Rozdział siedemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Postarajcie się komentować, zostawić choć jeden czy dwa komentarze, dla was to tylko chwila, wystukanie na klawiaturze kilku wyrazów a dla mnie duża motywacja do pisania (:
Upewnijcie się, że czytaliście wczorajszy rozdział bo dużo osób skarży się na problem z powiadomieniami. Miłego czytania.
____________________________

Pamięta tylko jak nagle zrobił się niewiarygodnie zmęczony i zmorzył go sen. A może po prostu stracił przytomność.

Teraz gdy się budził czuł bardzo silne pragnienie. Jego usta były suche i spierzchnięte. Skrzywił się ponieważ bolały go ręce i kark od niewygodnej pozycji w jakiej się znajdował. Chciał się poprawić lecz niestety wtedy do niego dotarło, że niewygodna pozycja była wynikiem tego iż miał związane ręce nad głową do drewnianej ramy łóżka. Powoli zaczął otwierać oczy by zrozumieć co się właściwie dzieje i gdzie się znajduje. Jednak gdy tylko to zrobił wszystkie wspomnienia związane z pomieszczeniem w którym obecnie się znajdował wróciły. Seks. Ugryzienie. Wampir. Harold jest krwiopijcą. Jego twarz wykrzywiła się natychmiast w grymasie, a on poczuł jak na zawołanie promienisty ból w okolicach rany. Nie mógł dostrzec z tej pozycji śladu po ugryzieniu jednak dobrze go czuł i pamiętał. To był błąd, że zimnoskóry nie załatwił go gdy miał okazję. Teraz poczuł niewiarygodny gniew. Nie wie ile tu leżał jednak poczuł, że odzyskał pełnie sił. Rozejrzał się po pokoju by się dowiedzieć, że jest w sypialni wampira sam. Do jego uszu dochodził szum prysznica. Zimnoskórzy nigdy nie byli zbyt mądrzy. Na prawdę myślał, że związując go taśmą i jakimś krótkim sznurkiem do łóżka to będzie bezpieczny? Chyba nie znał możliwości jego ani rasy.
Nie było to łatwe lecz był na tyle silny by sobie z tym poradzić. Zacisnął zęby i bez słowa wybił sobie staw kciukowy lewej ręki by ją wyswobodzić. Prawą wyciągnął już bez problemu od razu wstając z łóżka. W jego głowie się lekko kręciło. Nie marnował czasu na to by szukać swoich ubrań. Przynajmniej miał na sobie swoją bieliznę. Założył na szybkiego leżącą najbliżej koszulkę i spodnie. Jego wargi drżały ze złości, a umysł kazał zabić. Zabić cholerne wampiry które mordowały niewinnych. Był tak przepełniony gniewem, że nawet nie pomyślał o tym by zadzwonić do któregoś z przyjaciół i poinformować ich o sytuacji. Jedyne o czym myślał to atak. Od razu podszedł do drzwi z których było słychać dźwięk włączonego prysznica. Jego ręce drżały. Nie chciał tam wchodzić. Ten sam Harold którym był do szaleństwa zauroczony okazał się jego największym wrogiem. Nie potrafił jeszcze stanąć z nim twarzą w twarz. Będzie musiał go zabić.
Postanowił, że najpierw załatwi czarnowłosego.
Powoli schodził na dół. Wiedział, że wampiry miały wyczulony słuch i ten jeśli był gdzieś na dole dobrze wiedział kto się zbliża. Czuł jego zapach.

Wszedł najpierw do salonu. Było ciemno. Powoli zapali światło na korytarzu. Najpierw wszedł do salonu. Nikogo tam nie zastal. Powoli zmierzał do co kolejnych pomieszczeń. Światło w kuchni było zapalone. Powoli się tam skradał jednak kiedy tylko przekroczył próg zauważył zimnoskórego opierającego się o blat i najwidoczniej czekającego aż Louis do niego podejdzie.

– O ty tutaj. – słyszy nieprzyjemny głos zimnoskórego który się uśmiechnął udając zaskoczenie. Pewnie wcześniej uznałby, że ten chce udawać miłego jednak teraz widział fałszywość tego uśmiechu i zimno wręcz bijące z martwego ciała. – I jak się bawicie? Harry cię po coś przysłał? Słyszałem prysznic. – pyta wampir. On uśmiecha się sztucznie. Był nim obrzydzony. I to ohydne zwierze nie miało pojęcia o tym, że jego koleżka się ujawnił.

Lecz po chwili widzi jak wzrok Mitcha zjeżdża do jego szyi gdzie pewnie widać potężną ranę. Ten jak na zawołanie cofa się lekko w tył i pierwszy raz parszywy uśmieszek znika z jego bladej buzi.

On jedynie kpiąco się uśmiecha i otwiera jedną z szuflad. Są w niej jedynie drewniane sztućce. Nic co się przyda.

– Pudło. – mówi bezczelnie się uśmiechając Louis patrząc na wyposażenie szuflady.

– Zabiłeś Harry'ego? – pyta wampir już zachowując powagę na twarzy próbując uciec lecz on raz za razem zastępuje mu drogę.

– Jeszcze nie. – uśmiecha się z głupim uśmieszkiem i otwiera kolejna szufladę – Znów pudło.

– Jak to jest zdać sobie sprawę, że robiłeś dla wampira wszystko co ten chciał? Tańczyłeś jak ci zagramy. – mówi Mitch przez zęby widocznie przerażony tym, że jest z silnym alfą sam na sam. – Byłeś jak małe dziecko które nic nie widzi póki nie pokaże mu się wprost. W końcu nie muszę udawać ze nie chce mi się śmiać z rozbawienia kiedy widzę jak za nim latasz.

– I jest. – syczy znajdując niewielki nóż ostatniej trzeciej szufladzie. Widzi jak Mitch przełyka ślinę, a Louis jest co raz bliżej.

– Louis alfa stada zakochany w wampirze który pije sobie krew jego kolegów i koleżanek. Oraz zabija kogo ma ochotę. Nikt go nie podejrzewa bo jest pod skrzydłami potężnej alfy stada. – mówi gestykulując wampir – Alfa stada która wyczuwa wampirów na kilometr i chroni biednych mieszkańców Glasgow.

– Zabije cię gnojku. A potem twojego przyjaciela. Brzydzę się wami. – wypluwa i podchodzi do Mitcha. Ten próbuje uciekać lecz on chwyta go za kark i rzuca go na blat. Ten jednak kopie go w rękę z nienastawionym kciukiem i przeszywa go ostry ból przez co wampir próbuje wstać i uciec. Ledwo się podnosi z ziemi i przekracza próg salonu on go łapie i kolejny raz wpycha do kuchni.

– Harold zawsze był tylko mój. Śmiał się z ciebie i twojej głupiej miłości. Oboje mieliśmy niezły ubaw z głupiej alfy stada która się zakochała. Mieliśmy plan żeby cię dzisiaj załatwić. I prawie się udało. – mówi Mitch kiedy on trzyma nóż tuż przy jego gardle. On widzi, że wampir jest przerażony śmiercią i robi wszystko żeby jak najbardziej to przedłużyć. Kupić sobie czas. Chciał żeby Louis nie wykręcał mu karku tylko się nad nim znęcał póki Harold nie zauważy, że jest coś nie tak. Prawie mu się udało. Był cholernie zły i miał ochotę zedrzeć mu przed śmiercią ten uśmieszek. Lecz nie takie miał zadanie. Ten robi wszytko by przetrwać. Nie może dopuścić by mu się udało.

– Ostatnie słowa? – pyta próbując zachować obojętność. Ten cały drży i w ostatnich chwilach rozumie, że nic tymi obelgami nie zdziałał.

– Oszczędź mnie potężna dobra alfo! Przysięgam, że już nigdy nikogo nie tknę! Puść mnie! Daruj mi życie, a odejdę! – zmienia nastawienie zimnoskóry i błaga robiąc wszystko by przeżyć, kiedy Louis chwyta go za szyję.

– Nie. Zastanów się teraz w ostatnich sekundach życia ile ciebie ludzi błagało. Mam nadzieje, że twoja dusza nigdy nie zazna spokoju.

– A niech cię głupi alfo – czuje jak wampir ostatkami sił wyrywa mu z dłoni nóż i wbija mu go w brzuch jednak nagły ostry ból nie powstrzymuje go by po czym prędzej nie skręcić jego karku i oderwać głowy po czym rzucić obrzydzony ja na ziemię.

Tuż po tym opiera się o blat i chwyta za swój nadgarstek żeby nastawić sobie porządnie wyciągnięty ze stawów kciuk. Potem zerka na wbity w bok brzucha nóż i nie wie czy ma go tam zostawić czy próbować go wyciągnąć. Dopiero teraz czuje jak jest osłabiony i jak wciąż chce mu się pić. W dodatku ten nóż. Rana nie krwawiła mocno jednak napił się wody z kranu i chwile stał przy blacie by doprowadzić się do porządku.

Ma w półprzymknięte oczy kiedy słyszy jak ktoś schodzi po schodach w dół. Wampiry poruszały się bardzo cicho jednak schody skrzypiały a jego wytężone zmysły i koncentracja od razu złapały ruch na schodach. Nie zgasił światła w kuchni by przyczaić się na wampira. Stał przy blacie i czekał, aż drugi zimnoskóry tu wejdzie i sam zobaczy, że nie ma z nim żartów. Też potrafił zabić. Zabijał. Niech wie, że kpienie sobie z niego ma konsekwencje. Jest alfą. Wyciąga zgrabnie nóż z brzucha. Rana jak na zawołanie zaczyna mocniej krwawić a, on jedynie odrzuca nóż na blat. Po chwili widzi w progu Harry'ego Stylesa. Bladego zimnoskórego ubranego w szlafrok z mokrymi włosami po kąpieli. Jednak w tym momencie nie robiło to na nim wrażenia. Raczej to on teraz robił wrażenie na tym głupim zimnoskórym. Kiedy tylko zobaczył chłopaka zacisnął pięści i uśmiechnął się do niego szyderczo. Ten na początku zrobił krok w tył jakby analizując czy jest wystarczająco daleko by uciec. Ale wtedy jego wzrok utkwił w ciele martwego wampira leżącego na podłodze. Ten stanął nie poruszając się już i chwile wpatrując w ziemię gdzie leżał jego przyjaciel. Przyjaciel? A może byli parą zakochanych nieśmiertelnych kochanków? Obrzydliwe. Czuł jak mięśnie jego twarzy lekko drgają i nie potrafią tak długo zachować złośliwego uśmiechu. Wcale nie było mu zabawnie. Czuł gniew. Chciał się zemścić za to co się stało. Wampir spojrzał znów na niego. On stał w miejscu również się w niego wpatrując. Harry zrobił kilka bardzo powolnych kroków na przód żeby zapewne zobaczyć ciało. Jakby się upewnić czy to na pewno Mitch. Badał czy on się porusza, ale on jedynie wciąż był oparty w tej samej pozycji przy blacie. Harry w końcu stanął jakieś trzy metry od niego ogrodzony jedynie dwoma blatami stojącymi na środku kuchni i przyklęknął przy Mitchu lekko dotykając jego martwego ciała. Prawie od razu się uniósł kiedy Louis tylko się poruszył z miejsca.
Na alfy twarz wpełzł głupi uśmieszek, a zimnoskóry jak oparzony się cofał kiedy Tomlinson ku niemu zmierzał. Byli po dwóch stronach blatów stojących na środku i powoli obaj je okrążali. Harry w ucieczce, a on czuł się rozbawiony tym iż krwiopijca milczy i za pewne boi się o swoje życie. I nie bez przyczyny. Ma czego się bać.

– No cóż Harold. Chyba obaj wiemy jak to się skończy. Nie masz ze mną szans. – mówi bez emocji pierwszy raz odzywając się do mężczyzny. Nigdy by nie pomyślał, że będzie chciał zabić kogoś z kim jeszcze tego samego wieczoru uprawiał seks. Tak na prawdę był roztrzęsiony. Czuł się zły i oszukany. Nie wiedział co ma myśleć. To wszystko między nimi było tylko oszustwem? Te uczucia i to wszystko sobie tylko wyobraził? Harry na prawdę był w stanie go zabić? Śmieszyło go bajerowanie zauroczonego w nim alfy? Tak było? Jak było? Dlaczego nic nie zauważył? Przecież w głowie już planował z nim wspólne życie, a teraz okazało się, że to nie możliwe. Że to była jego wyobraźnia. Ten piękny, miły, życzliwy, chłopiec który skradł jego serce nie istnieje. Jest tylko bezwzględny i czarujący wampir który owinął go sobie wokół palca. Wszyscy go ostrzegali, a on wciąż go bronił i myślał, że to prawdziwa miłość. Nawet przedstawił go swoim siostrom oraz wpuścił do swojego domu.

Chłopak milczy i dosyć chaotycznie szuka jakiejś broni wzorkiem. W końcu kiedy drugi raz okrążali blat chwycił za nóż którym wcześniej groził Mitchowi. Uśmiecha się jedynie pobłażliwie kiedy ten wyciąga go przed siebie jakby chcąc pokazać, że będzie się bronił.
On przeskakuje zwinnie blat i teraz dzieli ich jedynie metr i ten nie ma gdzie się schować. Jest w pułapce. Wyraźnie się tego nie spodziewał. Wyciąga nóż przed siebie.

– Nie podchodź Louis. – dociera do jego uszu, a on to zbywa rozbawionym śmiechem.

– Bo co? Pomachasz mi przed twarzą tym nożykiem do smarowania masła? Bardzo się boje – kpi, a ten zaciska szczękę i mruży oczy odsuwając się od niego bliżej blatu by dzieliła ich większa odległość. – Twój koleżka też próbował i zobacz jak to się dla niego skończyło.

Rana na brzuchu zaczęła być co raz bardziej dokuczliwa. Kiedy położył na niej rękę, dostrzegł, że jego koszulka cała jest już przesiąknięta krwią. Dłoń także. Mocno krwawił. Nie było to tylko zwykle draśnięcie ale dosyć głęboka rana. Zimnoskóry zapewne też zauważył ponieważ jego wzrok był właśnie tam utkwiony. W jego ranie i kroplach krwi spływających po jego koszulce. Jego oczy były pociemniałe i dopiero teraz zerknął na niego z powrotem jak na paskudnego krwiopijcę. Ten pewnie myślał w tej chwili jedynie o tym co czuje i widzi. W końcu są dosyć blisko siebie, a on krwawił. Ten piękny chłopak w którym był jeszcze do dzisiaj zauroczony pił z ludzi cholerną krew. I zabijał. Musi go zabić.

– Mogę cię opatrzyć. – słyszy spokojne słowa wychodzące z ust Harolda i ten jego słodki wzrok w niego wlepiony. Ale teraz wiedział kim ten jest. Nie da się nabrać. Co on sobie w ogóle wyobraża. Przecież w każdej chwili Louis może go zabić. Na jego pytanie parsknął śmiechem.

– Oczywiście, że mógłbyś. W końcu byłeś wolontariuszem. Czyż nie? – mówi ironicznie lecz od razu czuje jak ściska się jego żołądek kiedy przypomina sobie jak ten pobierał mu krew. Ten pobrał tyle, że stracił przytomność. Parszywy gnojek. Teraz wszystko było jasne. Temu był aż tak osłabiony. To nie była jego wina. Do tego pielęgniarka. Pewnie on ją zabił.

– Serce ci łomocze. Możesz się wykrwawić. Trzeba zatamować krwawienie. W tym tępie za siedem minut stracisz przytomność.– słyszy jak wampir staje się chyba nieco śmielszy i mniej przerażony ponieważ mu się przygląda. Mu to nie pasuje. Wolał jak ten był przerażony. Przynajmniej miał satysfakcję przez to, że ten tak bardzo go skrzywdził. Potraktował jak śmiecia. Głupią alfę z którą można się zabawić i ją wyśmiewać. On jak na zawołanie groźnie się przybliża i chwyta całą swoją siłą za wampira i przystawia jego ciało do lodówki. Ten widocznie znów jest przerażony ale mimo to puszcza z ręki nóż i się nie wyrywa. Ten obija się o podłogę leżąc teraz tuż przy ich stopach.

– Skoro tak, to najpierw cię zabije, a potem pojade na pogotowie. Co ty na to? – szczerzy się w parszywym uśmieszku, a Harold tego nie komentuje.

– Nie skrzywdzisz mnie. – słyszy jak ten mówi i natychmiast czuje jak jego ciałem wstrząsa potężny gniew. Bo co ten sobie myślał. Że kim jest? Że Louis po tym, że się dowiedział wciąż darzy go jakimiś szczególnymi względami? Teraz Harry Styles był dla niego tylko wstrętnym zimnoskórym.

– Tak? A to niby dlaczego? – syczy jeszcze mocniej przyciskając go do lodówki, a ten jedynie niepewnie trochę szybciej mrugając rzęsami opowiada.

– Już byś to zrobił. Nie chcesz mnie zabić. – słyszy i zaciska szczękę, a Harold mówi bez emocji – Ciśnienie ci spada. Daj sobie pomóc. – słyszy i nic już nie mówi. Grobowo milczy oczywiście mając krwiopijcę na oku. Najpierw obserwuje jak ten idzie do jakiejś szafki po apteczkę, a potem jak namacza szmatę w zimnej wodzie z kranu i powoli się do niego zbliża. Jest ostrożny. Przed każdym klejonym ruchem wyraźnie komunikuje co ma zamiar zrobić. Kiedy jego zimne dłonie zbliżają się do jego rany on patrzy na niego nieufnie. Pozwala sobie podwinać koszulkę i pobieżnie przeczyści powierzchnie mocno krwawiącej rany. Nie wie czemu mu na to pozwala. Nie powinien. Nie czuł się aż tak źle. Widzi jak wampir niebezpiecznie blisko zbliża się do krwi, a on jedynie tylko czeka na to, aż ten będzie próbował się zamachnąć na jego życie. To by było łatwiejsze. Wtedy mógłby go zabić. Gdyby ten pokazał, że dla przetrwania chce zrobić to samo. Ale nic takiego się nie działo. Harold miał jego krew na rękach, ale nie zwracał na to uwagi jedynie przyłożył gazę i watę do rany i zaczął mocno obwiązywać bandażem ranę wokół jego talii znów go czarując swoją łagodnością. Jego dotyk był zimny ale przyjemny. Karcił się w myślach. Nie mógł tak myśleć. Powinien się nim brzydzić. Ten tylko udaje. To wszystko robi celowo, a on znów dalej się omamić.
Niebawem Harold skończył i spojrzał na swoje dłonie. Jego wargi nieco drżały, a oczy zdradzały czego by chciał. Był pewien ze ten się nie powstrzyma i na jego oczach pokaże swoje instynkty, jednak ten włączył kran i spoglądając na niego zaczął powoli obmywać swoje ręce.

– No niestety. W Glasgow nie ma miejsca na takie potwory jak ty. – mówi przybliżając się do Harolda który widząc jego wyraz twarzy i ton i chyba z powrotem zwątpił w swoje bezpieczeństwo. Na nowo się cofnął w tył i próbował znaleźć w jego oczach, że żartuje. – Jesteś mordercą. I moje zauroczenie tobą znikło w chwili kiedy poznałem prawdę. – mówi z powagą jakby wydawał wyrok. Mężczyzna przed nim zaciska palce na blacie i przymyka oczy jakby godząc się i rozumiejąc jaki czeka go los. Spodziewał się błagań i lamentów dzięki którym miałby pretekst by ulec ale jedno spojrzenie na ślicznego chłopaka który do dzisiaj powodował u niego w sercu nieznane dotąd ciepło sprawiło, że i tak ulegnie nawet jak ten wykrzyczy mu w twarz, że był głupim wilkiem. – Nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Masz trzy minuty żeby zniknąć z Glasgow. Jak cię następnym razem zobaczę to bez wahania cię zabiję. Słyszysz? Won! Ale już. Nie zatrzymuj się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro