Rozdział piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedemnaście lat wcześniej...

Chwyciłam najbliższą gałąź i podciągnęłam się do góry. W moją małą dłoń wbiły się szorstkie kawałki kory, ale nie puszczałam. Znalazłam oparcie dla jednej ze stóp.

Czy powinnam wspinać się jeszcze dalej? Nie miałam na to wielkiej ochoty, szczególnie, że już znajdowałam się wyżej niż kiedykolwiek wcześniej.

Powoli i ostrożnie obróciłam głowę, ryzykując przelotne spojrzenie w kierunku taty. Miałam cichą nadzieję, że patrzy prosto na mnie i kręci głową z niedowierzaniem.

- Aliya, złaź stamtąd natychmiast! Księżniczki nie wspinają się na drzewa! - Wyobraziłam sobie, że mówi coś takiego, marszcząc swoje krzaczaste brwi. To by mi się podobało, i to z dwóch różnych powodów.

Po pierwsze, byłaby to nieprawda. Ja byłam księżniczką, a ciągle wchodziłam na moją ulubioną gruszę. Tata wyjątkowo nie miałby racji, co samo w sobie byłoby przezabawne.

Po drugie, oznaczałoby to, że mnie zauważył i wreszcie mogę zejść na ziemię.

Niestety nie miałam dziś szczęścia. Siedział w cieniu cyprysów, chowając się przed porannym słońcem. W dłoni trzymał jakieś papiery, które chwilę temu przyniósł mu jeden z jego doradców. Czytał je skupiony i nieruchomy, nie licząc palców, którymi uderzał rytmicznie w drewnianą powierzchnię ławki.

Westchnęłam i spojrzałam w górę. Kobierzec liści zakrywał niebo nade mną, mieniąc się wszystkimi odcieniami zieleni. Soczystej zieleni początku lata. Wyciągnęłam wolną rękę w kierunku kolejnej z gałęzi, ale udało mi się dotknąć jej tylko opuszkami palców.

Przylgnęłam do pnia. W tym miejscu gałąź odchodziła od nieco niżej. Stanęłam na palcach. Moja dłoń znów wystrzeliła w górę, ale wciąż trochę brakowało. Czułam szorstkość gałęzi pod palcami, ale nie mogłam jej porządnie złapać.

Kątem oka zerknęłam na tatę. Pogrążony w lekturze, nadal nie zwracał na mnie uwagi.

Sfrustrowana, podskoczyłam w miejscu, wyciągając ramię w stronę gałęzi. Przez ułamek sekundy moje ciało znalazło się w stanie zawieszenia.

Jeśli jej nie chwycę, spadnę. Nie zdołam wylądować i utrzymać równowagi, pomyślałam.

Fala gorąca rozeszła się po całym ciele. Już czułam, jak lecę w dół, a ziemia jest coraz, coraz bliżej...

Moje palce zacisnęły się wokół gałęzi. Nie spadałam. Trawnik był tak samo daleko jak wcześniej. Wisiałam, trzymając się mocno.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Pozostało mi tylko znaleźć oparcie dla nóg. Stopami badałam powierzchnię pnia, nie napotykając jednak niczego, nawet porządnego wgłębienia czy nieco wystającego kikutu starej gałęzi. Tak wysoko kora robiła się już bardzo gładka.

Ramię miałam napięte jak struna. Musiałam zdjąć z niego przynajmniej część ciężaru. Spróbowałam podciągnąć się choć trochę i owinąć nogi wokół pnia. Bezskutecznie. Był za szeroki.

Serce podeszło mi gardła, a na czoło wystąpiły kropelki potu. Mięśnie ręki zaczynały płonąć z wysiłku.

Niedobrze. Bardzo niedobrze.

Wyciągnęłam w górę drugą dłoń, szukając czegokolwiek, co mogłabym chwycić. Byle tylko ulżyć drżącym już mięśniom.

Nic. Zupełnie nic. Wszystkie gałęzie były tak daleko.

Mój wzrok powędrował w dół. Liczyłam, że zobaczę jakiś punkt podparcia, coś, czego nie odnalazły moje stopy.

To był błąd. Fatalny, okropny błąd.

Byłam wysoko. Tak bardzo, bardzo wysoko. Trawa majaczyła gdzieś w oddali.

Serce wyskoczyło mi z gardła i zaczęło pulsować w uszach. Przed oczami pojawiły się czerwone plamy.

- Tato! - zawołałam, gdy moim ramieniem targnęło kolejne drżenie. Ból był nie do wytrzymania. Jakby tysiące igieł wbijało się w nie w każdej jednej sekundzie. Dłużej już nie mogłam. Rozwarłam palce. Spadałam.

- Aliya! - krzyknął tata.

Wokół migały liście i gałęzie, smagając mnie boleśnie. Udało mi się chwycić jedną z nich, ale od razu pękła z głuchym trzaskiem.

Umrę, umrę, umrę! Ta jedna, jedyna myśl kołatała mi się głowie.

Uderzyłam o coś. Ostry ból rozlał się w kolanie.

To bez znaczenia, pomyślałam.

Ziemia była tuż, tuż. Twarda. Nieunikniona. Zacisnęłam powieki, przygotowując się na... Na co? Ból? Ciemność? Nicość?

Coś zimnego i mokrego owinęło się wokół mnie, otaczając moje ciało ze wszystkich stron.

Wciągnęłam powietrze. To coś wdarło się do moich płuc. Zakaszlałam gwałtownie.

Woda. To była woda.

Całość przypominała... wpadanie do basenu. Nie bolało, a przynajmniej nie bardzo.

Ziemia jednak nadal tam była. Moje ciało uderzyło w nią, a woda z chlupotem rozlała się na wszystkie strony, jakby wylana z ogromnej balii.

- Aliya, jesteś cała? - Usłyszałam głos taty jakby z oddali.

Zamrugałam. Leżałam na mokrym trawniku. Byłam przemoczona. Krople spływały mi do oczu.

Tata przykucnął obok mnie. Dłońmi objął moją głowę, sprawdzając czy jest cała.

Czułam pulsujący ból w kolanie, ale poza tym... nic.

- Chyba nic mi nie jest, tato - wychrypiałam. Odetchnął, wypuszczając powietrze ustami.

- Dzięki ci, Teistusie!

Delikatnie mnie podniósł, trzymając w ramionach. Nadal nie byłam pewna, co się właściwie stało. Wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową.

- Sprowadźcie mistrza Fieronima! Natychmiast! - zawołał do strażników, którzy znaleźli się wokół nas nie wiadomo kiedy. Jeden z nich ruszył biegiem w stronę pałacu.

Tata posadził mnie na ławce i zaczął oglądać dokładnie. Syknęłam, gdy dotknął mojego kolana. Zmarszczył brwi i pokręcił głową.

- To tylko stłuczenie - wyszeptałam. Nienawidziłam, gdy się martwił - Naprawdę nic mi się nie stało.

- Nic ci się nie stało?! Aliya, czy ty już naprawdę straciłaś rozum? - warknął - Po co właziłaś tak wysoko? Gdybym nie spowolnił twojego upadku... Mogłaś umrzeć, rozumiesz?

Poczułam jak pod powiekami wzbierają mi łzy. Zacisnęłam oczy, próbując je zatrzymać.

Nic z tego, gorąca kropla potoczyła się po policzku, a moja broda zaczęła drżeć niekontrolowanie.

- Och, kochanie. Nie płacz - powiedział tata, tym razem dużo łagodniej - Przepraszam. Nie powinienem był...

Uniósł dłoń i delikatnie poruszył palcami, jakby próbował przyciągnąć coś do siebie. Ciepłe krople oderwały się od moich policzków i oddaliły się od nas.

- Żadnych więcej łez - nakazał.

Śledziłam ich ruch, gdy szybowały nad trawnikiem. Tata machnął dłonią i opadły na ziemię.

- Czy to było trudne? - zapytałam.

- To? O nie, ani trochę. To tylko kilka kropli.

Pokręciłam głową.

- Nie, nie. To - Wskazałam na mokrą połać trawy w miejscu mojego upadku - Jak to zrobiłeś?

Nie miałam pojęcia, jak to było możliwe, ale wiedziałam jedno. To on mnie ocalił. On i jego Dar.

Tata usiadł na ławce i posadził mnie sobie na kolanach.

- Ach... To faktycznie nie było takie proste. Musiałem wyciągnąć wystarczająco wody z ziemi i powietrza, a potem uformować ją pod tobą.

- Skąd wiedziałeś, ile jej potrzeba?

Pogładził mnie po głowie i ucałował w skroń.

- Po prostu wiedziałem. Nigdy nie pozwolę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda, gwiazdeczko - zapewnił.

Uśmiechnął się do mnie, ale ja wcale nie czułam się pocieszona. Pewna myśl, do tej pory skrzętnie skrywana, domagała się wypowiedzenia na głos. Wzięłam głęboki wdech.

- Tato, a co jeśli... - wyszeptałam - Jeśli ja nigdy nie otrzymam mojego Daru?

Zmarszczył brwi, jakbym powiedziała coś bardzo głupiego.

- Gwiazdeczko, oczywiście, że otrzymasz. Jesteś królewską córką. Od pokoleń Dar Teistusa nie ominął żadnego członka naszej rodziny.

- Wiem, tatusiu. Po prostu... Co będzie, jeśli go nie dostanę?

Nie patrzyłam na niego, obawiając się odpowiedzi. Zacisnęłam dłonie na przedramionach, wbijając w nie półksiężyce paznokci tak mocno, aż poczułam ból.

Tata milczał przez chwilę, a ja bałam się na niego spojrzeć. Bałam się zobaczyć wyraz jego twarzy.

- Cóż, jeśli taka będzie wola bogów, będziemy musieli się z tym pogodzić - odpowiedział w końcu, łagodnie odrywając moje zaciśnięte palce i przytrzymując je w swoich dłoniach - Aliya, popatrz na mnie - zażądał.

Uniosłam wzrok, a jego zielone oczy wpatrywały się we mnie z czułością

- Posłuchaj mnie teraz uważnie. Zawsze, ale to zawsze będziesz moją córeczką. Rozumiesz? Cokolwiek się stanie. Cokolwiek zrobisz. Czy dołączysz do Obdarowanych czy nie. To nie ma żadnego znaczenia - Pogładził mnie po twarzy - Gwiazdeczko, jedyne, co może nas rozdzielić to śmierć.

Dobrze wiedziałam, że nie mówi mi całej prawdy. Słyszałam szepty za swoimi plecami, początkowo nieśmiałe i ciche, ale stopniowo nabierające na sile.

"Ile ona ma już lat?" "Czy to nie dziwne?" "Minęły już cztery miesiące od jej siódmych urodzin..."

Oczywiście, wśród pomniejszych rodów dzieci nie zawsze otrzymywały swoje Dary tak wcześnie. Wiele z nich ujawniało się w dziesiątym, czy nawet dwunastym roku życia. To nie było takie wyjątkowe, a podobno nie miało wręcz żadnego znaczenia.

Jednak to dlatego oni sprawowali władzę tylko nad hrabstwami. W rodzinie królewskiej było inaczej. Mój brat Samir został Obdarowany zaledwie kilka tygodni po swoich szóstych urodzinach. Podobnie tata i babcia, a także mój pradziadek. Słyszałam te historie dziesiątki razy.

Dar nie ominął nikogo od wielu, wielu pokoleń i zawsze ujawniał się wcześnie. Wszyscy traktowali to jako jasny znak, że Teistus pozostawał przychylny naszej rodzinie. Że nasza pozycja była niepodważalna.

Tymczasem moje siódme urodziny dawno minęły, a nie wydarzyło się nic.

Uśmiechnęłam się do taty, bo wiedziałam, że tego właśnie oczekiwał. Jego słowa nie zdziałały jednak wiele. Oślizgły i ciężki głaz, który nosiłam gdzieś pod sercem, nadal tam był.

Tata zdjął mnie ze swoich kolan i posadził obok siebie, wyrywając mnie z zamyślenia.

- No dobrze, powinienem posprzątać ten bałagan, zanim uschnie nam pół ogrodu - powiedział, podciągając rękawy.

Wyciągnął ręce przed siebie, delikatnie i rytmicznie poruszając palcami. Jakby grał na jakimś niewidzialnym instrumencie.

Kiedyś zdradził mi, że te ruchy tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia. Że pomagają mu się tylko skoncentrować na wrażeniach płynących z tego innego zmysłu.

Zmysłu, do którego ja nie miałam dostępu, bo Teistus ewidentnie mnie nienawidził. Czym sobie na to zasłużyłam?

Strugi wody stopniowo unosiły się znad miejsca, w którym upadłam, formując idealnie gładką kulę. Ta powiększała się z każdą kolejną kroplą, którą tata popychał w jej stronę. Jakby jakaś magiczna energia łączyła ją z jego dłońmi. Nie przestawał, nawet gdy trawa wydawała mi się już całkiem sucha. Zamiast tego wyciągał te, które musiały wsiąknąć już w podłoże.

Patrzyłam zafascynowana na ogrom wody, zastanawiając się, skąd wzięło się jej aż tyle. Kahar zdecydowanie nie był najwilgotniejszym miejscem w kraju.

To w takiej kuli musiałam wylądować, spadając. Nic dziwnego, że prawie nic nie poczułam.

Podziw, zazdrość i strach - wszystko to kotłowało się we mnie, gdy tata korzystał ze swojego Daru w tak imponujący sposób. Nigdy nie widziałam, żeby jakiś hrabia dokonywał czegokolwiek choćby zbliżającego się do tego poziomu. Czy to dlatego, że nie byli w stanie temu podołać, czy może raczej nawet nie próbowali, bo nikt tego od nich nie oczekiwał?

Cóż, na pewno wszyscy oczekiwali niesamowitości od króla. I od jego dzieci.

Dlatego codziennie o świcie trenował razem z Samirem. Wszyscy myśleli, że już dawno do nich dołączę i ja też miałam taką nadzieję.

Czasem jednak zastanawiałam się, czy jest to tego warte. Często mój brat wracał z tych sesji słaniając się na nogach, absolutnie wyczerpany. A trenował już przecież od lat.

Ogrom wody rozdzielił się na dwie części, potem cztery, osiem... Rozpadał się dalej, a ja straciłam rachubę. Pojedyncze kule robiły się coraz mniejsze, jednocześnie oddalając się od siebie i rozprzestrzeniając po ogrodzie.

Efekt zapierał dech w piersiach. Niezliczone drobne kropelki unosiły się nad trawnikiem, wisiały pomiędzy drzewami i kwitnącymi krzewami oleandrów. Słońce odbijało się w nich, tańcząc wokół nas tysiącem kolorów.

- Jak pięknie - szepnęłam, bojąc się nawet mrugnąć, żeby nie przegapić ani sekundy.

- Wasza wysokość ma rację. Jest to piękne, ale niepotrzebnie wyczerpujące. Trzeba było pozwolić ogrodnikom wykonywać swoją pracę - odezwał się ktoś za moimi plecami.

Znałam ten surowy głos.

- Mistrzu Fieronimie, wezwałem cię, żebyś obejrzał moją córkę, a nie udzielał mi porad, o które nie prosiłem - powiedział tata swoim królewskim tonem.

Stary medyk skłonił głowę przepraszająco, ale ta pokora nie sięgała jego oczu. Podszedł do nas, a tata podniósł się z ławki, zapominając o wodzie i jednocześnie opuszczając ręce.

Krople z pluskiem opadły na ziemię, zabierając ze sobą magiczne kolory. Jak najkrótszy i najsmutniejszy deszcz tego świata.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro