Rozdział dziesiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zaprasza Harolda do środka.
Mężczyzna wydaje się uważny i nieco spięty ze skupieniem skanując i analizując każdy pojedynczy element od kiedy dotarli do progu mieszkania. Najpierw otoczenie, czyli niewielki ogródek udekorowany niezbyt wymagającymi kwiatami i huśtawką, a później drewnianą werandę.
Ale wciąż trzyma się też bardzo blisko niego jakby nie chcąc nigdzie się wpraszać bez pozwolenia. Wręcz ocierają się z tej bliskości co chwile ramionami, a chłopak chwyta się ubezpieczając za jego kurtkę. To urocze, że ten czuje się przy nim bezpieczny. A co on sobie myślał. Harry jest niesamowicie grzeczny i kulturalny i za pewne boi się tego jak wypadnie przed jego rodziną. W końcu jego przyjaciołom nie przypadł do gustu i może się stresować. Boli go to ponieważ cokolwiek sobie inni pomyślą on nie zamierzał zmieniać o nim zdania. Nie wie czemu ludzie tak bardzo chcą widzieć w innych to co złe.

Pomaga mu z płaszczem, na co chłopak grzecznie kiwa z wdzięcznością głową i unosi lekko kąciki ust. On powstrzymuje się, żeby zwyczajowo skopać buty i rzucić kurtkę na krzesło tylko wiesza ją starannie na wieszak później z tą Harry'ego robiąc to samo.
I że Harold ma na niego niby zły wpływ? Absurd.

– Witaj w moich skromnych progach Haroldzie. Pewnie spodziewałeś się czegoś innego niż małego skromnego domku ale przysięgam, że jest tu przytulnie i polubisz to miejsce – mruga do niego widząc, jak ten bacznie się rozgląda i jakby zaciąga zapachem. Ten chłopak był niemożliwy. – Rozgość się. Muszę skorzystać jeszcze z łazienki. Zaraz wrócę.

– Bardzo mi się podoba. – opowiada chłopak i kiedy chce zostawić go samego ten podąża niespokojnie za nim wręcz nie odstępując go na krok.

– Łazienka. – mówi wskazując na drzwi i uśmiechając się szeroko, na co chłopak kiwa niezręcznie głową.

– Och, oczywiście. Poczekam tutaj. – odpowiada stając tuż przy drzwiach i splatając swoje dłonie za plecami na co on kręci z rozbawieniem głową. Ten mężczyzna był niedorzeczny.

Cieszy się, że Charlotte jednak postanowiła pójść do koleżanki ponieważ mógł spędzić z chłopakiem więcej czasu sam na sam i w samochodzie i gotując. Jego siostry bezwstydne alfki nie hamowały się w zadawaniu przytłaczających pytań. A Harold był taki delikatny i jeszcze by się wystraszył tymi okropnymi bestiami. Kiedy wychodzi z łazienki lokowany wciąż tam stoi wodząc wzorkiem po korytarzu w którym go zostawił. Nie było tam wiele do podziwiania więc chwycił za dłoń chłopaka kierując się z nim do jadalni. Ten wydawał się już nieco bardziej zaaklimatyzowany dając się puścić w progu kuchni.

– Na prawdę możesz czuć się jak u siebie. Bardzo się cieszę, że się zgodziłeś się mi pomóc i nie przejmuj się Zaynem. On ma coś z głową. Jest kapryśny przez Liama. – próbuje tłumaczyć drapiąc się po brodzie, a brunet opiera się biodrem o blat wciąż interesując się wszystkim dookoła.

– W porządku Louis. Przecież wiem, że twój przyjaciel mnie nie lubi. Nie musisz się tłumaczyć – słyszy i ma ochotę westchnąć ale chłopak chyba zwyczajnie niezbyt ma ochotę drążyć ten temat bo pyta – Ktoś tu jest oprócz nas? Siostra? – patrzy niedyskretnie w stronę klatki schodowej, a on podąża za nim wzorkiem w zgodzie.

– A owszem. Felicite leży w łóżku przeziębiona. Ale na obiad przyjdzie więc będziesz miał okazje ją poznać– mówi obserwując mężczyznę który rozgląda się po mieszkaniu – Coś mówiłeś, o swoich wybitnych zdolnościach kulinarnych. Moja mama ma zapełnioną lodówkę różnymi smakołykami wiec mam nadzieje, że będziesz miał wszystkie składniki których potrzebujesz. – uśmiecha się szczerząc zęby, a Harry zerka na niego z uroczym uśmiechem odrywając wzrok od klatki schodowej i jakby niemo zgadzając się na to, że Louis bezwstydnie zrzucił na niego całą robotę.

– A co lubisz jeść Louis? – pyta o to w taki dziwny sensualny sposób, że ma ochotę parsknąć. Czasami Harry był taki komiczny i cudowny w jednym.

– Makaron? – mówi pierwsze co wpada mu do głowy, a Harry patrzy się na niego sugestywnie

– Wystarczy proste spaghetti, żeby kupić twoje serce Lou?

– Tak uwodzisz śliczny chłopcze? Przygotowujesz swoim chłopakom najlepsze danie ich życia? – śmieje się z mężczyzny który patrzy na niego tym swoim dziwnym wzorkiem przez który mimowolnie przechodzi go dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Ten z nim flirtuje. Totalnie flirtuje.

– Tak. Mój sposób na mężczyzn. Przygotowuje kolacje ich życia. A w zamian chce od nich coś smacznego – mówi chwytając go za koszulkę i łobuzersko się uśmiechając. Nie wie co powiedzieć. Tylko mruga z zaskoczeniem.

– Jestem beznadziejnym kucharzem – mówi udając w głosie smutek, a Harry śmieje się głośno

– A kto powiedział, że będziesz musiał mi coś przyrządzać. Wezmę to co moje

– O czym ty mówisz? – reflektuje się po chwili marszcząc mocno brwi. Trochę się zgubił w tej rozmowie. Miał wrażenie, że już nie gadają o spaghetti. Nawet mógł zaryzykować stwierdzenie, że temat nie dotyczył bezpośrednio jedzenia.
Harry przez moment się chyba wystraszył jego poważną reakcją ponieważ zamknął usta przez chwile mu nie odpowiadając. On natomiast uniósł wyżej brew pytająco, a chłopak zbliżył się do niego nieznacznie kładąc mu ręce na ramionach.

– Miałem na myśli, że cię pocałuje głupku. – mówi powoli i delikatnie głaskając skórę na jego karku. – Czego innego mógłbym od ciebie chcieć? – pyta niewinnie i w tym momencie do kuchni wchodzi kaszlająca Felicite. Ochronnie obejmuje Harry'ego ponieważ ten niewyobrażalnie się przy nim spina widząc dziewczynę. Robi to tak jakby ktoś z otoczenia stanowił realne zagrożenie dla bruneta. A przecież do pomieszczenia weszła jego zasmarkana siostra w pierwszej chwili nawet nie zwracając na nich uwagii. Nie wiedział czemu tak obronnie zareagował na strach chłopaka i czemu ten w ogóle tak bardzo się wystraszył. On obrócił się do siostry, a mężczyzna za jego plecami trzymał kurczowo dłoń na jego łokciu.

– Przyszłam po aspirynę. Wszystko mnie boli – narzeka dziewczyna bezczelnie tasujac Harry'ego spojrzeniem. Czy na prawdę wszyscy z jego otoczenia muszę być tak niekulturalni. Jak można tak bezwstydnie kogoś obczajać. – Co to za przystojniak? Nie mówiłeś, że zaprosisz kogoś do nas? Nigdy tego nie robisz – mówi dziewczyna uśmiechając się szeroko, a on czuje jak się czerwieni. Jak mogła. Harold nie musiał wiedzieć, że nieczęsto sprowadzał tu swoje drugie połówki. Być może dlatego, że nie spotykał się z wieloma ludźmi mając wiele ważniejszych spraw na głowie i adoratorkę Eleanor której odmawiał właśnie tłumacząc się głównie obowiązkami.

– Dzięki mała. Na prawdę. To Harold. Chodzimy razem do szkoły– mówi z podniesionym głosem nieco zawstydzony, a chłopak za nim mimo iż wciąż wydawał się, że nie czuje się zbyt komfortowo cicho zachichotał na jej słowa.

– Hej. – mówi chłopak cicho zaciskając paznokcie mocniej na jego ręce.

– Hej. – powtarza po nim patrząc na lokowanego ciekawsko nim znowu zwraca się do niego – Jest bardzo ładny. – mówi dziewczyna po czym kicha i mówi rozbawiona – Jestem Felicite. Podałabym ci rękę czy coś ale nie chce cię zarazić. Louis nie jest zbyt mądry i nie pomyślał, że przeprowadzanie chłopaka do domu pełnego zarazków nie jest zbyt odpowiedzialne. Wezmę tabletki i wracam do łóżka.

– Nie wymądrzaj się moja panno. Plan nie obejmował tego, że postanowisz przyjść tutaj i przeszkadzać. – mówi zgryźliwie. To oczywiście było kłamstwo. Przecież miał robić obiad z Harry'm właśnie dla sióstr. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że lokowany też to wie i czuje jego lekki uśmiech w kącikach nawet na niego nie patrząc.

– Wszyscy wiedzą, że kłamiesz Louis. – mówi dziewczyna i ucieka uprzednio machając Harry'emu i biorąc ze sobą tabletki oraz szklankę wody.

Kiedy tylko zostają znowu sami czuje jak mężczyzna stojący za nim rozluźnia się i go puszcza. Jakby źródłem jego strachu była jego siostra która przecież bądź co bądź nie wyglądała zbyt groźnie. Nie mógł stwierdzić jednoznacznie czym chłopak się tak stresował.

Gotowanie przy boku Harry'ego było ciekawsze niż mógłby się spodziewać. Oczywiście nie zrobił za wiele ponieważ siedział na blacie oglądając kręcącego się po kuchni chłopaka oraz co jakiś czas wyglądając za okno i patrząc na zapadający szybciej mrok przez ulewę ale i tak będzie wspominał to popołudnie całkiem nieźle. Makaron który ugotował chłopak był idealny. Nie za twardy ale też nie rozgotowany. Idealnie sprężysty co z serowo pieczarkowym sosem stanowiło dla niego niebo w gębie. Siedzieli przy sobie, a raczej na przeciwko z ocierającymi się co jakiś czas o siebie kolanami, a Harold patrzał na niego uważnie jak nawija makaron na widelec i wydaje z siebie dźwięki rozkoszy i aprobaty.

– To jest na prawdę dobre. Niezwykłe. W skali od jeden do dziesięć dostajesz u mnie jedenaście śliczny chłopcze! – mówi z pełnymi ustami patrząc na piękną buzie mężczyzny która się rozjaśnia z każdą jedną pochwałą która wychodzi z jego ust – Chyba najlepsze co jadłem w życiu. Albo po prostu ty sprawiasz, że mam taki wilczy apetyt. – prawie się uderza w czoło na swój dobór słów i widocznie lokowanego też to rozbawiło ponieważ parska śmiechem opierając policzek o dłoń i mówiąc zagryzając lekko swoją pulchną wargę.

– Ty też sprawiasz, że mam wilczy apetyt Louis. – mówi kokieteryjnie, a on unosi wysoko jedną brew.

– To dlaczego nie jesz? Nawet sobie nie nałożyłeś. – patrzy z dezaprobatą, a brunet również spogląda na swoje dotąd puste naczynie.

– Och, rzeczywiście. Delektowałem się patrząc na ciebie. To znaczy tym, jak próbujesz – mówi niewinnie mrugając rzęsami i sięgając po półmisek by również sobie nałożyć.

Nie nakłada sobie wiele i na pewno nie zachwyca się tym tak jak on ale nie zamierza marudzić. Wystarczy mu, że siedzą na przeciwko siebie i chłopak autentycznie jest zadowolony z spędzonego z nim czasu i wspólnego gotowania.


Mężczyznę odprowadza prawie do drzwi. Dokładniej do furtki ale i tak bacznie obserwuje otoczenie jak i jego kiedy ten przechodzi te kilka metrów tuż pod dom.
Było szarawo, zimno i nieprzyjemnie i nie zamierza spuszczać wzroku z lokowanego kiedy ten nie znajduje się w bezpiecznym ciepłym miejscu. Wcześniej mieszkanie tak blisko lasu wydawało mu się na prawdę fajne i zazdrościł trochę Haroldowi ale z drugiej strony gdzieś tutaj mógł się zaszyć ten wstrętny krwiopijca. Na pewno poluje w lesie kiedy nie może pozwolić sobie na krew ludzką. W końcu te drapieżniki najchętniej opychałyby się krwią non stop. Jak nie mordowali ludzi to zwierzęta. Gdyby nie było rodzin takich jak jego panowałby rzeź, ponieważ ludzie nie potrafiliby się sami obronić. Aż ściskało go w klatce piersiowej, kiedy myślał sobie, że jego śliczny chłopiec może być tak blisko niebezpieczeństwa. I jest tego tak bardzo nieświadomy.

Kiedy chłopak znika w domu on robi małe oględziny wokół terenu w którym chłopak mieszka. Nie wchodzi na jego posesje ale bada las w promieniu kilkuset metrów wokół niego badając czy na pewno nie ma tu żadnego potencjalnego zagrożenia i śladów wampirów.
Na szczęście takowych nie znalazł. Wampiry muszą polować gdzieś dalej ponieważ nie znalazł w pobliżu śladu po żadnych martwych zwierzętach czy niezidentyfikowanych zapachów. To go nieco uspokoiło. Ostatnimi czasy z Liamem i Zaynem znalazł pare martwych saren i wiewiórek ale zazwyczaj gdzieś w środku lasu z daleka od dróg. Starszyzna miała nadzieje, że wampiry się wyniosą czując wszędzie zapach alf ale on miał co do tego wątpliwości. Zdawał sobie sprawę, że te przebiegle bestie są co raz bardziej świadome i co raz lepiej potrafią się kamuflować.
Po przeczesaniu terenu wokół zamieszkania Harolda poszedł tak jak umówił się z przyjacielem by zająć się sprawę pielęgniarki. Może był już wieczór i powinien zrobić to nieco wcześniej ale i tak rozmowa nie ma potrwać zbyt długo. Trochę ją postraszy i sobie pójdzie. Najwyżej sprawdzi czy wszystko na pewno u niej w porządku.

~*~

– Co żeś ty narobił? Dlaczego ta alfa chodzi wokół naszego domu Harold? Wytłumaczysz mi to? Podejrzewa coś?  – mówi Mitch jak zwykle spokojnym głosem odsuwając nieco firankę i obserwując jak Louis Tomlinson kręci się wokół ich posesji.

– Na pewno nic nie podejrzewa. Zauważyłbym.

– Chyba zbyt się przeceniasz. Dlaczego miałby się w tobie zakochać. Nie masz w sobie nic specjalnego. – dodaje Mitch wciąż spokojnie.

Wie, że ten ukrywa swoje prawdziwe emocje i chyba wcale tak nie myśli. W środku jest wzburzony, a nawet wściekły i przeklina w środku to z jakim nieodpowiedzialnym wampirem się związał jednak nie wybucha. Zawsze był opanowany co bardzo go irytowało ponieważ ten przez niemal trzy dekady robił wszystko by i on cały czas był grzeczny i spokojny a dopiero w chwili słabości przeciwnika atakował. I udało mu się. Często próbował robić mu na złość i robić wszystko by i ten się wkurzył i nawet go uderzył, by pokazał prawdziwe emocje lecz i tak koniec końców to on był tym który się uspokajał i poddawał. A ten potem go atakował w takiej chwili. Kiedy był słaby i niepewny. Taka rzecz jak nazwanie go przeciętnym była o wiele gorsza niż wymierzony policzek czy głodówka.

Byli związani. Nie tylko byli rodziną. Ale też parą. Harry czuł, że zawdzięcza mu wiele. W końcu to Mitch go uratował kiedy już niemal odszedł na tamten świat kiedy został tak bardzo skrzywdzony, a później pokazał mu jak przeżyć w nowym lepszym wcieleniu. I do teraz przy nim jest w w roli mentora jak i partnera, który go nagradza i każe.

– Zaraz sobie pójdzie. – mówi zaciskając ze sobą mocno wargi, stojąc już te kilkanaście minut w rogu by mieć idealny obraz na przestrzeń za oknem mając nadzieje, że ma racje. Ponieważ Tomlinson nie podejrzewałby go o nic prawda? Był nim zauroczony wiec za pewne po prostu wypełnia swoje jakieś alfie obowiązki krążąc tak w lesie akurat przy ich posesji. I tak nic nie znajdzie. Mitch był bardzo ostrożny i nie pozwoliłby by coś ich zdemaskowało.
Wiedział, że trzymanie się Louisa nie jest bezpieczne, a te sugestie na które czasami bezmyślnie sobie pozwalał były szczytem głupoty. Wejście do jego domu który pachniał z daleka alfami również. Był zamknięty między alfami bez ludzi przy których alfy nawet wampirowi nie ośmieliłyby się zrobić krzywdy. Był w pułapce i czuł niebywały stres. Ale Mitch mu kazał. Po za tym niewyobrażalnie go do niego ciągnęło. Na początku z ciekawości. Późnej fascynacji tym na ile może sobie pozwolić. A kiedy spróbował jego krwi jego zmysły oszalały i już nawet nie próbował udawać, że chce się odpędzić od jego towarzystwa.
Kiedy alfy się zorientują w pojedynkę nie miał z nimi szans, a nawet z jednym z nich, a kiedy Louis wreszcie się zorientuje z kim rzeczywiście ma do czynienia nie będzie tak, pięknie jak jest teraz. Będzie z nim na prawdę źle. Byłoby to całkiem zabawne pokazanie mu jakim jest idiotą lecz wiedział, że nie on by był tym który by uszedł w tym starciu z życiem.

– Nawet nim pachniesz. Ma mnie to cieszyć? Może rzeczywiście się zakochał skoro jesteście tak blisko – pyta pozornie zainteresowany podchodząc bliżej niego i przysuwając swoją twarz do jego szyi by go powąchać zaintrygowany. – Piłeś jego krew. Niebywałe. Musi być idiotą skoro go pociągasz.

– Przy nim czuje się bezpiecznie. Nic mi narazie nie grozi. Nie czuje się dobrze przy jego przyjaciołach i rodzinie ale z nim nie jest źle więc nie musisz się o mnie martwić. – zmienia szorstko temat dając się obwąchiwać i znowu spogląda za okno. Ale Tomlinson zniknął z jego pola widzenia. Najwyraźniej zostawił już ich teren w spokoju.

– Nie martwię się o ciebie. Jesteś dużym chłopcem. Czujesz się bezpiecznie przy alfie? – prycha Mitch rozbawiony – Nie bądź naiwny kochanie. Nie możesz być naiwny jeśli chcesz przeżyć. Wkrótce i on się otrząśnie z twojego uroku i zobaczy te wszystkie rzeczy które zdradzają kim na prawdę jesteś. Nawet pielęgniarkę musiałem po tobie sprzątać bo nie pomyślałeś o tym by usunąć swoje ślady. – kręci głową i chwyta za jego podbródek – Twój piękny uśmiech nie załatwi wszystkiego. Nie jesteś wystarczająco inteligetny. Ta twoja zakochana alfa w końcu cię zabije jeśli ty nie zrobisz tego pierwszy. Kiedy pozwolisz wilkom odkryć prawdę to nie myśl sobie, że któryś się zawaha dwa razy nim cię nie zabije.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro