Rozdział trzynasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Hej! 😊 Z tego co widzę większość z was nie może już znieść zauroczonego i zaślepionego Louisa. Nie martwcie się! Ten stan rzeczy nie potrwa jeszcze długo (:
Zachęcam do komentowania bo mało was narazie, a bardzo motywujecie mnie wszyscy do pisania (:

______________________________

Przyszedł mróz sprawiający, że tempo trochę zwolniło. Samochody poruszały się wolniej na pokrytej lodem ulicy, a ludzie nie wychodzili tak chętnie, spędzając wieczory w swoich domach grzejąc się w kocyku. Zimy bywały już w Glasgow srogie ale ta zapowiadała się szczególnie zimna i dokuczliwa. Ale były tego plusy. Zimnoskórzy nie mieli aż tak wiele okazji by upolować sobie kogoś nocą na niepatrolowanym terenie. Nie działo się przez ostatnie dni wiele. Chodził do szkoły a po niej omawiał sprawy miasta z radą starszych i resztą młodszych alf. Wdrożyli pewien anonimowy projekt i mieli nadzieję, że dzięki niemu złapią intruzów.
    Szkoła oprócz śledztwa w sprawie zaginięcia prowadziła też wewnętrzną sprawę która miała wyjaśnić sprawę zniknięcia większości zapasów które miały być wysłane do szpitali lecz narazie nie było żadnych dowodów jedynie zeznania wolontariuszy. Reszta pobranej od uczniów krwi została zabezpieczona na terenie szkoły i nie mogła zostać wysłana do szpitali aż do momentu wyjaśnienia sprawy.

Zamyka z trzaskiem drzwi od swojego samochodu. Ten stary gruchot ledwo zipał kiedy temperatura zjeżdżała poniżej zera. Rozgrzewanie go zajmowało mu ponad kwadrans. Boi się, że pewnego dnia do niego wsiądzie i nie uda mu się go odpalić przez ten mróz.
Jego pięknego chłopca nigdzie nie było na widoku. Narazie się dopiero do siebie przyzwyczajali. Niestety mieli dla siebie stanowczo zbyt mało czasu. Widywali się tyle co na przerwach. Wciąż nie mógł uwierzyć w to jaki ten jest cudowny i śliczny a jego serce miękło na sam jego widok. Widzi natomiast Eleanor. Nie rozmawiali ostatnio. Wciąż trzymał do niej urazę za to, że próbowała rozdzielić go ze Stylesem. Ale wciąż była omegą w ich stadzie. Nie mógł jej wiecznie unikać.
Ta jest owinięta grubym szalem, a na głowie ma czerwoną czapkę z pomponem. Jest sama i chyba rozwiesza jakieś ulotki. Nie ma pojęcia co to mogło by być. Choć wciąż był na nią wkurzony to ciekawość i pewne uczucia względem niej nie potrafiły tego zignorować. Zamyka samochód i idzie po posypanym piaskiem chodniku. Podchodzi tuż do niej i zagląda jej przez ramię by zobaczyć to co dziewczyna przykleja do drzewa.

Ku jego zdziwieniu jest to informacja o zaginieciu. Dokładniej psa. Na ogłoszeniu widzi ładnego czarnego pieska i informację, że zaginął ponad tydzień temu. Marszczy brwi ponieważ skądś kojarzył tego psa. Mógłby być to tylko niefortunny zbieg okoliczności jednak jego żąładek się zaciska. To niemożliwe. Musi wyrzucić z głowy myśl, że to mógł by być ten sam pies.

– Cześć Louis. – mówi dziewczyna normalnym głosem lekko zdziwiona, że widzi go koło siebie. Było w niej trochę nostalgii jednak wyglądała jakby nie chciała dzielić się z nim uczuciami.

– Hej. Zaginął ci pies? – zapytał głupio choć to właśnie było napisane. Ta zrobiła dziwny grymas nie komentując tego i potwierdziła kiwnięciem głowy.

– Co to cię w ogóle obchodzi Louis. Od kiedy jesteś z tym swoim „Haroldem" nawet się do mnie nie odzywasz mimo naszej szczerej rozmowy. Skąd to nagłe zainteresowanie?– pyta dziewczyna słabo.– Dobra. Nieważne. Nie chce się kłócić. Mój pies zniknął. Zawsze go wypuszczałam z domu jak wracałam ze szkoły, a on po godzinie czy dwóch wracał. Nie wiem co mogło się stać. Jestem przerażona. I cholernie wściekła na siebie. Mam za swoje. Mogłam z nim iść na ten głupi spacer.

– Może jeszcze wróci. Nie martw się. – mówi pocieszająco nie reagując na wzmiankę o Harry'm. Ma racje, że to nie był czas i miejsce żeby wzajemnie sobie robić wyrzuty. – przytula dziewczynę do siebie mocno – Wszystko w porządku? Wiesz, że mogłaś mi powiedzieć wcześniej. Poszukałbym go. I nie obwiniaj się.

– Unikałeś mnie Louis. – wzdycha dziewczyna – Jak miałam niby ciebie o to poprosić. Po za tym myślałam, że wróci. Jak mam siebie nie obwiniać. To wszystko to moja wina. Mogłam znaleźć te głupie pół godziny żeby z nim wyjść a nie go samego wypuszczać.

– Oj nie mów tak. Nie mogłaś tego przewidzieć.

– Właśnie mogłam! Pomyśleć o nim a nie o sobie! Pewnie ktoś go porwał. Biedny Snoopy.

– Albo rozjechał. – wymyka mu się ale od razu robi przepraszającą minę – Przepraszam. Plotę głupstwa.

– Spokojnie. To też biorę pod uwagę. – dziewczyna przytula się do niego mocniej. – Dziękuje, że przy mnie jesteś. Ten pies dla mnie wiele znaczy. Jesteś kochany.– szepcze nieco zmienionym głosem. Chyba płacze. On wciąż ja mocno przytula i nie wie co mógłby powiedzieć więcej.

– Dzień dobry. – słyszy głęboki lekko podniesiony głos za plecami i nieco się wzdryga z zaskoczenia. Eleanor chyba też nie zauważyła pojawienia się Harry'ego bo zacisnęła mocniej palce na jego plecach. On i omega odsuwają się nieco od siebie. Uśmiecha się szeroko do chłopaka by go przywitać, a dziewczyna spogląda gdzieś w dal widocznie niezadowolona z tego, że chłopak do nich podszedł. Czuje nieprzyjemną aurę i negatywne emocje dookoła.

– Hej kochanie. Miło cię widzieć. – mówi patrząc radośnie na chłopaka. Wyraz twarzy lokowanego jednak nie wyglada na zadowoloną. Patrzy z dziwnym grymasem na brunetkę i pociąga go za łokieć do uścisku.

– Też mi miło cię widzieć Lou. Idziemy do środka? Zimno tutaj– mówi nie zwracając uwagi na dziewczynę tylko zakładając swoje długie ramiona na jego szyi. Teraz kiedy Louis jest już przy nim Harold uroczo ale wciąż stonowanie się uśmiecha. On unosi jedną brew ze zdziwienia, że chłopak tak się zachowuje. Jakby dziewczyny tu nie było. Czyżby był zazdrosny? To nawet słodkie. Czuje jak przechodzi go fala gorąca i od razu zapomina o tym o czym rozmawiał z dziewczyną.

– Tak oczywiście. Nie chcę żebyś zmarzł. – dotyka zimnego policzka lokowanego i zerka na omegę która stoi wciąż w tym samym miejscu. Widać było, że jest poirytowana. Chyba miała do tego prawo. Chciałby mieć jakieś wyrzuty sumienia ale długonoga postać przy nim sprawia, że nie potrafi. Daje się pociągnąć do szkoły. Jedynie odwraca lekko głowę do dziewczyny by wysłać jej jeden przepraszający uśmiech.

Policja nareszcie skończyła przesłuchania w ich szkole, dzięki czemu wszystko na każdym kroku nie przypominało mu o całym zajściu z pielęgniarką. Trochę zrobiło mu się lżej na sercu i zapomniał o tym jak bardzo ostatnio zawalił. Teraz robił wszystko tak jak powinien. Przynajmniej taką miał nadzieje. Był w trakcie rozgrzewki kiedy zauważył jak Zayn podnosi się z drabinek i dziwnie się czai, aż trener na chwile wyjdzie do gabinetu trenerskiego. Liam wciąż robił pompki, a on co chwilę przenosił wzrok na mulata który w końcu już nawet nie udawał, że się rozgrzewa tylko podszedł do ławki i chwycił za któryś z bidonów. On natychmiast zmarszczył brwi. Wiedział czyj był ten bidon. Zerka na Harry'ego który się rozciągał akurat odwrócony plecami. On sam wstał natychmiast, otrzepał z siebie niewidzialny kurz i ruszył za mulatem który wyszedł z nie swoim bidonem ze sali gimnastycznej.

– Malik! – krzyknął za nim kiedy oboje byli na korytarzu. Ciemnowłosy był na jego końcu. Zatrzymał się, zerknął na niego i zamiast poczekać wszedł z głupim uśmieszkiem do szatni. On szybkim krokiem poszedł za nim. Co ten wyprawiał? Po co mu to? Chce dokuczyć jego ukochanemu? Po cholerę? I tak już nie pałali do siebie sympatią.

– Cześć Louis. Fajnie, że przy tym będziesz. Teraz się okaże. – powiedział jego przyjaciel, a on zmarszczył czoło.

– Co niby się okaże? – pyta kiedy stali już razem w szatni męskiej.

Ten tylko wzruszył ramionami chyba nie mając zamiaru mu tłumaczyć co ma na myśli.

– To Harry'ego. Po co ci to?

– Zobaczysz.

Zayn odkręca bidon i zerka do niego po czym nieznacznie się krzywi.

– Cholera jasna. – przeklina Zayn i ze zirytowaniem kładzie bidon na parapecie. – Jak to możliwe? Co ominąłem? Przecież wszystkie tropy wskazywały na niego. – mówi sam do siebie pod nosem opierając się o ścianę i zakładając ręce na piersi.

– Jakie tropy? O czym ty do kurwy nędzy mówisz? – chwyta gwałtownie za bidon i odkręca nakrętkę. Widzi wodę. Zwykłą mineralną wodę. – Wyjaśnisz mi co to wszystko ma znaczyć? Dlaczego zabrałeś mu jego bidon? – pyta nie rozumiejąc, a mulat jedynie kręci głową.

– Myliłem się.

– W czym się myliłeś?

– Tommo posłuchaj. Myśle, że ten pieprzony krwiopijca jest wśród uczniów. – jego przyjaciel chwyta go za ramiona – Wiem, że wstępnie to wykluczyliśmy. Ale we wrześniu doszło wiele pierwszaków którzy zaangażowani byli w to całe krwiodawstwo. Przestań tak na mnie patrzeć. Może rzeczywiście trochę przesadziłem  z Harry'm. – mówi mulat wywracając oczami jakby tylko udając, że przeprasza. – Ale musimy go znaleźć. Jestem pewien, że jest tu gdzieś wśród nas.

– I pewnie będzie się czaił na resztę zapasów która została zabezpieczona w gabinecie. – dokańcza za Malika nie mając zamiaru kolejny raz kłócić się o Stylesa. – Będzie trzeba tego pilnować.

– Właśnie tak. – mówi z lekkim uśmiechem Zayn, a on jedynie kładzie ramię mu na barku wychodząc z nim z szatni.

– Znów się pomyliłeś? – zapytał Harold widząc swój bidon w jego dłoniach. Jego wzrok mówił, że nie był tym zachwycony ale zaraz maskując to się uśmiechnął. On nie wiedział co mógłby mu odpowiedzieć. Głupi Zayn. Wrobił go. Że akurat Styles musiał teraz poczuć pragnienie i stać przy ławce szukając swojego bidona – Nic nie szkodzi. – mówi mężczyzna dalej i muska wargami jego usta. I jego właśnie podejrzewał mulat? Dlaczego? On nigdy nawet o tym nie pomyślał. Ale jednak uśmiecha się krzywo kiedy chłopak dotyka go swoją wiecznie zimną dłonią.

Do końca wuefu chłopak już się kurczowo jego trzymał ale chyba pierwszy raz nie był z tego stuprocentowo zadowolony. Bił się z myślami. Chciałby zobaczyć i trzeźwo spojrzeć na to co zasugerował mu mulat. On sprawdził bidon Stylesa do cholery. Na pewno miał jakieś powody by tak myśleć. Ufał Harry'emu aczkowiek Zayna znał dłużej i nie potrafił zignorować jego domysłów. Może dzięki temu, że ten powiedział mu coś tak absurdalnego Louis w końcu weźmie się w garść i znajdzie prawdziwego krwiopijcę. Harry chyba wyczuł jego nastrój bo o nic nie pytał jedynie raz na jakiś czas się do niego uśmiechał.

Kiedy tylko zadzwonił dzwonek, chłopak chwycił go za nadgarstek i udali się razem do przebieralni. Do tej pory zawsze przebierali się osobno, razem ze wszystkimi w szatni. A teraz mężczyzna zaciągnął go do męskiej ubikacji chwytając swój worek z ubraniami. Jego serce lekko przyspieszyło swoje bicie.

– Co robisz? – pyta głupio kiedy jego Harold zaklucza za nimi drzwi w ciasnej ubikacji.

– Nic. Ostatnio nie masz dla mnie czasu. Chce cię tylko pocałować. Chyba mogę? – mówi uroczo chłopak poprawiając nieśmiało swoje loki i kładąc dłoń na jego podbródek. – Wyglądasz piekielnie seksownie w tym zaroście.

– Oczywiście, że możesz, wybacz, że ostatnio nieco cię.. – nie może dokończyć bo przerywają mu pulchne usta na tych jego. Harold chwyta za jego szyję i bez żadnego zbędnego przeciągania prosi swoim językiem o dostęp do jego buzi. On oczywiście się zgadza. Chyba nigdy nie przeżył nic równie cudownego co pocałunki z tym mężczyzną. Nie potrafił się im oprzeć mimo iż jego głowa była zawalona negatywnymi myślami i analizami. Ten wydawał się wiedzieć co on lubi. Robił wszystko tak jak należy. Nie za szybko, nie za wolno. A do tego ciągnął lekko swoimi zębami za jego wargi. Nie wiedział czy ten jest prawdziwy.
On sam chwycił chłopaka w talii próbując dorównać mu szybkością pocałunków.

Harold jednak miał inne plany. Mocno pcha go na sedes. Zupełnie się tego nie spodziewał. Chłopak zrobił to władczo. Nie wyglądał na takiego silnego. Od razu po tym chłopak siada na nim okrakiem i chwyta swoimi dużymi chłodnymi dłońmi za jego policzki.  Uśmiecha się do niego zagadkowo i nieco ociera swoim tyłkiem o przód jego spodni. On znów kładzie dłonie po jego bokach zerkając w oczy bruneta które były przepełnione dziwnymi iskierkami. Pożądanie połączone z jakąś satysfakcją. Próbuje wyczuć jego zapach i co ten czuje ale nie może się skupić. Ten oblizuje swoje malinowe usta i zaczyna obcałowywać jego szczękę. Wierci się na nim dalej, a on wplątuje dłonie w jego włosy lekko za nie ciągnąc. Wiedział już wcześniej, że mężczyzna mimo iż był taki delikatny i słodki wolał bardziej agresywne zbliżenia lecz nie spodziewał się, że ten w kiblu, gdzie od reszty chłopaków oddzielają ich tylko drewniane drzwi, chwyci jego krocze przez spodnie i jeszcze będzie się tak łobuzersko uśmiechać. 

Nie mógł już wytrzymać bycia spokojnym i zrównoważonym. Powinien takim być. To był zwykły człowiek i nie wiedział co się dzieje kiedy obudzi jego wilcze instynkty. Czuł jak każda komórka jego ciała wręcz płonęła. Krew w nim wrzała i gdyby ktoś bardzo uważnie się przypatrzył zauważyłby jak jego tęczówki pogłębiły kolor i stały się z błękitnych wręcz granatowe. Zdejmuje ze swoich spodni dłoń chłopaka i gwałtownie razem z nim wstaje. Chłopak cicho jęczy z bólu kiedy jego plecy obijają się o ścianę. Teraz to on prowadził w pocałunkach. Jego alfa postanowiła mocno wplątać palce mężczyźnie w jego kręcone włosy i bez litości teraz miażdżyć usta chłopaka swoimi. Całował go tak szybko i agresywnie, że ledwo obaj łapali oddechy. Jego dłonie dotykały chłopaka przez ubrania po całym ciele. Jego penis ocierał się mocno o brzuch mężczyzny, a on co jakiś czas mocno zaciskał dłonie na pośladkach bruneta. Był w takim stanie, że miał ochotę go wziąć tu i teraz. Mimo iż w sprawach seksu był dosyć staroświecki to byłby skłonny rozebrać i jego i siebie i na prawdę to zrobić.

Chyba nigdy nie pragnął nic tak bardzo. Już wkłada dłoń pod bluzkę chłopaka na chłodny brzuch ale ten się śmieje cicho w jego usta i próbuje wyciągnąć jego dłoń. On mu nie pozwala i jego dłonie przygwożdża bezpośrednio do zimnych płytek. Harold chyba próbuje się uwolnić wciąż z ładnym uśmiechem na buzi ale mu to nie wychodzi. Czuje, że ten jest silny i wyraźnie próbuje się z nim mocować jednak jakby miał go pokonać. Jest alfą stada. Nikt mu nie dorówna. Z głupim uśmiechem obraca go do siebie plecami i teraz mocno przytula się do jego pleców mając krocze tuż przy jego tyłku.

– Nie trzeba było mnie prowokować śliczny chłopcze. – szepcze mu do ucha cmokając zagięcie jego szyi, a ten delikatnie się porusza po dotykiem jego ust w tym miejscu. Obraca głowę w jego stronę wciąż ze swoim kuszącym ale wciąż niewinnym uśmiechem.

– Dobrze zrobiłem. Teraz przekonałem się jakie masz możliwości – szepcze, a on się śmieje nie rozumiejąc i go puszczając. Ten się odwraca i znów się na niego wspina. Teraz jednak jego pocałunki idą od szczęki w dół. Brunet robi to powoli i co chwilę na niego zerka. Kiedy dotyka językiem jego szyi on jedynie opiera się o ścianę i odchyla głowę by dać mu większy dostęp. Czuje mrowienie w tym miejscu kiedy mężczyzna delikatnie je zasysa. Nie wiedział, że takie coś da mu tyle przyjemności. Chłopak daje jego szyi wiele uwagii. On w tym czasie stoi spokojnie próbując się opanować i nie przygwoździć znów chłopaka do ściany. Jest mu tak gorąco i dobrze. Kładzie dłonie na jego bokach oddychając miarowo.

– Chodźmy bo nas tu zamkną w tej szatni śliczny chłopcze. – mówi zerkając na to jak chłopak z czcią obcałowywuje jego szyję. – Nawet się nie przebraliśmy – dodaje.

– Nie chce – odpowiada Harold w jego skórę  zasysając skórę jego szyi, a on obejmuje go ciasno cmokając jego ucho. Było ciepłe. I nawet przybrało ładną różową barwę. Robi to jeszcze delektując się tym, a chłopak się od niego delikatnie odsuwa

– Jeśli chcesz, odwiozę cię do domu kochanie.


Byli pod szkołą Daisy. Harold nie wyglądał na zachwyconego tkiedy mu oznajmił, że musi jeszcze po drodze odebrać swoją młodszą siostrę. Dla niego to była fajna okazja żeby się poznali. Jednak brunet przy nim był spięty i mimo iż przekonywał, że dziewczyna jest jego ulubioną z sióstr i jest cudowna to ten był nieprzekonany. Siedział wyprostowany i prawie nic nie mówił. Kiedy stali na parkingu a dziewczyna szła w ich stronę uśmiechnięta machając, ten chwycił go kurczowo za rękaw kurtki. On uśmiechnął się do niego ciepło. Dziewczyna weszła do samochodu.

– Cześć Lou. Cieszę się, że jesteś. Odwołali mi kółko artystyczne i już myślałam, że będę musiała wracać sama. – mówiła dziewczyna lekko dysząc widocznie się spiesząc by nie czekali. On od razu zrobił groźną minę. Jego najmłodsza siostra była jedyną omegą wśród jego rodzeństwa. Nigdy w życiu nie pozwoliłby jej wracać sam. W szczególności, że ci wstrętni krwiopijcy grasują w ich mieście.

– Nawet się nie waż kiedykolwiek wracać sama, jasne? Już o tym rozmawialiśmy – podnosi nieco głos alfy, a dziewczyna lekko przekręca oczami.

– Jasne jasne braciszku. A to pewnie twój Harold – mówi jego siostra miło chcąc podać mu dłoń, a Harry patrzy na jej rękę z lekkim strachem. Nie miał pojęcia czym się tak stresował. Chciał aż tak dobrze wypaść? Harry oddał jej uścisk a ta nieco zmrużyła oczy i spojrzała na niego dziwnie. – Fajne perfumy – dodała, a mężczyzna z prędkością światła wyrwał dłoń z jej uścisku.

– No dobrze dobrze. Koniec tych powitań. Opowiadaj jak w szkole Daisy. Poprawiłaś wreszcie matematykę?

Louis wyczuł doskonale jak jego siostra bacznie odprowadzała wzorkiem Harolda, kiedy ten przekraczał bramę swojego domostwa.
Zacisnął lekko dłonie na kierownicy. Czekał, aż ta zacznie wyrażać swoją opinie na jego temat. Ma nadzieję, że spodobał jej się równie jak jemu samemu.

– Dziwny ten Harry. – usłyszał od omegi która przesiadła się na siedzenie z przodu – Inaczej go sobie wyobrażałam. Jest ładny faktycznie. Ale jakiś taki małomówny. I miałam wrażenie, że się mnie boi. Sama nie wiem. Coś mi w nim nie pasuje.

– Stresował się poznaniem mojej siostry. Nie miej żalu. Gdybyś tylko wiedziała jaki jest cudowny nie mówiłabyś tak. – próbuje go bronić. Myślał, że ta będzie zachwycona. Ona zawsze była po jego stronie i mieli podobny gust co do ludzi.

– Może – wzrusza dziewczyna ramionami. – Jednak dziwnie to okazywał. Jakby wcale nie chciał mnie poznać.

– Oj przestań. Mylisz się.


______________________________

Czekam na jakieś opinie (:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro