadzonych na nim, coraz to ciemniejszych chmur, tworzących piękny, ale też nieco przytłaczający i przykry obraz. 

Dziewczyna wdychała wilgotno-rześkie powietrze, będące oznaką ostatniego, minionego deszczu. Chciałaby chociażby posiadać nadzieję, aby dzisiejszego dnia nie wystąpiły ponowne opady, lecz szanse na to były znikome. Na dodatek ulewy ciągnęły się już od dwóch czy trzech dni.

Spadające z nieba krople wody nie stanowiły wyjątku na liście znienawidzonych przez Polly rzeczy — dość ściśle związanych z jesienią.

Pomimo wyczerpującego dnia szkolnej nauki, który przekładał się na chęć szybkiego snu, nie pragnęła powrotu do domu. Obawiała się krzyków — oznaczających kolejną kłótnię rodziców — czy też ciszy, która czasem wypełniała dom, lecz zdawała się być równie ciążąca na sercu, co hałasy. Bowiem spokój coraz częściej kojarzył jej się z zapowiedzią nadejścia burzy.

Zbliżała się do swojego domu, podczas gdy chmury na niebie coraz to bardziej się kłębiły.

Ujrzawszy jakże mocno jej znajome sąsiedzkie domy, poczuła ukłucie w sercu — tak bardzo nie chciała tu wracać. Pragnęła jedynie snu — wtedy wszystko zasłoniłaby kurtyna chwilowego zaniku — choćby części jej świadomości, oraz pojawiłaby się ciemność, przy czym raczej nie zapamiętałaby żadnego ze swoich snów oraz nareszcie poczułaby ulgę i odrobinę spokoju, a w jej głowie zapadłaby na chwilę cisza.

Polly poczuła, jak zaczynają kleić jej się powieki, jak bardzo są ciężkie, jak mocno zmęczone miała oczy (i nie tylko — umysł i serce też).

Wszędzie wiszą granatowo-szare, smutne chmury — pomyślała Polly — nad moją głową i nad moim życiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro