Rozdział siódmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kawiarnia którą razem wybrali chyba była strzałem w dziesiątkę ponieważ Harold z małym uśmiechem w kącikach i dziwnie zamglonymi oczami stał przy ladzie i już od ponad pięciu minut nie potrafił się zdecydować na jaki smak babeczki ma najbardziej ochotę. On za pewne gdyby był z kimś innym czułby się zażenowany i pogardliwie szturchał by go ponieważ nie byli w kolejce sami. Lecz z tym mężczyzną nie potrafił się nie rozczulać nawet przy takiej drobnostce jak wybieranie sobie deseru.
Kiedy w końcu wyszli na zewnątrz z siatką pełną jagodowych, waniliowych i cynamonowych ciastek pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Teraz wiem, z kim nie wybierać się na zakupy. Jesteś strasznie niezdecydowany śliczny chłopcze. Nigdy tak długo nie tkwiłem w głupiej cukierni – idzie na przód po zaśnieżonym chodniku, a Harry dorównuje mu krokiem sam się uroczo uśmiechając. On trzyma się siatki kiedy posuwają się na przód i zastanawia się co jeszcze wykombinować by spędzić więcej czasu razem. Harold do tej pory nigdy jakoś specjalnie nie starał się przedłużyć ich spotkania. Przeciwnie. Miał wrażenie, że ten nie ma nic przeciwko że idą teraz w stronę domu Harry'ego i niedługo z powrotem się rozdzielą. Nawet za każdym razem próbował odmawiać kiedy proponował, że go odprowadzi. Nie wiedział czy ma go to martwić i lokowany najzwyczajniej w świecie traktuje go niezbyt poważnie czy po prostu w taki sposób działa. Nie chce żeby później się okazało, że się narzuca.

Nagle koło nich szybko przemyka wiewiórka. Od razu rejestruje ją wzrokiem i uśmiecha się przyjaźnie ponieważ wyczuwa w niej niezwykłe przerażenie i strach i ma nadzieje, że jego dobroć wpłynie choć trochę na biedne zwierze. To było aż dziwne ponieważ zwierzątka nawet te małe nie były płochliwe czując alfy czy omegi. A ta szybko uciekała w do pobliskiego lasu jakby wyraźnie się czymś przestraszyła. Czuje jak Harry przy nim też się spina i kręci. Robi kilka bardzo szybkich kroków na przód w swoich sztybletach jakby chciał podążyć za rudym zwierzęciem. Jego wzrok lata na wszystkie strony ale jakby sobie przypomina, że Louis jest przy nim i staje kurczowo w miejscu.

– Słodka prawda? Pewnie często je widujesz mieszkając tak blisko lasu. - zaczyna temat uśmiechając się szczerze i wpatrując się w niego gdy stoją ze sobą twarzą w twarz. Ten jakby się nad czymś zastanawia i już otwiera usta żeby coś powiedzieć ale rezygnuje.

– Nie wychodzę wieczorami. – w końcu mówi lekko trzepocząc rzęsami i wskazując na swój dom jakby on nie wiedział i mówi – Jesteśmy. Dziękuje za towarzystwo.

– Wiem, że jesteśmy.– czuje to dziwne napięcie i wciąż stoi bez ruchu trzymając w dłoni siatkę z babeczkami „Dziękuje za towarzystwo". Co go nagle ugryzło? Jeszcze przed chwilą był rozbudzony i zadowolony, a teraz jakby robił wszystko by jak najszybciej się pożegnać. Marszczy brwi niezrozumiale kiedy mężczyzna odwraca swoje spojrzenie od budynku który zamieszkuje i patrzy tymi swoimi zielonymi oczami na niego. Jego piękna twarz wyglada na zaniepokojoną, a jego lekko rozwarte wargi wdychają powoli i spokojnie powietrze do ust. W tym momencie chciałby zaciągnąć się jego ludzkim zapachem by jego alfie zmysły wyczuły czy rzeczywiście coś człowieka trapi. Ale oczywiście mu się nie udaje i stoją tak przed sobą w milczeniu – Coś nie tak Hazz? Mam wrażenie czy chcesz się pozbyć mojego towarzystwa?

Mężczyzna przed nim znów mruga szybciej swoimi rzęsami, po czym elokwentnie robi krok w jego stronę. Kiedy stoją na równej powierzchni uderza go jak bardzo wysoki lokowany jest i to jeszcze w tych zamszowych podwyższanych butach które zawsze zakłada.
Czuje jak ten się przybliża i składa na jego ustach ciepły, delikatny pocałunek. On w tym czasie wplątuje palce w jego jedwabiste włosy masując skórę jego głowy, a drugą rękę kładzie w dole jego pleców.

– Jestem trochę zmęczony dzisiejszym dniem. Jesteś nieco przytłaczający ale z pewnością nie chce się ciebie pozbyć. – mówi Harold swoim nienaturalnie chrapliwym głosem.
On palcami wsuwa się pod płaszcz bruneta i mówi rozbawiony.

– Przytłaczający? Nawet obrazić potrafisz elegancko. – mówi z lekką kpiną. Chłopak tak uroczo wygląda tak blisko niego, że aż chce się walnąc w swój głupi łeb za takie domysły. Przecież ten oddaje jego pocałunki i jego ciało z całą pewnością również na każdym kroku oddaje jego zainteresowanie. Po co snuje bezsensowne domysły. A do tych dziwact chłopaka musi po prostu przywyknąć.
Harry Styles po prostu jest dziwny, a w tym cholernie atrakcyjny.

– Mam na myśli fakt iż jesteś wszędzie, wszyscy zdają się cię znać i gdziekolwiek się nie obrócę tam jesteś i ty i twoi koledzy. Chyba nie przywykłem do takiego zainteresowania swoją osobą – opuszcza wargi chłopaka. Każde słowo mówi wolno i wyraźnie, zastanawiając się nad sensem i jakby nie chcąc powiedzieć za dużo.

– Szkoła jest mała. Pewnie nie długo ciebie też będą wszyscy znać więc nie przesadzaj – parska rozbawiony widząc jak ostrożnie wszystko mówi mężczyzna – A co do tego, że nigdy nie czułeś że komuś się podobasz nie jestem w stanie uwierzyć – szepcze teraz do jego ucha ocierając się swoim zarostem o jego gładki policzek – Wybacz, że jestem tak prostolinijny i cię to trochę przytłoczyło, ale nie potrafię ukrywać że mnie zachwycasz. Na pewno wielu miało podobnie do mnie lecz tylko ja jestem tak oczywisty – śmieje się rozbawiony.

– Że też akurat ze wszystkich ludzi w szkole to ty postanowiłeś mieć mnie na oku. – mówi Harold patrząc na niego tym dziwnym wzrokiem, że aż przechodzi go dreszcz dodatkowo unosząc swoją dłoń do jego policzka by koniuszkami palców gładzić jego zarost

– Tak. Uczepiłem się ciebie bezpowrotnie Haroldzie. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – chłopak oblizuje swoje wargi, a on uśmiecha się ukazując pod oczami swoje kurze łapki.

– Twoi przyjaciele chyba nie będą zadowoleni – mówi wysoki mężczyzna przed nim wciąż nie odsuwając swej chłodnej dłoni z jego twarzy

– Co? – pyta głupio łapiąc za jego dłoń i chowając ją w swoich. Gdyby ich rozmowa nie była tak poważna to by go ochrzanił za zignorowanie tego, że dał mu rano rękawiczki i wciąż wystawianie na mróz swoich biednych palców.

– No nie mów, iż nie zauważyłeś, że mnie nie lubią. Proszę cię. – mówi z czymś dziwnym na twarzy ale wciąż jest uroczy. Stoi przy nim patrząc na niego przenikająco – Nie chce im wchodzić w drogę. Wam. W waszą przyjaźń. Dlatego uznałem iż najlepszą opcją będzie odsunięcie się na bok.

– O czym ty mówisz mój drogi! – przerywa mu majestatycznie i ściska jego dłoń w swojej – To głupota. Może Zayna trudno przekonać do kogokolwiek ale on już tak ma. W końcu mu przejdzie. A Liam? Lubi cię. Nie wiem czemu myślisz, że jest inaczej – wszystko mówi szybko i teraz składa pocałunek na zimnych palcach bruneta nie zważając na to, że całuje także metalowe pierścionki które je ozdabiały.
Widzi, że ten się lekko uśmiecha w kącikach ust – Nie musisz się nimi przejmować. To co mówią nie ma wpływu na to co o tobie myśle i co czuje.

– Dziękuję Louis. – mówi mężczyzna uważnie mu się przypatrując. Ma ochotę w tym momencie pobiec do Zayna i Liama i dać im po twarzy za ich zachowanie. Myśleli, że Harry był głupcem i nie dostrzegł ich zachowania? Szczególnie sprałby pieprzonego Malika który się dziwnie patrzy na Harolda. Rozumie, że nie wszystkim może przypaść do gustu jego sposób bycia ale niech mu cholera tego nie pokazuje. – Trzymam cię na zewnątrz Lou tyle czasu, a ty jesteś chory. Powinniśmy już się pożegnać zanim całkiem się pochorujesz. – wychodzi z warg chłopaka, a on się czule uśmiecha. Co prawda chętnie by wszedł do środka ale poczeka, aż Harry sam pewnego dnia go zaprosi. W końcu teraz po tym jak poznał co czuje lokowany rozumie jego obawy. Pewnie gdyby ktoś go zabijał wzorkiem jak robił mu to pieprzony Zayn też wolałby odpuścić. Całują się długo na do widzenia, a potem tylko patrzy jak chłopak wchodzi na swoją posesje. Dźwięk jego staromodnych butów jeszcze długo zostanie w jego pamięci. Widzi jak ten znika za drzwiami dużego domu i jak zapala się na werandzie światło. Uśmiecha się sam do siebie i zaciąga mocno grudniowym powietrzem.
Czuje w sobie taką niezidentyfikowaną radość.
Jeśli wszystko będzie szło tak gładko jak teraz będzie idealnie.

– Czy to był wilk? Sprowadzasz pod nasz dom alfę? Chcesz nas pogrążyć? Jesteś niepoważny? – słyszy od progu. Dobrze wiedział iż był obserwowany z okna. Dlatego musiał tak szybko spławić Louisa. Nie chciał znowu słuchać kazania o tym jak bardzo jest nieodpowiedzialny. Dobrze zdawał sobie sprawę, że wszedł na grzęski teren lecz cóż innego miał zrobić. Już wtedy w seks shopie poczuł jak bardzo ekscytuje się tym, że może przebywać w jednym pomieszczeniu ze swoim naturalnie największym wrogiem, a ten pozostanie zupełnie nieświadomy. Skąd miał wiedzieć, że ów wróg będzie tak cholernie pociągający, a później, że trafią do jednej szkoły i ten nie będzie spuszczał z niego wzroku. Popełnił błąd wtedy się do niego zbliżając i nie wiedział jak mógłby go teraz naprawić. Jeden zły ruch i ten się dowie prawdy. A jak się dowie to będzie z nim źle. Nie miałby szans w starciu z Tomlinsonem. A kiedy ten jest z przyjaciółmi czuje się jak w pułapce z której nie może się wydostać.

– Owszem. Lecz nie wiem czy chcę słuchać tego co już wiem. Nie potrafię się od niego odpędzić. Chyba się we mnie zakochał. – mówi to bez emocji. Mitch ze zmarszczonymi brwiami podchodzi do niego bliżej i gestem każe Harry'emu unieść nogę na półkę. Tak robi, a długowłosy mężczyzna przy nim klęka i zajmuje się rozwiązywaniem jego zamszowego buta.

– Jak to zakochał? To niemożliwe.– robi to zręcznie i zdejmuje jego prawy but po czym wskazuje by podał mu następny.

– A jednak. Słyszę jak bije mu serce. Popełniłem błąd dając zbliżyć się mu do siebie tak blisko. On jest uparty. Gdyby tylko wiedział komu oddaje tak dużo uczuć. Nie wiem czy dam radę się uwolnić.

– Popełniasz błąd za błędem kochany. Nie masz kontroli nad tym co się dzieje. Przecież możesz to wykorzystać. Wilki zazwyczaj odpycha i wygląd i zachowanie wampirów. Wszystko w nas nawet jak nie wiedzą kim jesteśmy. Ludzi zachwycamy a wilki odpychamy. To jest cud, że on nie czuje do ciebie naturalnego wstrętu.
– mówi to wstając i zajmując się jego płaszczem. Widzi, że mężczyzna jest w jakiś sposób zachwycony lecz jak zwykle zachowuje stoicki spokój. Odkłada jego odzienie do ich wielkiej garderoby – Musimy to wykorzystać. On jest alfą. Masz szansę pozbyć się alfy. Albo nawet kilku wilkołaków wykorzystując jego zaufanie.

– Boje się. On jest bardzo silny.– robi dwa kroki w przód, wtedy czuje jak ten prowadzi go do salonu w którym ten najwyraźniej uraczył swój czas czytaniem.

– Przestań. Nie chce o tym słuchać. Masz kontynuować dotychczasowe zabiegi i wykorzystać jego stosunek do ciebie. Czy zrozumiałeś? A teraz opowiedz mi jak ci idzie gromadzenie zapasów na lato?

Harry czuje jak jego żołądek się zaciska, a przez jego ciało przechodzi dreszcz. Jego partner był nieczuły. Dbał o nich ale nie znosił sprzeciwu lub gdy ktoś się z nim nie zgadza.
– Pozbyłem się pielęgniarki i jeśli dobrze pójdzie uda nam się zgromadzić zapasy nie zwracając zbyt dużej uwagi wilków. – wychodzi z jego ust i nieco przygaszony myśli o Louisie który zjawił się dziś nagle w gabinecie pielęgniarki. Niewiele by brakowało a by został przyłapany częstując się zgromadzonymi zapasami.

– Dobry chłopak – czuje palce Mitcha na swoim podbródku – Właśnie tego cię uczyłem nieokrzesany wampirku. Cierpliwości. Planu. Tylko tak przetrwamy.

– Dlaczego to ja muszę zawsze ryzykować? Boje się go.

– Powiedziałem dosyć! Chcesz żebyśmy pomarli z głodu w czasie lata i upałów? Jesteś głupi. Beze mnie byś nie przetrwał. Myślisz, że nie ryzykuje? Co rusz po tobie sprzątam. A teraz wracam do czytania. Nie wracamy do tematu. To jest koniec rozmowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro