XIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przepraszam was wszystkich za moją nieobecność ale musiałam wziąć tzw. mental health break. ALE przychodzę dzisiaj z dość długim rozdziałem, więc MIŁEGO CZYTANIA.





- Już nie mogę się doczekać aż zmiażdżymy jutro ślizgonów na boisku – krzyknął James gdy zbieraliśmy się do łóżek.

- Rogacz, idź spać. Musimy jutro wcześnie wstać, nie wspominając już nawet o twoim ukochanym meczu po południu – odezwałem się zdejmując skarpety i je składając, na co Łapa się zaśmiał i kaszlnął. O dziwo przy kaszlnięciu wydał dźwięk podobny do słowa nerd.

- Czemu musimy wcześnie wstać? Przecież jutro jest sobota - jęknął Peter.

- Glizdogonie – Syriusz z szoku przestał skakać po swoim łóżku – czyżbyś zapomniał o jutrzejszym pranku który musimy przygotować?

- A no tak, sorka. Jestem po prostu zmęczo-oaaa-ny – ziewnął blondyn.

- Dobranoc – powiedziałem tonem nie znoszącym sprzeciwu, zakańczając ich rozmowy – Nox Maxima.

***

O świcie obudził nas wszystkich James. Gdy już się przebraliśmy, popędziliśmy pod peleryną niewidką i zaklęciem wyciszającym, pod wejście do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Po odczekaniu dziesięciu minut, drzwi uchyliły się i wyszedł z nich jakiś trzecioklasista, prawdopodobnie spotkać się z kimś po kryjomu. Mieliśmy szczęście że wybrał właśnie dzisiejszy ranek. Zanim wejście się zamknęło wślizgnęliśmy się do środka. Podreptaliśmy do dormitorium w którym mieszkał Snape i za pomocą zaklęcia Alohomora weszliśmy po cichu do środka.

Rogacz pochylił się nad Smarkerusem z wykrzywioną miną, Syriusz nad Rosierem, Peter nad Mulciberem a ja nad Averym. Spojrzeliśmy po sobie a następnie skierowaliśmy różdżki na swoje ofiary. Każdy z nas wyszeptał formułkę Colovaria i kilka innych by zabezpieczyć i utrwalić czar. Szybko wróciliśmy pod pelerynę i w ten sposób przeszliśmy przez większość dormitoriów chłopaków.

Przy dziewczynach musieliśmy się bardziej postarać ponieważ dzięki zaklęciu Glisseo, schody wykrywały płeć. Jeżeli jakiś chłopak postawił na nich nogę, zmieniały się w zjeżdżalnię. Sprawdziliśmy jednak wcześniejszej nocy, w wieży gryfonów i zaklęcie nie działało na zwierzęta. Tak więc przez następną godzinę gdyby ktoś znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie mógłby zaobserwować bardzo ciekawy widok. Mianowicie wysoki szatyn stojący na czatach oraz czarny pies i jeleń z szczurem siedzącym mu na czubku głowy, dreptali po Lochach Slytherinu.

Gdy wyślizgnęliśmy się na korytarz po skończonej pracy, postanowiliśmy pójść od razu na śniadanie i czekać na rezultaty.

Dotarliśmy do wielkiej sali i zabraliśmy się za wsuwanie jedzenia. W ciągu kilkunastu minut dołączało do nas coraz więcej gryfonów. Po jakimś czasie w sali zaczęli pojawiać się pierwsi ślizgoni. Niektórzy cali czerwoni na twarzach, większość chowała się w kapturach i wszyscy rzucali śmiertelne spojrzenia w naszym kierunku. My za to ledwo powstrzymywaliśmy się od śmiechu i by nie spalić naszej przykrywki wybuchliśmy dopiero gdy rechotało już kilka innych osób. Nie żeby wszyscy nie wiedzieli że to nasza sprawka, trzeba jednak utrzymywać pozory.

Z czego śmiało się właśnie pół Hogwartu w tym część nauczycieli zapytacie? A no z tego że cały dom Salazara Slytherina paradował właśnie, w dzień meczu przeciwko Gryffindorowi, z włosami w barwach domu Godryka - ich przeciwnika.

- Próbowaliście może umycia się!? – dało się słyszeć czyjś przerywany chichotami krzyk, prawdopodobnie ze stołu Ravenclaw.

- Żeby to raz – odpowiedział zza zaciśniętych zębów Snape.

Spojrzałem na Jamesa który nie śmiał się już. Spoglądał za to z uwielbieniem w oczach na Lily siedzącą kilka miejsc dalej. Również spojrzałem w kierunku dziewczyny. Rudowłosa starała się zachować poważną minę i udawać oburzoną. Zdradzały ją jednak rozbawione iskierki w jej oczach i co jakiś czas niekontrolowany wybuch śmiechu, który starała się maskować kaszlnięciem. Cała Lily.

Nagle Marlene i Dorcas opuściły swoją zielonooką przyjaciółkę i podbiegły do nas.

- Nieźle chłopaki – Dorcas przybiła mi piątkę i poczochrała Rogacza, wybijając go z transu gapienia się na Evans.

- Nieźle? Lepiej niż to. Najlepszy pomysł ever! Już nie mogę doczekać się meczu, ale będzie ubaw – prawie wykrzyknęła Marlene.

Uśmiechnąłem się na widok jej podekscytowania, jednak nie na długo. Uśmiech mi zrzedł gdy blondynka rzuciła się na Łapę, zamykając go w miażdżącym kości uścisku. Zupełnie zepsuł mi się humor gdy Syriusz również ją objął, a gdy odsunęli się od siebie, jego ręka pozostała na ramionach dziewczyny.

Niby normalne platoniczne zachowanie... ale aby na pewno? Może dla nich znaczy to coś więcej. Nie cierpiałem tej myśli. Szybko odtrąciłem ją na bok i wymusiłem uśmiech. Skupiłem swoją uwagę na Meadows, która właśnie żartowała sobie z Jamesa, bo zauważyła jak wpatruje się on w Lily.

***

(...) W 1965 roku Urząd Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami wprowadził zakaz eksperymentalnej hodowli, w związku z tym tworzenie nowych gatunków stało się nielegalne. Stworzenia zostały podzielone na pięć grup, dzięki czemu możemy dowiedzieć się o-

- Remus? Remus! Przepraszam, ups, przepraszam, mogłabym przejść? REMUS!

Uchyliłem głowę z nad książki o Opiece nad Magicznymi Stworzeniami i ujrzałem burzę czerwonych włosów, próbujących przedostać się w moją stronę. Zachichotałem.

- No w końcu – Lily klapnęła obok mnie i przytuliła, po czym pomachała Peterowi siedzącemu po mojej lewej stronie. Blondyn za to poczęstował ją kawałkiem czekolady którą zajadaliśmy czekając na rozpoczęcie meczu.

Przyglądaliśmy się trybunom które napełniały się kibicami w zawrotnym tempie. Zabawnie było oglądać naburmuszonych ślizgonów zajmujących swoje miejsca. Nałożyli na siebie jak najwięcej szmaragdu i srebra lecz nie zmieniało to faktu że ich głowy wybijały się szkarłatem i złotem.

Kilka wymian zdań z moimi przyjaciółmi później, usłyszeliśmy krzyk Pani Hooch i na boisko wyleciała reprezentacja Gryffindoru.

- Ekhem, słuchać mnie? Dobrze. DOSTRZEC MOŻEMY ASHLEY SANDER, KTÓRA GRA NA POZYCJI OBROŃCY. ZA PANIĄ KAPITAN WYŁANIAJĄ SIĘ ŚCIGAJĄCY GRYFFINDORU – JAMES POTTER WE WŁASNEJ OSOBIE, NASZA UKOCHANA, JEDNAK ZABÓJCZA W GRZE DORCAS MEADOWS I ZNANY WSZYSTKIM, WISZĄCY MI 10 GALEONÓW - Co? No dobrze, już dobrze Pani Profesor - RICHARD CARTER! – Frank i jego głos rozbrzmiewał wszędzie w promieniu wielu kilometrów. Chłopak zapowiadał zawodników i co jakiś czas kłócił się z McGonagall.

Po nich, w akompaniamencie krzyków Longbottoma, na boisko wlecieli Syriusz i Marlene z pałkami w rękach i zadziornymi uśmieszkami. Na każdy mecz mieli przygotowaną inną choreografię by zabawić kibiców. W takich momentach jak te, mocno uderzało mnie, jak bardzo podobna i idealna jest dla siebie ta dwójka.

Przed pojawieniem się reprezentacji Slytherinu zdążył pojawić się jeszcze Hamish Frater jako szukający.

Kapitanowie podali sobie dłonie, Pani Hooch zagwizdała i wypuściła tłuczki oraz kafla, rozpoczynając grę. Wszyscy zawodnicy na raz ruszyli na swoich miotłach, ku swoim pozycjom. Wszyscy na trybunach gwałtownie zeskoczyli z siedzeń dopingując swoim drużynom i wymachując rękami czy banerami.

Peter był jedną z tych osób. Był największym fanem Quidditcha jakiego znałem. Jego marzeniem było granie w reprezentacji naszego domu. Bał się jednak, więc mówił wszystkim że nie chciał. Ja jednak wiedziałem że po prostu nie chciał się upokorzyć, gdyby okazało się że jest fatalny. Nie chciałem też go do niczego zmuszać ani stresować, dawałem mu więc myśleć, że w to wierzę. On sam chyba z czasem w to uwierzył i pomagał teraz co jakiś czas drużynie przy strategii.

Obserwował teraz każdą osobę po kolei i wydzierał się z całych sił, skacząc na swoich krótkich nóżkach. Co jakiś czas opowiadał Lily jak świetnie gra James. Ona zaś oglądała rozczochrańca w skupieniu i rumieniła się gdy co jakiś czas ich spojrzenia się spotykały a brunet do niej mrugnął. Zwykle po tym by odwrócić od niego swoją uwagę, skupiała się bardziej na którejś ze swoich przyjaciółek, zawsze jednak jej wzrok wracał do okularnika śmigającego z kaflem pod pachą.

Ja podążałem wzrokiem za jedną, jedyną osobą. Syriusz Black przywłaszczał sobie nieświadomie moje serce za każdym przeczesaniem włosów gdy zbił kogoś z miotły, szelmowskim uśmiechem gdy Frank wykrzykiwał mu jakiś komplement, gwizdnięciem na palcach gdy Rogacz zdobywał kolejne punkty czy z odbiciem tłuczka dopiero w ostatniej sekundzie, „żeby było zabawniej". Nie mogłem uwierzyć że zakochałem się w takim kretynie, doskonałym, zachwycającym, niezwykłym kretynie.

Moje serce robiło obrót gdy łapał mój wzrok i posyłał uśmiech specjalnie dla mnie. Przynajmniej w to chciałem wierzyć, nie wiedziałem jak było naprawdę, może i to uważał za po prostu zabawne. Dla mnie nie było, gdyż rumieniłem się po uszy za każdym razem.

- GORSZY BLACK – auć - ZNACZY SIĘ, ZIELONY BLACK – ała - REGULUS BLACK DOGANIA JUŻ ZNICZ. FRATER RUSZ TYŁEK, DZIECIAK CIĘ DOGANIA – dobrze już przestaję – SZUKAJĄCY GRYFFINDORU WYSÓWA SIĘ NA PROWDZENIE, DOBRZE! TO ZNACZY, JESTEM BARDZO BESTRONNĄ OSOBĄ WIĘC NIE WIEM CZY DOBRZE CZY NI-

- Longbottom czy mógłbyś łaskawie opowiadać co się dzieje na boisku!

- Tak, tak Minnie. Znaczy się Pani Profesor, przepraszam – A WIĘC, HAMISH PRZEŚCIGA MŁODEGO BLACKA I... I... I... FRATER ZARAZ JA TAM POLECĘ I ZŁAPIE TE LATAJĄCE FERRERO ROCHER ZA CIEBIE!! – po chwili jednak wydarł się na cały głos - MOI DRODZY TEN IDOTA FRATER W KOŃCU GO ZŁAPAŁ! ZŁAPAŁ ZNICZ!!!

Trzy czwarte trybun zaczęły wiwatować, ślizgoni za to buczeć bądź burmusząc się poopadali na swoje siedzenia. McGonagall wyrwała Longbottomowi mikrofon z ręki, ale w kąciku jej ust widać było uśmiech. Sam Frank prawie wypadł z trybun, ale w ostatniej chwili złapał się poręczy.

***

- GRATULACJE! O jejku byliście świetni – rudowłosa rzuciła się na Marlene i Dorcas gdy spotkaliśmy się na błoniach. My po drodze z trybun a ci którzy grali z szatni.

Zaraz potem dopadły je Mary i Alice i stworzył się grupowy przytulas. Spojrzeliśmy po sobie z Jamesem, Peterem, Syriuszem i Frankiem i dołączyliśmy do nich. Po kilkunastu sekundach odkleiliśmy się od siebie chichocząc. O mój Merlinie, chichoczący Łapa.

Black poczochrał Potterowi włosy a chwilę potem wskoczył mu na barana.

- Co ty wyprawiasz klocu! – Syrusz tylko się zaśmiał i spojrzał porozumiewawczo na Lily.

Rudowłosa uśmiechnęła się chytrze i zaraz poczułem ciężar na moich plecach. Pokręciłem głową z rozbawieniem i obwiązałem nogi mojej przyjaciółki mocniej dookoła mnie, aby nie spadła. Lily była bardzo drobna, niska i lekka więc nie miałem problemu z udźwignięciem jej. Było trudniej gdy zaczęła mnie łaskotać.

- Ty pasożycie – próbowałem ją zrzucić ale trzymała się mnie jak małpka.

- Kochasz mnie – zaśmiała się.

- Kocham – westchnąłem.

- Ej Luniek! Nie kradnij mi dziewczyny! – krzyknął do nas James, na co wręcz słyszałem Lily przewracającą oczami.

- To ty nie kradnij mu chłopaka! – odkrzyknęła Alice, wdrapując się do Franka na plecy.

Oboje, ja i Syriusz zakłopotaliśmy się i zarumieniliśmy. Na szczęście na pomoc przyszła nam Dorcas.

- Ścigamy się! – wrzasnęła przebiegając obok nas z Marlene na plecach.

- Jedź jeleniu – Syriusz znów uderzył Rogacza po głowie.

- Chyba chodziło ci o jedź koniu – przekrzywiła głowę ze zdziwieniem Alice. Syriusz popatrzył na mnie i wybuchliśmy śmiechem.

- Tak, tak, przejęzyczyłem się – wykrztusił i pobiegliśmy wszyscy za dziewczynami do zamku.

***

W zamku Peter i Mary już rozpoczęli namawiać ludzi na imprezę. Nie było to trudne biorąc pod uwagę że wszyscy byli w świetnych humorach po wygranej Gryffindoru (no może nie Slytherin), ale i tak byliśmy zaskoczeni ile osób zdążyli zebrać w tak krótkim czasie.

Wszyscy zainteresowani imprezą zjedli kolację w mistrzowskim tempie i od razu zabrali się do pomocy w przygotowaniach. Zgodnie wybraliśmy Wieżę Gryffindoru, gdyż do niej i tak prawie każdy znał hasło, ponieważ wszyscy je sobie rozpowiadali. Tak to jest gdy każesz nastolatkom utrzymać jakiś sekret, nie potrafią.

Przebraliśmy się szybko z huncwotami w coś innego. Ja ubrałem czerwoną, flanelową koszulę i czarne jeansy, Syriusz oczywiście jego ukochaną skurzaną kurtkę. James założył swoją szczęśliwą, niebieską koszulę u której trzy górne guziki pozostawił niezapięte, a Peter po prostu beżową bluzę i granatowe jeansy. Rogacz i Glizdek pobiegli już podekscytowani na dół a ja i Łapa zostaliśmy jeszcze na chwilę. On aby przeczesać włosy a ja przemyć zęby.

Gdy wypłukałem buzię wodą, zauważyłem na szafce korektor który kiedyś kupiła mi Lily bo bardzo ją o to wyprosiłem. Z zawahaniem sięgnąłem po tubkę i odkręciłem ją. Nałożyłem trochę produktu na pierwszą z blizn na mojej twarzy.

Nagle drzwi do łazienki otworzyły się i wszedł Syriusz. Na mój widok pokręcił głową a ja spojrzałem w dół z zawstydzeniem. Na pewno pomyśli teraz że jestem dziwakiem.

Ale on tylko podszedł do mnie, zabierając mi korektor z rąk. Potem wziął chusteczkę i namoczył ją wodą. Skierował moją twarz w swoją stronę i zaczął delikatnie zmywać makijaż z mojej twarzy.

- Wiesz dobrze że nie cierpię jak to robisz – powiedział cicho.

- Co?

- Wstydzisz się samego siebie, swoich blizn. Ile razy mam ci mówić że nie szpecą cię one, jak coś to dodają ci uroku.

Znowu, tak jak zawsze przy nim, zarumieniłem się a on posłał mi lekki uśmiech. Gdy zmył już cały produkt i wyrzucił opakowanie, i zaciągnął mnie do reszty.

***

Po godzinie prowizoryczne dekoracje były rozwieszczone na ścianach pokoju wspólnego. Wszyscy powyciągali swoje zapasy alkoholu gdyż nie było czasu wymknąć się do Hogsmeade i na dworze zrobiło się już ciemno. Peter razem z kilkoma innymi osobami, namówił skrzaty by zrobiły nam jakieś przekąski, które teraz dumnie porozkładane leżały na stołach. Lily i ja, jako prefekci zaprowadziliśmy wszystkich uczniów poniżej piętnastego roku życia do dormitoriów, ktoś skołował jakąś muzykę, a Alice, Syriusz i James zajęli się zaklęciami wyciszającymi.

Gdy wyszedłem z dormitorium czwarto rocznych chłopaków, balanga trwała już w najlepsze. Uśmiechnąłem się do siebie i łapiąc kubek jakiegoś alkoholu, ruszyłem do moich znajomych tańczących na środku pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro