IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły już trzy tygodnie od przyjazdu do Hogwartu. Spędzaliśmy je w swoim towarzystwie oraz oczywiście z dziewczynami. Dużo siedziałem w bibliotece i często towarzyszyła mi Lily gdyż reszta huncwotów nawet nie śniła postawić tam nogi. Dziewczyna czasem targała ze sobą swoje przyjaciółki lecz one również wolały robić inne rzeczy niż nauka w swoim wolnym czasie, były bardzo bystre więc miały zadawalające je oceny przy minimalnym wysiłku. Mary jednak czasami się do nas dosiadała i z przyjemnością powtarzała materiały z którymi nie dawała sobie rady. Co mnie zdziwiło, gdy tylko pojawiała się z nami w bibliotece Glizdogon również nabierał ochoty do nauki. Nie kwestionowałem tego i pomagałem mu w nauce, lecz nie jestem głupi, w końcu tyle czasu spędzam przy książkach.

Wyrządziliśmy już również kilka dobrych żartów. Mój ulubiony i ten w który włożyliśmy najwięcej pracy był oczywiście na ślingonach. Wrzuciliśmy im do dormitorium skrzynkę łajnobomb. Trudno było ponieważ musieliśmy przytaszczyć niezauważenie, wielgachną skrzynie do dormitorium Slytherinu i w czas uciec. Zrobiliśmy jeszcze kilka mniejszych i mniej istotnych pranków.

W tym tygodniu była pierwsza pełnia którą miałem spędzić w szkole od zeszłego roku. Trochę się stresowałem bo zostały tylko trzy dni. Zaczynałem się już nie najlepiej czuć, bolała mnie głowa i ogólnie całe moje ciało było słabe. Uczucie podobne do mugolskiej choroby – grypy. Chłopaki wspierali mnie zapewniając że wszystko będzie dobrze i że będą tam ze mną lub starali się sprawić bym zapomniał o tym chociaż na chwilę. Było to trudne, jednak kilka razy im się udało.

Na przykład gdy Rogacz zebrał dla Lily bukiet lilii i wręczył jej go z głupawym uśmiechem i jakimś beznadziejnym tekstem na podryw coś w stylu „Jesteś moim kwiatkiem, Lily". Ona tylko pokręciła głową i zdzieliła go bukietem po głowie przez co większość kwiatów się połamała. Potter z uśmiechem odwrócił się i ruszył w moją stronę.

- Z każdym dniem jestem coraz bliżej by się ze mną umówiła – oznajmił nam, opadając na fotel.

- Przecież nawet nie przyjęła twoich kwiatów – zaśmiał się Łapa. Ja tylko uśmiechnąłem się na jego słowa gdyż dyskretnie spoglądałem na rudowłosą zbierającą przetrwałe kwiaty i szybko biegnącą do swojego pokoju by nikt nie zauważył, szczególnie Potter.

***

W dniu pełni, na śniadaniu pokłóciłem się z Malfoy'em. Przechodząc obok mnie szturchnął mnie w ramię. Nawet nie wiem dlaczego krzyczałem na niego tak że cała sala ucichła, i bym się na niego rzucił gdyby nie James, przytrzymując mnie wyciągnął mnie na korytarz.

- Luniek ogarnij się – zaczął do mnie mówić kładąc mi ręce na ramiona, jednak tak mocno bym się nie wyszarpał ponieważ dalej byłem napięty. Po chwili jednak czując że nie da za wygraną rozluźniłem się i wypuściłem powoli powietrze. – wiem że dziś pełnia, że strasznie się czujesz i buzuje w tobie złość oraz poirytowanie. – mówił spokojnym głosem – Uwierz mi sam nie cierpię typa, ale ty jesteś ten racjonalny tak? – pokiwałem głową i wymusiłem uśmiech, poklepał mnie po plecach i wróciliśmy do Sali.

Na lekcjach nie potrafiłem się skupić. Czułem jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Gdy na Transmutacji, McGonagall podniosła na kogoś głos, czułem że zaraz nie wytrzymam i nieświadomie zacisnąłem ręce na ławce o dziwo nie zostawiając tam wklęśnięcia. Syriusz który siedział obok mnie i robił dokładne notatki ponieważ wiedział jak mi na tym zależy lecz nie jestem w stanie zauważył to i spojrzał na mnie zaniepokojony.

- Remi – tylko on tak do mnie mówił – proszę, pójdź już do skrzydła, cierpisz – spojrzałem mu w oczy, dostrzegłem tam troskę i smutek. Moje dłonie zrobiły się już białe od zaciskania ich na ławce.

- Panowie Black i Lupin, ja rozumiem wszystko ale proszę nie rozmawiać – zwróciła się do nas nauczycielka milszym niż zwykle tonem, jakby współczującym – chyba że chcecie udać się do dyrektora. – miała się odwrócić gdy Łapa wypalił

- Akurat pani profesor – powiedział a ja zrobiłem na niego wielkie oczy – Remus nie czuje się najlepiej, czy mógłbym zaprowadzić go do skrzydła szpitalnego?

- Uh... oczywiście – uśmiechnęła się i wróciła do prowadzenia lekcji. Zanim się zorientowałem Syriusz złapał mnie za nadgarstek i wyciągnął z klasy.

- Będę miał zaległości – narzekałem.

- Och nie marudź, jeden dzień cię nie zbawi dodatkowo zrobię... zrobimy ci z wszystkiego notatki – zatrzymał się i spojrzał na mnie – teraz ty jesteś najważniejszy nie jakaś nauka, to nie ucieknie, za to ty możesz zemdleć więc marsz odpoczywać.

Zarumieniony szybko się odwróciłem i pchnąłem drzwi. Zaraz obok mnie pojawiła się Pani Pomfrey pytając „czemu nie przyszedłem wcześniej przecież wyglądam tak blado" po czym wygoniła Syriusza.

***

Gdy Pani Pomfrey odprowadziła mnie do Wrzeszczącej Chaty szybko przebrałem się w stare łachmany, przygotowane przez nią wcześniej specjalnie dla mnie bym nie zniszczył swoich. To co miałem wcześniej na sobie schowałem bezpiecznie w wielkiej komodzie stojącej przy ścianie. Następnie schowałem różdżkę by jej nie złamać i zsunąłem się po ścianie na podłogę. Nie miałem już na nic kompletnie siły ani ochoty, wszystko mnie bolało, wolałbym chyba być palonym żywcem od tego. Wykrzesałem resztki sił i podwijając nogi zacząłem cicho szlochać, wyglądając przez maleńkie okienko na księżyc za chmurami. Nic sobie nie zawinił, to ja byłem potworem, lecz i tak nienawidziłem go z całego serca.

Po jakimś czasie usłyszałem kroki oraz głosy, znajome głosy. Przekręcanie klucza i po chwili stali przede mną moi najlepsi na świecie przyjaciele. Gdy ich zobaczyłem udało mi się uformować coś na kształt uśmiechu. Nie był on chyba jednak przekonujący, nie mówiąc już o moich czerwonych oczach i spływających po twarzy łzach.

Łapa szybko podbiegł i usiadł obok mnie, zakładając mi jedną rękę na ramię a drugą zacierając łzy z moich policzków. Rogacz zebrał ich różdżki i schował je razem z moją a Glizdogon ponownie zakluczył drzwi. Schowali jeszcze coś czego nie mogłem dostrzec ponieważ ból przeszył teraz moje całe ciało jak piorun. Zdążyłem tylko krzyknąć „Zwierzęta szybko!" po czym spoglądając na wyłaniający się księżyc upadłem na ziemię.

Nikomu nie życzę takiego bólu. To jakby coś w środku ciebie chciało się wydostać ale nie mogło, jednak po chwili bardzo powoli mu się udaje lecz bardzo boleśnie, nie da się tego opisać. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, jedyne co zdążyłem zauważyć to moich przyjaciół już jako szczur, jeleń i pies. Bardzo się o nich bałem, że coś im zrobię. W tej formie byli chociaż trochę bezpieczniejsi i to mnie pocieszało.

Po chwili nastało coś czego bałem się najbardziej na świecie ale jednak wyczekiwałem przez ostatnie minuty męczarni. Mianowicie ból ustał, zastąpiła go fala ogromnego gniewu. Oznaczało to że przemiana się zakończyła. Po chwili, jakby to nie zabrzmiało, urwał mi się film. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro