Rozdział dziesiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piętnaście lat wcześniej...

Wskazówka zegara przesuwała się nieznośnie wolno. Czy naprawdę do końca tej męczarni pozostała jeszcze cała godzina? Z zewnątrz dochodziły mnie odgłosy codziennej krzątaniny, stukot końskich kopyt i przyciszone głosy, którymi przekazywano sobie pałacowe plotki. Spojrzałam tęsknie w kierunku okna, przyglądając się, jak światło i cień bawią się w berka na kwiatach ogromnego oleandru.

Wiedziałam, że nie wyjdę stąd ani chwili przed końcem lekcji. Kilka dni temu mama o mało nie dostała ataku apopleksji, gdy dowiedziała się, że trzeci raz z rzędu wymknęłam się nauczycielce i zamiast tego pomagałam chłopcom stajennym w opiece nad końmi.

Nie bardzo rozumiałam, co w tym złego. Przynajmniej robiłam coś pożytecznego.

Jednak mama nalegała, że czytanie coraz to nowych ksiąg jest "ogromnie ważne", a nawet ja miałam na tyle rozumu w głowie, żeby wiedzieć, że teraz nie należało jej denerwować.

Poprawiłam się na krześle, zmuszając się do dalszego czytania podręcznika.

"Mądrość Teistusa jest faktem niezaprzeczalnym i oczywistym. Od czasów Nawrócenia poziom życia w królestwie poprawiał się z roku na rok. Uczeni wskazują wiele przyczyn tego stanu rzeczy, jednak za kluczowy uważany jest fakt, że wszechmocny Teistus sowicie nagradza tych, którzy poświęcają życie służbie innym. Najlepszym przykładem jest tutaj rodzina królewska, której to Teistus udziela swojej mądrości, a także innych Darów, dzięki którym mogą służyć swojemu ludowi na najróżniejsze sposoby..."

Przygryzłam policzek. Nie miałam najmniejszej ochoty spędzać takiego pięknego dnia na czytaniu o wielkich Darach Teistusa. Miałam już prawie dziewięć lat i nadal nic się nie zmieniło. Powoli przestawałam wierzyć, że kiedykolwiek dołączę do grona Obdarowanych.

Jeszcze kilka miesięcy temu niecierpliwość i wyczekiwanie wprost mnie roznosiły. Wieczorami, siedząc na parapecie i wpatrując się w słońce zachodzące nad oliwnymi gajami, analizowałam każdą minutę minionego dnia. Wszystko było dla mnie znakiem zachodzącej we mnie przemiany. Budziłam się podekscytowana i pełna nadziei, że to już dziś doświadczę tego przedziwnego uczucia, o którym tak często Samir rozmawiał z tatą, a którego za nic w świecie nie potrafiłam sobie wyobrazić.

Nie działo się jednak zupełnie nic. Każdy dzień składał na moje barki swoją zwyczajność, aż w końcu poddałam się, przygnieciona tym ciężarem tak bardzo, że aż czasami nie byłam pewna, jak dalej oddychać.

Do tego wszystkiego, plotki w pałacu wymykały się spod kontroli, stając się coraz bardziej bezczelne i odrażające. Sugestie, jakoby Teistus odwracał się od naszej rodziny, były irytujące, ale nie martwiły mnie szczególnie. Nawet, jeśli ja miałabym okazać się bezużyteczną anomalią, to potężne Dary mojego ojca i brata nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Teistus nie okazywał żadnemu innemu rodowi większej hojności. Nie wyobrażałam sobie, żeby na tronie mógłby zasiąść ktokolwiek inny niż mój tata.

Za to inne szepty były dużo gorsze. Szepty, twierdzące, że istnieje prostsze wytłumaczenie mojej upokarzającej zwyczajności. Jeśli dziewczynka nie jest córką swojego ojca, tylko owocem zdrady... Wtedy wszystko byłoby jasne. Teistus nadal kochał i wspierał króla Rahmina, ale nie mógł przecież Obdarować zwykłego bękarta, nawet jeśli król traktował ją jak córkę.

Na samą myśl kwaśna treść podeszła mi do gardła.

Wiedziałam, że mieszkańcom pałacu nie podobała się decyzja taty, żeby poślubić moją mamę. Była dla nich nikim. Kobietą z ludu, która nie powinna była nawet przekraczać bram pałacu, a co dopiero mieszkać w jego najbogatszych komnatach. Wszyscy powątpiewali, czy taki związek zostanie pobłogosławiony przez Teistusa.

Gdy jednak kilkuletni Samir niechcący zamroził wodę w pałacowej fontannie w środku lata, wykazując się Darem równie silnym, co pożytecznym, zamknął im usta na wiele lat.

Aż do teraz. Plotki przybierały na sile każdego dnia. Mama zachowywała się, jakby była na nie zupełnie głucha, ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Wiedziałam też, które szepty tkwiły zadrą w jej sercu, ponieważ dla mnie również były najtrudniejsze do zniesienia...

Być może ludzie mieli prawo podejrzewać, że ze mną było coś nie tak - w końcu Teistus dał im ku temu powody. Czemu jednak musieli podejrzewać o to samo nienarodzone dziecko, które mama nosiła teraz w swoim łonie? Jeszcze nie pojawiło się na tym świecie, a już mówiono o nim jak o bękarcie.

Nie mogłam tego znieść. Czasami miałam wrażenie, że eksploduję wewnątrz swojej własnej skóry.

Zamknęłam na chwilę oczy, starając się uspokoić, ale ostry głos nauczycielki przywołał mnie do porządku.

- Aliya, znowu myślisz o niebieskich migdałach, widzę to. Skup się na czytaniu.

- Przepraszam, wielebna - powiedziałam, zwracając się do niej tytułem należnym wszystkim kapłankom Teistusa.

- Nie przepraszaj, dziecko, tylko weź się do pracy. Inaczej znów będę musiała powiadomić twoją matkę. - Pogroziła mi palcem spod warstw błękitnej szaty.

- Nie, nie. Nie ma takiej potrzeby, wielebna. Wracam do czytania.

Ostatnia rzecz, którą planowałam dzisiaj zrobić, to znowu denerwować mamę. Nie zasłużyła sobie na to.

Mój wzrok zaczął ponownie wędrować po literach księgi. Nic do mnie nie docierało, ale uznałam, że to bez znaczenia. Dla mamy mogłam grać w tę grę z nauczycielką jeszcze przez kolejną godzinę.

Kątem oka zobaczyłam, jak wielebna zacisnęła usta w cienką linię. Czy była w stanie dostrzec, że tak naprawdę niczego nie czytałam?

- Aliya, dziewczęta w twoim wieku powinny mieć opanowaną tę lekturę. Chciałabym, żebyś skończyła ją dzisiaj.

Zmarszczyłam brwi. Jak to, dzisiaj? Przerzuciłam pozostałe kartki pomiędzy palcami. Były ich setki.

- Ależ wielebna, do końca lekcji pozostała zaledwie godzina...

Twarz nauczycielki wykrzywiła się, stając się jeszcze bardziej ostra i ptasia niż wcześniej. Pokręciła głową z niedowierzaniem, jakby miała do czynienia z dzieckiem niedorozwiniętym umysłowo.

Nie znosiłam tej zasuszonej jędzy.

- Jeśli czytanie idzie ci tak wolno, będziesz musiała nadrobić je w czasie wolnym.

Nie będę się wściekać, pomyślałam. Tata zawsze był przykładem opanowania i dyplomacji. Nie zamierzałam pokazywać nikomu, jak bardzo się od niego różnię.

- Tak, wielebna - powiedziałam, zaciskając zęby.

- Powinnaś wziąć przykład z Samira - Kapłanka wskazała gestem w jego stronę. Siedział przy drugim krańcu stołu, pogrążony w lekturze jakiegoś opasłego tomiszcza. Na dźwięk swojego imienia, uniósł na sekundę wzrok i uśmiechnął się nieprzytomnie - To jego godzina przerwy, a on i tak poszerza swoją wiedzę. Może... może gdybyś była bardziej jak twój brat, to wszechmocny Teistus spojrzałby na ciebie przychylniej.

Znieruchomiałam. Jej słowa zawisły w powietrzu jak burzowe chmury. Zimna, elektryzująca wściekłość popędziła w moich żyłach. Wypełniła mnie całą, piekąc i szczypiąc od środka.

Nauczycielka tylko wpatrywała się we mnie. Prowokująco. Jakby tylko czekała na mój wybuch.

Dziwne. Bardzo dziwne. Nie chciałam dać jej tej satysfakcji, ale nie byłam pewna, czy jestem w stanie się teraz powstrzymać. Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując się uspokoić.

Głuchy trzask sprawił, że aż podskoczyłam na krześle. To Samir wstał i uderzył swoją księgą w stół. Kapłanka również patrzyła na niego zaskoczona

- Dosyć tego - zagrzmiał.

Minęło już dobrych kilka miesięcy, odkąd jego głos z dziecięcego stał się męski i władczy, ale nadal mnie to zaskakiwało. Wyglądał prawie... groźnie, górując nad stołem.

- Zapominasz się, wielebna. Pamiętaj, że zwracasz się do księżniczki, a nie do pierwszej lepszej akolitki - powiedział.

Kapłanka pokornie skłoniła głowę, ale nic nie odpowiedziała. Jej policzki płonęły żywym ogniem.

Nie mogłam się powstrzymać i wyszczerzyłam się do Samira w głupkowatym uśmiechu.

Czasami mu zazdrościłam. Nie mogłam znieść tego, że zawsze był taki idealny. Spokojny, wyważony, pomocny, pilny i Obdarowany... Posiadał wszystkie cechy, o których ja mogłam tylko pomarzyć. Wszystkie cechy, które tak upodabniały go do taty...

Z tego samego powodu kochałam go nad życie.

Kąciki ust Samira także nieznacznie uniosły się do góry. Puścił mi oczko za plecami kapłanki.

Tymczasem ona wyprostowała się na krześle i samym gestem wskazała na księgę, zachęcając mnie do dalszego czytania. Chyba bała się cokolwiek powiedzieć.

- O nie - powiedział Samir - Myślę, że powinnaś już odejść, wielebna. Sam zajmę się edukacją mojej siostry.

Kobieta zawahała się. W tej sali byliśmy zwykłymi uczniami, a ona naszą nauczycielką. Poza nią, Samir był jej księciem, dziedzicem kaharskiego tronu. Kimś, kto po śmierci ojca będzie miał całkowitą władzę nad tysiącami ludzkich żyć, w tym jej własnym.

Czy powinna potraktować go jak swojego władcę czy jak niesfornego ucznia? Prawie współczułam jej tego dylematu. Prawie.

W końcu podniosła się i skłoniła głowę w kierunku mojego brata. Opuściła komnatę jak duch, jej miękkie kroki zupełnie niesłyszalne na pałacowych posadzkach.

- Nienawidzę jej - rzuciłam, opierając brodę na dłoni - Jej twarz wygląda jak zaschnięta sowa. A jej charakter jest jeszcze gorszy.

Samir roześmiał się.

- Zgadzam się, jej osobowość mogłaby być przyjemniejsza. Za to jest zaskakująco biegła, jeśli chodzi o algebrę. Należy to docenić.

Wywróciłam oczami.

- Bogowie, ty też jesteś nieznośny. Przyznaj, że jest okropna, a ty już ją prześcignąłeś, jeśli chodzi o algebrę czy cokolwiek innego.

Samir westchnął.

- Oj, siostrzyczko... Szkoda twojej nienawiści dla kogoś takiego jak ona. To ty jesteś potomkinią królewskiego rodu. Ona nie ma żadnego znaczenia. Zachowaj swoją nienawiść, dla kogoś, kto będzie jej wart.

Przed oczami stanęły mi twarze szlachcianek szepczących wstrętne rzeczy o mamie na pałacowych korytarzach. Tak, chyba rozumiałam, co miał na myśli. Pokiwałam głową.

Krzesło zaskrzypiało o podłogę, gdy Samir podniósł się od stołu, podszedł i objął mnie ramieniem.

- Nie pozwól byle komu zepsuć sobie humoru, Aliya - szepnął.

- Łatwo ci mówić. To ty jesteś złotym dzieckiem. - Dałam mu kuksańca w żebra.

Samir zgiął się w pół, udając, że zadałam mu ból.

- O nieee. Takiej zniewagi nie wybaczę - powiedział - Zapłacisz mi za to.

Rzucił się w moją stronę, łaskocząc mnie bezlitośnie. Wyrwałam się z jego objęć, szarpiąc i machając rękoma. W udawanej panice uciekłam na drugą stronę stołu.

- Trzymaj się ode mnie z daleka, potworze! - wrzasnęłam.

Nie mogłam jednak powstrzymać szerokiego uśmiechu rozkwitającego mi na twarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro