Co mogło być...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poniżej znajdziecie kilka pozornie wyrwanych z kontekstu fragmentów opisujących, jak mogło wyglądać życie pewnego bohatera i jaką rolę mógłby odegrać w „Lothiriel z Dol Amroth". To urywki, scenki, które pewnego dnia przyszły mi do głowy.


Theoden stał na murach Białego Miasta i przyciskał rękę do boku. Pelennor nadal dymił w miejscach, gdzie ułożono stosy. Jego ludzie płonęli tam, z dala od domów. Uratowali obcą stolicę i polegli, a ci, którzy przetrwali, ruszyli pod wodzą jego siostrzeńca do bram Mordoru.

Podobno fakt, iż chodził, uznano za cud. Cudem było również to, że przeżył, a Eowina dochodziła do siebie. Cuda, wszędzie cuda... Król czuł się stary, złamany, wręcz przeklęty. Młodzi umierali, a on żył, chyba tylko po to, żeby oglądać kolejne pogrzeby. Jego jedyny syn, najmilszy Theodred... A teraz Eowina ledwie uniknęła śmierci. Razem snuli się po opustoszałych korytarzach, czekając na wieści.

To wszystko stało się tak szybko! Jeszcze niedawno jego umysł zasnuwała mgła, a myśli podsuwały mu kolejne tragiczne obrazy. A jednak nie potrafił zareagować.

Theodred i Eomer ostrzegali go, radzili...

Jego ukochany syn odszedł, nim zdążyli się pożegnać, a Eomera, następcę tronu, wygnano z kraju. Sam złożył podpis pod tym rozkazem. Powiódł swoich ludzi do Helmowego Jaru, a jednak miał wrażenie, że to nie on poderwał ich do zwycięskiej walki. Poprowadził szarżę na siły Saurona, podobno uratował Białe Miasto, ale cóż z tego, skoro jego ludzie poszli z Eomerem, by znów walczyć?

Czy ktokolwiek go jeszcze potrzebował?

Oczy Theodena uparcie wpatrywały się w horyzont, próbowały dostrzec stepy Rohanu, choć było to niemożliwe. Tak bardzo chciał wrócić do domu, zobaczyć Złoty Dwór. Był stary, ale przez tęsknotę czuł się jak dziecko. Gondor był obcy, chociaż spędził w nim swoje młodzieńcze lata. Nie żyli już ludzie, z którymi mieszkał w tym kraju. Nic go tu nie trzymało.

Usłyszał za sobą ciche kroki i odwrócił się, gotowy na smutne spojrzenie siostrzenicy. W pobliżu niewielkiej rabaty stała blada, czarnowłosa uzdrowicielka. Córka Imrahila z Dol Amroth. Była piękną kobietą, o nieco surowych rysach, co odróżniało ją od innych mieszkanek Gondoru.

— Nie powinieneś się przemęczać, Wasza Wysokość.

— Spacer to nie przemęczanie się, pani.

— Czy mogę ci towarzyszyć?

— Kto cię przysłał, dziecko? — zapytał z krzywym uśmiechem, który ona odwzajemniła.

— Tym razem nikt. Przechodziłam obok i dostrzegłam cię, panie. Opiekun jeszcze nie zaczął rwać włosów z głowy.

Nie mógł się nie uśmiechnąć. Polubił tę dziewczynę. Przypominała mu Eowinę, która, nie oglądając się na nikogo, ruszyła do boju. Lothiriel od kilku dni pomagała uzdrowicielkom. Była opanowana i rzeczowa. Nie bała się ciężkiej pracy, chociaż raz czy dwa widział, jak skrzywiła się, dźwigając rannych. Ręce miała zupełnie zniszczone, a oczy podkrążone, ale pojawiała się w Domach Uzdrowień każdego dnia. Ona też czekała.

— Nie miałam okazji, żeby podziękować ci, panie — powiedziała po chwili.

— Ale za co? Jestem tylko kolejnym kaleką, którym trzeba się zająć.

— Gdyby nie ty i twoi ludzie, byłabym już w drodze do Haradu, zakuta w łańcuchy, razem z resztą dziewcząt — odparła poważnie, a usta jej zadrżały. — Dziękuję, że nas wszystkich uratowałeś — dodała i dygnęła głęboko.

Podniósł ją natychmiast i dostrzegł łzy w szarych oczach. Jak przerażone musiało być to biedne dziecko! Wiedziała, że cała jej rodzina jest daleko, walczy z wrogiem. Być może już nie żyli. Może Eomer nie żył...

Ale w całym tym bezsensie Theoden dostrzegł nikłe światełko. W jakiś sposób uratował tę dziewczynę. Może więc mimo wszystko był komuś potrzebny?

* * *

Stał na jednym z tarasów, chroniąc się przed zainteresowaniem ciekawskich. Musiał odpocząć. Zbyt często ostatnio podróżował. Eomer przejął wiele jego obowiązków, dwoił się i troił, byle tylko wuj mógł w spokoju dojść do siebie, a mimo to Theoden czuł, że jest już za stary na takie rzeczy. Zbyt wielu dostojników, za głośna muzyka, która na dodatek brzmiała tak obco!

Uroczystość, w jakiej przyszło mu brać udział, była wspaniała. Wiedział, że na zawsze zapisze się na kartach historii. Mimo to tęsknił już za domem. Teraz mógł wrócić tam spokojny, z wysoko uniesioną głową. Podniesie swój kraj z ruiny. Odbuduje miasta i wioski... Przygotuje się na odejście Eowiny.

 Jej nagła przemiana całkowicie go zaskoczyła. Później zrozumiał, że zmiany zachodziły powoli, prawie niezauważalnie. Nie znalazła szczęścia u boku Aragorna, jak na to liczył, ale okazało się, że takie było ich przeznaczenie. Musieli dotrzeć aż do Mundburga, żeby znów się uśmiechnęła. A Theoden nie miał zamiaru stawać temu szczęściu na drodze. Nawet, jeśli oznacza to, że Eowina go opuści.

Faramir był prawym człowiekiem, godnym zostania mężem jego ukochanej siostrzenicy. Tak, jemu mógł oddać ją pod opiekę. Chociaż, doprawdy, nie mógł sobie wyobrazić osoby potrzebującej opieki mniej, niż Eowina.

Żałował tylko, że nigdy nie weźmie na ręce wnuka. Theodred i Maud nie zdążyli się pobrać, a nawet gdyby im się udało... Czy omotany czarami Sarumana zwróciłby uwagę na rodzinę syna? Nie mógł sobie wybaczyć tych ostatnich miesięcy. Theodred i Eomer stanęliby na głowach, żeby uratować Marchię, a on mógł tylko siedzieć w Meduseld i przysparzać Eowinie zmartwień.

A Grima! Na samą myśl o tym, co ten człowiek o gadzim usposobieniu mógł zrobić jego siostrzenicy, Theodenowi cierpła skóra.

Dobiegł go radosny śmiech i spojrzał w dół, na ogrody. Dwoje młodych ludzi spacerowało wąską alejką, rozmawiając wesoło. Theoden rozpoznał Eomera. Siłą woli opanował niezadowolenie. Ten chłopak będzie królem, nie powinien pozwalać sobie na flirty podczas oficjalnych przyjęć. Jego miejsce było wśród innych gości, liczących się w towarzystwie panien. Jednak w tej samej chwili towarzyszka następcy tronu stanęła bokiem do pałacu i król dojrzał jej twarz. Uśmiech sam wypłynął mu na usta.

— Komu się tak przypatrujesz, wujku?

Eowina przykryła jego dłoń swoją i oparła głowę na jego ramieniu. Przyniosła ze sobą zapach perfum i kwiatów, które miała przypięte do sukni.

— Jeśli przeczucie mnie nie myli, przyszłej królowej Rohanu.

— No tak... Lothiriel. Nie miałam pojęcia, że ich znajomość zaszła tak daleko. Oni też chyba jeszcze o tym nie wiedzą — odparła z uśmiechem. — Będzie głupcem, jeśli nie poprosi jej o rękę.

— Mógłbym porozmawiać z Imrahilem...

— O, nie! Muszą do tego dojść sami. Oboje są uparci. Jeśli zaczniesz naciskać, postąpią dokładnie na odwrót!

Jeszcze raz spojrzał na alejkę, ale Eomer i Lothiriel zniknęli mu z oczu.

* * *

— Co widzisz? — zapytał, gdy stanęli między kurhanami.

Lothiriel spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale zsunęła kaptur z głowy i rozejrzała się dookoła. Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się delikatnie. Ucieszyło go to. Ostatnio stale była smutna, codziennie na nowo przeżywała tamten straszny wieczór w górach. Zamienili się miejscami. Teraz to on pytał, czy może jej towarzyszyć. Eomer niemal odłożył wyjazd i dopiero zapewnienie wuja, że będzie miał na księżniczkę baczenie, skłoniło go do podróży. Kochał ją. A skoro tak, to Theoden musiał mieć pewność, że siostrzeniec dobrze ulokował uczucia.

— Góry. Step. Miasto i kurhany. Pustkę pozostawioną przez zimę, która już niedługo będzie tętnić życiem. Widzę ślady historii. Wspaniałych zwycięstw i sromotnych porażek. Ludzi. Królów, marszałków i innych, setki i tysiące mieszkańców tej surowej krainy. Rohan. Piękny i jedyny w swoim rodzaju... Wybacz, Wasza Wysokość. Pozwoliłam, by zawładnęły mną emocje — dodała z przepraszającym uśmiechem. — Ale to właśnie widzę.

— Nie przepraszaj, Lothiriel. Opisałaś to, co czuję, gdy patrzę na mój kraj. Chociaż nie oddałbym tego nawet w połowie tak dobrze.

Posłała mu krótki uśmiech i znów zapatrzyła się przed siebie. Nie patrzyła na nic konkretnego. Tym razem po prostu myślała, a na jej twarzy z każdą chwilą mocniej malował się smutek.

— Tęsknisz za nim — powiedział, patrząc na nią badawczo. Uniosła brwi i szybko uciekła wzrokiem.

— Nie rozumiem...

— Poprosił cię o rękę.

Tym razem spojrzała mu prosto w oczy i wyprostowała ramiona. Ból w oczach zniknął, zastąpiony skrzętnie skrywaną radością. Zagryzła wargi, jakby bała się odezwać.

— Tak, zrobił to — powiedziała w końcu. — A ja go przyjęłam.

— Bez pytania o zgodę ojca lub mnie? — Nie chciał jej straszyć. Musiał się jednak upewnić, że dobrze ją ocenił.

— Nie uważam, że muszę pytać kogokolwiek o zgodę, gdy chodzi o miłość — odparła dumnie i poczuł się, jakby właśnie rzuciła mu wyzwanie.

Był królem, mógł narzucić Eomerowi kandydatkę na żonę, właściwie powinien to uczynić już ubiegłej wiosny. Teoretycznie to małżeństwo nie mogło zostać zawarte bez jego pozwolenia. A jednak nic w tej chwili nie ucieszyłoby go bardziej od uporu księżniczki.

— Oczywiście. Wy, młodzi, myślicie, że cały świat się wam podporządkuje — odparł surowo, ale uśmiech sam wypłynął mu na usta. — Lothiriel, czy zdajesz sobie sprawę, ile odpowiedzialności spadnie na ciebie wraz z tym małżeństwem?

— Przyjęłam te oświadczyny z pełną świadomością wszystkich konsekwencji. Wiem, że wychodzę za człowieka, który stracił niemal wszystkich bliskich. Wiem też, że ludzie w Rohanie nie pamiętają królowej o szlachetniejszym sercu, niż twa żona, panie. Trudno będzie jej dorównać, ale najważniejszy dla mnie jest Eomer. — Podeszła bliżej i ujęła jego dłonie. Miała zimne palce, ale w oczach tlił się żar. — Zrobię wszystko, by być mu wsparciem. To będzie dla mnie zaszczyt, jeśli będę mogła stać się częścią twojej rodziny.

I znów uśmiechnął się szeroko, zupełnie mimowolnie, a w sercu poczuł ciepło.

* * *

— Wiesz, że nie powinnaś się tym zajmować...

— Bzdura — skwitowała Lothiriel i po cichu odmierzyła odpowiednią ilość leku. — Wypij — powiedziała, podając mu kubek.

Płyn był gorzki, a jego smak długo pozostawał na języku, ale uśmierzał ból. Theoden był świadom, że umiera. Choroba podkopywała jego siły od jesieni. Później noga jego konia utknęła w ukrytym pod śniegiem dołku. Spadł z siodła i połamał kości, a później odezwały się jeszcze stare rany odniesione pod Mundburgiem. Ból czasem zasnuwał mu myśli, ale wciąż był świadomy. Do znudzenia wymieniał w myślach imiona wszystkich członków rodziny. Nie mógł ich znowu zapomnieć.

Przełknął ostatnie łyki lekarstwa i spojrzał na Lothiriel. Wiek prawie jej nie zmienił. Była poważniejsza i czesała się na rohirricką modłę, niemal nie używała już Westronu, ale to wciąż była ta dziewczyna, która w Domach Uzdrowień zmieniała mu opatrunki. W ostatnich tygodniach pochylała się nad nim z jeszcze większą troską. Stali się rodziną, najlepszymi przyjaciółmi, a przyjaciół tak ciężko opuścić...

— Eomer jeszcze nie przyjechał?

— Spodziewamy się go w każdej chwili — odparła i odsunęła okrycie, żeby zmienić opatrunek na nodze. Sprawnie posmarowała ranę maścią i owinęła ją świeżym bandażem. — Elfwine i Nimloth też pewnie przyjadą.

— Dobrze. Bardzo dobrze. Chcę ich jeszcze zobaczyć...

— Wujku...

— W porządku, Lothiriel. — Wziął ją za rękę i uśmiechnął się pokrzepiająco. — Spójrzmy prawdzie w oczy. Już raz wymknąłem się śmierci. Czas nareszcie się z nią spotkać.

— Spróbuj zrobić to jeszcze raz. Wymknij się.

— Nie... — Pokręcił lekko głową i skrzywił się. Lek jeszcze nie zaczął działać. — Elfhilda czeka już na mnie wraz z Theodredem.

— Moja pani. — W drzwiach komnaty pojawiła się twarz Aelrun. — Przyjechali.

— Za chwilę tam przyjdę.

— Idź, dzieci stęskniły się za tobą.

Lothiriel wyszła, a Theoden pozwolił sobie na jęk bólu. Cierpiał i słabł z każdą chwilą. Był niemal pewien, że to stanie się tej nocy. I już nie mógł się doczekać. Zerkał na drzwi, przekonany, że już za chwilę zobaczy żonę stającą w progu. Jakby na zawołanie, drzwi stanęły otworem, ale do komnaty wbiegły dzieci. Nimloth szarpnęła brata za rękaw i przyłożyła paluszek do ust.

— Dziadek śpi...

— Podejdźcie bliżej — powiedział wesoło, chociaż noga paliła go żywym ogniem. — Ależ ty urosłaś, Kwiatuszku! Elfwine, a gdzie twój ząb?

— Wypadł mi, kiedy walczyliśmy z Nimloth na miecze. Mama powiedziała, że odrośnie.

Theoden kochał dzieci Eomera całym sercem. Zastępowały mu wnuki, których nigdy nie doczekał. Dzięki nim czuł się młodszy o wiele lat. Zastanawiał się, czy wiedzą, że umrze. Czy rozumieją, jakie zmiany zajdą teraz w ich życiu. Dotychczas żyli w spokojnym Aldburgu, mieli rodziców tylko dla siebie. Elfwine chyba jeszcze nie przypuszczał, że ta komnata kiedyś będzie należała do niego. Nie chciał tylko, żeby Nimloth płakała, była taką wrażliwą dziewczynką...

Po chwili drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich Eomer. Zmył z twarzy kurz po podróży, ale i tak przyniósł ze sobą zapach stepu. Theoden przyjrzał mu się uważnie. Wokół oczu pojawiły się siateczki zmarszczek, jedyny znak, że jego siostrzeniec wkrótce skończy czterdzieści lat. Spoważniał, a czas upodobnił go do ojca. Siostrzeniec stał niepewnie w progu. Bił się z myślami, po tylu latach król umiał odczytać je z jego twarzy.

Podszedł do łoża i uścisnął rękę wuja. Dłoń mu się trzęsła. Wiedział, dlaczego król wezwał go do Meduseld. Od dziesięciu lat obaj zdawali sobie sprawę, że ten dzień kiedyś nadejdzie.

Dzieci bawiły się w komnacie jeszcze przez krótką chwilę. Później przyszła po nie Aelrun i zaprowadziła do sypialni. Nimloth mocno uścisnęła przybranego dziadka i ucałowała go w policzek. Elfwine pomachał mu zza progu i oboje zniknęli w ciemnym korytarzu. Theoden cieszył się, że zapamiętają go żywego i wesołego.

Eomer ciężko oparł się na łokciach i zapatrzył w płomienie.

— Wiem, że nigdy tego nie chciałeś. Pragnąłeś tylko wrócić do Aldburga.

— I wróciłem. Na jakiś czas.

Tysiące razy rozmawiali na ten temat. Theoden wiedział, że Eomer ma poczucie winy, ponieważ zajął miejsce Theodreda. Cieszył się, że siostrzeniec zaznał życia, którego zawsze pragnął.

— Jesteś szczęśliwy?

— Co? — Eomer poderwał głowę i spojrzał na wuja, jakby ten postradał rozum.

— Pytam, czy jesteś szczęśliwy. Nie mówię o tym momencie. W tej chwili i mnie nie jest do śmiechu.

— Jestem. — Na ustach młodszego mężczyzny pojawił się blady uśmiech. — Z rodziną taką jak moja nie można być nieszczęśliwym.

— Trzymajcie się razem. Nie pozwólcie, żeby cokolwiek was poróżniło. Bądźcie przykładem dla innych.

— Jesteśmy tylko ludźmi, wuju.

— Gdy dziś opuścisz tę komnatę, będziesz królem Marchii — powiedział surowo i zobaczył, że Eomer drgnął. Przez krótką chwilę miał przed oczami małego, wystraszonego chłopca, który właśnie pochował ojca i nie miał pojęcia, co zrobić dalej. — Musisz wskazywać swoim ludziom drogę.

Drzwi skrzypnęły cicho i Lothiriel wsunęła się do środka. Podeszła do nich powoli i położyła mężowi dłoń na ramieniu. W drugiej ręce trzymała niewielki kubek, który podała królowi.

— O, nie. Żadnych więcej leków na sen.

— To uśmierzy ból — zaprotestowała. 

— Lothiriel... — zaczął łagodnie. — Nie potrzebuję tego. Już za chwilę nie będzie mnie tu.

— Proszę, nie mów tak! Mogę cię wyleczyć... — wyszeptała i otarła łzy z twarzy. Eomer objął ją w pasie.

— Jestem zmęczony, dziecko — odparł łagodnie. — Nadchodzi mój czas. To było długie, owocne życie. Spójrzcie na mnie. Jestem spokojny, nie boję się. Zostawiam Rohan w dobrych rękach. Wiem, że zatroszczycie się o naszych ludzi... Eomerze... Mój synu... Na początku jest ciężko, nie mam zamiaru wmawiać ci, że będzie inaczej. Masz jednak doświadczenie. Od wielu lat dbasz o naszych rodaków. Robiłeś to, gdy ja zawiodłem. Znają cię i szanują. Pójdą za tobą na śmierć, jeśli będzie trzeba.

Eomer pochylił głowę i zacisnął powieki, ale łzy i tak spłynęły po jego policzkach. Lothiriel stała obok, sztywno wyprostowana i pozornie silna, ale nawet w ciepłym blasku świec widział, jaka jest blada.

— Noś koronę Elfhildy z dumą, Lothiriel. Rad jestem, że lata temu posłuchałem Eowiny i nie wtrącałem się. Zadbasz o tych ludzi, będziesz im matką.

Kobieta jęknęła cicho i opadła na drugie krzesło. Eomer mocno trzymał ją za rękę, ich palce aż pobielały od wysiłku.

Świece na chwilę przygasły, poruszone delikatnym podmuchem. Znaleźli się w przyjemnym, pełnym ciepła półmroku. Gdy w pokoju zrobiło się jaśniej, dostrzegł, że do komnaty wszedł ktoś jeszcze. Theodred położył Eomerowi dłoń na ramieniu, ale ten nawet nie drgnął. Książę spojrzał na ojca i uśmiechnął się szeroko. Tym uśmiechem witał go po kolejnej zwycięskiej wyprawie, gdy dumnie wkraczał do Meduseld. Ktoś ujął dłoń Theodena. Odwrócił głowę i napotkał spojrzenie niebieskich oczu. Elfhilda, smukła i młoda, uśmiechała się do niego czule i mówiła coś, ale jeszcze nie mógł jej usłyszeć.

Ponownie spojrzał na Eomera i Lothiriel. Akurat w tym momencie siostrzeniec podniósł załzawione oczy i, widząc twarz króla, ścisnął dłoń żony. Kobieta gwałtownie podniosła głowę, a następnie uczyniła gest, jakby chciała obejrzeć się i sprawdzić, kto za nią stoi. W jej oczach odbiło się zrozumienie, a chwilę później popatrzyła na Elfhildę, chociaż nie mogła jej widzieć. Uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie. Lothiriel czuła ich obecność, pojęła, co za chwilę się wydarzy.

Położyła mężowi dłoń na ramieniu i nachyliła się, szepcząc coś do niego. Eomer spojrzał na nią ze smutkiem i odetchnął głęboko. Przyklęknął przy łóżku

— Ferðu, fæder* — szepnął Eomer i przycisnął do ust jego dłoń.

— Chwała ci, Królu Marchii! — Theoden spojrzał na niego z dumą, a chwilę później oślepiło go intensywne światło.

Gdy znów otworzył oczy, kolory wydawały się żywsze, a dźwięki wyraźniejsze. Ból zniknął, zastąpiony przez nowe siły. Elfhilda wzięło go za rękę i pomogła wstać, a Theodred położył mu dłoń na ramieniu. Król obejrzał się. Eomer ukrył twarz w ramieniu żony i trwał tak przez chwilę, ale szybko wstał i otarł twarz. Wyprostował się i podał dłoń Lothiriel. Razem wyszli z komnaty. Tuż pod drzwiami stał Gamling. Theoden widział żal na twarzy długoletniego towarzysza i ogarnął go smutek. Rycerz skłonił głowę z szacunkiem i oddalił się. W takich chwilach słowa były niepotrzebne.

Przeszli za nowym królem przez cały dwór, aż stanęli przed drzwiami Meduseld.

— Grimboldzie... — odezwał się Eomer i urwał. Głos odmówił mu posłuszeństwa.

— Każ bić w dzwony. — Lothiriel była blada jak trup, ale głos miała mocny, opanowany. — Niech Edoras okryje się żałobą. Król Theoden dołączył do przodków.

— Dzielna dziewczyna! — Theoden pokiwał głową z aprobatą.

— Chodź, najmilszy. — Elfhilda pociągnęła go w stronę wrót. — Felaróf czeka.

Gdy stanęli przed drzwiami Złotego Dworu, słońce zalało step złotym blaskiem. Niedługo nadejdzie wiosna, wszystko się odrodzi. Jak co roku ludzie spojrzą na życie inaczej, z nadzieją. Nowy król zasiądzie na tronie w Meduseld i życie potoczy się dalej.

W pobliżu Mogilnego Pola dostrzegł wspaniałego konia o sierści bielszej od górskiego śniegu. Konik Theodwiny... Odwrócił się i ostatni raz omiótł wzrokiem Meduseld i proporce z białym koniem na zielonym tle.

— Poradzą sobie — powiedział wesoło Theodred. — Czas odpocząć, tato.

* Idź, ojcze.

Takie słodko-gorzkie „coś" mi wyszło.

Nieco ponad dwa tygodnie temu przygotowywałam się do lekcji, a muzyka na YouTube odtwarzała się losowo. Nagle włączył się utwór, który widzicie w mediach. Soundtrack z Władcy Pierścieni zawsze sprawia, że się zamyślam, ale tym razem wpadł mi do głowy konkretny pomysł. Takie "co by było gdyby Lothiriel i Theoden spotkali się w Domach Uzdrowień i jak wyglądałaby ich relacja".

W ten oto sposób przywróciłam królowi na chwilę życie, ale teraz mi smutno, bo wiem, że nigdy nie poznał Lothiriel, ani tym bardziej Nimloth i Elfwine'a, którzy tu traktują go jak dziadka. 

Niech i Wam będzie smutno z tego powodu ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro