Dom w Eriadorze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mglisty, sierpniowy poranek naznaczył ogród i łąki złotą poświatą. Smugi mgły snuły się między rabatami i zabudowaniami, pełzły alejkami i szeroką drogą prowadzącą do domu. Drzewa w sadzie majaczyły niewyraźnie. Poza śpiewem ptaków i pianiem kogutów nie było słychać najcichszego dźwięku. Już niedługo wiatr przyniesie dźwięki skrytych za drzewami gospodarstw. Krowy zostaną wypędzone na pastwiska, a gdy opadnie mgła, ludzie ruszą z sierpami w pole.

To była jego ulubiona pora dnia, odkąd po raz pierwszy zobaczył słońce wschodzące nad Eriadorem. Spał wtedy pod gołym niebem, za jedynego towarzysza mając na wpół zdziczałego, młodego psa, który przyczepił się do niego w Bree. Spojrzał na starego Gerara, śpiącego w kącie przy drzwiach. Musiał wynosić go na zewnątrz, żeby nie zabrudził swego posłania. Tak wiele czasu minęło od tamtego wschodu słońca...

Przyjechał do Eriadoru nadal chcąc udowodnić ojcu i światu, że on też potrafi ułożyć sobie życie. Kilka razy zmienił plany, ale królewskie zamiary tylko mu pomogły. Nie musiał martwić się o środki, chociaż ojciec wypłacił mu już wtedy wszystko, co mu się należało. Korona łożyła na podniesienie Fornostu i Annuminas z ruiny.

Na tym wzgórzu kiedyś stała wieża, jednak na początku Czwartej Ery zostały z niej tylko zarośnięte fundamenty. Długo chodził wśród kruchych kamieni i oczyma wyobraźni już widział zabudowania, słyszał gwar rozmów i stukanie młotków.

Tyle pracy, łez żalu i szczęścia. Był śmiech, miłość i kłótnie. Pierwsze kroki i słowa. Przyjaciele i rodzina, którzy narzekali, że wybrał na dom tak odległe miejsce. I satysfakcja, gdy widział podziw w ich oczach. Wszystko to zbudował własnymi rękami. Na równi z robotnikami ścinał drzewa i nosił wodę z rzeki. Sam znalazł ludzi, przyciągnął ich do siebie dobrym słowem i po prostu byciem sobą. Przyjęli go jak swojego i pomogli postawić dom dla Mairen.

Momentem, który zapamiętał najlepiej, była lipcowa burza. Wiatr wiał od świtu i Mairen zrobiła pranie, które później rozwiesiła na sznurach przed domem, w miejscu gdzie teraz stała kamienna ławka. Wiatr wiał cały dzień, aż późnym popołudniem na wschodzie pojawiła się ciemna chmura, gnająca przed sobą ścianę deszczu, który z nagłym impetem uderzył o wzgórze. Ratowali to pranie razem, a prześcieradła i halki biły ich po twarzy. Uciekli przed deszczem do domu i stojąc w otwartych drzwiach patrzyli jak pioruny uderzają w odległe wzgórza. Tamtego dnia po raz pierwszy poczuł, że jest w domu.

Amrothos usiadł wygodniej na parapecie i przeniósł wzrok na szerokie łóżko, zajmujące centralną część pokoju. Adrahil przylgnął całym sobą do matki, chroniąc się przed złymi snami, które zmusiły go do szukania pomocy w sypialni rodziców. Miał pięć lat, włosy czarne jak ojciec i brat i upór ciotki. Upór swoich rodziców, jak mawiała Lothiriel.

Altamir urodził się, gdy spadł pierwszy śnieg. Pamiętał, jak wycie wiatru wtórowało krzyczącej Mairen. Zaspy rosły w oczach, uniemożliwiając kobietom z pobliskiej wsi dotarcie do dworu. Żałował, że nie ma z nimi Lothiriel. Jego siostra z pewnością wiedziałaby, co robić. Mimo to Mairen świetnie sobie poradziła. Siedział tam, trzymając ją za rękę lub podpierając, gdy chciała zmienić pozycję. Wtedy jeszcze nie mieli służby, byli całkiem sami. Wiedział, jakie to było ryzykowne. Tyle rzeczy mogło pójść nie tak...

Płakał, gdy Altamir znalazł się w jego ramionach. Amrothos aż do tego momentu nie wierzył, że Valarowie obdarzyli go takim szczęściem. Synek był czerwony i pomarszczony, płakał w niebogłosy machając gniewnie rączkami. Był idealny. Jego dziedzic, który był tak mały, że mieścił się mu w dłoniach. Pamiętał, że nie mógł zasnąć i czuwał do szarego, zimowego świtu, patrząc na Mairen i Altamira. Co jakiś czas dopisywał linijkę lub dwie do listu do Lothiriel.

Mairen otworzyła oczy i ostrożnie usiadła, układając synka na poduszce męża. Uśmiechnęła się sennie i sięgnęła po leżący na stoliku obok grzebień. Chwilę później usłyszał, jak wstaje i otwiera szafę. Nie mógł się oprzeć i zajrzał za parawan, za którym się przebierała. Oczywiście nakryła go na gorącym uczynku i posłała spojrzenie pełne udawanego politowania. Podeszła do okna, zaplatając długie, złote włosy w warkocz. Usiadła naprzeciw niego.
- Pójdą? – zapytała szeptem.
- Oczywiście, że tak. Jakiś czas temu słyszałem, jak otwierają drzwi. Z balkonu będzie lepiej widać – powiedział i podszedł do drzwi obok okna.

Wyszli na chłodne powietrze. Kamienna barierka była mokra od porannej rosy, która kapała na krzewy poniżej. Pierwsza postać wyszła z domu cichutko i przemknęła pod balkonem rodziców w stronę stajni. Altamir wiedział gdzie stawiać stopy, żeby nie wydać najlżejszego dźwięku. Za nim, lekko a jednak mniej uważnie, pomknął chłopak o włosach równie czarnych jak kuzyn.
-Nimloth! – syknął.
- Co? – odpowiedziały mu dwa głosy pod balkonem. Po chwili na ścieżce pojawiły się dziewczęta. Nimmie, czternastoletnia księżniczka Rohanu i Lothi, jego dziesięcioletnia córka. Ostatnią osobą, która o świcie opuściła dwór, był Theo. Miał siedem lat i nogi znacznie krótsze od swoich towarzyszy, ale nie ustępował im uporem. Cała piątka zniknęła w stajniach.
- Może powinniśmy...
- Niech jadą – przerwał jej Amrothos, obserwując jak pojedynczo wyprowadzają konie. – Nie wiadomo, kiedy znów się zobaczą.

Odczekał, aż się oddalą, a potem ubrał się i zszedł na dół. Mógł się założyć, że zapomnieli zamknąć stajnię, a poza tym chciał zobaczyć, czy poczyniono przygotowania do mającej się odbyć zabawy. Co roku pod koniec sierpnia do Fornostu zjeżdżali się jego sąsiedzi, żeby świętować koniec żniw. Słowo sąsiedzi było nieco na wyrost, biorąc pod uwagę, że od najbliższego dworu dzieliło go kilkanaście mil.

Tego roku w Fornoście mieli pojawić się nawet Merry i Pippin, a jeśli szczęście dopisze, również Eomer. Lothiriel wraz z dziećmi przyjechała pod koniec wiosny. Rok wcześniej urodziła piąte dziecko, a w zimie Gondor stoczył wojnę z powstańcami w Haradzie. Ich brat, Erchirion, został wtedy poważnie ranny. LIssuin i ich córka też omal nie przypłaciły życiem tamtych wydarzeń. Sytuację szybko opanowano, a zwolenników Saurona stracono, jednak królowa stwierdziła, że potrzebuje odpoczynku i gdy sytuacja się uspokoiła, wyruszyła do Eriadoru.

Ku swojemu zdziwieniu, zastał siostrę na ławce niedaleko wejścia. W prostej, granatowej sukience i z włosami upiętymi nisko na karku przywodziła mu na myśl czasy, gdy mieszkali w Minas Anor i dopiero planowali, jak będzie wyglądało ich życie.
- Nie śpisz? – zapytał, siadając obok.
- A wyglądam, jakbym spała? – odparła, nadal wpatrując się w ścianę złotej mgły. W rękach trzymała rękawiczkę do jazdy konnej, zgubioną przez jedną z dziewcząt. – Przy nich nie da się spać. Nimloth dwa razy wróciła się do komnaty, a Theo prawie zapukał do mnie, żeby zapytać, czy może iść – zaśmiała się cicho. – Znów pojechali do ruin?
- Tam, lub w stronę Bree. Jednak biorąc pod uwagę porę, w jakiej hobbici zazwyczaj wyruszają w drogę, pojechali do miasta. Mardil chce w końcu wejść do piwnic pałacu. Nie przepuściliby takiej okazji.
- Wrócą zakurzeni i obrani w pajęczyny.
- Nawet następcy tronu najpierw są dziećmi, Lothi.
- Wiem. Wolałabym tylko, żeby nie skręcili sobie karków.
- Mardil o nich zadba, a nasze dzieci nie są głupie.

Lothiriel pokiwała głową i siedzieli dalej w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach, a wiatr rozwiewał mgłę, z każdym podmuchem odsłaniając więcej świata. Było prawie jak dawniej.
- Jakieś wieści od Eomera?
- Podróżują we czterech, więc nie wysyłał gońca. Jeśli pogoda im dopisze, będą tu dziś lub jutro.
- Szkoda, że już niedługo wyjeżdżacie. Przywykliśmy z Mairen, że znów jesteś blisko.
- Muszę wracać do Edoras – odparła i przykryła jego dłoń swoją. – Ty masz tu swój dom, a mój jest w Rohanie.

* * *

Wieczorem dwa dni później zapłonęło ognisko w dolinie. Zjechali się mieszkańcy okolicznych wiosek i dworów, a Merry i Pippin przyjechali z najstarszym synem Samwise'a, Frodem. Nawet Eomerowi udało się dotrzeć na czas.

Amrothos przechadzał się między zebranymi z kuflem w dłoni. To była jego tradycja. Rozmawiał z chłopami i panami, z dziećmi i starszymi. Głupio się czuł, gdy nazywano go księciem i jeśli miał być szczery, przez większą część roku o tym zapominał. We własnej opinii daleko mu było do wrodzonego dostojeństwa ojca, Elphira, czy Lothiriel. Od nich otoczenie stale wymagało pewnych postaw, ale tu, w odradzającym się Fornoście mógł wypinać pierś ewentualnie przed poobijanymi posągami.

Przystanął na chwilę przy dzieciach ścigających się w workach. Theo wygrał już dwa razy, chociaż był najmłodszy wśród zawodników. Kawałek dalej jego siostrzenica Amrothosa tańczyła z jakimś chłopcem. Oboje mieli intensywnie czerwone twarze i wyglądali na zawstydzonych. Altamir usiadł obok wuja i rozmawiali o czymś wesoło. Vega podeszła do niego wyciągnęła rączki. Podniósł ją powoli, odstawiając pusty kufel na pobliski stół. Księżniczka Rohanu, najmłodszy członek ich rodziny, miała czarne włosy i szare oczy, co sprawiało, że z każdym dniem stawała się bardziej podobna do matki. Jej starszy brat, Eothain wdrapał się Eomerowi na kolana i przymknął oczy. Jeszcze nigdy nie rozstawali się na tak długo.

Adrahil zazdrośnie złapał go za rękę i pociągnął w stronę Mairen. Usiedli wszyscy razem, a blask księżyca mieszał się ze światłem ogniska. Dookoła tańczyły cienie, a śmiech i muzyka niosły się daleko, między domami, aż na pastwiska i pustkowia. Mairen wzięła go za rękę i oparła głowę na jego ramieniu. Pocałował jej włosy. Pachniały kwiatami i ziołami. To był zapach, który od lat kojarzył mu się ze szczęściem. . W tamtej chwili przyszłe i przeszłe burze nie miały znaczenia. Chciał zatrzymać ten moment i nie pozwolić dzieciom dorosnąć. Niech nadal będą wolne i beztroskie. Żadnych i królów i książąt, tylko najlepsi przyjaciele biegający razem wśród ruin.

Spojrzał na wzgórze, gdzie dwór wesoło błyskał światłami w oknach, a ustawione wśród drzew pochodnie wyznaczały drogę To był jego kawałek Eriadoru. Dom.


Krótko o Amrothosie. Sama jestem zaskoczona, jak bardzo go polubiłam. Początkowo nie miał tak dużej roli do odegrania i był po prostu jednym z braci Lothiriel. Teraz nie wyobrażam sobie mojej opowieści bez jego wkładu :)

Tu jest sielsko i anielsko. Następnym razem tak nie będzie (tu wyobraźcie sobie demoniczny śmiech).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro