3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sześć lat później

Bell cały czas milczała kurczowo obejmując kolana podciągnięte pod brodę. Gdy Cas próbował ją objąć aby ją pocieszyć odpychała go i bardziej odsuwała się od niego będąc na tylnym siedzeniu Impali. Anioł nie umiał jej pocieszyć, sam siebie nie umiał, a co dopiero powiedzieć tej zapłakanej siedzącej obok niego dziewczynie że wszystko będzie dobrze, że ból minie ale tylko próbowałby wcisnąć jej kłamstwo i przy okazji sobie również.
Sam co chwila zerkał w lusterko przyglądając się odbiciu swojej siostry, ciężko mu było się skupić na prowadzeniu, a co dopiero dobraniu odpowiednich słów by wesprzeć siostrę, sam cierpiał, w końcu własnie stracił starszego brata. Dean postanowił poświecić się aby pokonać Ciemność, aby jego najbliżsi mogli dalej żyć i uratować świat. Ale tym czynem zadał ból swoim bliskim. Sam'owi pękło serce na widok jak Bell żegnała się z Dean', dziewczyna nie chciała puścić blondyna ze swoich objęć. Kurczowo trzymała się go mówiąc, że to ona może powstrzymać Ciemność, że może zająć miejsce starszego brata. W końcu i tak jest w połowie martwa, możne mogła by przeżyć spotkanie z Amarą, przecież jest istotą nadprzyrodzoną, istniała maleńka szansa że mogła by przeżyć. Ale Dean był nieustępliwy, wiedział że to tylko zwykłe przypuszczenia, a myśl o tym że jego malutka siostrzyczka poświecą się, nie mógł by tego znieść. On i tak wiele już nabałaganił, robił złe rzeczy, był nawet demonem. A jedyną sobą, która zawsze była dobra, była Bell. Mimo przeszkód na drodze zawsze potrafiła wybrać lepszy sposób, przez który nikt nie ucierpi, w przeciwieństwie do niego i Sam'a. Tyle bałaganu narobili, a to ich siostra, mimo tego czym jest, z całej ich trójki zawsze miała dobre serce, zawsze postepywała słusznie i sprzątała po nich. Wiec kim on by był gdyby pozwolił jej się poświecić? Pozwolić umrzeć tak wyjątkowej i dobrej osobie.

Sam zatrzymał samochód przy wejściu do bunkra. Bell od razu wysiadła z pojazdu nie zwracając na nikogo uwagi. Weszła do budynku i zaczęła schodzić po schodach aby jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.

Zatrzymała się przy mapie świata w postaci dużego stołu i mocniej zaciągnęła się powietrzem. Wyczuła czyjąś obecność, damskie perfumy i krew. Zauważyła że na jednej ścianie w przejściu do biblioteki jest namalowany krwawy symbol odganiający anioły.

-Bell, proszę porozmawiajmy...- zaczął Sam gdy podszedł do siostry, a za nim stanął Castiel, ale ta szybko przyłożyła mu palec do ust by był cicho.

-Ktoś tu jest, jakaś kobieta.- szepnęła patrząc szatynowi w oczy.

Żadne z nich nie miało szansy zrobić niczego więcej bo pomieszczenie nagle pochłonęła jasność. Bell i Sam zamknęli oczy przez blask. A gdy je otworzyli Castiel zniknął, a w progu przejścia do biblioteki stanęła kobieta z pistoletem celując w stronę Sam'a.

-Nie radze się ruszać bo go zastrzelę.- pogroziła kobieta patrząc na Bell, która właśnie miała zamiar rzucić się na intruza, ale jej słowa ją zatrzymały.- Jestem Toni Bevell. Ludzie Pisma, kapitularz Londyński. Rozumiem, nie słyszeliście o nas. Jesteśmy tradycjonalistami. Nie wchodzimy nikomu w drogę, trzymamy się swoich badań. Przysłano mnie abym zabrała przynajmniej jedno z was, żywe.- ostatnie słowo mocno zaakcentowała mówiąc z brytyjskim akcentem.

-Wiesz co? Wal się.- Bell ruszyła w stronę kobiet przy okazji zasłaniając brata aby nie został postrzelony.

-Ave inse trano mesji.- zaczęła recytować kobieta wyciągając przed siebie medalion z znakiem czarnego psa.

Bell zawyła z bólu upadając na ziemie i złapała się za głowę kuląc się.

-Myślałaś, że nie będę przygotowana na spotkanie z blutbad'em?- sarknęła brytyjka.

-Przestań!- krzyknął Sam widząc jak Bell wije się z bólu.

-Lepiej stój.- rozkazała gdy szatyn zbliżył się w jej stronę.

-Bo co? Zastrzelisz mnie?

W momencie kiedy padł strzał Bell straciła przytomność, a Sam upadł na ziemie.

~~~

Do bunkra po schodach zaczął schodzić Dean razem z blond włosą kobietą, mężczyzna nadal nie może uwierzyć że Amara przywołała do życia jego matkę i razem z Chuck'em opuściła ziemie.

Zatrzymał się widząc plamy krwi na podłodze.

-Poczekaj.- powiedział do swojej mamy i wyjął broń.- Coś jest nie tak.

Usłyszeli jak ktoś schodzi pospiesznie po schodach.

-Dean?- zapytał Castiel nie dowierzając że widzi swojego przyjaciela żywego.

-Cas, co jest...- blondyn nie dokończył bo anioł zamknął go w przyjacielskim uścisku przytrzymując go trochę dłużej niż powinien, a Mary zmarszczyła brwi przyglądając się całej sytuacji.

-Jak? Co z bombą i Ciemnością?- zapytał anioł gdy w końcu puścił swojego przyjaciela.

-Spokojnie wszystko wyjaśnię, tylko powiedz co się stało? Gdzie Bell i Sam?

-Jakaś kobieta tu była.

-Jesteś łowcą?- zapytała Mary wtrącając się.

-Nie, jestem aniołem Pana.- odpowiedział jej brunet. Kobieta uniosła brwi do góry zaskoczona.

-Cas, to moja mama.- zaczął blondyn wskazując z uśmiechem na kobietę.

-Ale ona przecież nie żyje, a raczej nie żyła.

-Tak wiem zagmatwane, później wyjaśnię tylko...

-Cholera.- za dużym stołem usłyszeli ciche jękniecie.

Obeszli duży mebel i zobaczyli na ziemi czarnowłosą dziewczynę.

-Bell.

Dean szybko znalazł się przy brunetce i uklęknął biorąc jej twarz w swoje dłonie aby mogła na niego spojrzeć.

-Dean? Czy jestem w Niebie?- zapytała nadal widząc niewyraźnie twarz mężczyzny. Blondyn zaśmiał się.

-Wątpię by Niebo tak wyglądało.- posłał jej swój uśmiech podciągając osłabioną dziewczynę do siadu i obejmując czule.

-Ty żyjesz.- załkała mu w koszule zdając sobie sprawę że to wszystko dzieje się na prawdę i zaczęła ronić łzy szczęścia.

-Jestem, proszę nie płacz bo sam się rozryczę jak baba.-zażartował za co został szturchnięty palcem przez Bell w klatkę piersiową. Brunetka również się zaśmiała.

Pomógł jej ustać prosto na nogach podtrzymując ją gdyż sama nie miała na to sił. Wtuliła się w blondyna, a ten pocałował ją w czoło.

-Jestem tu mała, nigdzie się nie wybieram.

-Palant.- powiedziała Bell patrząc na uśmiechniętą twarz brata.- Dokończ.- ponagliła gdy blondyn nadal milczał.

-Suka.

-Jak to możliwe?- zapytała nadal trzymając się blondyna gdy nagle zakręciło się jej w głowie.

-Lepiej usiądź.- Dean pomógł jej usiąść na krzesełku i rękawem własnej kurtki starł stróżkę krwi płynącą z jej nosa.- Cas choć tu.

Anioł podszedł do nich i położył dwa palce na czole Bell próbując ją uzdrowić.

-Nie mogę cie uleczyć.- powiedział spanikowany anioł.

-Spokojnie sama uleczę się tylko potrzebuje czasu, ta brytolka znała zaklęcie czarnego psa.

-Kto taki?- zapytał Dean, ale Bell nie zwróciła uwagi na to i spojrzała za mężczyznę gdzie stała blond włosa kobieta.

-Kto to? Wygląda znajomo.- powiedziała brunetka. Dean odsunął się w bok odsłaniając widok na kobietę.

-To Mary Winchester, moja mama.- powiedział z radością. Brunetka widziała ją na zdjęciu gdzie ona jest z małym Dean'em.

Bell zmarszczyła brwi i lekko rozchyliła usta przyglądając się kobiecie. Chciała coś powiedzieć, ale nie miała pojęcia co. Poczuła się bardzo dziwnie, w końcu jej mąż ma z inną kobietą dziecko. Spuściła wzrok zawstydzona. Co jeśli Mary znienawidzi ją za to i do tego przecież nie jest nawet człowiekiem?

-Ona wie, powiedziałem jej.- gwałtownie podniosła wzrok na Dean'a.

-W porządku Bell, miło mi cie poznać.- przemówiła Mary z łagodnym uśmiechem.

-Mi ciebie również.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro