5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdzielili się, Dean z Mary wrócili do bunkra, a Bell z Castiel'em pojechali do Aldrich w Missouri. Szukali jak tylko mogli, Bell próbowała wyczuć zapach swojego brata ale i to w niczym nie pomogło, zniknął. Sprawdzili motele i opuszczone budynki, ale po Sam'ie ani śladu.

Cass zadzwonił do Dean'a pytając się czy on coś ma, ale i on jest w ślepym zaułku. Anioł stojąc przy motocyklu zauważył jak Bell w postaci czarnego dużego wilka wyłania się z lasu. Prawda była taka że Aldrich to niezłe zadupie, pełno drobnych farm i dużych obszarów rolniczych czy leśnych. Bell powolnym krokiem zbliżyła się do Castilel'a zmieniając się w ludzką postać. Gdy się przemienia z wilka w człowieka na szczęście w jakiś sposób ubrania nadal są na jej ciele, z wyjątkiem butów one zawsze niszczą się gdy staje się pełną wersją blutbada. Dlatego zostawiła swoje trampki przy motocyklu gdy ruszyła do lasu próbując wytropić brata. Na boso podeszła do rozmawiającego przez telefon anioła.

-Bell wróciła.- powiedział do telefonu, a następnie ustawił na głośnomówiący. 

-Powiedz że chociaż ty coś masz.- po drugiej stronie brunetka usłyszała głos Dean'a.

-Nie bardzo. Nie mogę wyczuć zapachu Sam'a ani nawet tamtej brytolki. Co oznacza że musiała użyć magicznej ochrony. Zna się na rzeczy.

-Żadne pocieszenie. Sprawdźcie jeszcze agencje nieruchomości, może to coś pomoże.

-Dobrze Dean, zadzwonię rano.- powiedział Castiel.

-Poczekaj, jeszcze jedno.- powiedział Dean zanim anioł zdążył się rozłączyć.

-O co chodzi, coś się stało?- zapytała zmartwiona Bell.

-Chodzi o mamę, jakoś dziwnie jest po jej powrocie. Oboje nie wiemy jak się zachować. Rozmawiamy o niczym i udajemy że jest normalnie, ale nie jest.

-Dean posłuchaj, daj jej czas, potrzebuje tego by jakoś dostosować się do nowej sytuacji. Sama pamiętam jak ja się czułam gdy umarłam i jakoś wróciłam do żywych, to było przytłaczające. A co dopiero gdy wraca się po 30 latach z grobu, to dopiero jest ciężkie. Świat jest inny niż ten, w który żyła, a do tego jej synowie są dorośli. Po prostu daj jej czas, jakoś to się ułoży.- powiedziała Bell. Sama potrafi sobie wyobrazić jak może czuć się Mary. Gdy stała się blutbad'em wszystko się zmieniło, sama nie potrafiła się pozbierać, ale z czasem wszystko stopniowo się ułożyło. Mary też musi przyzwyczaić się i nauczyć jak żyć po powrocie zaświatów.

-Dzięki za rade siostrzyczko. Może wróć już do bunkra z tobą czuł bym się bardziej swobodnie.

-Nie, lepiej zostanę z Cass'em, tu bardziej się przydam.

-Dwie nadprzyrodzone istoty w akcji. Tylko bądźcie grzeczni.

-Poradzimy sobie. Powodzenia.

-Zadzwonię rano Dean.- dodał jeszcze Cass, a później się rozłączył.

Bell oparła się pośladkami o siedzenie motocyklu i spojrzała w rozgwieżdżone niebo. Castiel przyjrzał jej się dokładnie. Niby ma już 26 lat, a jednak wygląda na znacznie mniej, czasami zachowuje się jak dziecko a czasami potrafi być przerażająca. Nadal nie potrafi do końca pojąć jej osoby bo jak ktoś może być jednakowo bardzo delikatny ale też niebezpieczny.

-Czemu nie wrócisz? Dam sobie rade sam.- brunetka prychnęła i spojrzała na przyjaciela.

-Wiem. Ale ten powrót Mary... Ciesze się że ją odzyskali...- Bell zaciela się. Brunetka bardzo dziwnie czuje się w jej obecności i czuje że Mary nie do końca ją akceptuje. W końcu jest dowodem że John sypiał z innymi kobietami i ma z nimi inne dzieci. I do tego Bell nawet nie jest człowiekiem, a Mary polowała kiedyś na potwory takie jak ona. Winchester'om było ciężko przyzwyczaić się do tego że ich siostra jest potworem, nie łatwo z nią mieli, nie zawsze potrafiła się kontrolować, a co dopiero ma zrobić Mary.

-Czujesz się przytłoczona bo jest matką twoich braci, ale nie jest twoją. I sądzisz że Mary nie zaakceptuje cie bo jesteś dowodem że jej mąż sypiał z innymi?

-Wow. Prawdziwy Sherlock Holmes stał się z ciebie albo potrafisz czytasz w myślach.

-Nie umiem czytać w myślach.

-Ah, ale zgadłeś. Dean czuje się dziwnie, a co ja mam powiedzieć?

-Porozmawiaj o tym z Dean'em.

-I co mi z tego? To nie rozwiąże problemu, ale może jeszcze bardziej namieszać.

~~~~

Bell i Cass'owi udało się coś znaleźć. Byli w biurze agencji nieruchomości i dowiedzieli się że pewna kobieta z angielskim akcentem dwa tygodnie temu wynajęła niedużą farmę. Gdy pojechali sprawdzić adres zauważyli że to miejsce wygląda na puste, ale okazało się że jest silnie chronione przez symbole. Cass zadzwonił do Dean i powiedział mu o tym. Przyjechał jak najszybciej się dało i zabrał też z sobą Mary.

Impala zatrzymała się na drodze tuż przy nich w bezpiecznej odległości od budynku wynajętego przez brytyjke. 

-Gdzie te znaki ochronne?- zapytał Dean gdy wysiadł z samochodu.

-Są ukryte i cholernie silne.- odpowiedziała mu Bell.

-Przyprowadziłeś matkę?- zapytał anioł. Dean wzruszył ramionami, nie chciał jej zabierać bo wolał by była bezpieczna w bunkrze, ale namówiła go.

-Owszem Castiel'u, przyprowadził.- powiedziała Mary gdy do nich podeszła.

-Jesteście pewni że ktoś tam jest?- zapytał Dean.

-Poważnie się pytasz? Skoro go ktoś zabezpieczył to oczywiste jest że tak.- odpowiedziała mu Bell.

-Racja, przyjże się temu z bliska.- powiedział Dean.

-Tylko uważaj, znaki ochronne są ukryte i nie wiadomo czy też nie ma jakiś pułapek.- dodała Bell.

Dean ruszył, ale zatrzymał się gdy jego mama zaczęła za nim iść.

-Zajmę się tym mamo.

-Za kółko możesz mnie nie wpuszczać, ale polować mi nie zabronisz.

Dean spojrzał się na Castiel'a i Bell szukając u nich pomocy. 

-Nas blokują znaki ochronne. Przydałoby się nam towarzystwo.- powiedział Castiel próbując tym zatrzymać Mary. Blondynka westchnęła i zgodziła się zostać co ucieszyło Dean'a, który nie musiał martwić się że jego mamie coś mogłoby się stać tam.

Gdy Dean poszedł miedzy pozostałą trójką zapanowała nieprzyjemna cisza, a przynajmniej Bell taką odczuwała. Minęło kilka minut, a Dean nadal nie wrócił.

-Powinnaś tam pójść.- powiedziała Bell zwracając się do Mary.- Wiem co mówił Dean, ale coś czuje że potrzebuje cie, Sam również.

-Nie będzie zadowolony.

-Wiem. Masz, na pewno ci się przyda.- Bell wyciągnęła pistolet zza paska spodni i podała go Mary. Kobieta skinęła głową i ruszyła w stronę budynku.

-Myślisz że to był dobry pomysł? Dean chciał...

-Wiem co chciał Cass, gdybym mogła sama bym poszła tam. Ale długo nie wraca wiec coś musiało się stać.

 Po chwili za nimi  zatrzymał się srebrny samochód. Odwrócili się i zobaczyli jak wysiadł z niego mężczyzna w garniturze. 

-Może ja pomogę. Nazywam się Mick Davies, Brytyjscy Ludzie Pisma.- przedstawił się przyjaźnie się do nich uśmiechając.

Bell i Castiel zmrużyli oczy przyglądając się mężczyźnie po czym spojrzeli na moment na siebie i ponownie wzrok przenieśli na przybysza.

-Kolejny brytol.- skomentowała Bell.

-Wole określenie brytyjczyk, to brzmi lepiej młoda damo.- powiedział Mick.

-To nie miało brzmieć dobrze.

-Niech będzie, może pójdziemy po waszych bliskich.- zaproponował Mick. 

Mick usunął ochronne znaki. Bell pierwsza pobiegła do piwnicy, z której wyczuła zapach jej braci. 

Gdy Bell wbiegła do piwnicy zobaczyła siedzącego na krześle Sam'a, który widać że był torturowany, Dean'a stojącego obok niego, który jest przykuty zwisającymi z sufitu łańcuchami oraz kończącą i łapiącą się za gardło jakby brakowało jej tlenu Mary, nad którą stoi ta sama kobieta, która była w bunkrze i porwała Sam'a. Bell warknęła i wtedy brytyjka odwróciła się i spojrzała na nią. Brunetka z rozmachem uderzyła ją pięścią w twarz tak mocno aż ta upadła na ziemie. Po czym złapała ją za włosy i podciągnęła do góry.

-Nikt nie będzie krzywdził mojej rodziny.- warknęła jej w twarz po czym uderzyła jej głową w stojący niedaleko stół, kobieta straciła przytomność, a Mary zaczęła normalnie już oddychać.

-Klucze są na stole.- poinstruował brunetkę Dean. Dziewczyna chwyciła przedmiot po czym podeszła do najstarszego brata i dała mu je, po czym podeszła do Sam'a i pazurami rozcięła krepujące go węzły. Przytuliła mocno brata gdy ten mógł już swobodnie się poruszać.

-Dobrze rozegrane.

Cała czwórka spojrzała w kierunku schodów gdzie zastali Castiel'a i Mick'a.

-Mick Davies.- ponownie przedstawił się mężczyzna.- Interesowaliście nas, wiedząc jak częściowo wykonujecie prace Ludzi Pisma po tym jak amerykański odział przestał działać.

-Poszczuliście nas nią żeby się przywitać?- zapytał Dean.

-Cześć naszej grupy podejrzewa, że amerykańscy łowcy poduszczają się nadużyć. Bezsprzecznie pani Bevell posunęła się za daleko. Bardzo za to przepraszam. Poniesie konsekwencje w Londynie.

-A może pójdź sobie na spacer, a ona poniesie konsekwencje tu i teraz?- zapytał go złowrogo Dean.

-Jest nasza. Zajmiemy się nią. Przynoszę gałązkę oliwną. Chcemy z wami współpracować.

-Mam pytanie, Mick. Czemu mamy ci wierzyć?- zapytał Sam.

-Gdybym nie był szczery i chciał was skrzywdzić nie przyszedł bym nieuzbrojony, a z was zrobiłbym więźniów. Nie wspominając, że usunąłem wszystkie znaki ochronne by ta dwójka mogła tu wejść.- brytyjczyk wskazał Bell i Castiel'a.- To mój numer.- wyciągnął z kieszeni kawałek papieru i podał go aniołowi.- Ochłońcie i przemyślcie to. Co macie do stracenia oprócz najgorszego koszmaru? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro