~Oneshot 2.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jest to oneshot nawiązujący do historii Luftwaffe i Wehrmachtu, jakie w swoim AU tworzę. Uznałam, że umieszczę go tutaj, ponieważ nie chciałam aż tak zaśmiecać tą dwójką książki, która docelowo skupiała się na innych postaciach.

Historia odbywa się w czasach drugiej wojny światowej. Podzieliłam tego oneshota na dwie części. Miłego czytania!

~•~•~•~•~

Młody mężczyzna miętolił w palcach list, który z uwagą czytał już po raz kolejny. Za oknem pociągu przesuwał się prędko niemiecki krajobraz, który nie wzbudzał w nim takiej ekscytacji jak korespondencja, którą otrzymał kilka dni wcześniej.

Oficjalny list podpisany był i opieczętowany przez najwyższe dowództwo Trzeciej Rzeszy. Dla tak szarego, w jego mniemaniu oczywiście, człowieka otrzymanie takiego listu będąc na froncie było niemalże jak odznaczenie. Walki co prawda nie trwały długo - wojskom dopiero co udało się zająć tereny Drugiej Rzeczypospolitej, ale po udanej kampanii już posypały się odznaczenia dla dzielnych dowódców. Mężczyzna rzecz jasna żadnym dowódcą nie był, a jednak jego zasługi w tym krótkim pobojowisku zostały dostrzeżone.

"W imieniu najwyższej Ojczyzny naszej Trzeciej Rzeszy, wzywa się Ericha Schefera do siedziby Oberkommando der Wehrmacht w Berlinie w trybie natychmiastowym (...) za oddanie sprawie najważniejszej (...) podpisano: Trzecia Rzesza Niemiecka." mruczał pod nosem, z rosnącym uśmiechem na twarzy. Młody pilot czuł, jak te słowa łaskotały jego ego.

Wkrótce pociąg z głośnym piskiem zatrzymał się w stolicy państwa. Erich dopiero ogłuszony przeraźliwym odgłosem się poderwał, byle jak i na prędko pakując swoje rzeczy do walizki. Przepychając się przez ludzi dobiegł do wyjścia, w ostatnim momencie wyskakując przez drzwi. Wielu podróżnych odwracało się w jego stronę z niesmakiem, wygrażając mu pięścią. Ale jego to niewiele obchodziło.

Poprawił na swojej głowie czapkę i zapiął porządniej mundur. Niespiesznym krokiem udał się w stronę miasta, chcąc wynająć dla siebie pokój na najbliższą noc.

Berlin był pięknym miastem. Malowane budynki, zapierające dech w piersiach rzeźbione kamienice... Wszystko to mieniło się w kolorach czerwieni rozwieszonych w każdym oknie flag nazistowskiego państwa. Erich jako chłopak wychowany na wsi za każdym razem był tak samo zachwycony widokiem miastowych zabudowań. Podziwiając budynki niejednokrotnie w kogoś wpadł, czy potrącił. Był w swoim świecie.

Dotarł wreszcie do małego hoteliku, ukrytego gdzieś w uliczce odsuniętej od głównej drogi. Tam, dzięki uprzejmości staruszka obsługującego recepcję, w końcu otrzymał swój pokój. Wrzucił tam swoje rzeczy i niewiele myśląc natychmiast go opuścił.

Oficjalna rozmowa z jakże niedostępnym Trzecim Rzeszą miała nastąpić dnia następnego. Erich w związku z tym miał jeszcze trochę czasu dla siebie, dopiero co się ściemniało. Nie potrafiłby usiedzieć na miejscu, tym bardziej, że był w samym sercu ojczyzny.

Wyszedł z hotelu i ruszył wzdłuż ulicy. Liczył na kufel zimnego piwa i noc w jednym z barów. Może poznałby kogoś nowego? Z pewnością zakręciłaby się przy nim jakaś dziewczyna, to wiedział bez dwóch zdań. Przecież miał swój urok osobisty, a na dodatek nadal na sobie miał swój mundur. Wierząc przysłowiu, powinien za nim ustawiać się sznurek panienek.

Z tymi jakże pozytywnymi myślami maszerował równym krokiem w dół ulicy. Salutował co jakiś czas mijającym go innym mundurowym, od których się tu roiło. Z nich wszystkich tylko SS-mani obdarzali go średnio przychylnym wzrokiem. Jakiś tam żołnierzyk niewiele się dla nich liczył.

– Ja też was lubię – mruknął do siebie pod nosem, gdy któryś z kolei prychnął pogardliwie.

Erich szukając bardziej interesującego go baru, niespodziewanie przystanął, gdy w oczy rzucił mu się ogromny gmach budynku, który wyrósł tuż przed nim. Zabudowa zapierała dech w piersiach, tym bardziej na tle już nocnego nieba. Potężne filary podpierały piaskową fasadę, na której wisiały kolejne flagi. Na jej środku znajdował się orzeł, z szeroko rozpiętymi skrzydłami. Nawet o tej godzinie w budynku poruszali się pracownicy, a przy bramie kręciło się kilku wartowników.

Pilot wprost rozchylił usta ze zdumienia. To tutaj miał się wstawić dnia następnego.

Przyglądając się budowli dostrzegł tuż przy wejściu bardzo mu znajomą sylwetkę. Wysoki mężczyzna właśnie wspinał się po schodkach, by potem wejść do środka. Niewiele myśląc ruszył tam, krótko się przedstawiając wartownikom. Dzięki jego papierom bez większych kłopotów udało mu się przekroczyć bramę, dalej niemalże pobiegł do wejścia, potykając się o jeden ze schodków. Któryś z wartowników się zaśmiał. Erich to zignorował.

W środku wbrew pozorom przemieszczało się sporo ludzi. Kobiety biegały z meldunkami, oficerowie atakowani byli przez kolejnych sekretarzy. W tym całym zgiełku tylko jeden z wyżej postawionych żołnierzy zwrócił uwagę na podejrzanego szeregowego, który gorączkowo rozglądał się za znajomą twarzą.

– W czymś pomóc, Herr Soldat? – niezbyt zapraszający głos wyrwał Ericha z jego skupienia. Zaskoczony się obrócił, a jego oczy zetknęły się z bardzo pulchnym kapitanem. Zlękniony wyprostował się i zasalutował, teraz zdając sobie tak naprawdę sprawę z głupoty własnego pomysłu.

H...Herr Hauptmann...! Poszukuję generała... – wybełkotał, rozglądając się nerwowo na boki. Czuł się głupio, przeszkadzając tym wszystkim ludziom w ich pracy. Przecież w tym miejscu podejmowane były najistotniejsze sprawy w kwestii toczonej przez Niemcy wojnie. Kapitan parsknął kpiącym rechotem. Jego nisko osadzone oczka zabłysły złośliwie.

Herr Generaloberst Wehrmacht, jak rozumiem? – dopytał, szczerząc się wrednie. Erich przełknął ślinę. Bał się, że cokolwiek powie, może to wpłynąć na przyszłość sprawy, na którą został tu wezwany. Zresztą nadal właściwie nie wiedział, po co tutaj został wezwany, ale mniejsza z tym.

Genauso Herr Hauptmann – odparł ciszej, wywołując kolejny rechot ze strony kapitana. Pilot skurczył się w sobie, całkowicie upokorzony. Nie wiedział dlaczego nagle cała jego życiowa odwaga i stalowe nerwy podupadły. Może było to spowodowane zmęczeniem po podróży? Albo dotknęło go zwątpienie? Kapitan w swoim śmiechu rozejrzał się dookoła, jakby chciał znaleźć kogoś, z kim mógłby ponaśmiewać się z tego głupiutkiego żołnierzyka.

– Ha... Haha! I tak to sobie pan wymyślił? Że wejdzie pan jak królewicz do siedziby, powie "chcę się widzieć z generałem!" i tak po prostu się z nim pan...

– Wind? – poważny głos wybrzmiał zza rozbawionego kapitana. Naraz jego ulana twarz zamarła, a on w przestrachu się odwrócił. – Co tutaj się dzieje?

Wind otworzył szerzej oczy i natychmiast zasalutował. Erich w tym samym czasie zdumiony wpatrywał się w mężczyznę, który do nich dołączył. Jego usta powoli uformowały się w uśmiech. Niedbale zasalutował, choć uwaga nowoprzybyłego mężczyzny skupiona była w całości na zabawnym kapitanie.

Herr General...! Zajmowałem się tym tutaj żołnierzem, miał... – tu spojrzał przez ramię na Ericha. – ...bardzo głupi powód, by się z panem widzieć, ja... nie chciałem, by zabierał panu czas, szczególnie w tym momencie gdy...

– Stwierdziłeś, że był to bzdurny powód na podstawie czego? Spytałeś go o niego? No? Co ci powiedział? – generał uniósł brwi, chłodno porażając wzrokiem kapitana. Najwyraźniej musiał się przysłuchiwać ich wymianie zdań. Wind niemalże zapadł się pod ziemię. Pot zaperlił się na jego skroni.

– Ja... ehm... – zająknął się, niezdolny do udzielenia odpowiedzi. W końcu co miał powiedzieć? Skłamałby, gdyby wymyślił coś na poczekaniu. Generał prychnął. Wskazał głową gdzieś w głąb pomieszczenia.

– Znikaj mi z oczu Wind – kapitan w przestrachu stuknął oficerkami i czym prędzej ruszył w przeciwnym kierunku. Kto by się spodziewał, że ktoś o takich gabarytach był w stanie tak szybko się przemieszczać?

Dopiero gdy nieszczęsny kapitan Wind zniknął w tłumie, uważne oczy generała zatrzymały się na pilocie. Erich zauważył doskonale, jak surowa fasada mężczyzny topnieje na jego widok. Nie umknęło też jego uwadze to, jak bardzo starszy był umęczony. Ponad miesiąc wojny i wcześniejsze kilkuletnie przygotowania już zdążyły odbić na nim pewne piętno.

Herr General... – uśmiechnął się głupkowato, na co mężczyzna westchnął i pokręcił głową.

– Milcz, Schefer. Ledwo twoja noga tu stanęła i już robisz bałagan – pilot się zaśmiał.

– Przecież nic złego nie zrobiłem, to on się mnie przyczepił. Nie bądź wobec mnie taki surowy, panie Schiller – generał skarcił wzrokiem pilota.

– Żaden Schiller, Erich. Wehrmacht – poprawił go poważnie, co jedynie skwasiło lotnika.

– Teraz będziesz się cały czas chełpić swoim awansem? Cztery lata już się tak bawisz, trochę mógłbyś ochłonąć. Przecież się dobrze znamy, po co się tak dystansować od siebie? Liczyłem, że oprócz twojej kolorowej buźki nic się więcej nie zmieni – spytał lekko pretensjonalnie. Wehrmacht wypuścił ciężko powietrze.

– Erich, przecież wiesz, że wcale nie o to chodzi – rozejrzał się dookoła. Zwrócił uwagę na kilkoro ludzi, którzy im się przyglądali. Skrzywił się. – Chodź do mojego gabinetu, roi się tu dużo ludzi, a chciałbym z tobą poważnie porozmawiać

Erich przymrużył podejrzliwie powieki. Gdy mężczyzna ruszył w stronę schodów na piętro, on poszedł zaraz za nim.

– Co to ma znaczyć? Coś się stało? – pilot marszczył mocniej brwi. Nagle coś go oświeciło. – Wiedziałeś, że tu będę? Nawet mnie nie spytałeś, co tutaj robię, w końcu miałem się zbierać na kolejny front

Wehr spojrzał na niego kątem oka. Minęła ich jakaś dwójka sierżantów. Dopiero gdy się od nich oddalili, kontynuował rozmowę.

– To, że dzisiaj, teraz tutaj będziesz, było dla mnie lekkim zaskoczeniem, ale cieszę się, że się tu pojawiłeś. Wiem, że masz jutro się tutaj wstawić, wiem też, w jakiej sprawie. Dlatego wysoko sobie cenię to, że mogę z tobą porozmawiać przed jutrem – pilot zaczął mieć coraz większy mętlik w głowie.

– Wiesz...? Fried, o czym ty do mnie mówisz? Czeka mnie jutro coś niedobrego? Z tego listu niewiele rozumiem, ale wydawał się mieć pozytywny ton... – Wehrmacht przystanął przy jednych z drzwi. Wyciągnął z kieszeni spodni klucz i je otworzył, wpuszczając do środka pilota. Zapalił światło i zamknął na powrót drzwi.

– To, czy będzie to coś niedobrego, zależy od tego, jak do tego podejdziesz. I nic dziwnego, że nic nie rozumiesz. List został specjalnie skonstruowany tak, żeby niewiele z niego było można wyciągnąć – odparł wskazując ręką na fotel. Erich posłusznie na nim usiadł, nadal wpatrując się z niezrozumieniem w przyjaciela.

– Zacznijmy od początku Fried... Wehrmacht, jakkolwiek mam mówić – Wehr usiadł naprzeciwko niego. Milczał przez moment, zbierając myśli. Potem się wyprostował, gotów podjąć niezbyt łatwą rozmowę.

– Nic dziwnego, Erich, że wiedziałem o twoim przybyciu. To przeze mnie Rzesza w ogóle wiedział o twoim istnieniu – pilot słysząc to poczuł w środku coś nieokreślonego. Jakby zawód, że gdyby nie jego przyjaciel, to nigdy nikt by na niego nie zwrócił uwagi.

– Ale po co...? – spytał cicho. Spojrzenie Wehra zmiękło, widząc tę zmianę w nastawieniu drugiego.

– Nie martw się, Erich. Twoje osiągnięcia same dotarły do Berlina. Szykował się dla ciebie wyższy stopień – te słowa na powrót rozpromieniły pilota, ale tylko na chwilę.

– "Szykował"?

– Rzesza chce zwiększyć kadrę zarządzającą tym wszystkim. Po kampanii w Polsce zrozumiał, że przede wszystkim ja potrzebuję trochę odciążenia z części ludzi. To... jest trudne do wytłumaczenia. Jako organizacja jestem odpowiedzialny za wszystkich ludzi, co mi podlegają. "Czuję" każdego z nich. Podczas walk było to dla mnie szczególnie trudne. Stąd Rzesza zaczął szukać nowych twarzyczek do kolejnych formacji. Kilka dni temu powołał do życia człowieka, który się zajmie Kriegsmarine – Erich zgrzytnął zębami.

– I co to ma do tego wszystkiego? – spytał, choć powoli się domyślał odpowiedzi. Wehrmacht założył ręce na piersiach.

– Rzesza poszukuje kogoś, kto zaopiekuje się Luftwaffe. Myśleliśmy, że dam radę zająć się tym sam, ale względem planów, jakie się pojawiają i potrzeby na zwiększenie morale żołnierzy, doszliśmy do wniosku, że tak będzie bezpieczniej. Rzesza chciał kogoś zaufanego. Powiedziałem mu o tobie. On natychmiast kazał cię prześwietlić. To co robiłeś w Polsce mu całkiem zaimponowało, mimo tego samolotu który rozbiłeś – na te wspomnienie Erich przewrócił oczami. – Doszedł do wniosku, że będziesz się doskonale nadawać

Erich zamarł, nie wiedząc w jaki sposób powinien zareagować. To była spora odpowiedzialność, a on nie wiedział, czy byłby w stanie podołać takiemu zadaniu. Z drugiej strony brzmiało to jak największe wyróżnienie. Ta myśl wywołała u niego uśmiech.

– Że ja miałbym objąć dowództwo nad Luftwaffe...? Kurczę, ja przecież ledwo szeregowym jestem. Co ja mogę wiedzieć...? – Wehrmacht pokręcił głową.

– Nie objąłbyś dowództwa. Tym się już zajmują ludzcy generałowie. Jak już mówiłem, miałbyś się stać przede wszystkim twarzą lotnictwa, pokazując innym, jak to się powinno robić. No i odciążyłbyś mnie z części tego ciężaru – Erich pokiwał głową w zrozumieniu. Potem wygiął wargę, jakby nie było tematu.

– W takim razie brzmi to całkiem dobrze. Pomógłbym tobie, przysłużył się krajowi i dalej latał samolotem. Nie widzę wad – podsumował, na co Wehr cicho westchnął.

– I na tym polega problem. Gdybyś mnie dzisiaj nie spotkał i Rzesza by ci jutro przedstawił wszystko w ten sposób, powiedziałbyś od razu "tak". Jego każdy zabieg miał prowadzić do sukcesu, bo on ma już dość szukania. Przedstawiłby ci pomysł i nie dał zbyt wiele czasu na zastanowienie się i przemyślenie ewentualnych negatywnych skutków decyzji. Tak jak miałem ja – pilot na nowo się zaniepokoił. I to już nie tylko sobą, ale tym, co musiał doświadczyć jego przyjaciel, skoro mówił takie rzeczy. Zmartwienie wyraźnie uformowało się na jego twarzy.

– Mów dalej – poprosił, uważnie na niego patrząc. Wehr oparł głowę na ręce.

– Prosiłem cię, byś adresował mnie "Wehrmacht" nie bez powodu. W chwili powołania do pozostania organizacją ty jako osoba umierasz. We wszystkich dokumentach pojawia się data twojej śmierci, twoja egzystencja jako człowiek właściwie się kończy. Musisz zerwać ze swoim rodzinnym domem, zaleca się zerwanie kontaktów. I to dla dobra własnego. Friedhelm Schiller już nie istnieje – Erich marszczył coraz mocniej brwi.

– Po co zrywać kontakty? Bo stajesz się marionetką państwa? – Wehr naciągnął jeden kącik ust.

– Też. Ale nie tylko. Stając się organizacją otrzymujesz pewne cechy jakie przysługują krajom. W tym całkiem długą żywotność. Obserwowanie jak każdy, kogo znasz, powoli się starzeje i umiera nie jest niczym łatwym. Szczególnie, że wkrótce zostajesz sam. Jeden z powodów, dla których niektórzy odbierają sobie życie – lotnik na te słowa wyraźnie spochmurniał. Faktycznie to wszystko nie brzmiało zbyt zachęcająco.

– Ale... gdybym się zdecydował, to mielibyśmy siebie nawzajem – stwierdził, próbując trochę rozrzedzić atmosferę. Wehr cicho się zaśmiał. Erich sam uśmiechnął się szerzej na ten widok.

– Musiałbym cię znosić przez całą wieczność. Prawdziwe katusze – odparł, zmęczony uśmiech nadal nie schodził z jego ust. Mimo to gdzieś w jego oczach skrywał się smutek. On sam jeden wiedział, z czym musiał się liczyć. Był skazany na samotność.

Erich cicho wypuścił powietrze i spuścił wzrok. Uśmiech powoli opadał, gdy on zaczął nad czymś intensywnie myśleć. Wehr mu nie przeszkadzał. Uznał najwyraźniej, że jego przyjaciel potrzebuje trochę czasu do namysłu w tej trudnej sprawie.

– Jak to potem wszystko wygląda...? Odprawiają jakieś magiczne rytuały? Czy tatuują ci twarz? – Wehrmacht spokojnie się uśmiechnął, jakby rozbawiony słowami towarzysza. Pokręcił głową. Jego oczy automatycznie zjechały na jego buty.

– Podpisujesz cholerstwo, które ci daje Rzesza, a potem ci każą udać się na urlop. Poprawność tego świata jest bardzo dziwna. Leżysz przez następne kilka dni plackiem i umierasz w łóżku, gorączka wywołana potwornym bólem nie daje ci spać po nocach. Bywali i tacy, co nie dawali rady tego przeżyć, to ryzyko musi być wliczone w cenę. Kiedy ty walczysz o życie, tutaj zaczyna się cała biurokracja. Tworzenie dokumentów, zamykanie innych papierów. W chwili, gdy stajesz na nogi, twoje nowe życie jest już gotowe – Erich poczuł w środku dogłębny smutek. Świadomość, że ktoś mu tak bliski zmagał się z cierpieniem, o którym nigdy nawet nie wspominał poruszała jego sercem. Pochylił się nieco do przodu, nijako zmuszając mężczyznę przed nim, by na niego spojrzał.

– Mówisz, że bardzo bolało...? – spytał, chociaż wiedział. Wehr spojrzał mu głęboko w oczy. Skinął głową.

– Jak cholera. Ciężko to do czegokolwiek przyrównać – pilot posępniał bardziej.

– I byłeś sam?

– Jak palec

– Nie miał kto ci uśmierzyć bólu, czy podać wody... – Wehr zmarszczył brwi na te uwagi.

– O co ci chodzi, Erich? – spytał z niezrozumieniem, bez ogródek. Schefer zgrzytnął zębami. Sam właściwie nie wiedział, do czego zmierzał. Zmieszany opadł na powrót w fotelu.

– Nigdy o tym nie mówiłeś, nie wiedziałem, przez co musiałeś przechodzić. Trochę mi z tego powodu przykro – stwierdził szczerze. Wehr z uwagą się w niego wpatrywał, analizując każde słowo. Wiedział, że chłopak mówił to prosto z serca.

– Nie było to istotne. Żaden z nas się z tym nie liczył. Poza tym... już gorsze rzeczy człowiek przechodził – mruknął, zdejmując z głowy oficerską czapkę. Przeczesał włosy do tyłu, masując lekko głowę, choćby chciał zrzucić napięcie.

– Po co mi o tym mówisz? – niezrozumienie w oczach Wehra zmusiło Ericha do kontynuacji. – Miałbyś swoją korzyść w tym, że przyjąłbym tę propozycję. Po co więc próbujesz mnie od tego odwieźć?

Wehrmacht odłożył czapkę na biurko.

– Bo jesteś moim przyjacielem. Nie wybaczyłbym sobie nigdy widoku twojego cierpienia z mojej winy. To przeze mnie tutaj jesteś. Wiem, że masz swoją rodzinę, przyjaciół. Chciałem, byś był świadomy tego, co możesz stracić. Nawet wolałbym, żebyś odmówił. Miałbyś normalne życie – Erich spuścił wzrok.

– A ty? Też musiałeś zostawić wszystko za sobą, jak mniemam nieświadomy swojej decyzji – uniósł brwi. Wehr wzruszył ramionami.

– Ja i tak nikogo nie miałem. Moim życiem było wojsko, więc z perspektywy czasu lepiej się stało, że to zrobiłem. Nadawałem się do tego najbardziej ze wszystkich

– Mi nie zależy tak bardzo na tym. Na życiu, rodzinie. I tak prędzej czy później przyszedłby na nich czas. Poza tym jak mówiłeś, będziesz całkowicie sam na wieczność. Mógłbym ci dotrzymać tego towarzystwa, w końcu jestem ci coś winien – Wehr ciężko westchnął, wyraźnie niepocieszony.

– Erich, nie podejmuj głupich decyzji z mojego powodu. Ja sobie poradzę. Myśl o sobie – Erich uśmiechnął się. Wyglądał, jakby go wcale nie słuchał. Dziwna iskra w jego oczach zaniepokoiła Wehra. Doskonale znał to spojrzenie.

– Ale by to było dziwne. Ciężko mi sobie wyobrazić siebie w innym kolorze skóry... ty jesteś cały czerwony? – Erich niespodziewanie sięgnął i złapał jego rękę. Zaczął ją dokładnie oglądać i przyrównywać wprost do swojej. Wehr na chwilę został wybity z rytmu. Zmarszczył brwi.

– No... prawie...? Są miejsca, gdzie mam inne odbarwienia, ale...

– Tam na dole też? – Erich puścił jego rękę, głupi uśmiech rozkwitł na jego twarzy. Wehrmacht otworzył usta, nie spodziewając się tego pytania.

– U-uhm... Co to w ogóle za pytanie, Erich? – Wehr odchrząknął, zabierając swoją rękę bliżej siebie.

– Żartuję sobie. Nie musisz odpowiadać. Kurczę... że niby ja miałbym być Luftwaffe? Brzmi to conajmniej głupio – stwierdził zakładając ręce na piersi. – Poza tym te twoje całe Wehrmacht też brzmi głupio. Jesteś Friedhelm i to się dla mnie nigdy nie zmieni

Wehrmacht przewrócił oczami z uśmiechem.

– Skoro się tak upierasz, to mów sobie jak chcesz, ale nie przy ludziach. Jesteś jedyną osobą której tak na tym zależy, zresztą inni mnie nie znają od tej innej strony. Lepiej, żeby tak pozostało, Rzesza ma dużo obiekcji z tego powodu. Już robił się podejrzliwy względem ciebie, że mnie znasz – lotnik rozpromieniał jeszcze bardziej.

– Aww... że ja mam takie wyjątkowe przyzwolenie? Jest to przesłodkie, Fried – generał prychnął cicho i odwrócił wzrok.

– I czym ja sobie na to zasłużyłem? Zbyt miękko cię traktowałem i teraz mam... kompletny brak autorytetu – westchnął teatralnie, opierając twarz na dłoni. Wzbudził tym samym śmiech u pilota.

– Oj no, nie dramatyzuj. Wiem, że tak naprawdę nie myślisz. Wszyscy przy tobie są jacyś sztywni i nie traktują cię normalnie, ja przynajmniej patrzę na ciebie ponad to, kim jesteś – stwierdził, zakładając ręce na piersi.

– ...są tacy, bo tak ich sobie ustawiłem. Zapomniałeś już, jak to wyglądało w Akademii Wojskowej? Trzeba być surowym, żeby ci nie wleźli na głowę. W tym pierdolniku zdarza się sporo takich życiowych pierdół, co czekają tylko, byle cię wykorzystać. Jeśli kiedykolwiek ci przyjdzie się tym zajmować, to zapamiętaj sobie dobrze - trzymaj każdego na dystans – wyprostował się i oparł głowę o zagłówek. Nie przerywał spojrzenia z pilotem. Erich w milczeniu trawił jego słowa. Wehr patrzył na niego nieodgadnionym wzrokiem, jakby rozmyślał nad czymś. Zgrzytnął wreszcie zębami. – Jesteś dobrym przyjacielem, Erich. Doceniam to w tobie, ale mówię serio. Zastanów się nad tym poważnie. Z tego nie ma powrotu

Erich splótł palce i zaczął bawić się kciukami. Pokiwał powoli głową, przyjmując do siebie opinię mężczyzny. Już i tak podjął swoją decyzję.

– Pomyślę o tym, Fried. Nie przejmuj się tak mną, to jest mój wybór i cokolwiek nie wybiorę, będzie to zgodne ze mną i moim uwzględnieniem każdego za i przeciw – Wehr przechylił głowę.

– Nie chcę patrzeć, jak cierpisz – Erich zmarszczył brwi. Wypuścił cicho powietrze.

– A ja nie chcę myśleć o tym, co byś przeżywał w samotności – odparł poważnie. Generał z zawodem podniósł głowę z fotela.

– Erich – mruknął lekko karcąco. Pilot prychnął.

– To jest moja decyzja, nie twoja. Nie masz w tym nic do gadania – Wehr położył dłonie na biurku.

– Jestem twoim generałem, oczywiście, że mam coś do gadania – Erich uniósł brwi lekceważąco.

– Skoro tak, to dlaczego od razu nie pójdziesz do Rzeszy i mu nie powiesz, że jednak się nie nadaję? Że jestem beznadziejny, wymyślisz cokolwiek... Przecież tylko o to ci chodzi. Nie chcesz mnie tutaj – drugi mężczyzna wstał z fotela i obszedł biurko. Erich wodził za nim lekko rozdrażnionym wzrokiem.

– Właśnie w tym jest rzecz, że się do cholery nadajesz. Jesteś najlepszy ze wszystkich i wiem to nie od dziś – burknął z żalem. Podszedł do okna i założył ręce za plecami. – Chcę dla ciebie jak najlepiej, jesteś zdolny do wielkich rzeczy. Ale przy tym wszystkim się boję. Mógłbym wymusić decyzję na Rzeszy, ale byłoby to niesprawiedliwe. Byłoby to egoistyczne z mojej strony

– A więc próbujesz mnie zmanipulować, bym jednak podjął decyzję zgodną z twoim strachem? Naprawdę, wychodzi to na coś zupełnie innego! Wcale nie jest to jeszcze gorsze rozwiązanie – mruknął z sarkazmem. Wstał z fotela i podszedł bliżej mężczyzny. – Ja to wszystko rozumiem Fried. Ale chyba jestem trochę bardziej odważny niż ty. Zostaw to w moich rękach, poradzę sobie z tym. Proszę, zaakceptuj mój wybór, jakikolwiek nie będzie. Z lotnictwem też się bałeś, a jednak się okazało, że był to dobry ruch z mojej strony

Wehr spojrzał na niego znad ramienia. Erich posłał mu lekki uśmiech. Generał zacisnął wargi. Wypuścił ze zrezygnowaniem powietrze. Ponownie wyjrzał za okno.

– Jestem beznadziejny. Przejmuję się takimi głupotami, podczas gdy sam w rękach trzymam losy całej niemieckiej armii – pilot uśmiechnął się szerzej. Uniósł brwi i cicho się zaśmiał.

– Bo ci na mnie trochę bardzo zależy, głupku. Jest to miłe wiedzieć , że mam kogoś tak wiernego – Wehr nie odpowiedział, poważnie wpatrywał się w punkt przed nim. Zapadła między nimi cisza.

Wreszcie Wehrmacht odsunął się od okna i podszedł do biurka. Erich zwrócił się w jego stronę, patrząc, jak ten porządkuje papiery. Musiały to być ostatnie meldunki, które mężczyzna wcześniej analizował. Roboty w nadchodzących miesiącach szykowało się tylko więcej.

Erich miał nadzieję, że ruch ten znaczył tyle, że generał już był po pracy.

– Nie chciałbyś wyskoczyć na miasto? Pewnie znasz tu jakąś dobrą miejscówkę, napilibyśmy się czegoś – Wehr nie poprzestał układania dokumentów.

– Niestety nie mogę. Muszę tu zostać jeszcze na kilka długich godzin. Zanim wrócę do mieszkania, będę już na tyle wyczerpany, że ani myśleć będę o piciu. Musisz mi wybaczyć – spojrzał na niego przez ramię przepraszająco. Erich machnął ręką, chcąc odpędzić swój zawód.

– Nie przejmuj się, masz dużo roboty. Kiedy indziej się nam uda – Wehr skinął głową.

– Byłeś kiedyś w Berlinie? – mężczyzna wyprostował się. Erich zmrużył powieki.

– Być może, ale nigdy turystycznie – generał oparł się tyłem o biurko.

– W dole ulicy jest jeden z lepszych barów w okolicy. Chłopcy uwielbiają tam chodzić. Tam często przewijają się ładne panie, spodoba ci się – na te słowa oczy lotnika rozbłysły żywym blaskiem. Wehr musiał się powstrzymywać, by się nie roześmiać na ten widok.

– Brzmi kusząco, panie Schiller. Liczę, że kiedyś ze mną się tam udasz – Wehr uśmiechnął się.

– Jeśli życie pozwoli, panie Schefer. Pańskie towarzystwo to w istocie cenny skarb! – Erich zaśmiał się głośno na jego słowa. Powoli zaczął jednak poważnieć. Nie chciał dłużej przeszkadzać swojemu przyjacielowi, tym bardziej, że zapewne miał sporo na głowie.

Powoli ruszył w stronę drzwi. Wehr odprowadził go wzrokiem, marszcząc brwi.

– Nie będę ci zabierać więcej czasu Fried – oznajmił, zatrzymując się przy klamce. Na twarzy Wehrmachtu pojawił się smętny wyraz.

– Przecież cię nie wyganiam – zaprotestował. Erich pokręcił głową.

– Masz swoje rzeczy do roboty. Poza tym chcę jeszcze trochę pozwiedzać miasto. Kto wie, czy kiedykolwiek będę miał ku temu okazję?

– Nawet tak nie mów Erich – głos Wehra zabrzmiał na całkiem bojaźliwy. Pilot parsknął cicho.

– Przecież nie umrę. Chyba – generał przewrócił oczami. Erich na to posłał mu oczko i sięgnął do klamki. W chwili, gdy miał na nią nacisnąć, Wehr jeszcze się poderwał.

– Ah, Erich! – pilot odwrócił się i spojrzał pytająco na generała. – Jeśli się zdecydujesz...

– Napewno się zdecyduję, Fried – przerwał mu poważnie. Mężczyzna pokiwał smętnie głową.

– Rozumiem. Jeśli tak to... zjedz jutro porządne śniadanie. To może być twój ostatni posiłek przed tym wszystkim i... – Erich uśmiechnął się spokojnie.

– Wiem. Dziękuję. Naprawdę się nie przejmuj Fried – Wehrmacht odwzajemnił uśmiech. – Złapiemy się jutro?

Wehr lekko się zmieszał.

– Nie jest to pewne, ale całkiem prawdopodobne – tyle pilotowi wystarczyło. Rozpromieniał całkowicie.

– W takim razie do zobaczenia jutro, generale Wehrmacht

– Do zobaczenia, Schefer


Erich zjawił się w siedzibie Oberkommando der Wehrmacht  zgodnie z wyznaczoną w liście godziną. Nie potrafił spać przez całą noc z powodu nerwów, jakie wiązały się z tą wizytą. Gdy nad ranem wstał z łóżka, wedle polecenia Wehrmachtu uraczył się porządnym śniadaniem, które zapił kawą. Potem wyruszył w miasto.

Na korytarzu minął się z kapitanem Windem, który rzucił w jego stronę jedynie rozdrażnione spojrzenie. Nie pogodził się z porażką dnia poprzedniego.

Pilot poświęcił tym razem więcej czasu na rozejrzenie się dookoła. Zauważył w ten sposób w przestronnym holu miejsce, gdzie siedział sekretarz i zajmował się papierologią. Udał się od razu do niego.

Guten Morgen Herr Obergefreiter – posłał delikatny uśmiech kapralowi za biurkiem. Mężczyzna zlustrował go z góry na dół i zmarszczył w frasobliwy sposób brwi.

Guten Morgen. W czym mogę pomóc? – Erich sięgnął do kieszeni i wyciągnął zaadresowany do niego list. Podał go natychmiast kapralowi.

– Szeregowy Erich Schefer. Miałem się tu wstawić na spotkanie, nie mam pojęcia, gdzie się udać – stwierdził z lekkim zakłopotaniem. Kapral z rosnącymi oczami czytał kolejne linijki tekstu. Za chwilę wstał jak poparzony i oddał Erichowi kartkę.

– To bardzo ważna sprawa. Proszę za mną, ja pana zaprowadzę – rzucił szybko, prędkim krokiem wychodząc zza biurka. Razem udali się na schody. – Pan musi być kimś wielkim. Herr Trzeci Rzesza nie zaprasza do siebie nikogo bez istotnego powodu. Właściwie to nikogo do siebie nie zaprasza. Słynie z krótkiego temperamentu względem osób, które szczególnie mu podpadły

Erich zmarszczył brwi.

– Osoby które mu podpadły...? A w jaki sposób można mu podpaść? – spytał dla własnej informacji. Kapral wyraźnie się zmieszał.

– Czasem wystarczy pojawić się w jego obecności – mruknął grobowo, jakby z własnego doświadczenia. – Ma niesamowitego nosa do ludzi, nie musi z nikim rozmawiać, by wiedzieć, że z kimś się nie dogada. W sumie można mu tego pozazdrościć. Dużo czasu by się oszczędziło na ludziach

– Czy czegoś szczególnie nie powinno się przy nim robić? – dopytał. Dwójka dotarła na samą górę. Skręcili w długi korytarz. Kapral wzruszył ramionami.

– Kłamać. Ceni sobie szczerość, kłamstwa nienawidzi. Gdy takie wyczuje, bywa nieprzyjemny. Przynajmniej tak słyszałem, zbyt wiele z nim nie miałem do czynienia. Jest bardzo wycofaną osobistością, niektórzy w ogóle powątpiewają, czy tutaj przesiaduje, ale skoro się z panem umówił... – Erich uśmiechnął się w duchu. "Szykuje się ciekawa rozmowa".

– A gdyby miał pan porównać go do generała Wehrmachta... – spojrzał kątem oka na mężczyznę. Kapral się wzdrygnął.

– Generał jest... trudną osobistością. Herr Reich zdaje się być łagodniejszy – mruknął cicho chłopak, nie dodając nic więcej. Erich na te słowa tylko uniósł brwi. "Ciekawe co temu zrobił" pomyślał, zwalniając kroku.

Kapral stanął przed kolejnymi na korytarzu drzwiami. Nie wyróżniały się zbyt specjalnie na tle innych. Mimo to atmosfera przy tych właśnie drzwiach wyraźnie się zagęściła, a mięśnie obydwóch mężczyzn napięły się defensywnie. Erich poczuł dreszcze na plecach. To nie był dobry znak.

Jego towarzysz zapukał mocno do drzwi. Do uszu dwójki dobiegła czyjaś odpowiedź. Kapral wszedł pierwszy.

Natychmiast zasalutował i stuknął głośno oficerkami.

Mein Führer, Soldat Erich Schefer dotarł na spotkanie – oznajmił prędko, chcąc jak najszybciej wyjść. Pilot zza uchylonych drzwi zauważył, jak potężna sylwetka wstaje z fotelu i obdarza uwagą kaprala.

– Niech wejdzie – głęboki głos poniósł się głośno po pomieszczeniu, w domyśle zwracając się właśnie do Ericha. Lotnik wziął głęboki wdech, po czym wszedł do środka. Kapral natychmiast wyszedł na korytarz.

Erich najpiękniej jak potrafił zasalutował, jego oczy utkwiły w mężczyźnie naprzeciw niego. Był to pierwszy raz w jego życiu, gdy spotkał się osobiście z Trzecią Rzeszą.

Mężczyzna był słusznego wzrostu, z atletyczną sylwetką i przystojną twarzą. Zdawać by się mogło, że był spokojny. Nie wykonywał żadnych nagłych ruchów, wręcz przeciwnie - jakby poruszał się w naturalnym spowolnieniu. Jedynie jego chłodno niebieskie oczy skrywały niepokojący żar, sugerujący siedzące w nim szaleństwo. Dreszcze jak stado mrówek przegalopowały przez plecy pilota.

– Żołnierzu spocznij – Erich bez oporów wykonał rozkaz. Choć przeżył już wiele stresujących sytuacji na froncie, gdzie jego życie było bezpośrednio narażone, tak nigdy wcześniej, tak jak teraz, nie musiał walczyć ze sobą, byle nie okazać własnego strachu. Oddech jego drżał, a ręce same się pociły. Wbrew sobie patrzył bezpośrednio w oczy Wodza, nauczony przez Wehrmacht tejże lekcji - nigdy nie spuszczać wzroku, byle nie okazać uległości i słabości. Powieki Rzeszy na chwilkę się zmrużyły, jakby upartość Ericha go zaintrygowała. Potem nie odwracając spojrzenia od lotnika obrócił nieznacznie twarz w stronę siedzącego w pokoju sekretarza. Erich dopiero teraz zdał sobie sprawę z jego obecności. – Martin, znajdź generała i go tutaj przyprowadź

Wywołany SS-man natychmiast wstał i odpowiedział szybkie "tak jest!". Wkrótce zostawił mężczyzn samych. Ericha zaczęła dręczyć dziwna myśl, dlaczego potrzebna była obecność Friedhelma, ale nie kwestionował wyborów swojego przełożonego.

Rzesza uśmiechnął się i wyciągnął przed siebie dłoń. Erich przez moment nie zrozumiał, o co drugiemu chodzi.

– Proponuję, byśmy zeszli na nieco mniej nierówne stosunki – wyjaśnił mężczyzna, nakłaniając pilota do tego, by podszedł i uścisnął jego dłoń. To wyraźnie usatysfakcjonowało Rzeszę. – Jestem Rzesza. Jak rozumiem to pan był odpowiedzialny za tak spektakularne wyczyny na froncie... czy możemy przejść na "ty"?

Erich odczuł chwilowe wytrącenie z równowagi. Przełknął prędko ślinę, by zwilżyć suchą krtań. Puścił dłoń Rzeszy i odchrząknął.

– Miło mi pana poznać osobiście. I... oczywiście, jeśli tego pan sobie życzy. Proszę mi wybaczyć, ale ta sytuacja jest dla mnie zupełnie nowa... – Rzesza pokiwał głową

– To w pełni zrozumiałe. Wina leży częściowo po mojej stronie, wszakże jestem odpowiedzialny za ten cały teatrzyk. Usiądź proszę Erich – pilot prędko usiadł na wskazanym miejscu. Rzesza poszedł w jego ślady. – Słyszałem o tobie od co niektórych żołnierzy, masz już niemałe grono fanów

Erich mimowolnie się uśmiechnął, ale spuścił wzrok na swoje ręce. Nieczęsto dostawał pochwały.

– A to... takie nic. Robię co muszę i robię to jak najlepiej potrafię. Wiele historii pewnie jest sztucznie nadmuchanych – stwierdził, na co Rzesza uniósł brwi.

– Sądzę, że oficjalnym meldunkom mogę wierzyć w stu procentach. Masz zwierzchnictwo samego Wehrmachtu, to już samo w sobie wskazuje na twoje ponadprzeciętne umiejętności – Erich słysząc imię swojego przyjaciela natychmiast podniósł wzrok. Ten ruch sprawił, że Rzesza znów przymrużył powieki. Jego spojrzenie przybrało nieodgadnionego wyrazu. Pilotowi się to nie spodobało. Nagłe napięcie wódz postanowił zrzucić kolejnym uśmiechem. – Jak ci się podoba w Berlinie?

Erich cicho odetchnął.

– Jest tu całkiem ładnie. Pozwoliłem sobie trochę pozwiedzać, te śliczne zabudowania wzbudzają we mnie podziw – lekki uśmiech pojawił się na jego ustach.

– Słyszałem, że jesteś tutaj od wczoraj – Erich odczuł na plecach dreszcze. Nie rozumiał nawet dlaczego, przecież nie było w tym nic złego. Może było to przez ten tajemniczy głos mężczyzny? Erich nie wiedział, czego ma się spodziewać.

– Tak, wczoraj wieczorem przyjechałem, rozprostowałem kości po podróży... – Rzesza sięgnął ręką na stół i zaczął się bawić długopisem. Pilot poczuł się jak na jakimś przesłuchaniu.

– Podobno wpadłeś tutaj z niezapowiedzianą wizytą – lotnik na chwilę zamilkł. Rzesza zmierzył go uważnym wzrokiem, jak gdyby próbował wymusić na nim odpowiedź na to, czy kogoś przypadkiem nie zamordował. Czy to co zrobił było przestępstwem?

– Tak się stało, to prawda – odparł w końcu, pamiętając, że nie powinien kłamać. Przecież i tak nie było ku temu powodu, czyż nie? – Szczęśliwym zbiegiem okoliczności udając się na wieczorny spacer przeszedłem w okolicy Kwatery. Zobaczyłem przed wejściem generała, pomyślałem, że wpadnę się przywitać, w końcu znamy się już całkiem długo

Rzesza pokiwał głową usatysfakcjonowany. Dziwna iskra błysnęła w jego oku.

– Dlatego zapewne już wiesz, dlaczego tutaj jesteś – Erich wyglądał na zdumionego. Rzesza parsknął rozbawiony. – Przecież nie jestem głupi. Wiem doskonale, że Wehra zżerało poczucie winy, gdy dowiedział się, że będę cię tutaj chciał. Nie chciał cię mieszać w politykę. Zapewne powiedział ci o każdym jednym negatywnym skutku tej całej zabawy, czy się mylę?

Erich niezdolny do wypowiedzenia choć słowa pokręcił tylko głową. Rzesza wypuścił głośno powietrze.

– Nie mam mu tego za złe. Jest odrobinkę naiwny i do tego ma tendencję do nadopiekuńczości względem mu bliskich. Nic dziwnego, skoro nie miał rodziny, a jego najbliższy przyjaciel Reichswehra się odmeldował. Wehr choć wydaje się twardy, w środku z braku miłości jest całkiem kruchy. Na jego akcje trzeba patrzeć z przymrużeniem oka – Erich zmarszczył brwi na te słowa. Nie do końca mu się podobało to, jak Rzesza mówił o jego przyjacielu.

– Wehrmacht jest dobrym przyjacielem i jeszcze lepszym dowódcą. Jest twardy, a ciężka przeszłość go tylko ukształtowała. Z braku miłości... To miłość sprawia, że człowiek staje się kruchy, nie na odwrót – Rzesza ściągnął brwi. Nie spodziewał się kontry. Chłodny wzrok wbił w pilota. Rozmowa o miłości zdawała się być dla niego szczególnie drażliwa.

– W to nie wątpię, żołnierzu. Nie zmienia to faktu, że Wehrmachtowi wiele brakuje do perfekcji – "...a to, co zamierzam tobie zrobić, ma tylko mu pomóc w dążeniu do niej" dopowiedział w głowie, przebiegle lustrując mężczyznę. – Miłość jest motorem do działania, chłopcze. Bez niej człowiek jest pustą wydmuszką, dla której wszystko jest już obojętne. Jest wtedy zbyt słaby, by decydować o samym sobie. Dlatego Wehrmacht został Wehrmachtem. Z tym, że dzięki temu ja mogę mu pomóc, by wyszedł na lepsze. W końcu tylko na tym mi zależy w jego kwestii

Erich zagryzł zęby. Coraz mniej podobał mu się jego dowódca, ale nie mógł za wiele z tym zdziałać. Rzesza wyprostował się i wygodniej rozsiadł w swoim fotelu. Wyglądał jak biznesmen, gotowy do wytoczenia ostatecznej propozycji, mającej dobitnie zakończyć wszelkie licytacje. Wyglądał jak zwycięzca, pewny swojej wyższości, choć ten demon zawsze budował takie wrażenie. To był człowiek silny, teraz ukazujący swoje prawdziwe rogi. Uśmiech wpełzł na jego usta.

– To nie tak, że mam mu za złe to, że z tobą rozmawiał. Właściwie to nawet i lepiej. Twoja decyzja będzie zdecydowanie bardziej szczera. Mam tylko nadzieję, że z tego powodu nie będzie zbyt dużych komplikacji – Erich miał ochotę przewrócić oczami. "Robię to tylko i wyłącznie dla Frieda" mruknął do siebie w duchu dla otuchy. Gdyby nie było to dla Wehrmachtu, Erich z czystej złośliwości odpowiedziałby "nie". Rzesza przesunął jakiś dokument, na którym położył długopis. – A więc... co o tym sądzisz, Erich? Nie zechciałbyś dołączyć do elitarnego grona organizacji?

– Jest to ogromna odpowiedzialność i droga bez odwrotu – mruknął, przykuwając na siebie uwagę Rzeszy. Nawet przy tak nie za dobrze zapowiadającej się odpowiedzi, Wódz zdawał się nie być poruszonym.

– Owszem. Uwzględniając te czynniki... jaka jest twoja odpowiedź? – Erich spojrzał na trzymany pod dłonią mężczyzny papier. Ostatni raz pozwolił sobie swoim myślom swobodnie płynąć, jak gdyby miały mu podać nowy argument przeciw. Ale wtedy znów wracał do tej samej odpowiedzi. Pieprzony Friedhelm Schiller. Lotnik przymrużył powieki. Cisza się przedłużała. Głośne tykanie zegara gdzieś w głębi pokoju zdawało się wiercić dziurę w uszach obecnych w pomieszczeniu.

Erich nabrał powietrza. Spojrzał głęboko w oczy Rzeszy.

– Przyjmuję tę propozycję. Ku chwale Trzeciej Rzeszy, Führera i całej Ojczyzny – odparł wreszcie twardym głosem. On jeden wiedział, jak bardzo jego słowa były nieszczere. Nie dbał ani o Rzeszę, ani o Führera, ani o ojczyznę. Dbał tylko o przyjaciela, któremu już teraz tak wiele zawdzięczał. Nadszedł czas, by się mu odpłacił.

Rzesza słysząc odpowiedź uśmiechnął się jeszcze szerzej z satysfakcją. Podsunął wtedy mężczyźnie dokument wraz z długopisem.

– Bardzo mnie to cieszy, przyjacielu. Twój heroiczny gest nie zostanie zapomniany. Wystarczy, że podpiszesz ten papier, a reszta zadzieje się sama – Erich spojrzał na niego spod brwi, biorąc do ręki długopis. Widział pewną przebiegłość w mężczyźnie, tak jakby w tej chwili wpadał dobrowolnie w jego pułapkę.

– Tak po prostu...? – spytał, unosząc brwi. Rzesza rozłożył ręce.

– Kwestią dokumentów i wyróżnień zajmiemy się tutaj, twoje kompetencje i zadania zostaną ci wyjaśnione później. Nie będzie to jednak nic cięższego, co robiłeś do tej pory. Kto wie, może awansujesz, jeśli ci dobrze pójdzie – pilot uniósł delikatnie kąciki ust, jednak niezbyt szczerze. Nachylił się znów nad dokumentem.

Wtedy do pokoju bez pardonu wszedł Wehrmacht, za którym wskoczył sekretarz. Generał zatrzymał się w półkroku, widząc swojego starego podopiecznego. Jakby ze zdumieniem zauważył, że leżał przed nim podpisany już dokument.

Nabrał powietrze i spojrzał na Rzeszę.

– O ile dobrze pamiętam, chciałeś to załatwić sam na sam – zwrócił uwagę, odrobinę niezadowolony. Nie chciał przy tym być.

Erich odwrócił się słysząc znajomy głos. Posłał słaby uśmiech mężczyźnie.

– Ależ po co się z czymś takim ukrywać? Przecież twój najbliższy przyjaciel podjął najważniejszą decyzję w swoim życiu, chyba dobrze by było, gdybyś w takim momencie przy nim był – Rzesza niewzruszony założył ręce na piersi. Wehr podszedł bliżej i stanął z boku biurka. Spojrzał na Ericha jakby nieco smutnym wzrokiem. Przez jego twarz przebijało się stwierdzenie "a więc jednak...".

– Gratuluję nowej posady – rzucił bez entuzjazmu.

– Jestem zdania, że Erich się dobrze odnajdzie. Zresztą nie bezpodstawnie - w końcu ty o to zadbasz – Rzesza spojrzał na generała, jego ton nie znosił sprzeciwu. Wehr nieznacznie uniósł brodę. Pilot nieco się skurczył w sobie. Czuł się jak zrzucany na czyjeś barki problem. – Pokażesz mu wszystko i wprowadzisz w całą administrację. Luftwaffe w końcu jest osobną komórką decydującą o sobie, Erich będzie musiał się trochę nauczyć, zanim znów się pożegnacie

– Uważam, że tu nie ma zbyt wiele do nauki. Erich posiadł wiedzę na stopniu oficerskim, jest lepszy niż niejeden z dowódców. To, że nikt nie chciał mu przydzielić stopnia nadal pozostaje dla mnie absurdem – Rzesza przymrużył powieki. Jego spojrzenie przeskoczyło na pilota.

– To prawda? – spytał bezpośrednio, oglądając jak lotnik podnosi na niego wzrok. Erich niepewnie pokiwał głową. Rzesza cicho mruknął. – Wiesz dlaczego?

Erich lekko się skrzywił. Kątem oka spojrzał na Wehra, który skinął mu głową, pozwalając mówić.

– Stwierdzono, że lepszy ze mnie żołnierz, niż dowódca. Byłem skuteczny i bardziej mnie widzieli na linii frontu, a nie poza nią. Zresztą jestem prawie, że pewny, że bali się dać mi stopień, żebym się nie próbował mścić na co niektórych – odparł beznamiętnie. Brwi Rzeszy drgnęły w zaintrygowaniu.

– Mścić? A za co? – jego wzrok przeskoczył na Wehrmacht. Generał w tej chwili wpatrywał się tylko w Ericha, jakby próbował go w ten sposób wspierać.

– Już tak mam, że albo przyjdę i wzbudzę sympatię każdego, albo swoją obecnością narobię się stada wrogów. Nie przepadali za mną i próbowali to okazać na każdym kroku – mruknął, spuszczając wzrok. Rzesza pokiwał głową w zrozumieniu.

– Cóż, w takim razie mogą się nieźle zaskoczyć. Nadal jednak uważam, że na początku Wehr powinien cię wziąć pod skrzydła. Nie chcę, byś się czuł tym wszystkim zbyt przytłoczony. Przez najbliższe kilka dni chciałbym, byś pozostał na miejscu, gdzieś w miarę pod ręką. Możesz być potrzebny w kwestii uzupełnienia dokumentacji – Erich wiedział, że wcale nie chodziło o "bycie pod ręką". Zerknął na Wehra. – Masz może wynajęte mieszkanie?

Pilot spojrzał w oczy Rzeszy.

– Mam pokój w takim hoteliku, ale nie wiem, czy będę miał na tyle pieniędzy by...

– Nie. Nie ma mowy – Rzesza przerwał mu stanowczo. – Nie możesz być w tak publicznym miejscu. Trzeba ci coś szybko znaleźć, najlepiej na uboczu – Wehrmacht zgrzytnął zębami.

– Może się zatrzymać u mnie – rzucona przez generała propozycja zasiała w pomieszczeniu głuchą ciszę. Mężczyźni mierzyli się spojrzeniami. Erich chciał zaprotestować, ale w tej chwili Wehr kontynuował. – Mam mieszkanie niedaleko, nie jest największe, ale we dwójkę się zmieścimy

– Brzmi jak dobry pomysł. Pytanie co o tym sądzi Erich – dwójka spojrzała automatycznie na wywołanego. Pilot nie miał pojęcia jak zareagować. Z lekko szerzej otwartymi oczami wpatrywał się to w Wehrmacht, to w Rzeszę.

Generał zmarszczył nieznacznie brwi.

– Erich...? – lotnik spojrzał na swojego przyjaciela.

– Nie chcę... sprawiać kłopotów – wydusił w końcu, wpatrując się intensywnie w oczy drugiego. Wehr wypuścił ciężko powietrze.

– Gdyby to był jakikolwiek problem, nie proponowałbym ci tego – stwierdził pewnie. Erich czuł rosnące napięcie, które potęgowane było wwiercającymi się w niego oczami Rzeszy. Podejmowanie decyzji nie leżało tego dnia po jego stronie.

– W takim razie niech tak będzie. I dziękuję – spróbował się delikatnie uśmiechnąć. Rzesza wtedy wyszczerzył się szeroko.

– Skoro na ten moment już wszystko jest załatwione, myślę, że możesz już odejść. Resztę rzeczy ustalimy za jakiś czas – wódz wstał i wyciągnął w stronę Ericha dłoń. Pilot widząc to natychmiast sam wstał i złapał jego rękę. – Dziękuję za zaufanie. Mam nadzieję, że będzie to początek owocnej współpracy

– Również mam taką nadzieję – odparł pospiesznie. Mężczyźni puścili swoje dłonie. Wehrmacht wtedy założył ręce za plecami.

– Poczekaj na mnie na korytarzu, Erich. Przeniesiemy potem twoje rzeczy do mnie – pilot skinął głową. Zanim wyszedł, powiedział szybkie "do widzenia". W biurze pozostał Rzesza, Wehr i sekretarz, który nieszczególnie interesował się przełożonymi.

– Coś się stało, Wehr? – Rzesza niezbyt przejęty wziął do ręki dokument podpisany ręką Ericha. Drugą ręką wziął zapalniczkę i coś cicho wymamrotał. Skierował płomień w stronę kartki, a gdy ta zajęła się ogniem, wstał z krzesła i niespiesznie puścił ją na ziemię. Wehrmacht przyglądał się temu pokazowi w milczeniu, złowrogie światło płomienia odbijało się w jego szeroko otwartych oczach. Rzesza zdeptał butem tlące się fragmenty papieru, pozostawiając na ziemi szary popiół. Potem ostentacyjnie spojrzał na milczącego generała, który nadal nie odpowiedział na jego pytanie.

Wehr wreszcie odzyskał głos. Odchrząknął i skierował wzrok centralnie w oczy Rzeszy.

– Chciałem zapytać, czy istnieje możliwość, bym przez najbliższe dni dostał zwolnienie. Dwa, może trzy dni. Póki co w Europie panuje spokój, nie widzę więc zbyt wielkiej potrzeby, bym aktywnie tutaj pracował – Rzesza zmarszczył brwi na jego słowa. Owszem, to, co mówił, było całkowicie prawdziwe. W Europie po przejęciu Polski nastała cisza, popiół po pogromie powoli opadał. Zachód, choć wypowiedział Trzeciej Rzeszy wojnę, nie podjął się żadnych działań, a wojska z kolejnych linii się wycofywały. Jedynie na morzu dochodziło do mniejszych starć, ale sytuacja była kontrolowana przez ludzkich dowódców, a odpowiedzialność za marynarkę spaść miała na świeżo powołanego Kriegsmarine.

Dla mężczyzny jednak sytuacja ta wydawała się dziwna, a prośba - podejrzana.

– Część dowódców otrzymuje co chwilę sposobność, by wrócić do rodziny, nie są to bardzo skomplikowane procedury. Z tego jednak co wiem, ty nie masz rodziny. Dlaczego chcesz urlopu? Chyba nie zmęczyłeś się kampanią, to był spacerek – Wehr cierpliwie utrzymywał poważny wyraz twarzy, nie chcąc zbyt wiele po sobie pokazywać. Nie chciał wyjść na desperata.

– Chwila wypoczynku to jedno. Chcę mieć na oku Ericha... to znaczy Luftwaffe. Proces przemiany nie jest niczym przyjemnym, z pewnością będzie potrzebować kogoś. Poza tym wolałbym, żeby nikt nie węszył mi po mieszkaniu. Kiedy ja przez to przechodziłem, niejednokrotnie ktoś wzywał do mnie służby, bo byli zaniepokojeni tym, co się ze mną dzieje. Ciężko było mi się tłumaczyć – Rzesza jakby doznał olśnienia po tym wyjaśnieniu. Wehr postanowił dodać coś jeszcze, dla dobitnego przeważenia sprawy. – Będę cały czas na miejscu, gotowy się wstawić w razie meldunku

Jego rozmówca w milczeniu pokiwał głową. Odwrócił się w stronę Martina, który nadal wypisywał coś na maszynie. SS-man podniósł pytający wzrok na Wodza. Rzesza przymrużył powieki, myśląc intensywnie.

– Jesteś nadopiekuńczy, Wehr – zwrócił się wreszcie do generała. – Mówię ci to jako przyjaciel. Powinieneś być bardziej bezwzględny, Wielka Wojna powinna była cię tego nauczyć. Wojna to walka, a walka przynosi straty. Straty to śmierć. Twój mały koleżka w każdej chwili może zostać zestrzelony i gryźć piach. W takiej sytuacji nie zamierzam niańczyć ciebie i leczyć z żałoby w chwili, gdy będę ciebie potrzebować. Sentymenty czynią cię słabym

Wehrmacht słysząc te słowa zacisnął zęby. Palce, które nadal trzymał zaciśnięte za plecami, pobielały od nacisku. Patrzył twardo i z lekkim chłodem na przełożonego.

– Niewiele miałem osób, a te które miałem, szybko odeszły. Wojna nie nauczyła mnie bezwzględności, a większej dbałości o tych, na których mi zależy. Nie dbam o to, czy zginę na froncie, ale moim jedynym marzeniem jest doprowadzić chłopaka do końca tego wszystkiego w jednym kawałku. Nie jest to słabość. To jedyna rzecz, która wymaga ode mnie woli walki. Sam o tym doskonale wiesz. Ta wojna to twój prezent zaręczynowy – delikatna szpilka wycelowana była bardzo precyzyjnie w najczulszy punkt Rzeszy. Mężczyzna natychmiast się poderwał, rozjuszony wewnętrznie słowami generała. Musiał jednak stłumić swój gniew, pamiętając o obecności sekretarza. Wehr uniósł niewinnie brwi, zadowolony z siebie. – Czy to przypadkiem nie czyni i ciebie słabym, Rzesza? Osłabianie wojska o cały batalion na rzecz poszukiwania jednej kobiety nie jest ani racjonalnym, ani rozsądnym rozwiązaniem

Martin słysząc następne słowa, zerknął z zaciekawieniem kątem oka na swojego przełożonego. Rzesza wtedy twardo wbijał spojrzenie w Wehrmacht.

– Nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo...

– Zdaję sobie z tego sprawę, Rzesza – przerwał mu twardo, czym tym bardziej zwrócił uwagę SS-mana. Z pewnym przerażeniem patrzył na generała, wiedząc, jak Wódz nie tolerował takich odzywek. Ale Rzesza nie zareagował. – Cenię cię jako przyjaciela. Wiem, przez co musiałeś przejść i w jaki sposób znalazłeś się w tym miejscu. Nie chcę dla ciebie źle, nigdy przecież nie pisnąłem słowa, by ciebie zakwestionować. Proszę cię tylko, byś wykazał się równą wyrozumiałością w stosunku do mnie

Rzesza chciał odpowiedzieć, ale przerwało mu gwałtowne otwarcie drzwi. Z korytarza do środka wbiegł mały Niemcy, który z uśmiechem dobiegł do mężczyzny. Rzesza nie mógł się powstrzymać. Uśmiechnął się szeroko i wziął malca na ręce.

– Niemcy, a co ty tutaj robisz? Znowu uciekłeś niani? – spytał, patrząc na roześmianego chłopca. Ten nie odpowiedział, a spojrzał tylko na Wehrmacht.

– Wujek...! – krzyknął radośnie, wyciągając ręce w stronę mężczyzny. Ten się cicho zaśmiał, a na jego zwykle poważnej twarzy ukazał się delikatny uśmiech.

– Cześć, młody. Gdzie zgubiłeś braciszka? – wyciągnął rękę i złapał rączkę Niemiec w formie przywitania. Chłopiec w odpowiedzi na pytanie uśmiechnął się chytrze i spojrzał na drzwi. Zarówno Wehr, jak i Rzesza podążyli za nim wzrokiem.

Starsza pani, cała już czerwona, stała w progu, łapczywie wciągając powietrze. Musiała być już wykończona gonieniem malucha po korytarzach. Z tyłu, trzymając kurczowo materiału sukni kobiety, stał drugi chłopiec, wyraźnie młodszy. Gdy zobaczył Wehrmacht, jeszcze bardziej się schował za kobietą, patrząc na mężczyzn nieśmiało.

Herr Reich, najmocniej przepraszam, ja już ich stąd zabieram... – niania próbowała zacząć się tłumaczyć. Rzesza zbył to ruchem ręki, wyciągnął dłoń przed siebie, patrząc wyczekująco na małego NRD.

– Nic się nie dzieje, Frau Krämer. I tak zamierzałem po nich przyjść – odparł, patrząc, jak chłopczyk wychodzi zza spódnicy kobiety i do niego podbiega. Uśmiechnął się do niego i pogłaskał czule po główce. Zerknął jeszcze na Wehrmacht. – Dwa dni, Wehr. Potem chcę ciebie tutaj z powrotem

Generał z zadowoleniem skinął głową.

– Oczywiście. Dziękuję. I do zobaczenia – pożegnał się. Spojrzał jeszcze na SS-mana, któremu kiwnął głową. Kobiecie posłał uśmiech i wreszcie opuścił pomieszczenie.

Na korytarzu nadal stał Erich, cierpliwie czekając na swojego przyjaciela. Gdy ten wyszedł, wyprostował się i do niego podszedł.

– Wszystko załatwione? – spytał, ruszając tuż obok generała w stronę wyjścia. Wehr z uśmiechem pokiwał głową.

– Można tak powiedzieć. Zaprowadź mnie do twojego hotelu, zabierzemy rzeczy. Lepiej się pospieszyć – oznajmił, przyspieszając kroku.

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro