XII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tydzień temu wybiło mi 1K wyświetleń WOW! Nigdy nie spodziewałam się ze będzie was tu aż tak wiele. Dziękuję wszystkim którzy czytają moje opowiadanie, gwiazdkują moje rozdziały i piszą wspaniałe komentarze. Kocham was wszystkich najmocniej i przesyłam internetowe całusy i uściski.
~ Wasza Mori <33



Dni mijały nam bardzo szybko. Zaraz po powrocie do szkoły Ashley Sanders – kapitan drużyny Gryffindoru w Quidditchu, wznowiła treningi. Był to jej siódmy rok więc planowała zakończyć szkołę z pucharem w ręce. James i Syriusz co drugi poranek zwlekali się o świcie z łóżek by kilka godzin, aż do śniadania zasuwać na miotłach. Z każdym dniem jednak, robiło się cieplej a dni stawały się dłuższe, więc po wielu namowach członków zespołu, w marcu zgodziła się przesunąć treningi na, po lekcjach.

Dzisiejsze kwietniowe popołudnie było wyjątkowo ciepłe więc postanowiliśmy, po lekcjach spędzić czas na dworze. Peter zabrał swoje ulubione przekąski, James wziął koc, ja swoją torbę, a Łapa jak to powiedział „Ja niosę swoją wspaniałą osobowość" na co Rogacz odpowiedział „Chyba twoje przerośnięte ego" i wtedy zaczęli się turlać po podłodze, waląc się po głowach.

Podbiegliśmy do naszego ulubionego drzewa nad jeziorem. Razem z okularnikiem rozłożyliśmy koc i cała nasz czwórka rozłożyła się na nim. Wyciągaliśmy się na ziemi, łapiąc pierwsze w tym roku, tak ciepłe promienie słońca. Czułem przyjemny żar przeszywający moje ciało i rozgrzewający je. Wdychałem pełne płuca świeżego wiosennego powietrza. Pachniało kwiatami, ziemią, przyrodą budzącą się ze snu. Słyszałem w dali śpiew pierwszych ptaków, ale zagłuszały go głosy moich przyjaciół.

- Stawiam na pięć minut.

- Trzy sykle na dziesięć.

Czułem że zaczynam się pocić więc podwinąłem rękawy, przyniosło mi to natychmiastową ulgę. Oparłem się o drzewo w cieniu w taki sposób by moje nogi dalej leżały w słońcu.

- A ty Luniek, ile stawiasz?

- Co? – wróciłem myślami na ziemię i skupiłem się na ich rozmowie.

- Jak myślisz jak długo pchlarz da radę wisieć do góry nogami na drzewie? – przekrzywił głowę Potter.

- Pięć sykli na dwie minuty.

- Tak słabe masz o mnie zdanie – teatralnie wciągnął powietrze Black i położył rękę na sercu – ranisz mnie.

- Widocznie – powiedziałem by podsycić jego konkurencyjną stronę. Podziałało.

Wszyscy włożyliśmy swoje pieniądze do czapki Glizdogona, a Syriusz wdrapał się na drzewo. Usiadł na najbliższej nas, oraz przerażająco wysokiej gałęzi i odchylił się do tyłu salutując nam. Pisnąłem, ale on zahaczył się tylnymi częściami kolan i pomachał nam, już z głową ku ziemi.

- Przestraszyłeś się że coś mi się stanie. Zależy ci na mnie Remi, aww – powiedział, a ja wystawiłem mu język.

Gadaliśmy o wszystkim i o niczym, a po chwili zaczęliśmy się nabijać z czerwonej już twarzy Łapy. Po około dziesięciu minutach brunet się zmęczył i już dostatecznie udowodnił mi co chciał, więc zeskoczył na dół.

- Dawajcie moje pieniądze przegrywy – Peter zatarł ręce i uśmiechnął się z satysfakcją. Niechętnie oddałem mu jego nakrycie głowy z monetami w środku.

- Tak się kończy gdy się we mnie wierzy – poklepał blondyna po plecach Łapa, zaraz jednak zatoczył koło i prawie się wywalił – kręci mi się w głowie – powiedział i upadł na koc.

-Dałbym radę dłużej – skrzyżował z pewnością siebie ręce na klatce piersiowej Rogacz.

- Zakład że nie – od razu włączył się Glizdogon – o wszystko co właśnie wygrałem.

- Jasne! – nie potrzebował zachęty – Luniek ile stawiasz? 

- Nic, jestem spłukany – pokręciłem przecząco głową i wyjmując książkę z mojej torby.

***

James od kilku minut wisiał już na drzewie i gadał z Peterem który puszczał kaczki na jeziorze. Syriusz przeturlał się bliżej mnie.

- Dalej boli mnie głowa – poskarżył się.

- Zaraz ci przejdzie – zaserwowałem mu automatyczną odpowiedz, robiłem tak zawsze gdy czytałem książkę i ktoś coś do mnie mówił.

- Remi a co jeśli ja umrę?

- Nie umrzesz Syri.

- Chcę żebyś wygłosił mowę na mym pogrzebie... powiedz wszystkim jaki wspaniały byłem... oddaj mi hołd zalewając Smarkerusa smołą... – włożyłem zakładkę między strony i zatrzasnąłem książkę z impetem.

- Zaraz ci przejdzie, wytrzymasz.

- Już dobrze się czuje, po prostu chciałem zwrócić twoją uwagę – uśmiechnął się chytrze.

Przewróciłem oczami i wróciłem do czytania na co on zaskomlał. Położył głowę na moim ramieniu – zastygłem. Moje serce zaczęło bić mocniej, miałem nadzieje że tego nie słyszy.

- Wszystko dobrze? – zapytał zerkając na mnie

- Mhm – wymamrotałem i postarałem się rozluźnić.

- Co czytasz? – po tym pytaniu rozluźniłem się całkowicie, książki zawsze były dla mnie bezpiecznym tematem.

- Romeo i Julie, napisał ją taki jeden mugolski poeta którego bardzo lubię.

- William Shakespeare – to nie było pytanie.

- Tak, skąd wiedziałeś? – nie sądziłem że interesowały go jakiekolwiek książki, tym bardziej mugolskich pisarzy.

- Dosyć często o nim wspominasz, więc pomyślałem że czegoś się o nim dowiem – nie mogłem uwierzyć w to co słyszałem – W wakacje kupiłem dwie jego książki w mugolskiej bibliotece, tylko na tyle było mnie stać ale to przynajmniej coś. Pamiętasz jak w pociągu, na początku roku zastałeś mnie czytającego? – pokiwałem głową przypominając sobie jak dziwny był dla mnie ten widok – Czytałem wtedy jedną z nich, bodajże... Hamleta... tak jakoś tak się to nazywało.

- A czytałeś Romeo i Julie? – pokręcił głową – a powinieneś, to moja ulubiona.

- Zapamiętane, a teraz ty możesz mi poczytać.

- Jasne czemu nie – posłałem mu uśmiech i zabezpieczając zakładkę na mojej stronie, otworzyłem pierwszą. Gdy czytałem Syriusz bawił się moimi palcami co przyprawiało mnie o motylki w brzuchu.

***

- Auć! – usłyszeliśmy krzyk.

- Druga wygrana z rzędu – teraz krzyknął Glizdek.

Podnieśliśmy głowy, James spadł z drzewa. Nic mu się jednak nie stało ponieważ zaraz podniósł się i otrzepując ubrania wrzasnął.

– Ev- znaczy się, Lily!

Rudowłosa na ten dźwięk odwróciła się, tak samo jak idące obok niej, Marlene i Dorcas.

- Przechodzimy na pierwsze imiona Potter? – zapytała zaintrygowana.

- Dokładnie tak - przeczesał włosy z szerokim uśmiechem.

- Niech ci będzie James – wszyscy szeroko otworzyliśmy oczy, łącznie z jej przyjaciółkami. Ona za to odwzajemniła uśmiech okularnika i usiadła naprzeciwko mnie i Syriusza. – Co tam robicie? – puściła do mnie oczko które zdecydowałem się zignorować.

- Czytamy – odpowiedział obojętnie brunet. W tym czasie reszta dołączyła do nas na kocu rozmawiając między sobą.

- Umiecie robić wianki? – zapytała, zrywając kwiatka rosnącego obok niej.

- Nie ale zawsze chciałem się nauczyć.

- Ja coś tam pamiętam – dołączyłem do ich wymiany zdań.

- Nauczysz mnie? – prawie podskoczył z podekscytowania Black.

- Jasne – zachichotałem.

Już po chwili wszyscy biegaliśmy po błoniach szukając najładniejszych roślinek. Gdy wróciliśmy, rozłożyliśmy je na środku i ja, Marlene która również była półkrwi i Lily, pokazywaliśmy reszcie jak robi się wieńce z kwiatów.

***
- Mogę? – spytał się James rudowłosą, pokiwała głową a on położył jej wianek na głowie. Wyglądała prześlicznie, jak Matka Natura w ludzkiej postaci. Wieniec był zrobiony głównie z zielonych pędów, z małymi akcentami białych stokrotek – Jest zielony, jak twoje oczy – czerwona fala oblała jej twarz rumieńcem.

Ja pomagałem Łapie uratować coś z jego pracy, ale przypominało to raczej gniazdo niż coś do noszenia jako dekoracja.

- Jak ci się to udaje, to jest trudniejsze niż czarna magia – sfrustrowany rzucił swoim dziełem najdalej jak umiał.

- Próbowałeś czarnej magii? – zapytałem rozbawiony – moja mama mnie nauczyła – dodałem trochę ciszej, przełykając gulę w gardle.

- Remus przepraszam nie chciałem-

- Nic się nie stało - podniosłem głowę i delikatnie się uśmiechnąłem – jej mama, moja babcia była polką wiesz? – pokręcił głową zafascynowany – skąd miałbyś wiedzieć, to znaczy że jej przodkowie, więc także i w jakimś stopniu moi, byli Słowianami. Mamę bardzo to fascynowało i opowiadała mi o nich i gdy byłem mały. To ona nauczyła mnie wić wianki. Słowianie zawieszali je na drzwiach, by broniły dostępu złych mocy do ich domu.

- I co działało?

- Nie za bardzo – znów chichot – ale takie już były ich wierzenia – nagle ktoś mi przerwał.

- Syri!

- Syriusz – poprawił ją brunet.

- Syriusz – dokończyła ale jej entuzjazm nie upadł. Wcisnęła mu na głowę swój wianek. Spojrzał na mnie a potem na nią zdezorientowany.

- Eeee... dzięki Marlene – uśmiechnął się niepewnie.

- Masz dla mnie?

– Jak widzisz z mojego dużo nie zostało, sorka - zaśmiał się nerwowo wskazując na resztki swojego.

- Nic się nie stało - znów się wyszczerzyła.

Czułem się strasznie, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Nie mogłem jednak tego po sobie pokazać. Spojrzałem na mój wianek ze złocistych kwiatów polnych które idealnie podkreślały by jego ciemnie włosy. Uplotłem go specjalnie dla niego, ale on nie będzie go chciał, co ja sobie w ogóle myślałem. Czemu miałby go przyjąć, w końcu jesteśmy tylko przyjaciółmi, a między nim i Marlene ewidentnie coś jest. Nie mam u niego szans, nie wiem czemu kiedykolwiek łudziłem się że może być inaczej.

Na szczęście obok mnie siedziała jeszcze jedna osoba z ciemnymi włosami.

- Dorcas – chrząknąłem i założyłem jej plecionkę na głowę, posłała mi promienny uśmiech. Wyglądała bardzo ładnie i kolor pasował do jej ciemniej skóry. Nie równała się jednak w żadnym stopniu z szarookim, który zerkał teraz na mnie nostalgicznie kiwając głową na paplaninę blondynki.





















:(

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro