12.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Z pewnością nie założę tych ciuchów.- powiedziała Bell przyglądając się jak Mary i Ketch ubierają strój ochronny na polowanie.- Nie przyda mi się to i tylko spowalniałyby mi moje ruchy w walce.

-Nie musisz tego zakładać, ale masz słuchać się rozkazów gdy wejdziemy do gniazda i być w ciągłym kontakcie.- Ketch podszedł do niej i dał do reki krótkofalówkę.- Przypnij ją do paska i miej cały czas włączoną.- brązowowłosy rozkazał i wrócił do pakowania broni do torby. Brunetka zrobiła jak kazał i przyczepiła urządzenie do paska.- Jeśli jesteście gotowe możemy ruszać.- powiedział gdy skończył przygotowania.

-Gotowa.- powiedziała Mary dopinając ostatnią rzepę w czarnym uniformie. Zarówno Ketch jak i Mary spojrzeli wyczekująco na Bell.

-Gotowa.- powiedziała. Dopiero teraz poczuła się jak w wojsku. Mają tu pełno zasad i wszystko jest utrzymywane w formalnej atmosferze. Nie ma tu czegoś takiego jak nawiązywanie relacji, jest tylko wykonywanie swoich obowiązków, nic więcej, sztywno i chłodno. Bell nie podoba się jeszcze jak reszta agentów tej organizacji ją traktuje. Jakby była kamykiem w bucie, zbędna. Ich nieufne i wywyższone spojrzenia zaczynają ją powoli irytować, zachowują się jakby z łaską pozwolili jej tu przebywać, najwyraźniej nie są zadowoleni że po ich bazie chodzi sobie potwór, stworzenie które powinni wyeliminować a nie współpracować z nim.

Wyszli z zbrojowni na korytarz i ruszyli do wyjścia. Ketch i Mary idą przodem dlatego gdy mijali jednego z agentów, który obdarzył Bell obrzydzonym spojrzeniem nie zauważyli jak dziewczyna zaciska pieści z wściekłości. Aż krew zaczęła cieknąć z jej ran, a gdy rozluźniła pieści rany zaczęły szybko się goić. Gdy Mick wyznaczył im cel do zlikwidowania Bell była zachwycona że w końcu może się trochę rozerwać i nie musieć patrzeć na twarze agentów.

~~~~

Dość szybko dojechali na miejsce celu. Zaparkowali w bezpiecznej odległości od budynku. Wysiedli z pojazdu, a Ketch otworzył bagażnik i wyjął z niego AVD, czyli urządzenie przeciw wampirom, które wypuszcza trujący dym, który zabija je.

-Plan jest taki, Bell ty idziesz od zachodu, wejdziesz do środka i będziesz pilnować drugiego wejścia do budynku. Ja z Mary wejdziemy przodem i gdy będziemy w środku wypuścimy gaz. Pamiętaj by być w kontakcie.- Ketch zwrócił się do Bell jakby mówił do dziecka.

-Rozumiem.- powiedziała brunetka i włączyła krótkofalówkę, którą Ketch jej dał.

-Wiec idziemy.

Rozdzielili się. Mary i Ketch weszli przodem uważnie się rozglądając.

-Nie sądzisz że jesteś dla niej za ostry?- zapytała szeptem Mary.

-Musi znać zasady.- powiedział Ketch. W ten sposób może zapewnić jej bezpieczeństwo, jeśli będzie się go słuchać nic jej się nie stanie, a starszyzna będzie widziała w niej dobrego sojusznika i nie będą chcieli jej zlikwidować.

-Wiem, ale zbyt duża próba kontroli widać, że dobrze na nią nie działa. I na pewno zauważyłeś jak na nią patrzą gdy jest w bazie.- Ketch zatrzymał się i spojrzał na Mary.

-Co masz na myśli?

-Nie mów, że nie wiesz o co chodzi.- szatyn spojrzał na nią wyczekująco, kobieta westchnęła.- Nie traktują jej jak członka zespołu, sądzę że Bell dłużej tego nie zniesie i będzie chciała odejść.

-Masz racje, gdy wrócimy zajmę się tym osobiście.- odwrócił się i ruszył przed siebie.

Gdy dotarli do otwartych drzwi do dużej sali ukryli się przy ścianie i zajrzeli do środka gdzie znajdują się wampiry. Ketch włączył urządzenie i wrzucił je do pomieszczenia. Po chwili dym zaczął się wydobywać, a wampiry wdychając go zaczęły się dusić i padać bezwładnie na ziemie. Gdy Ketch i Mary wiedzieli że potwory są już martwe weszli do środka by upewnić się że wszystkie cele są zlikwidowane. Policzyli dokładnie i wyszło że martwych wampirów jest tylko sześć, a powinno być dziesięć z tego co mówił ich wywiad, a on jak do tej pory nigdy się nie mylił.

-Coś jest nie tak.- powiedziała Mary.

-Bell zgłoś się.- Ketch przybliżył do ust krótkofalówkę i spróbował skontaktować się z dziewczyną. Odczekał chwile ale nikt po drugiej stronie nie odpowiedział dlatego powtórzył.- Bell czy mnie słyszysz?... Cholera.- powiedział sfrustrowany.- Idziemy.- powiedział do Mary i podnosząc z ziemi AVD ruszyli w stronę drugiego wejścia do budynku, które miała pilnować Bell.

Kilka minut wcześniej.

Bell weszła od tyłu do budynku. Zablokowała drzwi na wszelki wypadek i weszła trochę bardziej w głąb pomieszczenia. Ustała i oparła się o ścianę korytarzu. Sądziła że trochę się rozerwie, a nie będzie ubezpieczać tyły tak jak zwykle. Sam i Dean często też tak robili, trzymali ją z tyłu albo kazali zostać w motelu. Uważała to za głupie, przecież jest potworem a nie małą bezbronną dziewczynką, często ją to irytowało. Ale też była zadowolona że bracia często zapominali kim na prawdę jest i traktują ją jakby była zwykłym człowiekiem, to bardzo u nich ceni. Że nie ważne czym jest oni i tak będą się o nią martwić nawet jeśli nic i tak by jej nie groziło.

Ale czemu tym razem też tak jest? Czyżby Ketch też się o nią martwił? On, Mary i Mick jedynie w bazie Brytyjskich Ludzi Pisma traktują ją normalnie, jakby byli zadowoleni że tu z nimi jest. A w szczególności Mary, z którą przez ostatnie kilka dni złapała naprawdę dobry kontakt. Kobieta zaczęła nawet traktować ją jak własną córkę, a przynajmniej takie odczucie ma Bell. Mary bardzo opiekuńcza zrobiła się w stosunku do niej. Z Mick'iem można powiedzieć że się zaprzyjaźniła, nie raz gdy miała jakieś wątpliwości czy po prostu chciała coś przedyskutować on z chęcią przyjmował ją, nie raz ich rozmowy zmieniały się w przyjacielskie pogawędki o niczym konkretnym i w ten sposób mogli trochę zrelaksować się i odpocząć od pracy. A Ketch, on czuł się dziwnie gdy widział jak Bell z uśmiechem na ustach rozmawia z Mick'iem, Mary nie raz przyłapała go na przyglądaniu się, ale on starał się niczego po sobie nie dać poznać. Zachowywał kamienny wyraz twarzy i obojętną postawę, ale gdzieś w głębi go to kuło i nie rozumiał do końca czemu. Miał tylko ją zrekrutować, a nie się przywiązywać. Ale gdy mijał ją na korytarzu, a ona z delikatnym uśmiechem witała się z nim albo po prostu przechodząc obok posyłała mu swój uśmiech bez żadnych słów, czuł jak jemu samemu wkrada się na twarz uśmiech, czuł się wtedy lepiej. Chciał więcej czasu z nią spędzać dlatego zabierał ją na każde polowanie, które dawał mu Mick nawet jeśli sam dałby sobie rade i był zaskoczony jej umiejętności. A gdy Bell przyszła do niego z pytaniem czy chciałby z nią ćwiczyć walkę w ręcz czuł się świetnie. Był pod wrażeniem jak ta drobna osoba tak dobrze umie walczyć, nie raz powaliła go na ziemie, nie musiał dawać jej nawet żadnych forów. Ketch nawet nie zdaje sobie sprawy że ta dziewczyna zaczyna być mu bliska. W tej pracy nie można pozwalać sobie na przywiązanie, tak lepiej wykonuje się rozkazy, tak lepiej się zabija, bez żadnego zawahania i obawy że dostanie się rozkaz zlikwidowania tej osoby.

Bell znudzona czekaniem i opierając się o ścianę usłyszała z głębi korytarza szmer. Wyprostowała się gdy poczuła jak coś zbliża się w jej kierunku. Nie miała przy sobie żadnej broni, żałowała że nie wzięła swojej maczety, tak przynajmniej łatwiej byłoby odciąć wampirom głowy, a tak będzie musiała zrobić to ręcznie. Wysunęła pazury i kły stając na środku korytarza, nie może pozwolić by coś uciekło. Gdy czwórka wampirów ustała na przeciw niej ryknęła i ruszyła na nich, potwory też nie czekały i rzuciły się w jej stronę. Zaczęła z nimi walczyć, nie martwiła się że jest ich więcej, z większa liczbą przeciwników sobie już radziła. Z jej włączonej krótkofalówki usłyszała głos Ketch'a, ale nie była w stanie mu odpowiedzieć bo wampir zniszczył urządzenie gdy oderwał je z jej paska.

Ketch i Mary jak najszybciej dostali się na drugą stronę budynku. Weszli w korytarz gdzie po drodze zastali trzy ciała wampirów, których głowy zostały oderwane. Usłyszeli uderzenie i poszli dalej. Gdy weszli do kolejnego pomieszczenia zobaczyli jak kolejny wampir pada na ziemie bez głowy.

-Chyba coś wam nie wyszło z waszym planem.- powiedział Bell chowając pazury i kły. Była brudna we krwi, a zwłaszcza jej dłonie, z których kapie wampirza krew.

-Nie odpowiedziałaś na wezwanie.- powiedział Ketch przyglądając się trupowi po czym spojrzał na Bell.

-Wybacz, ale krótkofalówkę zniszczył wampir.- dziewczyna wzruszyła ramionami i wskazała głową leżące na ziemi całkowicie zniszczone urządzenie.

-Jesteś cała?- Mary podeszła do niej i zaczęła oglądać ją jak matka której dziecko zrobiło sobie kuku.

-Nic mi nie jest.- powiedziała Bell. Ale gdy Mary dotknęła jej u dołu poszarpanej bluzki dziewczyna zagryzając wargę próbowała stłumić jękniecie, które wyleciało z jej ust. Niestety oboje zauważyli jak skrzywiła się przy dotyku. 

Mary podwinęła jej bluzkę i zobaczyła głębokie rozcięcie, z którego powoli sączy się krew. U normalnej osoby pewnie płynął by potok bordowej cieczy, ale Bell nie jest zwyczajna jej rany rzadko kiedy mocno krwawią nawet jeśli są bardzo poważne.

-Jesteś ranna.- powiedziała z zmartwieniem Mary.

-To tylko draśniecie, za parę godzin nie będzie śladu.- zapewniła ich Bell unosząc kąciki ust by pokazać im że wszystko jest w porządku. 

Gdy Bell spojrzała na Ketch'a, który po prostu stał i im się przyglądał w jego oczach zauważyła odrobinę zmartwienia i poczucia winy? Tego ostatniego nie była pewna.

-Chodźmy do samochodu, tam ją opatrzymy.- szatyn odchrząknął i odwrócił się kierując się w stronę wyjścia.

Przy samochodzie Mary mimo nalegań Bell że rana sama się zagoi opatrzyła dziewczynę i założyła jej opatrunek. 

Bell oparła się o maskę samochodu gładząc dłonią swój bandaż.

-Było lepiej założyć strój.

-Jeśli tak pytasz się o mój stan? To tak, nic mi nie będzie. Troche bólu nikomu nie zaszkodzi, ważne że wy jesteście cali.- Bell spojrzała mu w oczy, od których coraz trudniej jej odwrócić wzrok.

-Plan nie poszedł tak jak powinien. To było moje niedopatrzenie, przykro mi.- wiedział że jego plan zawiódł, nie był tym zadowolony. Gdyby Bell nie była tak dobrym łowcą wampiry mogłyby uciec i zabić kolejne newinne osoby. Starszyzna nie byłaby zachwycona, jest ich najlepszym zabójcą, a tym pokazałby swoją niekompetęcje. Można powiedzieć że Bell uchroniła go przed tym.

Bell wywróciła oczami. Czy ci ludzie nie rozumieją że gdy mówię że nic mi nie będzie to na prawdę nic mi nie będzie i nie muszą się martwić ani obwiniać?, pomyślała Bell.

-Ale cel został usunięty wiec nie ma o czym mówić.- posłała mu delikatny uśmiech.

-Tak, ale nie tak po...- Bell zakryła mu usta swoją reką na co zrobił zaskoczoną mine.

-Przestań. Misja udana, a ja żyje. Koniec tematu.- opuściła swoją rękę, którą Ketch złapał zanim całkowicie ją zabrała i spojrzał jej głęboko w oczy. Przez moment trwali tak po czym Ketch ją puścił.

-Wracajmy.- powiedział po czym wsiadł do samochodu siadając za kierownice i zastanawiając się nad tym co przed chwilą zrobił, to był impuls, którego nie umiał zatrzymać.

Bell odbiła się od maski i z lekkim rumieńcem usiadła na tylnym siedzeniu. Gdy Mary również wsiadła Ketch odpalił samochód i wyjechali z parkingu. Arthur spojrzał na moment w lusterko przez co jego spojrzenie zetknęło się z szmaragdowymi tęczówkami Bell. Oboje szybko odwrócili wzrok, Ketch powrócił na patrzenie przed siebie na drogę, a Bell spojrzała przez okno, którego przewijające się obrazy stały się nagle bardzo ciekawe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro