IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Za dwa tygodnie miała rozpocząć się przerwa świąteczna. Wszyscy moi przyjaciele nie mogli doczekać się powrotów do domu na święta i zobaczenia swoich rodzin, wszyscy oprócz mnie. Syriusz kolejny rok z rzędu jechał do Potterów, praktycznie tam mieszkał więc nikogo to nie dziwiło. Ja jednak mieszkałem z moją ciotką. Joyce Lupin, była to siostra mojego ojca i jedyna rodzina jaka mi pozostała, jak można się domyśleć nie przepadała za mną i z wzajemnością. Nigdy nie była blisko ze swoim bratem, ale i tak obwiniała mnie o jego śmierć. Mojej matki szczerze nie znosiła, a podobno z wyglądu byłem bardzo do niej podobny, więc zawsze patrzyła na mnie z niesmakiem. Nie wspominając już o moim małym futerkowym problemie.

Zwykle podczas pełni wrzucała mnie do piwnicy i przez dwa kolejne dni nie wypuszczała, bała się otwierać drzwi do piwnicy więc o jedzeniu mogłem zapomnieć. Po przemianach leżałem te dwa dni, na zimnej, kamiennej posadzce, głodny, w podartych ubraniach, płacząc przez większość czasu. Nigdzie nie czułem się bardziej żałośnie i nic nieznacząco jak tam. Dlatego, naprawdę nie spieszyło mi się wracać, Hogwart stał się moim domem bardziej niż tamten budynek kiedykolwiek nim był.

Z rozmyślań wyrwała mnie czyjaś ręka machająca mi przed twarzą, należała ona do Dorcas.

- Ziemia do Remusa – powiedziała, teraz pstrykając mi palcami przed twarzą – słuchałeś mnie w ogóle?

- Ach, nie - potrząsnąłem głową, dziewczyna przekrzywiła głowę. Zdałem sobie sprawę że to co powiedziałem mogło ją urazić więc szybko dodałem - przepraszam cię, zamyśliłem się.

- Idę do łazienki – powtórzyła - jak wrócę to znowu siadamy do wkuwania tych odpowiednich zaklęć bo nic mi w głowie nie zostało - dodała i odeszła pośpiesznie w stronę wyjścia.

Powoli nauczyciele odpuszczali nam naukę, sami zmęczeni długim semestrem, chcieli również dać nam trochę odpocząć. McGonagall jednak była zupełnie innego zdania. Na ostatnich zajęciach zapowiedziała że będzie odpytywać na każdej lekcji po trzy osoby, aby tego było mało temat był cholernie trudny.

Siedzieliśmy wszyscy w pokoju wspólnym zakuwając Transmutację. Ja uczyłem się z Dorcas przy kominku, obok nas James który był najlepszy z tego przedmiotu, próbował wtłoczyć coś Łapie do głowy. Lily starała się jak najlepiej wytłumaczyć temat Marlene, co nie było takie proste gdyż sama nie do końca wszystko rozumiała. Mary i Peter siedzieli przy stole, również z głowami w podręcznikach, a naprzeciwko nich Frank Longbottom z siódmego roku, pomagał Alice. W ostatnim czasie, ostatnia dwójka zbliżyła się do siebie. Wszyscy po cichu liczyliśmy na to że Longbottom w końcu ją gdzieś zaprosi, gdyż z kilometra widać było że lubią siebie nawzajem.

Wyjrzałem przez okno, ledwo widoczne z zamku jezioro, było prawie całkowicie zamarznięte. Błonie wyglądały jak biały ocean, nie widać było najmniejszego prześwitu zieleni czy brązu. Nie tknięty jeszcze przez nikogo, świeżutki puszek wręcz prosił się o przebiegnięcie się po nim. Na dworze było tak spokojnie, spadające z nieba, natarczywe kuleczki śniegu, zmieniły się teraz w delikatne i majestatyczne płatki, których wirowanie pod wpływem wiatru przypominało taniec. Wszystko to w połączeniu z przytulnym pokojem wspólnym gryffindoru, ciepłem kominka i przyjaciółmi dookoła sprawiało że czułem ciepło na moim sercu. Czułem wewnętrzny spokój, chodź wiedziałem że jednej rzeczy do pełni szczęścia mi brakuje. Jednej rzeczy której nie dane było mi nigdy mieć. Ramion tej jednej, jedynej osoby dookoła mnie. Nagle ta sama osoba przerwała moje kontemplowanie.

- Bitwa na śnieg! - krzyknął nagle zeskakując z kanapy.

- Z tobą zawsze pchlarzu! - Rogacz poszedł w jego ślady, a następnie przybili sobie piątkę.

- To... jak to nazwać... zaliczenie? Jest bardzo ważne - spojrzała na nich trochę rozbawiona Lily.

- Evanssss, uczymy się już kilka godzin, w mojej głowie nic już się nie zmieści.

- Jak jeszcze raz ktoś mi wspomni coś o Transmutacji Zwiększającej Niemiędzyrzeczowej, to macie pozwolenie na uderzenie mnie Avadą – zawtórował mu Syriusz, upadając dramatycznie na podłogę.

- Ja jestem za - dodał Frank - oczywiście za bitwą, nie za zabijaniem Blacka, choć to też ciekawa propozycja - Alice zaśmiała się na te słowa.

- Ja też z chęcią się dołączę - dodała.

- Ja jak najbardziej, i jestem pewna że Dora też - powiedziała z ekscytacją Marlene.

Rudowłosa i ja spojrzeliśmy po sobie i wzruszyliśmy ramionami.

- Niech wam będzie... to może być nawet ciekawe - westchnęła, a James podbiegł do niej i prawie udusił ją swoim uściskiem, próbowała ukryć rumieniec śmiechem.

Zarzuciliśmy na siebie cieplejsze ubrania, kurtki, ja przypomniałem chłopakom o rękawiczkach i wybiegliśmy wszyscy razem na korytarz. Po drodze spotkaliśmy Meadowes i powiedzieliśmy jej by zaraz do nas dołączyła. Marlene wróciła się z nią by mogła się przebrać a my wybiegliśmy na błonia.

Uczucie było o wiele wspanialsze niż to co wyobrażałem sobie raptem pół godziny temu. Na dworze było prawie zupełnie cicho i z akompaniamentem magicznego, nie dosłownie, śniegu można było się poczuć jak w innym świecie. Uniosłem głowę do góry i pozwoliłem śnieżynkom opadać mi na twarz. Było to tak przyjemnie uczucie, że mimo iż było mi niesamowicie zimno, nie mogłem i przede wszystkim nie chciałem się ruszać. Moje dumanie, kolejny raz dzisiaj zostało przerwane. Tym razem poczułem że coś bardzo mocno uderza mnie w plecy, o mało się nie wywróciłem. Odwróciłem się i zauważyłem, że ktoś rzucił we mnie kulką zrobioną nie z śniegu, a z lodu.

- Sorka Remi – krzyknął Black – miało być w łosia – wskazał palcem na stojącego za mną Jamesa. Zauważyłem że Mary i Alice robią aniołki w śniegu, a Peter, Frank i Lily zaczęli lepić bałwana.

- Nie ważne w kogo Łapa, nie możesz rzucać w ludzi lodem – powiedziałem do niego udając surowy ton, chyba to kupił – i nie spodziewać się rewanżu! – wykrzyknąłem formując kulkę ZE ŚNIEGU.

Trafiłem mu prosto w buzie. Po wyrazie na jego twarzy było widać, że zupełnie się tego nie spodziewał. Potter za to przybił mi piątkę gdy już udało nam się powstrzymać śmiech. Brunet po chwili jednak pokręcił głową, a szok zastąpił uśmiech który bardzo dobrze znałem. Był to ten sam uśmiech który miał gdy gonił mnie po korytarzach, gdy zmieniłem jego kolor włosów na lekcji eliksirów – uśmiech zemsty.

- Przykro mi Luniek, ale musze ratować własny tyłek – powiedział mi tylko okularnik, gdy dostrzegł minę przyjaciela, po czym pędem rzucił się do ucieczki.

- Nie – powiedziałem ostrożnie do bruneta, trzymając jedną rękę wystawioną do przodu w taki sposób jak robi się chcąc aby pies wykonał komendę i został na miejscu – nie – powtórzyłem powoli uginając, delikatnie nogi i wycofując się jeszcze wolniej - zostań – chłopak popatrzył się na mnie tymi swoimi burzowymi oczami, przekrzywił lekko głowę na bok i uśmiechnął się zadziornie – zostań – chyba odpuścił, nie mogłem się jednak powstrzymać od dodania – grzeczny Łapa – usłyszałem gdzieś z tyłu westchnięcie Rogacza.

- A szło ci tak dobrze – dopiero teraz zauważyłem że wszyscy zaprzestali własne czynności i przyglądali się nam zaintrygowani, rozbawieni oraz trochę zdziwieni. Dołączyły również już do nas Marlene i Dorcas.

Odwróciłem się jak najszybciej od bruneta, wiedziałem co muszę teraz zrobić. Ruszyłem jak najszybciej przed siebie, wiedziałem że prędzej czy później Black mnie dogoni, w końcu był szybszy i śnieg również mi nie pomagał. Miałem rację, nie zdążyłem przebiec dwóch metrów, kiedy poczułem czyjś ciężar na sobie. Ktoś wskoczył mi na plecy i bardzo dobrze wiedziałem kim ta osoba była. Syriusz przykleił się do mnie jak małpka, delikatnie się zaczerwieniłem, na szczęście było już prawe kompletnie ciemno. Gdy już miałem go zrzucać, chłopak mnie uprzedził wpychając mi garść śniegu za kołnierz. Gdy tylko poczułem śnieg, który od razu zmienił się w lodowatą wodę, na moim karku instynktownie zrzuciłem mój nowy, ludzki plecak z siebie. Gdy upadł, usłyszałem ciche stęknięcie bólu, byłem jednak zbyt zajęty wydobywaniem śniegu spod mojego podkoszulka, bluzki, swetra i kurtki, tak miałem na sobie cztery warstwy ubrań i to nie licząc szalika, rękawiczek i czapki. Bardzo prawdopodobnie wyglądałem jak ktoś komu pająki dostały się pod koszulkę, ponieważ Łapa śmiał się głośno. Byłem tak zdesperowany by pozbyć się, już resztek, śniegu że nie zauważyłem jak potknąłem się o własne nogi i upadłem prosto na bruneta, który dalej siedział na ziemi. Spotęgowało to jego śmiech, ja jednak poczułem jak do twarzy napływa mi krew, w związku z czym musiałem być teraz zarumieniony po uszy. Próbowałem zamaskować to śmiechem i chyba nawet mi to wyszło.

Była jednak jedna osoba która zawsze potrafiła przejrzeć mnie na wylot, zresztą tak samo jak ja ją. Los chciał, że ona stała najbliżej nas, podała mi rękę by pomóc mi wstać i wtedy zauważyła, już teraz delikatne zaczerwienienia na moich policzkach. Gdyby był to ktoś inny, pomyślałby że to od chłodu, ale nie ta rudowłosa osóbka która znała mnie lepiej niż ja sam siebie. Gdy otrzepywałem spodnie ze śniegu, rzuciła mi spojrzenie mówiące „musimy porozmawiać", spuściłem wzrok, nie miałem ochoty.

James pomógł wstać Syriuszowi i zaraz rozpoczęliśmy kolejną wojnę, teraz z udziałem wszystkich, nie tylko dwóch osób. Po chwili, zaczęli podchodzić do nas inni uczniowie. Zauważali nas przez okna i chcieli dołączyć, nie widzieliśmy w tym problemu, im więcej osób tym lepsza zabawa. Byli to uczniowie z piątego, szóstego i siódmego roku, głownie gryfoni, puchoni i krukoni ale podłączyło się też kilku ślizgonów. Byli to ci którzy nie mieli żadnych kontaktów ze śmierciożercami i wiedzieliśmy że są uczciwymi, miłymi ludźmi. Tak, mimo uprzedzeń Jamesa, dobrzy ślizgoni też istnieli.

Bawiliśmy się jeszcze wiele godzin, trudno nam się dziwić, to uczucie było wspaniałe. W końcu być wolnym od jakichkolwiek czarnych myśli, które otaczały nas z każdej strony, żyliśmy w końcu w środku wojny. Móc znów, chociaż na kilka godzin być dzieckiem, śmiać się beztrosko, nie przejmować niczym dookoła, nie rozmyślać za dużo.

Gdy wróciliśmy zmęczeni i przemarznięci do pokoi wspólnych było już dawno po ciszy nocnej. Łatwo domyśliliśmy się że Dumbledore przekonał opiekunów by dali nam ten jeden wieczór na bycie dziećmi, którymi długo już nie pobędziemy.







Tja, napisałam to gdy zaczął padać śnieg... tak bardzo widać?

W tym rozdziale już zupełnie wyrzuciłam wypociny JKR w błoto. Już nawet nie będę się starać podpasować do książek, więc możecie się teraz spodziewać po mnie wszystkiego (ale postaram się nie szaleć).

~Mori

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro