Rozdział pierwszy (1/2)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Natarczywe pukanie przerwało ciszę wieczoru. Młoda kobieta siedząca naprzeciwko mnie podskoczyła gwałtownie. Igła wyleciała mi z dłoni i z brzękiem upadła na podłogę. Pozostały fragment nici zawisł smętnie u brzegu głębokiej rany nad brwią dziewczyny, zaszytej jedynie do połowy.

Jej źrenice rozszerzyły się. Nie odrywała wzroku od drzwi, jak spłoszone zwierzę, napięte jak struna i gotowe do ucieczki.

– Myślisz, że to on? – zapytałam. Nie odpowiedziała, wymownie przykładając palec do ust. No tak, powinnam się zamknąć.

Ktoś ponownie załomotał w drzwi, które aż zatrzęsły się na zawiasach.

Chwyciłam nóż ze stołu. Jego ostry czubek zadrżał w słabym świetle pokoju i uświadomiłam sobie, że to drży moje przedramię.

Ze strachu? Częściowo. Ale nie tylko.

Podeszłam do wejścia, bezgłośnie stawiając kroki. Uniosłam ramię, napinając mięśnie, gotowa zagłębić ostrze w ciele tego zwyrodnialca, jeśli tylko przekroczy mój próg.

– Wiem, że tam jesteś, Anisha – rozległ się głos z korytarza. Znałam ten głos. Gwałtownie wypuściłam powietrze. Uczucie ulgi było wręcz namacalne. To tylko Darren. Odłożyłam nóż.

– Jasne, że jestem. Czemu próbujesz rozwalić drzwi? – zapytałam.

Ten pokój i tak prawie nie nadawał się do życia. Łóżko, stół, dwa krzesła i piecyk z kuchnią – to wszystko stłoczone było w jednym maleńkim pomieszczeniu. Powietrze pozostawało wiecznie wilgotne i zatęchłe, niezależnie od tego, jak często otwierałam okienko wychodzące na wąską alejkę. Starałam się nie patrzeć w stronę sufitu, na którym mokrą i ciemną plamą rozrastała się pleśń.

Mimo tego z premedytacją wybrałam to miejsce. Mieszkanie samemu było luksusem. Najcenniejsze, co posiadałam, to te drzwi. Oddzielały mnie i moje sekrety od reszty świata.

– Nie próbuję... – zaczął Darren, ale tylko westchnął – Całe szczęście, że nic ci nie jest. Otworzysz?

Rzuciłam spojrzeniem na dziewczynę za moimi plecami. Dłonie zaciskała kurczowo na brzegach krzesła, a przedramiona wystające z podartej sukienki pokrywała girlanda sińców. Cała jej twarz składała się z opuchniętych czerwieni i fioletów. Z kilkunastu drobniejszych ranek sączyła się krew, a jedna, głębsza, wymagała szycia. Tym właśnie się zajmowałam, zanim z niewiadomego powodu pojawił się Darren.

– Nie martw się, nie wpuszczę go do środka - szepnęłam.

Uchyliłam drzwi tylko na tyle, żebyśmy mogli się zobaczyć. Wyglądał zaskakująco... schludnie. Miał na sobie swój najlepszy, ciemnozielony kaftan, a brązowe włosy rozdzielił równym przedziałkiem.

W końcu to on odezwał się pierwszy:

– Mogę wejść?

– Niestety nie – odpowiedziałam. 

Zmarszczył brwi.

– Coś się stało? Bogowie, czy ktoś tam z tobą jest?!

Wywróciłam oczami. Czy wszyscy mężczyźni są tacy terytorialni? Nie obchodziło mnie, co sądziła Erica – to nie było atrakcyjne.

– Tak, ale to nie to, co myślisz – powiedziałam łagodnie. W zasadzie powinnam zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale chciałam się go pozbyć, a nie zaczynać kłótnię – Pilne kwestie medyczne. Kobiece sprawy. Rozumiesz?

Jego wzrok powędrował do śladów krwi na moim fartuchu. Zarumienił się.

– Ach, no tak. W porządku. Nie będę przeszkadzał. Po prostu... martwiłem się o ciebie.

Rzuciłam mu zdziwione spojrzenie. Martwił się...? Ale czemu? Widzieliśmy się przecież zaledwie wczoraj. A dzisiaj cały dzień mógł znaleźć mnie w pracy. Chyba, że...

– Zapomniałaś – stwierdził Darren, kręcąc głową z niedowierzaniem – Jak mogłaś zapomnieć... Wszyscy czekaliśmy na ciebie... Lori skakała po ścianach ze szczęścia.

O nie. Zacisnęłam powieki, a ciężka, ostra gruda poczucia winy umiejscowiła się gdzieś za moim mostkiem.

Tym razem naprawdę nawaliłam. To było dzisiaj. Miałam zjeść kolację z jego rodziną. Mówił mi tyle razy.

– Tak strasznie cię przepraszam – wyszeptałam – Ten dzień po prostu wymknął mi się spod kontroli i...

– Ha! Właśnie o to chodzi! Wcale nie. Nie chodzi o to, że nie mogłaś przyjść, chociaż bardzo chciałaś. To jestem w stanie zrozumieć. Robisz to, co robisz. Ale ty... zwyczajnie zapomniałaś – powiedział. W jego oczach nie zobaczyłam wściekłości, jedynie rozczarowanie.

– Darren – zaczęłam – To nie jest dobry moment. Naprawdę bardzo cię przepraszam. Ja po prostu... – Ja co? Sama nie miałam pojęcia, co było ze mną nie tak.

Wyciągnęłam dłoń w jego stronę, ale on cofnął się, uciekając przed moim dotykiem.

– Nie wysilaj się. Wróć do swoich zajęć. Ja się poddaję.

Obrócił się na pięcie i zbiegł po schodach. Patrzyłam jak odchodzi, a materiał jego eleganckiego kaftana napina się na szerokich mięśniach pleców. Kaftana, który założył specjalnie dla mnie. Chciałam wykrzyczeć jego imię, ale umarło gdzieś w drodze do moich ust.

Znowu to samo, pomyślałam. Fala smutku zamigotała na horyzoncie, ale nie pozwoliłam jej się zbliżyć.

Trudno. Niektóre rzeczy są ważniejsze niż inne.

Spojrzałam w stronę stołu, przy którym jeszcze chwilę wcześniej siedziała dziewczyna. Co do...? Teraz krzesło było puste.

Weszłam z powrotem do środka, omiatając wzrokiem pomieszczenie, zbyt małe, żeby można było się w nim schować. Ale ona i tak próbowała.

Kucnęła w rogu, obejmując się ramionami. Materiał postrzępionej spódnicy rozlewał się na podłodze. Kurczowo zaciskała powieki. Wyglądała jak sterta szmat, porzuconych gdzieś w kącie.

– Jesteś bezpieczna – powiedziałam, delikatnie zamykając drzwi na zasuwę – Powiedz, kiedy będziesz gotowa, żebym dokończyła zaszywać ranę. Nigdzie nam się nie śpieszy.

Nie zareagowała, ale też nie oczekiwałam tego. Odwróciłam się do niej plecami i zaczęłam przygotowywać kolację. Wbrew instynktowi, starałam się w ogóle nie spoglądać w jej stronę.

To nie było takie proste. Każda komórka w moim ciele chciała podejść do niej. Usiąść obok. Zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Pogłaskać po plecach.

Wiedziałam jednak, że to na nic. Nie było takich słów, które mogłyby ukoić ten pierwotny strach i upokorzenie.

To, czego potrzebowała to czas. To on sprawiał, że sińce zieleniały, żółkły i w końcu znikały, a rany przestawały krwawić i w końcu zasklepiały się.

Czas był wspaniałym medykiem – dużo lepszym niż ja. Ale powstawania blizn nie dało się uniknąć. A przynajmniej ja go nie uniknęłam.

Mijały minuty, a oddechy dziewczyny stawały się coraz spokojniejsze. Ja obierałam ziemniaki, wrzucając je do glinianego garnka. W końcu za plecami usłyszałam szelest materiału. Podeszła do stołu i usiadła na drugim krześle. Zalałam ziemniaki wodą i postawiłam na kuchence.

– Mogę? – zapytałam. Prawie niedostrzegalnie skinęła głową.

Z szuflady wyciągnęłam kolejną igłę i polałam obficie spirytusem. Kilkoma szybkimi ruchami dokończyłam szew. Wilgotną szmatką przetarłam jej twarz, pozbywając się największych plam zaschniętej krwi.

– Posłuchaj. Zadam ci pytanie, a ty musisz być szczera. To ważne. Ale wiedz też, że nie zrobię niczego bez twojej zgody. Niezależnie od tego, co odpowiesz. Rozumiesz? – powiedziałam.

Dłonie dziewczyny zaczęły drżeć. Zacisnęła je na materiale spódnicy, a jej knykcie zbielały tak bardzo, jakby miały pęknąć.

Odwzajemniła moje spojrzenie. Jej oczy miały piękny odcień zieleni – ten, który zawsze otwierał krwawiącą ranę w moim sercu.

– Rozumiem – wyszeptała.

Znieruchomiałam. Jej głos był taki młody. Poczułam jak wzbiera się we mnie gniew, pulsujący i rozlewający się pod powierzchnią skóry. Musiała być młodsza niż ja. Co oznaczało, że była praktycznie dzieckiem.

Przełknęłam ślinę, zbierając się w sobie. Nie chciałam znać odpowiedzi na to pytanie, ale był to luksus, na który nie mogłam sobie pozwolić.

– Zgwałcił cię?

Dziewczyna milczała przez dłuższą chwilę.

– Próbował – powiedziała w końcu – Ale nie mógł. Nie był w stanie.

Dzięki bogom. Małe błogosławieństwo w tym zdziczeniu, do których alkohol doprowadzał niektórych ludzi.

– W porządku. Masz jeszcze jakieś głębokie rany, które powinnam zaopatrzyć? – zapytałam, wiedząc dobrze, że jako medyk sama powinnam obejrzeć ją całą. Ale nie chciałam, żeby musiała przez to przechodzić.

Pokręciła głową.

– Co będzie teraz?

– Na początek możesz się umyć, a ja dam ci coś do przebrania. A reszta zależy od ciebie. Jeśli chcesz po prostu pójść, możesz. Jeśli chcesz zostać tu na noc, też możesz. Jeśli potrzebujesz pomocy, żeby gdzieś pojechać albo z kimś się skontaktować, możemy zająć się tym jutro.

– Myślałam o Bahityon. Tam mieszka moja siostra – powiedziała dziewczyna, cień nadziei w jej głosie.

Uśmiechnęłam się, chociaż wcale nie miałam na to ochoty. To było paskudne zakończenie jeszcze paskudniejszego dnia. A noc nie miała być lepsza.

– Bahityon brzmi wspaniale.

***

Jeśli dobrnąłeś do końca, zostaw po sobie jakiś ślad :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro