Rozdział siódmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



- Myślę, że zamierza ci się oświadczyć.

Znieruchomiałam, o mało nie upuszczając małego, glinianego naczynia z maścią. Szok musiał odmalować się na mojej twarzy, bo Erica aż parsknęła:

- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

Cóż, byłabym mniej zdziwiona, gdyby faktycznie tak było.

- Tak ci powiedział? - zapytałam, niepewna, czy w ogóle chcę znać odpowiedź.

Był środek dnia, a ja wróciłam na chwilę do lecznicy, żeby odebrać maść dla pana Cecila. Zastałam Ericę układającą leki na regałach w magazynie.

Eri spoważniała i pokręciła głową. Nachyliła się nad skrzynią, wyciągając z niej kolejne fiolki i odkładając je na półkę.

- Nic mi nie mówił, ale to chyba oczywiste. Nie widzisz tego? Najpierw specjalny obiad z jego rodzicami, a teraz romantyczna niespodzianka?

Skrzywiłam się, przypominając sobie średnio udany wieczór w domu Darrena. Kilka dni temu ponownie mnie zaprosili, ale, jak się okazało, nie bez dużego nacisku z jego strony. Jego mama nawet nie próbowała ukryć faktu, że za mną nie przepada. Kilkukrotnie powtarzała, o ile lepsze jedzenie ugotowała tego fatalnego dnia, kiedy "nie raczyłam się pojawić". Zadawała mnóstwo pytań o moją rodzinę, nie przyjmując moich wymijających odpowiedzi do wiadomości.

- Przecież musisz mieć jakichś krewnych, dziecko! To niemożliwe, że wszyscy nie żyją.

Po którymś z kolei takim komentarzu wstałam i wyszłam bez słowa. Może i straciłam całą rodzinę, ale zostało mi jeszcze trochę godności.

Po tej katastrofie byłam prawie pewna, że Darren mnie zostawi. Przygotowywałam się na to. A teraz Erica twierdziła, że zamierzał mi się oświadczyć. Ta myśl była tak absurdalna, że aż zaśmiałam się pod nosem.

- Co cię tak bawi? - zapytała ostrym tonem - Nie ma w tym nic śmiesznego.

- Oj, przestań. Po prostu sądzę, że się mylisz. Już prędzej zamierza dzisiaj ze mną zerwać.

Erica pokręciła głową, wznosząc oczy ku niebu. Znałam ten gest. Zwykle zarezerwowany był dla pacjentów, którzy sami sprowadzili na siebie nieszczęście w jakiś wyjątkowo durny sposób.

- On nigdy by tego nie zrobił. Nie widzisz tego? Wczoraj, kiedy Yanso nazwał cię "złociutką", myślałam, że rzuci mu się do gardła. Ten chłopak po prostu zgłupiał na twoim punkcie.

Przyglądałam się swoim paznokciom, nie bardzo wiedząc, co mam o tym wszystkim myśleć. Tak, Darren bywał bardzo zazdrosny, ale czy to od razu oznaczało, że mnie kocha? Nie byłabym tego taka pewna.

Poza tym, już dawno powiedziałam mu, że wyjeżdżam na wiosnę, a on przyjął to zaskakująco spokojnie. Nie prosi się o rękę kogoś, kto zamierza wyprowadzić się zaledwie za kilka miesięcy.

- To nie będą oświadczyny - powiedziałam pewnie. Nie wiedziałam tylko, kogo próbuję przekonać - ją czy samą siebie.

Erica nie zamierzała dalej się sprzeczać:

- Mówię ci, że wyleci z pierścionkiem. A kiedy to zrobi, masz mieć przygotowaną jasną odpowiedź. Konkretną. Nieważne, jaka ona będzie.

Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. Myliła się. Musiała się mylić.

Jej twarz złagodniała nieco.

- Wiesz, jak bardzo cię lubię, Ani. Byłoby wspaniale mieć cię w rodzinie - Chwyciła mnie za rękę i ścisnęła ją pocieszająco - Ale nie pozwolę ci wodzić Darrena za nos. Jest dla mnie jak brat.

***

Dom Cecila jeszcze nigdy nie wydawał się być tak daleko. Wszechobecne zimno atakowało mnie ze wszystkich stron, niezależnie od tego jak szczelnie otulałam się płaszczem. Pierwsze płatki śniegu wirowały w powietrzu aż gęstym od dymu z kominów. Ludzie palili w piecach czym popadnie.

Nadeszła zima, która tu na północy nie miała litości. Zadrżałam, uświadamiając sobie, że minie wiele miesięcy, zanim ponownie będzie mi prawdziwie ciepło.

Z każdym krokiem pulsowanie w moich skroniach nasilało się coraz bardziej, aż w końcu osiągnęło ten nieznośny poziom, przy którym nie mogłam myśleć o niczym innym. Ani o słowach Eriki, ani o moich planach na wiosnę, ani o tym, co do cholery zamierzałam z tym wszystkim zrobić.

W pierwszych miesiącach po przeprowadzce do Yxis, musiałam przyzwyczaić się do ciągłego bólu głowy. Poza Murem uliczki były wąskie, domy niewielkie i stłoczone jeden przy drugim. Brakowało tutaj wszystkiego oprócz ludzi. Krzyki, płacze, nagabywania, seks, śmiechy i kłótnie - cała ta kakofonia dźwięków nieustannie rozbrzmiewała dookoła mnie, nie cichnąc całkowicie nawet w najspokojniejszych godzinach przed świtem.

To wszystko było mi zupełnie obce. Jako dziecko rzadko opuszczałam teren pałacowego kompleksu w Kaharze, a już na pewno nigdy nie byłam poza tamtejszym Murem. Pomijając ważniejsze święta czy inne publiczne wydarzenia, moje życie było luksusowe, ciche i może trochę samotne. W późniejszych latach wędrowałam od hrabstwa do hrabstwa, trzymając się jak najdalej od większych miast i nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej. Nie było mowy o luksusach, ale cisza i samotność pozostały.

Pewnego dnia Yxis zamigotało gdzieś na horyzoncie, a ja pomyślałam, że to idealna okazja, żeby spróbować spędzić więcej czasu między ludźmi. Miasto było duże, anonimowe i nie mogło znajdować się dalej od Kaharu. Poza tym minęło już tyle lat. Byłam pewna, że echa mojego dramatu zaczęły przycichać.

Szybko przekonałam się jednak, że nie miałam racji. Ludzie nadal o tym rozmawiali. Dobrej historii nie potrafił zabić ani czas, ani odległość. To, co dla mnie było najokropniejszym dniem w życiu, im służyło jako anegdotka przy piwie czy puenta żartów. Księżniczką Aliyą straszyło się nawet nieposłuszne dzieci, kiedy nie działało już nic innego. Urocza dwunastolatka ni z tego, ni z owego popełniająca makabryczną, okrutną zbrodnię, która zmienia bieg historii. Czy mogło być coś bardziej przerażającego? Coś bardziej ekscytującego?

Gdy dotarłam na miejsce, odepchnęłam od siebie wspomnienia. Podejście do drzwi zajęło Cecilowi kilka dobrych minut, które spędziłam na progu, tupiąc w miejscu nogami i chowając głowę w ramionach. Nie wierzyłam, że może zrobić się jeszcze zimniej.

- Robisz się stary. Stary i powolny - powiedziałam, gdy jego zakapturzona postać pojawiła się w drzwiach.

- Dobrze cię widzieć, Anisha. Wchodź.

Gdy tylko drzwi się za mną zamknęły, Cecil zrzucił kaptur i podreptał w stronę kuchni. Podążyłam za nim, rozkoszując się ogarniającym mnie ciepłem.

- Twarz nie wygląda najlepiej - rzuciłam, przyglądając mu się w świetle lampy. Na jego czole i szyi rozlewały się brzydkie, żywoczerwone zmiany pokryte srebrzystą łuską. Przekraczały nawet linię siwych włosów. Wyglądały na świeże.

- Naprawdę potrafisz połechtać męskie ego - westchnął Cecil - Myślę, że na ulicy dzieci zaczęłyby przede mną uciekać. Całe szczęście, że w zasadzie nie wychodzę z domu.

Patrzyłam, jak jego zniszczone reumatyzmem dłonie chwytają czajnik i stawiają go na kuchence. Zaoferowałabym pomoc, ale wiedziałam, że odmówi.

- Gdybyś jednak zechciał czasem wyjść na zewnątrz... - powiedziałam, wyciągając na stół pojemniczek z maścią.

Podniósł go, nieśpiesznie unosząc wieczko.

- Jest pełny - powiedział cicho.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

- Cały twój.

Cecil wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym odwrócił się i pomaszerował do drugiego pomieszczenia.

- Zrób herbatę! - rzucił przez ramię.

Gdy w końcu wrócił i usiadł przy stole, ja postawiłam przed nim kubek. Zmiany na twarzy pokrył grubą warstwą maści.

- Dodałaś miodu?

- Całą łyżeczkę. Jak zwykle.

Pokiwał głową. Milczeliśmy chwilę, popijając parujący napój. Cecil odezwał się pierwszy.

- Długo nie przychodziłaś.

- Fatalne tygodnie w lecznicy. Nie miałam czasu na nic - Oparłam łokieć na blacie i położyłam brodę na dłoni. Nagle poczułam się bardzo zmęczona.

- Wiesz, czasem możesz odwiedzić mnie nawet bez powodu. Bez tego - Wskazał palcem na swój policzek pokryty maścią - Może i jestem tylko starym dziadem i na dodatek trudno się na mnie patrzy, ale potrafię być całkiem niezłym towarzystwem.

- Czyżby? A kto tak twierdzi?

- Wszystkie moje kobiety, oczywiście - rzucił z kamiennym wyrazem twarzy.

Uśmiechnęłam się słabo, nie chcąc sprawić mu przykrości. W rzeczywistości żart Cecila tylko mnie zasmucił. Gdy poznałam go jakoś przed rokiem on i jego żona byli nierozłączni. Spędzili razem prawie sześćdziesiąt lat, a zachowywali się jak para zakochanych nastolatków.

Kilka miesięcy temu zmarła. Widok Cecila bez niej wydawał się nienaturalny. Mężczyzna był jakiś rozmyty. Oderwany. Jakby tęsknota nie pozwalała mu przebywać całkowcie w tym świecie. Jakby żona przyzywała go do siebie.

Przez chwilę wpatrywałam się we wnętrze mojego kubka, zastanawiając się, czy powinnam zadać pytanie, które chodziło mi po głowie.

- Skąd wiedziałeś? - zapytałam cicho - Że ona była tą jedyną?

Uniosłam wzrok. Ku mojemu zaskoczeniu, Cecil uśmiechał się delikatnie, a w jego oczach nie było nawet śladu smutku.

- Ha - powiedział - Trudne pytanie. Było tyle powodów, żeby ją kochać. Znałaś ją trochę, więc wiesz, jaka była. Niesamowita pod każdym względem.

Pokiwałam głową, ale nie myślałam o niej. Myślałam o Darrenie, o jego dobroci, współczuciu i pracowitości. O tym, jak cierpliwy był wobec swojej młodszej siostry. O tym, jak słońce odbijało się w jego piwnych oczach, mieniąc się tysiącem odcieni złotego. O tym, jakby to było budzić się w jego ciepłych ramionach każdego dnia i wdychać jego zapach...O tym, jakby bardzo by się starał, żebyśmy razem mogli zbudować coś trwałego.

Tak, było wiele powodów, żeby go kochać. A jednym z nich było to, jak bardzo on kochał mnie.

- Ale to wszystko nie miało znaczenia - kontynuował Cecil - Wiedziałem, że muszę z nią być, a przyczyna, jeśli mam być szczery, była raczej samolubna.

Uniosłam pytająco brwi.

- Dopiero przy niej poczułem, że mogę być w pełni, całkowicie sobą. A ona i tak mnie kochała. Wspaniałe uczucie - powiedział, wzruszając ramionami. Jakby to była drobnostka.

Uśmiechnęłam się słabo, ale w środku czułam tylko pustkę. Ja nigdy już nie będę mogła być w pełni sobą, to jedno jest pewne. Zawsze będę musiała ukrywać część siebie. Część, która mnie ukształtowała.

Chociaż spędziłam w Yxis wiele miesięcy, w głębi serca dobrze wiedziałam, że nigdy tak naprawdę nie przestanę uciekać przed przeszłością. Ona zawsze będzie mnie gonić. Będą dni czy nawet tygodnie, kiedy będzie mi się wydawało, że ją zgubiłam. Że pozostała gdzieś z tyłu, pomiędzy wioskami i górskimi łańcuchami. Będę żyła swoim nowym życiem. Oddychała pełną piersią. Może nie "szczęśliwa", ale... zadowolona. A wtedy ona mnie odnajdzie, niespodziewanie zadając cios za ciosem i sprawiając, że znów będę zrywać się do ucieczki.

Nie powinnam oczekiwać, że ktoś będzie chciał spędzić w ten sposób swoje życie.

Poczułam na sobie pytający wzrok Cecila.

- No tak, dziękuję - rzuciłam, pośpiesznie próbując zmienić temat - Jakieś wieści od Luny?

Starszy mężczyzna milczał przez chwilę, nie odrywając ode mnie oczu. Wzięłam łyk herbaty, ignorując jego świdrujące spojrzenie. W końcu westchnął cicho i powiedział:

- Luny też dawno tu nie było. Całkiem zadomowiła się na wsi.

Oczami wyobraźni zobaczyłam jego wnuczkę i jej płomiennorude włosy. Jej wyprostowaną sylwetkę przemierzającą zakamarki i ulice Yxis z wprawą i gracją osoby, które mieszkała tu całe życie. Cecilowi trudno było pogodzić się z faktem, że wyprowadziła się do drewnianej chatki pod lasem, "tylko dlatego, że tam mieszkał jej mąż", jak mówił. Staruszek tęsknił za nią.

Ja także byłam rozgoryczona jej wyprowadzką, ale z innego powodu - to Luna była moją pomocniczką, kiedy należało dyskretnie wydostać kogoś z Yxis. Wydawało mi się niemożliwe, że nadal będzie w stanie mi pomagać, mieszkając poza miastem.

- Nie daje mi spokoju. Uważa, że powinienem się do nich przeprowadzić - dodał Cecil.

- A ty co o tym myślisz?

Mężczyzna machnął ręką.

- Starych roślin się nie przesadza. Urodziłem się tutaj i tutaj umrę.

- No tak. Tak się mówi. Ale czy jest ci tu dobrze? Samemu? Nie wolałbyś mieć towarzystwa?

- W towarzystwie czuję się jeszcze starzej niż bez niego - odpowiedział z westchnieniem. W tym momencie wydawał mi się bardziej stary i zmęczony niż kiedykolwiek wcześniej. Niepewna, co mogłabym odpowiedzieć, postawiłam na rozładowanie atmosfery żartem.

- Czy pięć minut temu sam nie prosiłeś, żebym odwiedzała cię trochę częściej?

- Ty jesteś wyjątkiem, Ani. Masz starą duszę - powiedział z błyskiem w oku.

Parsknęłam śmiechem.

- Sama nie wiem, czy to był komplement.

- Oczywiście, że tak - Uśmiechnął się staruszek.

Milczeliśmy przez chwilę, popijając herbatę.

- Luna kazała ci przekazać, że przesyłka dotarła do Bahityon - powiedział Cecil pomiędzy jednym łykiem a drugim.

Zachowałam kamienny wyraz twarzy, przypominając sobie dziewczynę, którą opatrywałam kilka tygodni temu. Przed oczami stanęła mi jej posiniaczona twarz. Czyli dotarła do swojej siostry. Miałam nadzieję, że czuje się bezpieczna. Może prędzej czy później uda jej się poskładać swoje życie. Zapomnieć o tym, co zostawiła za sobą. Upewniłam się przecież, że przeszłość jej nie dopadnie.

Cecil obserwował mnie przez kilka chwil. Milczałam, bo nie byłam pewna, ile wie o działaniach swojej wnuczki.

- Zakładam, że coś ci to mówi? - zapytał.

Skinęłam tylko głową. Nie zamierzałam zdradzić nic więcej.

- Cóż, prosiła mnie także, żebym cię ostrzegł. Powiedziała, że ten, przed którym uciekała to wyjątkowy paskudny typ - dodał, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Rozumiem. Będę ostrożna.

- Cóż, chyba nie musisz. Kilka dni później dowiedziałem się, że umarł - powiedział Cecil- Atak serca czy coś w tym rodzaju. Nie wiem. Pewnie ty wiesz lepiej.

Dreszcz przeszedł mi po plecach. Wspomnienie powróciło. Zatłoczony bar, jasnowłosy mężczyzna... Delikatny, rytmiczny przepływ prądu pod moją dłonią. A potem jego brak... Odchrząknęłam.

- Co ... co masz na myśli?

- Och, nic konkretnego. Po prostu to ty jesteś medykiem - rzucił, uśmiechając się do mnie zupełnie zwyczajnie.

Bez pośpiechu dokończyłam herbatę, ciesząc się jego towarzystwem. Nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że stary Cecil wie znacznie więcej niż powinien.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro