Rozdział czternasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jestem bardzo wdzięczna za wszystkie komentarze i gwiazdki (: Zbliżamy się bardzo szybko i nieuchronnie do tego aż Louis wreszcie przejrzy na oczy. Jeszcze zatęsknicie za tą jego ślepą miłością.

_______________________________

– Ktoś tu miał udany dzień. Nie bawisz się zbyt dobrze w tej śmiesznej szkółce? – słyszy od progu złośliwe warknięcie, a po chwili starszy wampir nie jest już na schodach tylko przy nim i wkłada nos w jego brązowe włosy. – Wyczuwam znów ohydny zapach tej silnej alfy. Znów byliście blisko. Och coś jeszcze. Omega. Mała bezbronna owieczka. Czyżby rodzeństwo? – Mitch całuje go swoimi zimnymi wargami w czoło na przywitanie, a później poprawia ułożenie jego roztrzepanych przez wiatr loków. – Nie wyglądasz zbyt dobrze. Wręcz płoniesz. Cóż cię tak rozgrzało kochany?

On oblizuje przesuszone wargi czując nęcące pragnienie. Jego żołądek wręcz zaciskał się z głodu, a on czuł jaki robi się niecierpliwy i zły. Wie, że jego oczy są przekrwione, a po porcji którą spożył rano i powinna wystarczyć mu do końca dnia nie ma już śladu, ponieważ zużyła się by wyprodukować w jego ciele to narastające ciepło. Nie wie które emocje sprawiły, że się tak rozgrzał, a krew wręcz zaczęła z niego uciekać w postaci gorąca. Bo chyba nie ta alfa. Przecież nie miał dziś w ustach ani kropli jego krwi i nie rozumiał cóż go tak rozemocjonowało. Zbliżenia dawały mu satysfakcję jedynie jeśli przy tym zatapiał zęby w swojej ofierze.

Przez te głupie wilki nie może nawet zabrać niczego co może zaspokoić jego pragnienie między lekcjami. Już raz ku jego przerażeniu prawie wpadł. Mimo iż nie był najbardziej rozważny nie mogąc się
powstrzymać od wszelkiego rodzaju aluzji i droczenia się z Louisem to wtedy był przerażony i był pewien, że to już koniec i szatyn go zdemaskuje. Jednak ten zaślepiony jego urokiem chyba nie skojarzył faktów.
Na szczęście w porę zrozumiał, w jakim niebezpieczeństwie się znajduje i w jakim towarzystwie obraca. Popełnił błąd taktyczny. Zayn także był alfą i po jego małym wybuchu mógł zacząć bardziej go obserwować. Na szczęście w porę się reflektując jaki błąd popełnił zaprzestał noszenia posiłku ze sobą.
I to uratowało mu życie.
Jednak teraz już po kilku godzinach wśród żywych, robił się niespokojny i miał ochotę zatopić kły w Louisie, który sam go do tego całym sobą zachęcał. Dawał mu siebie całego na talerzu nie chcąc nic w zamian. Gdyby nie był tak silny fizycznie chyba by się nie powstrzymał. Jednak mimo iż udało mu się na chwile odsunąć od siebie Zayna to był jeszcze ten cholerny pies. Że też musiał mieć  cholernego pecha i ten musiał być akurat Eleanor a Louis musiał zobaczyć to ogłoszenie. Nie ma mowy by Tomlinson nie zwrócił uwagii na ich podobieństwo. Ukrywanie się idzie mu co raz gorzej.

– Zdajesz sobie sprawę, że gdy się tak nagrzewasz wypompowuje to z ciebie krew kilkukrotnie szybciej i słabniesz. Spróbuj się uspokoić. – słyszy przy swoim uchu, a on jedynie chwyta mocno starszego wampira za ramiona.

– Jestem spragniony. – mówi nie zwracając uwagi na to co ten powiedział.

– Widzę. Masz dookoła las. Na pewno dorwiesz jakąś sarenkę. – mówi ten wiedząc, że Harry w tym pragnieniu nie zaspokoi się nawet kilkoma sporymi dzikami.

– Mitch. Wiesz, że nie tego potrzebuję. – szarpie go mocniej, by dostać to jedno  spojrzenie które mu pozwoli iść do lodówki gdzie mają zapasy, które tu przyniósł z gabinetu szkolnego.

– To przecież zapasy na lato słodki wampirku. Nie dostaniesz ani kropli. – ten zawsze taki był. Pokazywał swoją władzę i kto w tym domu rządził, a on jedynie mógł paść przed nim na kolana prosić by ten się nad nim zlitował. Wiedział, że latem zapasy są bardzo potrzebne ponieważ jest dużo słonecznych dni, gdzie prawie nie wychodzą z domu, jednak jeszcze mieli dużo czasu i przecież czasem przed upojną nocą oboje pili bez umiaru to co się w niej znajdowało.– Jeśli chcesz człowieka to idź na niego zapolować. – mówi chwytając za jego podbródek widocznie rozbawiony tym, że Harold się przed nim tak słania. On sam wiedział, że to nigdy nie działało ale i tak to robił. – Po za tym krwi na której tak ci zależy już nie mamy w posiadaniu. Była całkiem niezła. Fajnie dla odmiany wypić krew alfy. Chociaż piłem lepsze. Ciężko taką zdobyć. Chyba ostatnio piłem krew z alfy sto czterdzieści lat temu jak wilk leżał w szpitalu w chorobie. Chciałem ci coś zostawić ale pomyślałem sobie, że się nie obrazisz. – słyszy i czuje jak jego szczęka zaczyna mimowolnie drżeć. Próbował być spokojny ale jak mógł kiedy ten specjalnie to robił. Wypił ją by pokazać mu, kogo ma się słuchać. Pewnie denerwowało go, że teraz nie jest tylko jego. Że narazie jest chłopakiem Louisa. I na dodatek drażniło go, że jego zmysły oszalały na punkcie krwi tego alfy. Chciał mu pokazać gdzie jest jego miejsce i do kogo na prawdę zawsze będzie należeć.
Chce się wściec i pokazać jaki jest niezadowolony, że ten nim pomiata jednak przerywa mu delikatny dźwięk melodii jego telefonu. Nie przepadał zbyt za cudami elektroniki jednak w tych czasach telefon był mu niezbędny by zbytnio się nie wyróżniać. Zazwyczaj nie odbierał połączeń. Nie miał nawet zbyt wielu kontaktów. Kto by mógł do niego dzwonić i jeszcze o tej porze.
Starszy wampir chyba oczekuję, że on zignoruje telefon i będzie mógł jeszcze bardziej zrównać go z ziemią jednak on wyjmuje go z kieszeni płaszcza i zaskakując nawet samego siebie odbiera połączenie.

– Witaj śliczny chłopcze! Wiem, że kwadrans temu się widzieliśmy ale dzwonię, bo już dojechałem do domu – mówi mężczyzna i na chwile przerywa. Mógłby sobie rękę uciąć, że ten właśnie drapie się po zaroście w zastanowieniu zanim kontynuuje –  I tak postanowiłem, że zadzwonię.

On nie może się powstrzymać i na jego twarz wpełza dziwny uśmieszek. Ten alfa uznał, że przeszli do jakiegoś kolejnego etapu? Teraz będzie dzwonił? To śmieszne

– Hej. – mówi słodko po czym dostaje zmarszczenie brwi od Mitcha. Na jego twarzy znów gości powaga, a ten siada elegancko na fotelu najwidoczniej nasłuchując ich rozmowę.

– I jak? Spodobała ci się moja siostra? Ona uważa, że jesteś cudowny. – mówi Tomlinson żywo i bez zająknięcia, a on się lekko uśmiecha. To nie była prawda. Widział w jej oczach, że jej się nie spodobał. Nie potrafił wtedy zachowywać się inaczej. Nie był przygotowany na kolejnego wilka w tak małej przestrzeni, a jednocześnie głód zżerał go od środka. Przez co nie miał okazji pokazać swojego uroku. A ten jak zwykle próbował go pocieszyć i pokazać, że wszystko jest idealnie.

– Wydawała się bardzo miła. – odpowiada i siada na kanapie blisko Mitcha. Nie miał ochoty na tę rozmowę. Wciąż czuł niewyobrażalne pragnienie. Palcami stukał o kant stołu i czekał tylko aż ta alfa wreszcie zacznie życzyć mu dobranoc i się rozłączy.

– Tak pomyślałem sobie, że może jutro mnie do siebie zaprosisz? Po szkole? Zrobimy obiad? – słyszy i zaciska lekko zęby. Już nawet nie mógł schować swoich kłów z pragnienia. Był tak głodny, że nie miał siły odmawiać. Myślał, że uda mu się to bardziej odłożyć w czasie. Albo, że ta nachalna alfa zapomni. A teraz widzi zaskoczone i jednocześnie zadowolone spojrzenie Mitcha.

– No dobrze. – nie wie co innego mógłby powiedzieć. Po chwili następuje to na co czekał. Żegnają się i życzą sobie dobrej nocy.

– Nie mówiłeś, że sprowadzisz do naszego domu alfę? – słyszy głos Mitcha który jest najwyraźniej zadowolony z tego pomysłu. Nie wie dlaczego. Myślał, że ten uzna, iż oszalał. W końcu mężczyzna mógł poznać w nim wampira i może skończyć się to dla nich obu tragicznie. To, że on oczarował Tomlinsona nie oznacza, że starszy wampir też to zrobi. A uważa, że ten bez problemu dałby sobie radę z ich dwójką. – Mogłeś powiedzieć, co planujesz. Zabicie przywódcy stada sprowadzi na te ziemie chaos a skorzystają na tym tacy jak my.

– On jest bardzo silny. – mówi patrząc na starszego wampira który patrzy na niego z politowaniem.

– My też jesteśmy silni. A ty jesteś jego słabością.

– Mitch. Nie wiem czy miałeś kiedykolwiek do czynienia z alfą stada. Ale on jest na prawdę bardzo silny. Myślę, że nie powinnismy tak ryzykować i zaczekać. – mówi i zamyka na chwilę oczy. Musi iść zapolować. Wypić chociaż szklankę jakiegoś zwierza bo jego wargi były już całkiem przesuszone, a w ustach brakowało śliny.

– Żadnego czekania. Nie obchodzi mnie jak bardzo smakuje ci jego krew. Alfa stada na być martwy. A teraz wynocha. Idź jeść bo zgłupiałeś do reszty.


Gdy tylko nastała noc chodził sobie z gracją po chodniku szukając jakiejś zagubionej duszyczki. Jego bieganie za wiewiórkami o tej porze roku było prawie bezowocne i nie potrafiło zaspokoić jego mocnego pragnienia. Okrył siebie dla niepoznaki mocniej swoim staromodnym płaszczem i szedł wzdłuż znanej mu ścieżki blisko działających całorocznie klubów nocnych. Nie odważył się bez pozwolenia zbliżyć do lodówki, więc musiał sam jakoś zadbać o to by zakończyć to nieprzyjemne uczucie. Kiedyś gdy był o wiele młodszy żywił się głównie zwierzętami i to wystarczało mu na kilka dni czasami tygodni. Lecz z czasem im więcej pił krwi ludzkiej tym bardziej się od niej uzależniał. Już teraz zwierzyna jedynie hamowała na chwilę popęd lecz za chwilę znów był bardzo głodny. Tuż po przemianie miał wyrzuty sumienia. Nawet ciężko było mu pozbawić życia jakiegoś bezbronnego zwierzęcia. A teraz gania za ludźmi jak za sarenkami i czuje wielką satysfakcję. Lubi ich ból i strach a także błaganie. Jest drapieżnikiem. Był zbyt głodny żeby trzeźwo myśleć. Kiedyś szpitale nie miały tyle zabezpieczeń i były łatwym celem. Wampiry często rabowały stamtąd krew. Lecz teraz gdy technika poszła do przodu mieli marne szanse by stamtąd wyjść w jednym kawałku. Tym bardziej, że lekarzami byli często alfy pilnujące od wewnątrz porządku.

Wie, że musi być bardzo ostrożny. Na pewno stado pilnuje terenów przed takimi jak on. Jednak nie może się powstrzymać. Pragnienie jest silniejsze mimo iż na przystawkę miał już sarenkę i bezdomnego kota. Wie, że Louis jakby go tu znalazł pochylającego się nad martwym człowiekiem zapewne by go zabił. Ale krew zawsze była ważniejsza.
Wchodzi do małego przydrożnego sklepiku. O jego wejściu informuje cicho mały dzwoneczek nad drzwiami. On jest owinięty szalem i najpierw bada sytuację. Tak jak myślał w sklepie o tej godzinie jest tylko on i kasjer. Był młody i wyraźnie zmęczony. Była prawie dwudziesta druga. Za pewne niedługo by zamykał.  A to pech. Wyglada jakby pracował tu po szkole żeby sobie trochę dorobić.

– Dobry wieczór. Szuka pan czegoś konkretnego? – dochodzi do jego uszu miły głos.

Smak cieplej ludzkiej krwi był tym czego potrzebował. Od razu poczuł się lepiej i fizycznie i psychicznie. Młody chłopak leżał bezwiednie na posadzce, a on jeszcze chwilę został w sklepie by wziąć parę rzeczy do jutrzejszej kolacji którą będzie robił z Tomlinsonem w swoim domu. Musi mieć jakieś jedzenie. Przecież byłoby to podejrzane gdyby szafki były puste. Powinien też zakupić jakieś patelnie, naczynia i sztućce. Ale niestety takie sklepy były już o tej porze zamknięte. Będzie musiał poprosić Mitcha by bardziej uwiarygodnił i uczłowieczył wygląd ich domu gdy będzie w szkole, przed przyjściem alfy. W końcu był za tym by zaprosić go do nich.



– I ty mówisz, że ja jestem nieodpowiedzialny? To był twój teren. Gdzieś ty był? – warczy Tomlinson szarpiąc lekko za koszulkę Malika. Ciemnooki miał smętny wyraz twarzy i głowę spuszczoną poddańczo w dół.

– Tommo zostaw go, jesteśmy w szkole. Ludzie się gapią. – wzdycha Payne i ich od siebie odpycha – Uspokójcie się oboje. To co się stało nie jest niczyją winą. Chyba nie myślałeś Louis, że uda nam się całkowicie zapobiec rozlewowi krwi? Bądźmy poważni. Gdy są wampiry to będą i ofiary. I tak robimy wiele. Zamiast pilnować rodzin pilnujemy ulic by zwykli ludzie mieli szansę na przeżycie.

– Nasz kolega ze szkoły nie żyje. To nie jest byle jaka ofiara. Chodziłem z nim do podstawówki do cholery! – podnosi głos i chowa twarz w dłoniach – Jestem beznadziejnym przywódcą stada. Powinienem temu wszystkiemu zapobiec. A jak dotąd mamy jedynie podejrzenia, że to jakiś uczeń. I co nam z tego. Nic nie idzie do przodu, a ja mam już dosyć.

– Pilnujemy dyskretnie gabinetu pielęgniarki. Kiedy ten sukinsyn pomyśli, że jest już teren czysty i będzie próbował wziąć resztę zapasów krwi my go przyłapiemy. Nie poddawaj się. Jesteśmy co raz bliżej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro