Rozdział czwarty (1/2)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Idąc korytarzem, zorientowałam się, że źle oceniłam Marion. Nie była zwyczajnie bogata - w sposób, w jaki każdy mieszkaniec dzielnicy magnackiej był bogaty. Była bogata obrzydliwie, absurdalnie i paskudnie.

Wczoraj zmylił mnie rozmiar jej domu. Składał się zaledwie z jednego skrzydła i dwóch pięter - w porównaniu do otaczających go budynków wydawał się wręcz malutki. W świetle dnia przyjrzałam się jednak polerowanym parkietom, ogromnym obrazom w pozłacanych ramach i dębowym meblom z misternymi detalami - wszystko było idealnie utrzymane i wykonane z najwyższej jakości materiałów.

Tak, może nie dla każdego byłoby to oczywiste, ale mi wystrój nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Marion dysponowała ogromnym, niewyobrażalnym majątkiem. Wiele pokoleń mogłoby żyć z niego wygodnie nie robiąc absolutnie nic.

Teraz zrozumiałam, czemu ten mężczyzna - Zaihn? - tak bardzo się denerwował. Ktoś obcy spacerował sobie bez nadzoru na terenie jego gigantycznego spadku. Bogowie brońcie, żeby zniknął chociaż jeden srebrny widelec.

Cóż, nie musiał się o nic martwić. Nie byłam złodziejką.

Nie dlatego, że miałam jakieś opory moralne przed popełnianiem akurat tego przestępstwa. Wręcz przeciwnie, uważałam, że te pieniądze mogłoby zrobić wiele dobrego za Murem, a ludzie tacy jak Marion nawet nie zauważyliby ich braku.

Problem polegał na tym, że straż traktowała kradzieże w dzielnicy magnackiej bardzo poważnie. A gdyby mnie złapali... Na rozprawach pojawiało się wielu możnych. Czerpali chorą przyjemność z patrzenia, jak kara spotyka tych, którzy ośmielili się ich okraść. Kto wie, kto znalazłby się wśród nich? Może ktoś, kto pamiętałby mnie z Kaharu...

A od tego pozostał już tylko krok do ziszczenia się moich największych koszmarów.

Z tego samego powodu nie zamierzałam spędzić tutaj ani minuty dłużej. Zbiegłam po schodach, kierując się w stronę wyjścia. Dom nie spał już, a zgarbione postaci służących przemykały korytarzem, rozbiegając się do porannych zajęć.

- Sala jadalna w przeciwną stronę, panienko - rzuciła w moim kierunku jedna z kobiet, nie zatrzymując się ani na chwilę.

Wzdrygnęłam się, może dlatego, że od lat nikt nie nazwał mnie panienką, a może na samą myśl o śniadaniu w tym towarzystwie. Pokiwałam tylko głową, nie zmieniając kursu.

Zza zakrętu wyłoniły się ciężkie drzwi wejściowe. Przyspieszyłam kroku. Nadal nie mogłam uwierzyć, że spędziłam tutaj noc, a w dodatku wzięłam kąpiel.

Wcześniej użyłam Daru na środku pubu, a teraz to. To miasto, lecznica, towarzystwo Eriki i Darrena... źle działały mi na głowę. Robiłam się nieostrożna. Zapominałam, kim jestem.

Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, uderzyła we mnie ściana wiatru. Z trudem ruszyłam w stronę furtki. Zimne podmuchy wydawały się wnikać w każdy zakamarek sukni, jakby wiedzione nadnaturalnym instynktem.

Zadrżałam, uświadamiając sobie, że nie mam na sobie płaszcza. Wczoraj oddałam go służącemu, a ten zmarszczył nos tak, jakbym podała mu kawałek gówna. Teraz płaszcz wisiał zapewne w jednej z ogromnych szaf, które mijałam w korytarzu.

Spojrzałam w stronę domu, zastanawiając się, czy powinnam po niego wrócić. Wtedy ją zobaczyłam. Siedziała na niskiej ławce, oparta o fasadę budynku, z nogą założoną na nogę. Wiatr rozwiewał jej siwe kosmyki. Kłębiły się wokół jej twarzy wraz z dymem fajki, którą właśnie się zaciągała.

- Nie powinnaś palić - powiedziałam.

Marion wzruszyła ramionami.

- Brzmisz jak Zaihn.

Tego się nie spodziewałam. Niesforny chłopiec nie chciał przyspieszać jej odejścia?

- Ma rację. Przy dychawicy każde podrażnienie...

- Daj spokój, dziecko. Umrę to umrę. Nie mam ochoty użerać się z damską wersją mojego siostrzeńca.

Zamknęłam usta. Miałam więc rację, był z nią spokrewniony. Natomiast Marion najwyraźniej obudziła się w nihilistycznym nastroju. Co miałam na to odpowiedzieć?

"Mam nadzieję, że w niczym nie przypominam twojego oślizgłego siostrzeńca"?

"Jeśli nie przestaniesz palić, zapewne umrzesz prędzej niż myślisz"?

Sama prawda, ale po co prowokować los?

Zamiast tego zapytałam:

- Nie zamierzałaś nic powiedzieć? - Niedbałym ruchem dłoni wskazałam na ścieżkę prowadzącą do furtki.

- Miałabym cię zatrzymywać? Spędziłaś noc bezpiecznie, więc ja nie mam sobie nic do zarzucenia. A teraz... Cóż, jesteś wolną kobietą - Zaciągnęła się fajką, powoli wypuszczając dym.

Pokiwałam głową.

- W takim razie pozwól, że się pożegnam i podziękuję...

- Oczywiście wspólne śniadanie mogłoby być bardzo owocne - powiedziała, wolno przeciągając sylaby. Po raz kolejny mi przerwała. Zaczynało wchodzić jej to w nawyk.

- Czyżby?

- Mogłybyśmy porozmawiać o tobie i twojej pracy, Anisho. Lubię wspierać młode talenty, a ty ocaliłaś mi życie. Gdyby tylko ktoś taki, jak ja mógłby okazać się pomocny...

Czemu tak bardzo się mną interesowała? Nie podobało mi się to. Wcale mi się to nie podobało.

Może dlatego, że wie, kim jesteś. Pomyślałaś o tym, księżniczko?

Uciszyłam głos w mojej głowie. Oczywiście, że o tym pomyślałam. Ta myśl towarzyszyła mi od lat, jak lodowata dłoń zaciśnięta na moich wnętrznościach.

Tym razem jednak uznałam, że chodzi o coś innego. Gdyby wiedziała, nie byłaby taka... zrelaksowana. Po prostu się nudziła, a ja byłam dla niej rozrywką. Jak egzotyczne zwierzątko w zoo.

Chciałam odwrócić się na pięcie i odejść bez słowa. Chciałam zetrzeć ten wyraz samozadowolenia z jej twarzy. Pokazać jej, że pieniądze nie są w stanie załatwić wszystkiego.

Chciałam, ale nie potrafiłam. Jeśli pozwoliłabym jej zaspokoić ciekawość, na pewno coś byśmy z tego mieli. To właśnie powiedziała, nawet nie starając się być subtelna. Jakakolwiek kwota przekazana lecznicy mogłaby oznaczać różnicę między życiem a śmiercią. Jak miałabym z tego zrezygnować?

- Zaczekam przy stole - powiedziałam i, pokonana, ruszyłam ścieżką z powrotem w kierunku domu. Marion uśmiechnęła się pod nosem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro