Rozdział drugi (1/2)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Twarz strażnika, który nas zatrzymał, pokryta była krostami trądziku. Jedne zaczopowane były żółtą treścią, a inne krwawiły. Nie mogłam oderwać od nich wzroku.

- Dokumenty - rzucił.

Wyglądał jakby miał piętnaście lat. Co było oczywiście niemożliwe, na tyle, na ile znałam królewskie dekrety. Jednak w ciągu dziesięciu lat mogły się znacznie zmienić.

Erica wyciągnęła starannie złożoną karteczkę z kieszeni płaszcza i podała ją chłopakowi. Ten przyglądał się przepustce dłuższą chwilę.

- Lecznica, co? Która dzielnica? - zapytał.

- Czwarta - odpowiedziała Erica, uśmiechając się uprzejmie.

Chłopak odchrząknął, przenosząc spojrzenie na mnie.

- A na co jesteście we dwie?

Dobre pytanie. Gdy dziś rano Yanso ogłosił, że trzeba odebrać nasz przydział leków z Akademii, zgłosiłam się na ochotnika. Liczyłam, że pospaceruję czystymi ulicami w samotności, ale Erica postanowiła do mnie dołączyć. Zwykle jej towarzystwo mi nie przeszkadzało, ale dziś... Coż, zabijanie wprawiało mnie w filozoficzny nastrój.

Wzruszyłam ramionami, przybierając znudzony wyraz twarzy.

- Mikstury są ciężkie. A w lecznicy dzisiaj spokojnie.

- Niech będzie - mruknął strażnik - Idźcie. Tylko nie plączcie się tam niepotrzebnie.

Posłusznie pokiwałyśmy głowami. Przeszłyśmy przez wysoką kamienną bramę w ślad za innymi, którzy także mieli coś do załatwienia po drugiej stronie Muru.

Dzielnica magnacka w Yxis, w porównaniu do innych miast królestwa, nie była ani szczególnie bogata, ani wyjątkowo rozległa. Jednak gdy człowiek tygodniami przebywał poza Murem, ta kamienna brama wydawała się portalem do innego wszechświata.

Bez pośpiechu ruszyłyśmy szeroką aleją. Po obu jej stronach, w równiutkich odstępach, rosły rozłożyste, pachnące słodyczą klony. Ich czerwone liście opadające na bruk przypominały mi plamy krwi.

- Od czego chcesz zacząć? - zapytała Erica - Denoit?

Skrzywiłam się mimowolnie.

- Niech będzie - powiedziałam - Ale potem do ogrodów. Ostatnio nie zdążyłyśmy.

- Nie wiem, co ci się tam tak podoba. To tylko drzewa - westchnęła Erica.

Co miałam jej powiedzieć? Że przypominały mi ojca? Szczęśliwe dzieciństwo? To doprowadziłoby do zbyt wielu innych pytań, na które nie zamierzałam odpowiadać.

- Kwiaty, zieleń, cisza, spokój... - zaczęłam wymieniać bez zastanowienia.

- To dlatego zamierzasz nas zostawić na wiosnę? Bo za mało ci zieleni? - sarknęła.

Wymknęło mi się ciche westchnienie. Opowiedziałam jej o swoich planach zaledwie w zeszłym tygodniu, a już wielokrotnie zdążyłam tego pożałować. Nawet Darren był mniej natarczywy.

- Eri, już ci to tłumaczyłam. Tak po prostu mam. Nigdy nie zostaję za długo w jednym miejscu.

- Tłumaczyłaś, owszem. Ale nadal nie rozumiem dlaczego?

- Co mam ci powiedzieć? Że zaczynam się nudzić? To chciałabyś usłyszeć? - Może byłam niepotrzebnie okrutna, ale nie rozumiałam, czemu musiała wszystko tak utrudniać. Wyjeżdżałam, to wyjeżdżałam. Nie mogła na to nic poradzić, więc równie dobrze mogła się z tym pogodzić.

Erica pokręciła tylko głową. Szłyśmy dalej w milczeniu, ale wiedziałam, że jeszcze ze mną nie skończyła.

- Powiem tylko jedno - zaczęła - Nie, nie przerywaj mi. Nie wierzę w twoje gadanie. Jesteś dumna, z tego co udało nam się wspólnie zdziałać z lecznicą, widzę to. I dobrze wiesz, ile jeszcze jest do zrobienia. Więc myślę sobie, że po prostu przed czymś uciekasz. Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz. Wiedz tylko, że cokolwiek to jest, ja ci pomogę. I wspólnie sobie z tym jakoś poradzimy.

Nie odpowiedziałam. Ta przemowa byłaby prawie zabawna, gdyby nie była taka tragiczna.

Zabiliby cię za samą wiedzę, kim jestem, dziewczyno. Powinnaś cieszyć się, że niedługo zniknę z twojego życia, pomyślałam.

Zza zakrętu wyłoniła się kanciasta bryła świątyni Teistusa. Błękitny marmur odbijał promienie słoneczne w taki sposób, że budynek wydawał się być częścią nieba.

I o to właśnie chodziło, pomyślałam, przypatrując się kapłanom i kapłankom w jednakowych niebieskich szatach. Błękit oznaczał boskość. Niebiańskość. Coś poza zasięgiem zwykłych śmiertelników.

Nawet Obdarowani, wybrani przecież przez samego Teistusa, musieli trzymać się od niego z daleka. Gdyby hrabina Senide chciała sprawić sobie niebieski szlafroczek albo wyłożyć łazienkę niebieskimi kafelkami, spadłby na nią gniew bogów. Podobno.

Erica przyspieszyła kroku, pociągając mnie za sobą.

- Chodź, bo przyprawiają mnie o dreszcze. Zawsze wydaje mi się, że znają wszystkie moje sekrety - powiedziała, zerkając na kapłanów kątem oka.

Gdyby tak było, nie mogłybyśmy spacerować sobie tuż pod ich nosami.

To, co zrobiłam wczorajszej nocy, nie przestawało mnie dręczyć. Nie chodziło o samo zabójstwo. To mnie już nie wzruszało. Nie pierwszy raz postanowiłam wziąć sprawiedliwość w swoje ręce. Patrzenie jak gaśnie światło w oczach tych zwyrodnialców było czystą przyjemnością.

Stawałam się jednak nieostrożna i to był prawdziwy problem. Popełniłam tyle błędów. Trzeba było zrezygnować, kiedy sytuacja stała się zbyt skomplikowana. Nie dopuścić do tego, że tyle osób zobaczy moją twarz. A już na pewno absolutną, niewybaczalną głupotą było użycie mojego Daru wśród innych ludzi.

Jedno zbłąkane spojrzenie, jedna uwaga rzucona do nieodpowiedniej osoby i mogłam utracić wszystko, łącznie z życiem.

Głęboko pogrążona w rozmyślaniach o mało nie wpadłam na elegancką kobietę w żółtym kostiumie. Erica syknęła i odciągnęła mnie na bok.

Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłyśmy na Denoit. Po obu stronach ulicy ciągnęły się rzędy sklepów, w których można było znaleźć tylko dwa rodzaje asortymentu: ubrania i buty. Na próżno byłoby jednak szukać tutaj prostych, brązowych sukien z pojemnymi kieszeniami czy praktycznych chodaków na twardej podeszwie, które Erica i ja miałyśmy na sobie.

Oj nie, Denoit gardziło takimi rzeczami. Z wystawowych okien atakowały nas szerokie, zwiewne rękawy, warstwy falban, ciasne gorsety i głębokie wycięcia - wszystko wspaniałe i starannie wykonane, ale zupełnie nienadające się do noszenia, o ile spędzało się czas inaczej niż tylko chodząc na przyjęcia.

Erica godzinami mogła przechadzać się wzdłuż sklepów i pracowni krawieckich, zatrzymując się co chwilę i podziwiając ekstrawaganckie kreacje, których przecież i tak nigdy nie założy. Doprowadzało mnie to do szału.

Dzisiaj jednak było inaczej. Jej wzrok, zamiast na wystawy, kierował się ciągle na mnie.

To było znacznie gorsze.

- Dobrze. Widzę, że znów chcesz coś powiedzieć, więc zrób to i miejmy to z głowy - rzuciłam.

Zatrzymała się i obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem.

- Czy to Darren? - zapytała.

- Czy to Darren co?

- Czy to on ci to zrobił? - Wskazała brodą na moją twarz. Odruchowo dotknęłam fioletowego sińca pod lewym okiem.

- Darren? - zaśmiałam się - Oczywiście, że nie. Czy ty go w ogóle znasz?

Erica odetchnęła z ulgą.

- To dobrze. Matka nie byłaby zachwycona, gdybym musiała zabić jej ulubionego bratanka.

Wiedziałam, że żartuje, ale i tak dziwnie było usłyszeć to z jej ust. Ta dziewczyna nie skrzywdziłaby nawet muchy.

- Skoro to nie mój zakochany w tobie po uszy kuzyn, to kto? - zapytała.

Mogłabym powiedzieć, że zderzyłam się z framugą, ale Erica nie była głupia. Pracowała w lecznicy zbyt długo, żeby nie rozpoznać śladu pięści na kobiecej twarzy.

- Zupełny przypadek. Zbłąkany cios w barowej bijatyce.

Najlepsze kłamstwa są bliskie prawdy.

Erica zmarszczyła brwi.

- Czekaj, byłaś wczoraj w barze? Nie miałaś być na kolacji u mojego wuja?

Wywróciłam oczami.

- Czy naprawdę pamiętali o tym wszyscy oprócz mnie?

- Zapomniałaś?! - wykrzyknęła, a głowy przechodniów zwróciły się w naszą stronę.

- Ciii! - Przyłożyłam palec do ust - Zaraz doczepią się do nas strażnicy.

Ona ponownie złapała mnie pod rękę i poczułam, że cała drży.

- Erica, czy ty się śmiejesz? - wyszeptałam.

Teistusie, albo ta dziewczyna miała nierówno pod sufitem, albo to ze mną było coś nie tak. Prawdopodobnie to drugie. Na pewno to drugie.

- O bogowie - wysapała - Biedny, biedny Darren. On kocha cię tak bardzo, a ty jego ani trochę.

Nie rozumiałam, czemu ją to tak rozbawiło. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale ugryzłam się w język.

Nie kochałam Darrena, to prawda. Ale nie dlatego, że czegoś mu brakowało. Wręcz przeciwnie - był irytująco dobry i wyrozumiały. Dbał o swoją rodzinę i nie bał się ciężkiej pracy. A pod innymi względami... cóż, miał wspaniałe ciało i doskonale wiedział, jak należy go używać. Jeśli mogłabym kogoś kochać, kochałabym jego. Naprawdę.

Jednak nie da się kogoś kochać i jednocześnie nie powiedzieć mu ani jednego prawdziwego słowa o sobie i swojej przeszłości. To było po prostu niemożliwe, a przynajmniej ja tak nie umiałam.

Może powinnam wyjechać wcześniej, pomyślałam. Zanim nastanie zima.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro