Hærfestwæta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nad pustymi stepami wył wiatr, gnając przed sobą ścianę deszczu. Pożółkła trawa przygięła się do ziemi, a strumienie wody spływały ze wzniesień. W taką pogodę dobrze jest siedzieć przed kominkiem i popijać herbatę. Meriadok Brandybuck i than Peregrin Took zapewne tak właśnie by zrobili, gdyby nie niepokojące wieści, które dotarły do Shire dwa miesiące wcześniej.

Obaj od kilku lat nie odbywali dalekich podróży. Wiek i bolące kości skutecznie odstraszały och od przemierzania odległych traktów. Pippin cztery lata wcześniej odwiedził Fornost, a jego wizyta zbiegła się w czasie z pogrzebem Mairen, żony Amrothosa. Wrócił przygnębiony i zamyślony. Starzy przyjaciele powoli odchodzili, układali się do snu na twardych łożach. Z niektórymi nie zdążyli się pożegnać.

Dlatego zimny, październikowy dzień spędzili na stepie, w miejscu, gdzie jak na złość nie było wiosek. Mogli zawrócić do poprzedniej gospody, oddalonej już o wiele mil, lub jechać dalej, aż dotrą do Edoras.

Merry utrzymywał stały kontakt z Meduseld i Ithilien, a korespondencja zgromadzona w ciągu kilkudziesięciu lat nie mieściła się w pokaźnych rozmiarów skrzyni. Dlatego wiadomość, że król niedomaga, zmusiła Merry'ego do opuszczenia ciepłego domu i wyruszenia do odległego Rohanu. Gdzie Merry, tam i Pippin. Obaj rzucili wszystko i, z przeczuciem, że już nie wrócą, ruszyli w podróż.

W ostatnich tygodniach na zmianę wyrzucali sobie głupotę. Jesień była najgorszym czasem na dalekie podróże. Sztormy, przymrozki, potoki występujące z brzegów i puste, opuszczone trakty. W pewien wyjątkowo paskudny wieczór, gdy nawet starannie chronione fajkowe ziele zamokło, Pippin stwierdził, że do szczęścia brakuje im już tylko Nazgula.

Po kilku godzinach nareszcie znaleźli się blisko Edoras i wjechali między pierwsze kurhany. Hobbit wzdrygnął się, widząc grobowce Theodena i Theodreda oraz świeży, pusty jeszcze kurhan. Nie był już młody, a odchodzący rok za rokiem przyjaciele uświadamiali mu, że koniec się zbliża. Jadący za nim Pippin utkwił wzrok w powiewających przy Meduseld flagach. Mimo sędziwego wieku wzrok miał nadal dobry. Odetchnął z ulgą, gdy wśród zieleni i bieli nie dostrzegł czerni.
- Zdążyliśmy! – zawołał, przekrzykując szum deszczu i chlupot wody pod kopytami kucyków.

Część ulic w Edoras wybrukowano, ale przy bramie nadal mnóstwo było błotnistych kałuż. W ciągu minionych lat miasto znacznie się rozrosło, otaczając Mogilne Pole i zajmując pobliskie niskie wzgórza. Merry wiedział, że w Edoras utworzono rohirricki odpowiednik Domów Uzdrowień i szkołę. Król i królowa patronowali obu instytucjom, chociaż to Eomer poddał pomysł utworzenia miejsca, w którym chorzy mogliby szukać pomocy. Organizacją zajęli się Haleth i Lorhiriel, a teraz, czterdzieści lat później, solidny kamienny budynek migał wesoło ciepłymi światłami w oknach.

Już przy stajniach powitano ich, jak dawno wyczekiwanych gości, mimo że nie zapowiedzieli przyjazdu.
- Pani się ucieszy- powiedział stajenny, ale jego mina nie wyrażała radości. Wszyscy chodzili cisi, przygarbieni. Eomer był uwielbianym monarchą. Merry pamiętał początki jego panowania oraz przeszkody, które, jedna za drugą pojawiały się podczas pierwszego roku jego małżeństwa z Lothriel. A teraz? Nazywano go Eomer Eading, Błogosławiony. Wychował piątkę dzieci, był zaprawiony w bojach. Dźwignął kraj z ruiny i poprowadził ku dobrobytowi, ale dla Merry'ego był przyjacielem, którego chciał zobaczyć ostatni raz.

Stanęli niezdecydowani przed wrotami.
- Jakoś tak... Obleciał mnie strach- Pippin wyprostował się z grymasem na twarzy, bo zesztywniał od długiej jazdy.
- Nie tylko ciebie- strzepnął krople wody z zielonego płaszcza, który otrzymał dawno temu, jako rycerz Rohanu. Następnie skinął głową strażnikom. Ciężkie drzwi otwarły się cicho.

Spodziewał się półmroku i ciszy. Zastał światło i gwar. Po pierwszym szoku zauważył jednak, że rozmowy są nerwowe i prowadzone jakby ze ściśniętymi gardłami. Pomieszczenie oświetlono wieloma świecami, a na środku płonął ogień. Merry rozejrzał się dookoła. Nie poznawał nikogo z zebranych. Wśród zgromadzonych dostrzegł dwóch czarnowłosych młodzieńców, prawdopodobnie królewskich wnuków. Nikt nie zauważył ich przybycia. W milczeniu przeszli wśród tłumu, a mijani czasem zerkali na nich ze zaciekawieniem. Kilkadziesiąt lat temu rozległyby się okrzyki zdumienia, pokazywano by ich palcami. To jednak było zanim hobbici z całego Shire zaczęli odbywać podróże do odległych krain i zanim stali się żywymi legendami. „O dwóch głupich, którzy jakimś cudem przetrwali", taki tytuł nadal Pippin opowieści o ich czynach.

Na tronie siedziała wysoka, szczupła kobieta o czarnych włosach poprzetykanych pasmami siwizny. Coś mówiło mu, że pojawiły się dopiero w ostatnich tygodniach. Twarz przecinały zmarszczki, ale trzymała się prosto. Lothiriel miała na sobie ciemnozieloną suknię, a na ramiona narzuciła czarną chustę. Głowę zdobiła złota opaska. Rozmawiała ze szpakowatym mężczyzną, zaciskając palce na jego ręce. Musiał to być Elfwine, następca tronu. Wyglądał jak Imrahil podczas Wojny o Pierścień. Nosił się na rohirricką modłę, ale szare oczy zdradzały bliskie pokrewieństwo z książętami Dol Amroth.
- Pan Mariadok Bandybuck i than Peregrin Took z Shire – zaanonsował ich ktoś.

Królowa uniosła głowę, a usta drgnęły jej w uśmiechu. Podniosła się i zeszła z podwyższenia. A następnie zrobiła coś, po czym zamilkły wszystkie rozmowy. Uklękła, by zrównać się z nim wzrostem i objęła go mocno. Merry zacisnął dłonie na jej ramionach.
- Merry... Zdążyłeś.
- Starałem się, wasza... Lothiriel.

Na Valarów, gdzie uciekły te wszystkie lata? Tak niedawno tańczyłem z nią w Domach Uzdrowień!

Wstała powoli, więc musiał zadrzeć głowę, by spojrzeć jej w oczy. Jak kiedyś
- Jest aż tak...
- Źle? Tak, on... On...
- Umiera. Powinnaś zacząć nazywać rzeczy po imieniu, babciu

W pierwszej chwili nie zrozumiał, dlaczego Eowina nazywa Lothiriel babcią. Obok, w półmroku stała młoda kobieta. Miała bladą twarz i zielone oczy, patrzące z taką rozpaczą, jaką widział tylko raz w życiu. Kilka sekund później zrozumiał swój błąd. Nieznajoma nie mogła być Eowiną. Nie tylko dlatego, że pani Ithilien była w podeszłym wieku, ale też dlatego, że wnuczka Lothiriel miała czarne włosy i była niższa od Eowiny.
- Moja wnuczka, Theodwina. Theodwino, to moi przyjaciele z Shire...

Ale księżniczka już jej nie słuchała. Wmieszała się w tłum, ignorując nowoprzybyłych.
- Chodźcie – powiedziała królowa. – Zaprowadzę was do niego. Theodwina bardzo to przeżywa – dodała, nieco zawstydzona zachowaniem młodej kobiety.

Oczywiście. Theodwina. Najmłodsze dziecko Elfwine'a, owoc jego drugiego małżeństwa z Ingą, księżniczką Dale. Merry gubił się, wśród imion dzieci Sama, a gdy chodziło do rodzinę królewską z Meduseld, nawet nie próbował zapamiętać wnucząt Lothiriel.

Spodziewał się zapachu choroby. Jednak pomieszczenie było świeżo wywietrzone, a sam chory sprawiał wrażenie przytomnego. Leżał z zamkniętymi oczami, mnąc w palcach brzeg kołdry. Białe włosy okalały ogorzałą od słońca, pomarszczoną twarz. Lothiriel zmarszczyła brwi, podchodząc bliżej.

- Nadal żyję, Dwino – odezwał się słabo. – Powiedz babci, że poślę po nią, gdy będę wybierał się na tamten świat.
- Obawiam się, że nie dasz rady tego zrobić – powiedziała cierpko Lothiriel i czule pogłaskała jego dłoń. Merry zobaczył, że król uniósł kącik ust w uśmiechu i wziął żonę za rękę. Mogło minąć kilka dekad, ale między nimi nic się nie zmieniło. – Masz gości. Przybyli z daleka.

Eomer otworzył oczy i zmrużył powieki, a potem roześmiał się radośnie. Prawdopodobnie był jedyną szczęśliwą osobą w całym mieście.
- Kogo moje stare oczy widzą? Rycerz z Shire przybył pochować swego króla?
- Jednego już pochowałem – odparował Merry, a Pippinn uderzył się otwartą dłonią w czoło. – Minęło wprawdzie kilkadziesiąt lat, ale sposób chowania królów Marchii chyba się nie zmienił?

Eomer uśmiechnął się słabo i pokręcił głową, a Merry podszedł bliżej.
- Cieszę się, że mogłem tu przybyć, mój panie.
- I ja się cieszę, przyjacielu – Eomer z wysiłkiem uniósł rękę i uścisnął dłoń hobbita. – Skurczyłeś się trochę.
- Nie bardziej niż ten, tam – odparł Merry.
- Za to moje maniery zachowały się w znacznie lepszym stanie – odciął się staruszek. – Than Peregrin Took do twych usług, panie – skłonił się lekko.

Cały wieczór upłynął im na rozmowie. Po pewnym czasie dołączyła do nich Lothiriel, a późnym wieczorem przyszedł Elfwine. Wspominali i opowiadali sobie historie, które wszyscy słyszeli już tysiące razy.

- Wtedy wydawało się nam, że odkryliśmy żyłę złota, a to były tylko zapasy Sarumana!
- Albo gdy dowiedzieliśmy się, że Obieżyświat został królem!

- Po prostu mnie podniosła i posadziła w siodle! Nie sądziłem, że kobieta może mieć tyle siły!
- Bo Lothiriel nie nastawiała ci wybitego barku. Do dziś nie wiem, jak to zrobiłaś...
- Byłam na ciebie wściekła. Bez potrzeby narażałeś życie.

- Ten kamień w Morii! Myślałam, że mnie tam zabiją...
- Pamiętacie, jak Amrothos i Erchirion upili się na weselu Eowiny?
- Pomogłeś im w tym, mój drogi...

-Tamto lato w Eriadorze, w ruinach Fornostu. Theo nie mógł spać i wołał, że chce do taty...
- Ty wołałeś mnie podczas burzy!
- Dla Nimloth!
- Oczywiście...

Gdyby wiedzieli, rozmawialiby dłużej, nie pozwoliliby, żeby pokonało ich zmęczenie po podróży. Gdyby wiedzieli, siedzieliby tam całą noc. Gdyby przyjechali dzień wcześniej, gdyby nie musieli nadkładać drogi i szukać kolejnego mostu... Gdyby... Gdyby...

Król Eomer odszedł w nocy. Po cichu, za jedynych towarzyszy mając żonę i syna. Nowy król osobiście przyszedł poinformować ich o śmierci ojca. Blady i zmęczony, wyglądał, jakby w ciągu nocy przybyło mu dziesięć lat. Merry pamiętał małego chłopca, ścigającego się z kuzynami po ulicach Minas Anor. To było dawno temu. Teraz Elfwine miał ponad sześćdziesiąt lat, czego nie zdradzał jego wygląd. Eomer nie miał nawet trzydziestu gdy wstępował na tron.

Ciało króla ułożono na podwyższeniu przed tronem, który jeszcze przez dzień miał pozostać pusty. Eomer miał spokojną twarz. Wiek upodobnił go do Theodena. Merry przypomniał sobie korowód dostojników, którzy odprowadzili wtedy władcę Marchii na wieczny spoczynek. Teraz miało być skromniej.

Poranek wstał cichy, skąpany w szarej, ciężkiej mgle. Gdy przebrzmiały dzwony, miasto pogrążyło się w milczeniu. Obok białego konia na zielonym tle wywieszono czarną flagę, która zwisała ciężko, przesiąknięta wilgocią. Merry czuł wilgoć w kościach, ale nawet gdyby nic go nie bolało, nie poruszałby się szybciej. Jego umysł nie chciał tu być, nie dopuszczał do siebie świadomości, że człowiek, z którym rozmawiał i żartował poprzedniego dnia, nie żyje. Nie chciał podchodzić do podwyższenia. Mimo to wiedział, że musi. Był rycerzem Rohanu i miał swoje obowiązki.

Przy podwyższeniu zastał kilka osób w różnym wieku. Rozpoznał wszystkich: jasnowłosą, nieco przygarbioną Nimloth, Theodena, którego narodzin był świadkiem, Eothaina i Vegę. Obok stali najdostojniejsi goście, którzy przybyli tego ranka. Barahir, wnuk Namiestnika Gondoru, który przejął już część obowiązków ojca i dziadka oraz Eldarion, następca tronu Zjednoczonego Królestwa. Książę miał osiemnaście lat i jego spokojna, młoda twarz nie pasowała do otoczenia. Obaj byli w zakurzonych strojach, ze zmęczeniem wypisanym na poszarzałych obliczach. Nieco na uboczu zauważył kolejną znajomą twarz. Silmarien, najmłodsza córka Erchiriona wyróżniała się wśród zebranych ciemną karnacją i włosami splecionymi w cienkie warkocze, z których upięto kok. Jechali przez całą noc, tylko po to, żeby o świcie usłyszeć od pełniących wartę przy bramie strażników smutną wiadomość.

Wszyscy odwrócili się na dźwięk jego kroków. Skinął im głową, obawiając się że głos odmówi mu posłuszeństwa. Po chwili dołączyła do nich Lothiriel. Cała w czerni, z twarzą przesłoniętą cienkim woalem.
- Och, mamo – Vega pierwsza przerwała milczenie i podeszła do matki. Królowa była jak figura wykuta z marmuru. Nie płakała. Nadal szła prosto. Tylko jej oczy, ledwo widoczne zza czarnej mgiełki materiału, zdradzały jak bardzo cierpi. Sztywno objęła córkę i ze swojego miejsca widział, że stara się nie rozpłakać.
- Przybywam w imieniu mych rodziców, wasza miłość – odezwał się Eldarion, występując krok do przodu. – Proszę, przyjmij najszczersze wyrazy współczucia.
- Dziękuję ci, książę – odparła cicho i podała mu dłoń. – Witaj, Barahirze.
- Ciociu... - zaczął i zamilkł.

Merry poczuł łzy napływające mu do oczu. Czuł się jak intruz, gdy patrzył na ich ściągnięte bólem twarze. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia, co on i Pippin i nie zdążyli się pożegnać.

Następnego dnia było jeszcze gorzej. Z każdą chwilą przybywało osób, które chciały pożegnać króla. Gdy orszak wyruszył, niemal nie było widać mijanych budynków. Szedł obok mężczyzn niosących ciało króla. Tuż za nim podążała spowita w czerń Lothiriel. Theodwina wzięła ją pod ramię i przez chwilę zastanawiał się, kto prowadzi kogo. Obie wyglądały, jakby za moment miał porwać je najlżejszy podmuch wiatru.

Obrazy z przeszłości mieszały mu się z tymi obecnymi. Gdy Theodwina zaczęła śpiewać, wystarczyłoby zamknąć oczy, a stałby się młodszy o kilkadziesiąt lat. To Eowina śpiewałaby dla Theodena, a po chwili dołączyłaby do niej Lothriel. Nie zamknął jednak oczu i popatrzył na królową. Szczerze jej współczuł. Była z Dunedainów, ludzi obdarzonych długim życiem. Często jednak zdarzało się, że byli jednocześnie obarczeni samotnością. Widział to już w Fornoście. Amrothos też został sam, opuszczony przez ukochaną Mairen. Lothiriel była młodsza od Eomera o osiem lat. Ile samotnych chwil jeszcze ją czeka?

Gdy zamykano kurhan, wziął ją za rękę i poczuł, jak bardzo się trzęsie. Czarny woal przykleił się do mokrej od łez twarzy. Zastanawiał się, czy przypomina sobie wszystkie wspólne chwile. Amrothos stał przy grobie Mairen kilka godzin. Pippin mówił, że dopiero o zmroku syn i wnuk zdołali nakłonić go do powrotu do dworu.
- Nie... Nie mogę bez niego! – jęknęła cicho. Merry mocniej ścisnął jej dłoń. Było mu zimno, ale postanowił, że nie ruszy się z miejsca, dopóki one nie zdecydują się odejść. Niebo dołączyło do żałoby Lothiriel i step zniknął za ścianą deszczu.

* * *

Merry przeklinał w myślach wiek, biegnąc, a raczej usiłując biec w stronę kurhanów. Pippin dawno został w tyle. Było kwestią czasu, nim krzyk Theodwiny przyciągnie tłum gapiów. Gdy dotarł na miejsce, księżniczka już nie krzyczała. Siedziała na zamarzniętej ziemi, kołysząc w ramionach sztywniejące już ciało Lothiriel. Królowa miała spokojną twarz i wyglądała, jakby spała. W pomarszczonej dłoni ściskała srebrnego konika.
- W jednej chwili wyglądała, jakby z kimś rozmawiała – szepnęła kobieta. – Myślałam, że rozmawia z dziadkiem. Ja... Ja też to robiłam. Ale zanim zdążyłam podejść, upadła.

Od pogrzebu Eomera minął miesiąc, jednak oni postanowili zostać w Edoras do wiosny, chcąc dotrzymać królowej matce towarzystwa. Ostatnią rzeczą, jakiej Merry się spodziewał, był kolejny pogrzeb.

Theodwina otarła łzy rękawem sukni i pocałowała Lothiriel w policzek.
- Mówiła, że słyszała rżenie konia gdzieś daleko w stepie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, tylko że... Nigdy nie słyszałam go w tym samym momencie co ona. I tak od tygodnia...

Usłyszeli kroki na drodze. Pippin nadal szedł w ich stronę, ale król już ich wyprzedził i upadł na kolana, biorąc matkę w ramiona.
- Na Valarów, mamo... - delikatnie dotknął bladej twarzy i zimnych dłoni. Mówił coś po rohirricku, kołysząc bezwładne ciało, a potem wziął je na ręce i wstał. Theodwina nadal siedziała na zamarzniętej drodze i ściskała w zsiniałych z zimna palcach srebrną figurkę.

Spoczęli obok siebie i tym razem Merry nie powstrzymywał łez. Zbyt wiele osób szlochało głośno, żeby mógł zachować spokój. Za bardzo ją kochali. Z ironią pomyślał o tych wszystkich problemach, z którymi Lothiriel i Eomer musieli się zmierzyć. Teraz żegnały ich tłumy, a Elfwine wyglądał na przytłoczonego szacunkiem okazywanym rodzicom. Razem z żoną i dziećmi stał tuż obok kurhanu, ale wydawało się, że nikt ich nie dostrzega. Tylko Theodwina rzucała się w oczy ze swoją nienaturalną bladością i mocnym głosem, który z rozdzierającym smutkiem opowiadał o wspaniałych salach przodków.

Nie szlochaj, stojąc nad moją mogiłą wytrwale,
Bo tam mnie nie ma, ja nie śpię wcale...*

I znów wyprawiono ucztę, podczas której usiadł na honorowym miejscu jako przyjaciel królowej. I znów nie chciał tu być. Księżniczka miała podobne zdanie na ten temat i wyszła gdy tylko spełniono toast. Skinął Pippinowi głową i ruszyli za nią. Zastali ją na zewnątrz, w jednej z wnęk. Siedziała na zimnych kamieniach, owinięta grubym płaszczem i zanosiła się płaczem. Hobbici zatrzymali się niezdecydowani.
- Najpierw dziadek, a teraz ona! Dlaczego musieli mnie zostawić?!
- Pani... - zaczął Merry, ale urwał. Co miał jej powiedzieć, jakie banalne słowa pocieszenia pasowały do tej sytuacji?
- Dziadek nauczył mnie strzelać z łuku – powiedziała, nawet na nich nie patrząc. – Matce się to nie podobało, ale powiedział, że dopóki jest królem, będę się uczyć, czego będę chciała. A babcia... Na Eorla, jak ona mnie rozpieszczała! Mogłam słuchać jej godzinami... - Mówiła coś jeszcze, mieszając rohirricki z narzeczem Dunlendingów. Nie rozumieli jej, wiedzieli tylko, że cierpi.

- Powiem ci, jak ja to widzę – Pippin usiadł obok księżniczki i ścisnął jej palce sękatą dłonią. Merry ze stęknięciem usiadł po drugiej stronie. – Poszła rano na Mogilne Pole. Może chciała się pomodlić, a może tylko z nim porozmawiać. W pewnym momencie usłyszała rżenie konia. Całkiem blisko, zupełnie jakby stał na wzgórzu nieopodal...
- A potem? – Theodwina otarła łzy i spojrzała na hobbita. Merry pomyślał, że jest jak dziecko, które w ciągu miesiąca straciło dwie najdroższe osoby. Jej rodzice zajmowali się gośćmi, a ona była pozostawiona sama sobie. Nie mogła mieć więcej, niż szesnaście lat. Nadal była niemal dzieckiem, które nie potrafiło poradzić sobie z żałobą.
- Potem... Zobaczyła białego konia i jeźdźca. Jeździec zsiadł i zdjął hełm – Pippin mówił cichym, spokojnym głosem. Umiał opowiadać tak, żeby słuchający zapomniał o wszystkim innym.
- Hełm z białą kitą...
- Tak, właśnie taki. Podszedł do Lothiriel i powiedział: chodź ze mną, najdroższa. Podała mu rękę i nagle stała się młoda. Razem dosiedli białego konia i odjechali. Jechali i jechali, a trawa stała się zieleńsza, a niebo bardziej błękitne. Po drodze dołączyli do nich inni. Wszyscy, którzy już odeszli. Razem dotarli do zielonej krainy, za białymi plażami, za bezkresnym morzem...

Pod wpływem chwili sam wyobraził sobie, jak stoi na białej plaży i widzi nieznaną zieloną krainę. W tej wizji Frodo, Gandalf i Boromir czekali na niego u wejścia do jakiegoś miasta. Niemal natychmiast do wizji dołączyli jego rodzice, a nawet Lothiriel i Eomer. Jak w opowieści Pippina, po długim i owocnym życiu znów spotkałby przyjaciół i rodzinę.
- I? I co dalej? – Głos księżniczki wyrwał go z zadumy. Nadal był w Meduseld i siedział na zimnych kamieniach wśród wirujących pojedynczych płatków śniegu.
- Tego nie wiem – hobbit uśmiechnął się z nostalgią. – Ktoś mi kiedyś powiedział, że śmierć to nie koniec. To tylko kolejna droga, którą musimy podążyć.
- A co to za wyprawa, jeśli nie ma się towarzysza? – wtrącił Merry. – My pójdziemy razem – ruchem głowy wskazał Pippina.
- Oni też poszli razem... - szepnęła księżniczka i rozpłakała się na nowo. – Poszli razem...

* W przekładzie Haliny Arendt

Nienawidzę się za to, co napisałam. Przez chwilę chciałam zrobić z tego epilog, ale pomyślałam, że wtedy ogólny wydźwięk historii byłby smutny. Wolałam resztę lat zostawić w domyśle. Nie chciałam jednak rezygnować z opisania tego momentu, bo, mimo że łamie mi to serce, opis takich scen daje mi najwięcej satysfakcji.

Tytuł to staroangielskie słowo na jesienny deszcz. Taki, jaki towarzyszył hobbitom w podróży do Edoras.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro